_________ Piper __________
Z dziennika Piper McLean (być może niestety) córki Afrodyty:
Dzień …8 sierpnia…. (chyba zgubiłam rachubę, Leo gdzie jesteś?) po pokonaniu Gai.
Dłoń drżała mi przy każdym wspomnieniu, kiedy siedzę, jem, piję, a nawet wtedy gdy jestem w towarzystwie Jasona. Nie jestem w stanie powstrzymać koszmarów, które mnie nachodzą każdej nocy od dnia, w którym zginął Leo. Niedawno uznałam, że wylanie tego wszystkiego będzie najlepszym pomysłem. Annabeth, gdy szli na misję chwyciła mnie za łokieć i na chwilę odciągnęła na bok.
-Posłuchaj mnie – powiedziała z powagą i przeszyła mnie wzrokiem. Czasem na prawdę można było się wystraszyć tego spojrzenia. – Nie musisz nikomu mówić, co się z tobą dzieję, ale ja i tak to widzę.
Przymknęłam na chwilę oczy, odmawiając modlitwę dziękczynną, bo na prawdę bałam się komukolwiek wspomnieć o koszmarach i sennych marach. To tak jakby wizje z sztyletu przeniosły by mi się do głowy i nękały mnie nocą. Czułam jak nogi uginają się lekko pode mną.
-Ann… posłuchaj – szepnęłam. – Nie mam pojęcia co się dzieje i dlaczego to się dzieje, ale wiem, że jak opuścicie obóz, to popełnicie najgorszy błąd. Cokolwiek się dzieje ze mną w nocy… – musiałam zblednąć, bo przyjaciółka mocniej chwyciła mnie za łokieć. – Nie jest niczym dobrym.
-Martwię się o ciebie – wyznała córka Ateny. – Ale nie wiem jak ci pomóc, więc pomyślałam, że może…
-Hm?
Wyciągnęła z tylnej kieszeni dżinsów średniej wielkości pomarańczowy notes z napisem Half blood Camp i podała mi go.
-Pomyślałam, że być może spisywanie tego wszystkiego pomoże ci uporządkować twoje myśli i wspomnienia – wpatrywała się z uwagą w moją twarz. – Piper?
Czułam gulę wzruszenia w gardle. Ona na prawdę się martwiła.
-Dzięki – uścisnęłam ją mocno. – Dziękuję.
Kącik jej ust uniósł się lekko.
-Nie wiem o jaki błąd ci chodzi i co widziałaś, ale… – nachmurzyła się. – Nie możemy się wycofać z tej misji. Już na to za późno.
Skinęłam głową. Wciąż czułam niepokój.
-Cóż… nieważne – starałam się uśmiechnąć. – Życzę wam powodzenia i pilnuj Percy’ego.
-Och tak – pokiwała głową. – Zdecydowanie będę do tego zmuszona. Ma talent do pakowania się w kłopoty i gubienia się tam, gdzie nie trzeba.
Tym razem szczerze parsknęłam śmiechem. Pochyliłam się ku niej i spojrzałam znacząco w oczy.
-Ach… i gratuluję.
Zarumieniła się lekko, co było słodkie, a jednocześnie jej spojrzenie zdawało się posmutnieć.
-Dziękuję. Zawsze wszystko wiesz, McLean.
-Taka rola córki Afrodyty – Jeszcze raz posłałam promienny uśmiech i pomachałam reszcie. – Powodzenia!
Chciałam na odchodne dodać, czy nie mianuje mnie ciotką, ale postanowiłam nie kusić losu. Thalia Grace – siostra Jasona wraz z Nico i Miną stali w cieniu ogromnej sosny. Byli wyraźnie zniecierpliwieni. Nie widziałam nigdzie Percy’ego, ale przypuszczałam, że zajmuje się transportem. Po chwili poczułam koło siebie obecność mojej Błyskawicy. Chwycił moją dłoń i również pożegnał się z herosami. Gdy ostatnie cienie lecących pegazów zniknęły, skierowaliśmy się ku swoim zajęciom.
Dzień nie był aż tak wielkim zmartwieniem. Najgorszy był wieczór i noc. Świadomość tego, że trzeba było się położyć, a człowiek bał się zmrużyć oko, aby nie zapaść się w dziurę pełną koszmarów i wizji była okropna. Po trochu pocieszała mnie dość częsta obecność Jasona. Spędzaliśmy czas na dachu jego domku, obserwując gwiazdy. Gdy jego ramiona mnie tuliły, czułam ulgę, a moja głowa była pusta. Łatwiej zasypiałam. Choć może niezupełnie… Odczuwałam pewien irracjonalny niepokój, gdy oznajmił mi, że za parę dni wyjedzie do Obozu Jupiter, aby skonsultować się z tamtejszymi architektami w sprawie nowych świątyń dla bogów. Nie chciałam sama zostawać z koszmarami.
Wszystko dookoła płonęło. Drzewo Thalii stanęło w ogniu. Mężczyźni w greckich zbrojach i w czerwonych pióropuszach na hełmie wlewali się gromadami na teren obozu. W ich złotych napierśnikach odbijały się płomienie. Leżałam pokonana i obolała na ziemi. Zobaczyłam jak nade mną zawisła włócznia jednego z nich.
-Zdrajcy muszą zginąć. – odezwał się chrapliwym głosem.
Ostrze poruszyło się i nastała ciemność.
____________________________________________________________________________
Obudziłam się w kamiennym kręgu, który został ułożony na arenie. Dookoła mnie znajdowały się młode twarze.
-Chyba zemdlała. – odezwała się dziewczyna po lewej.
-Nie żartuj, Sileno. – prychnął zapewne Connor, którego rozpoznałam. – Oczywiście, że zemdlała.
Ta, nazwana Sileną zwróciła się do kogoś o imieniu Charles.
-Charles… mógłbyś ją dźwignąć i zanieść do mojego domku?
Ciemnoskóry chłopak wzruszył ramionami.
-Jasne. Nie ma problemu. Powiadomię Zoe. Pewno będzie chciała na nią zerknąć.
Silena zmarszczyła nos.
-Niby czemu?
-Może będzie chciała dołączyć do Łowczyń?
Halo. Mam chłopaka. Nie chcę. Poczułam jak moje nogi dyndają w powietrzu, a wtedy wróciła mi świadomość.
-Silena… Silena Beauregard? – zdołałam wykrztusić i ponownie zapadła ciemność.
__________________________________________________________________________
Zwróciłam się o pomoc do Rachel. Niewiele mi pomogła. Była dziwnie cicha i jakby zmęczona. Oczy miała podkrążone, tak jakby nie spała już od paru dni. Gdy spytałam, czy wszystko w porządku, odparła, że nie ma się czym martwić i uśmiechnęła się uprzejmie.
-Dalej nie mogę przepowiadać przyszłości, ale tak jak ciebie i mnie męczą sny.
Cóż… chyba muszę kończyć. Coś dzieje się na zewnątrz. Ostatnio Travis zaproponował aby zorganizować misję do Delf i uratować wyrocznię Apollina… Wszyscy bardzo zapalili się do tego pomysłu (ironia).
Zanim skończyła pisać ostatnie linijki tekstu, usłyszała zduszony okrzyk.
-Niemożliwe!
Zmarszczyła brwi i postawiła kropkę. Co się działo? Gdy wyszła na zewnątrz, odpowiedź przyszła sama. Greccy herosi latali w tą i we w tą, zbrojąc się, ale dalej, koło sosny Thalii znaczna grupka stała zgromadzona wokół czegoś. Lub kogoś. Piper poczuła mdłości. To nie mogło się dziać. Przynajmniej nie teraz. Poprosiła w duchu wszystkich bogów Olimpu, ale żaden jej nie odpowiedział. Zresztą… czego miała oczekiwać? Ruszyła szybkim krokiem w w tamtym kierunku. Obok niej przebiegła Rachel, krzycząc:
-Na bok! Wszyscy na bok, proszę!
Młodsi obozowicze gubili się wśród tumultu i zamieszania. Współczuła im w duchu. Skąd mieli wiedzieć co się dzieje? Zdążyła dotrzeć, zanim przybyła prawdziwa fala ciekawskich i użyła magicznego głosu, aby być w pierwszym rzędzie. Gdy zobaczyła kto leży na ziemi, nogi ugięły się pod nią.
-Och… na Afrodytę.
Odsunęli się od niej. Rachel chwyciła ją za rękę.
-Znasz ją? Wiesz kto to?
Inni wpatrywali się równie intensywnie w nią, aż poczuła się nieswojo.
-J…ja… – zająknęła się. – Chy-chyba tak… To znaczy… czy wy jej nie znacie?
Starała się opanować. Jej sny nie mogły się teraz spełniać. Zerknęła na dziewczynę opartą plecami o drzewo. Czarne włosy w nieładzie opadały na jej ramiona, a czekoladowo-brązowe oczy badały wszystkich uważnie, aż w końcu skupiły się na twarzy Piper.
-To Silena. – rzucił ktoś. – Jak można jej nie znać? Tej zdrajczyni?
Piper nie była w stanie oderwać wzroku od dziewczyny. To był jej siostra… Zobaczyła malujące się na jej twarzy poczucie winy.
-Zamknij się, Drew. – syknął Connor. – Ciebie tu nawet nie było, gdy walczyliśmy o Olimp.
-Może i nie, ale ja przynajmniej wiem kogo uznać za bohatera, a kogo nie! – odparowała.
Sytuacja stawała się napięta. Kilka innych osób parsknęło z niedowierzaniem. Connor zacisnął dłonie.
-Czyżby? – wycedził. Był dziwnie rozgniewany. – Jakoś Annabeth wszyscy uznają za bohaterkę, a ty jedyna nie, chociaż nikt nie ma wątpliwości, że razem z Percy’m uratowali bogów, a nawet świat!
Oczy Drew zalśniły niebezpiecznie. Wszyscy obracali głowy to do niej, to do syna Hermesa, który stał z szeroko rozstawionymi nogami i zaciśniętymi rękami w pięści.
-Annabet jest wyjątkiem, ponieważ…
-Po prostu kolejny chłopak przemknął ci przed nosem! – przerwał jej, zanim zdążyła użyć czaromowy. – Jesteś zazdrosna o wszystkich i o wszystko, bo mimo swojego piękna nikogo nie masz, a Silena i Annabeth tak!
Po tym zdaniu zapadła śmiertelna cisza. Wszyscy wciągnęli powietrze, czekając na reakcję Drew. Dziewczyna zadrżała, a po jej policzkach spłynęły łzy.
-Jesteś skończonym kretynem, Hood! – wrzasnęła i odwróciła się na pięcie, znikając pośród dalszych tłumów..
Herosi nadal stali jak zahipnotyzowani. Jedyna Silena spuściła głowę, zrywając kontakt wzrokowy z Piper.
-Wiecie co? Może już czas przestać łamać komuś serca, co? – zapytała cicho, a Pipes zgodziła się z nią w stu procentach.
-Ma rację. – poparła ją. – Wracajmy do zajęć. Pewno powrót naszej bohaterki jest jednym z efektów zerwania błony… – zamilkła na chwilę. – Dajmy jej ochłonąć.
Po czym chwyciła Silenę za rękę i pomogła jej wstać.
-Drew tu nie rządzi. – szepnęła i wyprowadziła ją po za okrąg nastolatków. – Obawiam się, że coś poszło nie tak.
Ciekawie, ciekawie… Zapowiada się naprawdę ciekawie. Dopiero teraz dotarło do mnie „kiedy” to się dzieje! Gratuluję odwagi! Ja sama stworzyłam/tworzę alternatywną historię, a ty idziesz z bieżącymi wydarzeniami z Apolla. Szacun. Bardzo przyjazny rozdział, nie ma co. Czekam na więcej. WEEEENY!
Tyle że (podobno) gdy dzieje się akcja z Apollem, to Ann wtedy jest w Bostonie 😛 Ale mniej więcej… tak
Ciekawe i pomysłowe. Naprawdę fajny rozdział. Silena powraca do żywych? Hmm… będzie spór o grupową domku😜
Dużo nie napiszę, bo jutro mam próbny z polskiego i jeszcze muszę coś powtórzyć. >.<
W sumie to spodziewałem się trochę innego działania po "błonie", ale kłócić się nie będę.
Ciekawe, czy Beckendorf tez wróci do świata żywych. Było by fajnie widzieć ich znowu razem
Co to błędów to znalazłem tylko jeden : "To był jej siostra…" , ale to nic ważnego 😉
Weny!
Silena zmartwychwstaje? Zastanawiam się, dlaczego…
Ciekawy rozdział. Trochę pogubiłam się w narracji. Z punktu widzenia Piper były te fragmenty pisane kursywą czy całość?
W każdym bądź razie: podobało mi się. I to bardzo 😛
WENY!