Biały mundur wojskowy. Ciemne, krótkie włosy podobnie jak przystrzyżona starannie broda. Czarne guziki idealnie zapięte i postawiony kołnierz z złoceniami. W pasie czarny pasek , który opinał dokładnie talię. Na przeciwko mężczyzny drugi z siwymi już włosami i granatowej marynarce. Siedzieli w ogromnych, niebieskich fotelach w zupełnie białym pomieszczeniu. Jedna jedyna lampa rzucała żółty blask na szklany stół i siedzących przy nim mężczyzn. Ich spojrzenia – tego w mundurze niebieskie, a tego z marynarce szare z rdzawymi plamkami, spotkały się w jakiejś zaciętej walce.
-Rodanie – odezwał się ten w marynarce. – Nie łatwiej ci zająć się czymś prostszym niż igranie z losem?
Rodan zaśmiał się leniwie. Jego dłoń wyżłobiła w powietrzu jakieś znaki, które zmaterializowały się, płonąc czerwonym blaskiem.
-Doskonale się bawię, Diego. Lecz nie to jest moim głównym celem.
Powietrze zagęściło się, jakby chcąc zadusić mężczyzn. Po ścianach zaczęły spływać strumyki wody.
Diego westchnął.
-Widzę, że nawilżanie powietrza w twojej obecności, to zły pomysł. – zmarszczył brwi. – Zupełnie jak dziecko, które się niedostatecznie wybawiło.
Siedzieli z założonymi nagami i obserwowali się wzajemnie.
-Muszę skorzystać z tej postaci, póki mogę. Mój brat nie jest zbyt hojny.
-A wie?
Rodan parsknął śmiechem.
-Daj spokój, Diego. Oczywiście, że nie wie. Skopałby mi tyłek, gdyby się dowiedział.
-Ach… więc można powiedzieć, że jesteś incognito. – upił łyk z swojej lampki z winem. – I bawisz się świetnie.
Tamten stuknął stopą o podłogę.
-Już ci mówiłem. Może trochę chcę mu utrzeć nosa, ale tak na poważnie, to moje dzieci mają problemy.
-Rodan – biznesmen bez żony, a z dziećmi i ma problemy… hm… finansowe? Och nie… to by było zbyt proste.
-Nie baw się w Sherlocka. – burknął Rodan. – Źle ci to wychodzi.
Diego wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Sherlock Holmes był synem swojego ojca. Przebiegły i sprytny. Zupełnie jak ojciec. Choć coś z wyglądu mu nie weszło. – pochylił się w kierunku towarzysza. – Można powiedzieć, że byłem jego fanem. Co nieco zerknąłem… no wiesz… to tu, to tam. Poczytałem, zobaczyłem, nauczyłem się.
-Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem. – but szybciej zaczął bić o podłogę.
-Właśnie, Rodanie. Otóż to.
Zapadła między nimi cisza. W końcu Diego parsknął.
-Nigdy mnie nie lubiłeś. Po co tu przyszedłeś?
Mundur spojrzał na niego.
-Hm… Holmes? Ktoś go tu lubił…. wydedukuj.
-Nie ćwicz mojej cierpliwości.
-Ha… póki co, to ty ją świetnie wykorzystujesz.
-Ja tu jestem panem, nie ty.
-Długo to nie potrwa.
-AGHH! To twoje incognito! – warknął Diego. – Wiem, kim jesteś.
-Nie, nie wiesz. – odparł lekceważąco Rodan. – Gdybyś wiedział, to nie wpuściłbyś mnie tak łatwo do środka. Może te znaki nieco cię naprowadzą. – wskazał na płonące nadal litery. – Proste. Nie zadałbym ci nic trudnego.
Tamten zmrużył oczy.
-Ile lat minęło odkąd byłeś na ziemi? Piętnaście, szesnaście?
Rodan uśmiechnął się.
-Siedemnaście. Za chwilę osiemnaście. Dzieci rosną, ale ty tego nie wiesz. Nigdy ich nie miałeś.
-To będzie koleżeńska usługa, P… znaczy Rodanie.
-Na inną nie liczę. Gejem nie jestem.
-Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać z tego powodu.
Mężczyzna w mundurze westchnął tylko w odpowiedzi.
-Po prostu to załatw. Musimy pomóc tym herosom.
Ogniste znaki składały się na napis: Percy Jackson, Annabeth Chase.
Zapowiada się ciekawie, nie wciągnęłam się za bardzo(nie martw się) ale czuję, że to polubię jak akcja się rozkręci.
Magia? Opentywanie? Problemy? Zapowiada sie njezwykle ciekawie! Czekam i Weeeeny! 😀