_______________ Percy _________________
Jak wiele by oddał, aby wszystko nie było takie pogmatwane. O pewnej niesprawności Annabeth wiedział tylko Percy i ona sama a Piper tylko coś podejrzewała. Wrzucał do plecaka tylko najpotrzebniejsze rzeczy, ale zaczął się zastanawiać czy nie spakować też przypadkiem śpioszków albo pieluch. Od razu po naradzie musieli się spakować. Nie mogli już dłużej czekać. Wczorajsze wiadomości były zbyt straszne i prorocze. Gdy zastanawiał się właśnie nad spakowaniem pasty do zębów, usłyszał pukanie.
-Proszę. – mruknął.
Drzwi uchyliły się a przez nie wcisnęła się głowa Annabeth.
-Nie mów, że przyszłaś przeprosić. – uprzedził ją szybko. – To moja wina.
Westchnęła ciężko i weszła do środka, zamykając za sobą drzwi.
-Nieważne, Glonomóżdżku. Nie ma sensu myśleć o tym co było. Stało się. Trzeba raczej pomyśleć o tym co będzie.
Zmarszczyła brwi, patrząc na jego ręce.
-Po co ci w podziemiu pasta do zębów?
-Eee… – spojrzał w dół. – No wiesz. Jak będzie trzeba któregoś potwora wysmarować albo umyć mu zęby. Im niezbyt ładnie z paszczy pachnie.
-Bardzo zabawne. – odgarnęła włosy za ucho i wyciągnęła z jego dłoni tubkę. – Na prawdę ci to niepotrzebne.
Odłożyła to na miejsce i wtuliła twarz w jego pierś. Zamarł na moment.
-Obejmij mnie, na wszystkich bogów. – mruknęła. – Nie stój jak słup.
-Kocham cię. – szepnął i zrobił ostrożnie to, o co go poprosiła.
Stali tak w milczeniu. To była ich kolejna misja. Jedna z wielu, ale znaczący fakt był taki, że następna. Miał być koniec po Gai. Miał być happy end. Jak długo będą musieli jeszcze to wszystko znosić? Kto z nimi tak okrutnie się bawi? Mojry? Los? A dziecko? „Synowie lub córki”. Dokładnie to myślał, gdy szli na spotkanie z Tartarem. Nie przypuszczał, że tak szybko to się spełni. Zaszumiało mu w głowie. Ciekawe jak na to zareaguje jego mama. Zostanie babcią. Zresztą co tam. On zostanie bratem. Pomyślał o swojej nienarodzonej siostrze. Znów musiał ich wszystkich ranić. I Paula…
-Hm.. Ann?
-Tak?
-Czy my.. no wiesz… Musimy wziąć jakieś pieluchy?
Parsknęła w jego koszulę. Nie wiedział czy ze śmiechu, czy z oburzenia.
-Nie bądź śmieszny, kochanie.
Kochanie. Od kiedy nazywała go kochanie?
-No wiesz… nie wiemy ile tam będziemy.
Jęknęła i cofnęła się nieco. Teraz dopiero zobaczył, że prawie płacze ze śmiechu.
-Na pewno nie dziewięć miesięcy. Po tym okresie czasu na pewno będzie już wszystko pozamiatane.
Zastanowił się przez moment i pokręcił głową.
-Ni… nie byłbym tego taki pewien.
Uśmiechnęła się szeroko.
-Tak, Glonomóżdżku. Z pewnością. Będę rodzić wśród wrzeszczących potworów z Clarisse jako akuszerką. – żachnęła się. – Daj spokój.
Percy z trudem powstrzymał chichot na tę myśl.
-Już jeden poród odbierała.
Annabeth przewróciła oczami i usiadła obok jego torby, na łóżku.
-To był Hedge junior. Nasze dziecko… – zamilkła za chwilę a jej oczy pociemniały lekko, po czym kontynuowała – Nasze dziecko, Percy, zapewne będzie miało sypiącą płatki róż Afrodytę. Módlmy się. Oby nie.
Zerknął przez okno na burzące się morze i wzruszył ramionami.
-W końcu jest naszą patronką.
Po tych słowach łypnęła na niego groźnie, więc postanowił dalej tego nie ciągnąć. Nadal była wyraźnie zła na boginię miłości. W sumie nie dziwił się jej. Też byłby wściekły, gdyby na przykład ktoś nagle powiedział mu, że ma zostać ojcem dziecka, którego matką wcale nie byłaby Annabeth. Przesunął plecak i rozłożył się koło niej, podkładając ręce pod głowę. Wkrótce ona również się położyła na prawym boku i wsparła się na łokciu, przyglądając mu się.
-Jak myślisz – zapytała z namysłem. – Mamy coś jeszcze do stracenia? Albo do zyskania?
-Dziecko. – odparł niemal natychmiast. Był świadom uważnego spojrzenia penetrującego każdy kawałek jego twarzy.
-Ale po za nim. Tu i teraz.
Zawahał się. Czy mieli? Rzeczywiście oprócz tego małego stworzenia?
-Chyba… nie.
Uśmiechnęła się ponownie a on pomyślał, że ten uśmiech zaraz rozwali mu piersi. Pocałowała go. Ujął jej twarz w obie dłonie, przyciągając do siebie. Wylądowała na nim.
-W takim razie… – wymruczała – Jeśli nie mamy nic do stracenia…
Od emocji i wzajemnego dotyku urwał im się film.
______________ Rachel _______________
Ostatnią rzeczą na którą miała ochotę było wywróżenie obozowiczowi śmierci. Od kilku dni namiętnie analizując wizję, którą miała po powrocie Percy’ego do obozu, czuła, że zaczyna powoli wariować. Miała niejasne przeczucie, że to wszystko jakoś musi się ze sobą łączyć. Nie do końca rozumiała kto wtedy mówił do niego w jej śnie, ale nic dobrego to nie oznaczało. Sam kot był symbolem zagłady ludzkiego życia. Najwyraźniej znowu chodziło o niego.
On
Wszystko było niejasne, tak samo jak uczucia, które się w niej kłębiły. Podziemia, strach, wędrówka. Tartar i przeklęty zawilec. Musiała mu o tym powiedzieć. Nie było alternatywnego wyboru… Musiała mu powiedzieć o tym, że…
_____________ ON _______________
Pochylił głowę w kierunku ogromnego posągu, przedstawiającego potężnej postury mężczyznę z niekształtną, wirującą twarzą. Dookoła panował mrok, który kształtował się w długie macki. Mimo tego, że była to figura bez ust skądinąd pobrzmiewał głos.
-Czyli mówisz, że wybierają się do mnie, synu?
-Tak, panie.
-Hm. Idą go ratować?
-Tak, panie.
-Ilu ich jest?
-Sześciu, panie.
-Sześciu? – ziemia zadrżała. – Miało być pięciu. Kto jest tym szóstym?
-Nico di Angelo.
Chwilowo zapadła cisza. Macki znieruchomiały.
-Ach… ten Nico Di Angelo.
-Hmh, tak panie.
-Czy ona też nimi idzie?
-Była w pierwszej trójce. – chłopak poruszył się delikatnie.
-Jesteś pewien jej lojalności?
Drgnął.
-Tak.
-Kłamstwo – syknął głos. – Nie ufasz jej. Wcale nie jesteś pewien, że się do niego nie przyłączy.
-Pa… panie – wyszeptał. – Nie widzę powodu dla którego miałaby stanąć po ich stronie.
-Obyś się nie mylił, Luku Castellanie. Obyś się nie mylił… Pamiętaj, że to ja cię przywróciłem do życia i to ja w każdej chwili mogę ci je odebrać.
Dolna warga chłopaka zadrżała.
-Ro… rozumiem.
-Wiesz, że ze mną nie ma takich gierek jak z moim synem… on był słabeuszem. Zadąsany i napuszony. Zbyt pewny. My musimy działać powoli i ostrożnie. Mógłbym co prawda zmiażdżyć ich bez specjalnego starania, ale chcemy wyeliminować wszystkich, nieprawdaż?
-Prawda.
-Zatem, synu. Idź i dokończ to, co masz dokończyć.
–Tak, panie.
Sie dzieje! Yhhh! Oj czekam na kolejne rozdzialy, bo:
-Super sie czyta!
-Niesamowity pomysl na fabule!
-Jest ogrom niewiadomych!
-Jest dreszcz niepewnisci!
-Chce sie przekonac do Twojego pomyslu ze Zlym Lukiem! Bo byl dobry…
WEEEENY!
Och, robi się gorąco. Też miałam pomysł z Tartarem, zupełnie inny ale jednak. Ciekawe, Luke trafił na Pola Elizejskie a teraz… Choć kto wie.
WENY!
Och, robi się gorąco. Też miałam pomysł z Tartarem, zupełnie inny ale jednak. Ciekawe, Luke trafił na Pola Elizejskie a teraz… Choć kto wie.
ŻYCZĘ WENY!
W sumie Luke to będzie taka dość kontrowersyjna postać Jaki miałaś pomysł, jeśli wolno spytać? 😉
Taki tam jeśli byś się zgodziła może bym temu pomysłowi dała ręce i nogi, ale najpierw muszę w końcu napisać 3 cz. Koniec jest Początkiem nie niszcząc komputera przy okazji (winny jest Word)😉
Świetne to masz, tak Ci powiem. Bardzo mi się spodobało 😉 Ej xD nie mam nic przeciwko. To może być ciekawe porównanie
Ops wysłałam dwa razy😖
Luke <3
Właściwie to mogłabym już wysłać ten komentarz, ale myślę, że warto byłoby jeszcze coś napisać Podczas czytania czułam niesamowite emocje, których nie zagłuszył całkowicie ani głos Jima Morrisona, ani przeglądane przeze mnie w tamtej chwili zdjęcia z Woodstocku. Ani żadna z pozostałych tysiąca rzeczy, które robiłam podczas lektury.
A to znaczy, że ten rozdział jest naprawdę dobry.