Jak mówiłam, tak robię. Jest 03.03.2017 16:38, gdy piszę ten wstęp. Oto kolejny rozdział. Dzięki Wysłannik za komentarz. Ta część jest ciut dłuższa, ale liczę, że się spodoba. Jeśli rzeczywiście coś będzie niejasne, piszcie śmiało, chętnie wyjaśnię albo ujmę w następnych częściach 😉 Miłego czytania i komentowania
PS To co? Powtarzamy zabawę z komentarzem? Ale tym razem rozdział pojawi się do tygodnia po komentarzu (bo jest w trakcie)
Saide
IV
Gwałtownie łapię powietrze i siadam. Duszę się powietrzem. Próbuję odkaszlnąć, ale nie mogę. Głowę rozsadza przerażający ból, a każdy mięsień jest nienaturalnie napięty. W końcu oddycham. Dookoła mnie jest ciemno, a kontury otaczających mnie przedmiotów, rozmazane. Próbuję wstać, ale po chwili uderzam całym ciężarem ciała o podłogę. Zwijam się z bólu, gdy paraliżujące rwanie w boku obezwładnia mnie. Dostrzegam jakieś światło. Instynkt przetrwania popycha mnie w jego stronę. Opierając się o wszystko, co miałam na drodze, idę na zewnątrz. Uderza mnie gorące, ale i świeże powietrze. Robię kilka chwiejnych kroków do przodu, ale nagle moja noga natrafia na przepaść. Uderzam twarzą o trawę. Zaciskam pięści i zrezygnowana próbuję wstać. Żadna myśl nie ma sensu, a każda zadaje niewyobrażalny ból.
„Woda”
Ta słowo prowadzi mnie. Nie wiem, którędy idę, nie wiem, ile razy upadłam, nie wiem, ile osób mnie widziało, nie wiem, tylu rzeczy. Nagle czuję wodę obmywającą moje stopy. Mija sekunda, a zarazem cała wieczność- jestem pod wodą. Jestem, ale dla reszty świata jestem niedostępna.
Pamiętam, jak miałam dziesięć, może jedenaście lat. Trenowałam w Bazie. „Jeden na wszystkich, wszyscy na jednego”- jedno z ulubionych ćwiczeń Thanatosa. Ja byłam tą jedną. Powinnam teraz powiedzieć, że Diana, Thomas, Max, że oni mnie nie atakowali, bo w końcu, byliśmy- jesteśmy rodziną, ale skłamałabym. Atakowali mnie równie zaciekle, jak reszta. Powinnam stwierdzić, że przynajmniej nie ranili mnie za mocno, ranili tak, jak reszta. Każdy normalny człowiek stwierdziłby, że widocznie nie byli moimi przyjaciółmi, bo jak to możliwe, by najlepsi kumple się bili i to do krwi? A to było w stu procentach normalne. A wyróżniali się tym, że później pomagali rozmasować obolałe mięśnie, zmyć krew z miejsc, gdzie sama nie dosięgałam. Oni istnieli również po treningu, w przeciwieństwie do reszty atakujących. Ten trening zapamiętałam wyjątkowo dokładnie. Miałam w lewej ręce sztylet rozmiarów bagnetu. Był dla mnie trochę za ciężki, jak na broń lekką, dlatego trzymałam go w lewej ręce, bym prawą, w której miałam mój „długopis”, mogła swobodnie poruszać. Blokowałam, skakałam, cofałam się, naskakiwałam, wyskakiwałam, parowałam. Broniłam się przez dokładnie siedemdziesiąt siedem minut i czterdzieści osiem sekund. Chciałabym powiedzieć, że po tym czasie wygrałam, ale zawsze z góry było wiadome, że nie da się. Jak jedna osoba ma wygrać z ponad dziesiątką innych osób z podobnym wyszkoleniem? Niemożliwe. Pamiętam ten dzień tak dobrze, bo ustanowiłam rekord. Nikt wcześniej tak długo się nie utrzymał. Zraniłam i wykluczyłam największą liczbę osób w historii. I nie trafiłam do skrzydła szpitalnego. W nagrodę dostałam dodatkową godzinę treningu, a najlepsze było to, że była ona obowiązkowa! Tym sposobem byłam od szesnastej do dwudziestej drugiej w ciągłym ruchu. sześć bitych godzin treningu. Bez przerwy, czy choćby możliwości opatrzenia lub obmycie powierzchownych ran odniesionych w czasie „zabawy w muszkieterów”, jak nazywali to Thomas i Max. Po wypuszczeniu mnie do pokoju, najpierw poszłam na minus trzecie piętro, na basen. Spędziłam tam kolejną godzinę. Wszystko ze mnie spadło, jak tylko dotknęłam wody. Ból przestał mieć znaczenie.
Teraz nie jest inaczej. Leżę na dnie. Tak tu cicho, tak tu wspaniale.
„Będziemy wnikać do twojej świadomości…”
Tak powiedzieli. Te słowa co chwila rozbrzmiewają w mojej głowie.
Nie wiem czy ta myśl bardziej mnie przeraża, czy denerwuje. Jakim prawem ktokolwiek będzie wnikał mi do umysłu!?
„Będę śmiercią…”
Nie umiem się z tym pogodzić. Miałabym zabierać dusze. Wybierać sobie „ofiarę” i kończyć jej żywot. Niby racja, że od zawsze uczono mnie zabijać, ale, ale to nie to samo. Nie chcę takiego „daru”.
-Lila!!!
Gdzieś z oddali słyszę swoje imię. Tak bardzo nie chcę reagować. Nie zmienia to faktu, że otwieram oczy. Światło słoneczne nie przebija się już przez wodę. Zapadł zmrok. Chyba czas zmierzyć się z nowym otoczeniem i pytaniami. Siadam na dnie i odbijam się.
Po chwili uderza mnie ciepławe, letnie powietrze. Wypływam na brzeg. Woda sięga mi już tylko do łydek. Mija sekunda i nie dotykam jej wcale. Nie dotykam też ziemi. Thomas chwycił mnie do góry. Wtuliłam się w niego jak w pluszowego misia. Co prawda nie był mięciutki, bo ma twarde mięśnie, ale i tak z radością wdychałam jego zapach. On i woda zaraz obok, zapach idealny…
-Chcą wyjaśnień- mówi chłopak, kiedy odstawia mnie z powrotem na ziemię.
-Spodziewam się- odpowiadam najspokojniej, jak umiem.
***
-Cholera! Czy wy się słyszycie?!- krzyczę, zwracając całą uwagę na sobie, znowu…- Chcecie czekać na durną przepowiednię i dopiero zareagujecie? To obłęd!
-Musisz zrozumieć, że to nie zależy od nas, tak było od zawsze- tłumaczy chłopak wcześniej siedzący, teraz stojący naprzeciwko.
Chłopak ma blond włosy i niebieskie oczy, ale nie w kolorze wody, a nieba. Jest umięśniony i postawny. Na wardze ma małą bliznę, dzięki niej rozpoznałam chłopaka od razu. To Jason Grace, syn Jupitera, niegdyś pretator w Obozie Jupiter, jeden z siódemki… I kilka innych haseł z nim połączonych, wyświetliło się w mojej głowie na jego widok, gdy tylko weszłam. Ze względu na jego akta, wiem, że jest inteligentny i doświadczony, dlatego mówię ponownie:
-Śmierć umiera! U-M-I-E-R-A!!- literuję i biorę uspakajający wdech. Nie wspominam o innych Śmierciach, bo, bo… nie mam wyjaśnienia, nie i już.- Już raz Thanatos został uwięziony i wiemy, co się działo! A w tym wypadku to będzie T-R-W-A-Ł-E!
-Nie sądzisz, że to niedorzeczne?- pyta jakaś dziewczyna, córa Demeter, wnioskując po kwiatowym motywie na krótkich spodenkach i wianku na głowie.- Lądujecie helikopterem na środku obozu, ty jesteś przebita strzałą, on- wskazuje na Thomasa, stojącego obok- biega, jak oszalały i szuka Chejrona i Rachel. Potem ty „umierasz”, a on zanosi Cię do Wielkiego Domu i broni, jak oka w głowie- dzięki bogom, że dość mocno kontroluję rumienienie się.- Następnie budzisz się, mówią o tobie „zombie”, idziesz do wody i tam spędzasz kolejną dobę? By potem mówić, że Śmierć umiera? Nie zastanawia cię to?
-Zadzwoń do Percy’ego albo Annabeth, w ogóle dlaczego ich nie ma? Z resztą nie ważne. Zapytaj któregoś boga o moją wiarygodność- mówię z nutą agresji w głosie.
-Katie, spokojnie- Jason bierze głęboki wdech.- Bogów znamy nie od dziś, a każdy swoje przeżył. Wiemy, że wszystko jest możliwe…- chłopak z powrotem siada do stołu, przy którym „obradujemy” od ponad dwóch godzin.- Ale przepowiednie od zawsze wytaczały misje- stara się mówić z opanowaniem, ale widać, że jest już zmęczony.
-To daj mi wyposażenie, a wy czekajcie na wierszyk.- odpowiadam i zakładam ręce na piersi.
-Możemy porozmawiać rano, z jasnym umysłem. Prześpijmy się z tym. Zgoda?- pyta, a ja dostrzegam tylko zmęczenie, nie próbuje mnie uspokoić, zmieniać mojego zdania.
-Jutro- potwierdzam i ruszam w stronę miejsca, gdzie będę mogła komuś przyłożyć.
***
Uwielbiam moje ciało. Pamiętam, jak miałam z trzynaście lat i trafiłam do Maczety. Ile się nacierpiałam, to nawet bogowie nie wiedzą. A tak na poważnie, nie była to zabawa. Chciałam być odważna, w pewnym stopniu bezczelna, ale czasem nie byłam w stanie. Rozpraszała mnie krew, spływająca po moim ciele, z każdej szczypiącej rany leciała czerwona maź. Siłę dawała mi adrenalina. Bywały momenty, że nie miałam już sił, leżałam niczym warzywo, czekając na śmierć i nie chodzi tu o Thanatosa, czekałam na śmierć w sensie fizycznym. Kiedy tak leżałam, a każda sekunda była godziną, uświadomiłam sobie, że nie umiera się tylko raz. Odkryłam rzecz niepojętą. Nasze życie, moje życie to ciągła śmierć. Zabijając innych, zabijałam samą siebie. Czy ta myśl mnie przeraziła? O dziwo nie. Gdzieś w podświadomości stałam się odporna na ten sposób umierania. Przestałam odczuwać jakieś większe uczucia. Ale czy umieramy tylko i wyłącznie wtedy, gdy my zabijamy lub zostajemy zabici? Nie. Umarłam, kiedy dowiedziałam się, że Max i Diana nie żyją. Pamiętam ten ból, najpierw szok, później złość, rozpacz, by zwieńczyć to niewyobrażalnym bólem. Jedna z najpiękniejszych części mnie umarła. Czasem próbuję ratować tę cząstkę, ale wtedy wszystko powraca. Powraca ból, żal i gniew. Ale tamtej mnie nie da się odratować. Nie boli mnie wtedy śmierć, boli mnie utracona nadzieja. Prawda jest taka, że umieramy za każdym razem, gdy błagamy bogów, by nas zabrali, gdy niszczymy przyjaźnie i więzi, gdy się boimy. Kiedy tak leżałam i docierały do mnie te myśli, cierpiałam prawie tak bardzo, jak w momentach kiedy mnie bili. Dlatego uwielbiam adrenalinę. To ona utrzymywała mnie przy życiu w sensie fizycznym i psychicznym. Moje ciało zapominało o bólu, przez co mózg skupiał się na innych rzeczach, na rzeczywistości.
Toteż trafiam na arenę. Odparowuję kolejne ciosy i wytrącam miecze innym. Na początku trenowałam sama. Ćwiczyłam postawy, każdy cios. Rozgrzewałam zesztywniałe mięśnie. Po spędzeniu pod wodą kilku godzin, rana stała się mniej uciążliwa. Poza tym ten, kto mnie łatał, wiedział co robi. Mimo wszystko według zdrowego rozsądku powinnam się oszczędzać. Nie potrafię. Kiedy walczę, ruszam się, zapominam o bólu, fizycznym i psychicznym. Po chwili podszedł jeden chłopak, potem drugi, trzeci i czwarty i tak dalej. Każdego po kolei obezwładniałam. W pewnym momencie zaczęłam walczyć z pięciorgiem osób- dwie dziewczyny i trzech chłopaków. Nie powiem, że byli beznadziejni, ale wyzwaniem też nie byli. Mieli podstawowe wyszkolenie, a to w porównaniu do mnie stanowczo za mało. Nie minęło wiele czasu, gdy wszyscy leżeli na ziemi. Za mną rozbrzmiewa klaskanie.
-Brawo, ale może spróbujesz z kimś na swoim poziomie?- Thomas stoi z mieczem w ręce i uniesionym jednym kącikiem ust.
-Do pierwszej krwi.- podaję zasady i wyciągam w jego stronę broń.
Nie walczymy. Każdy brzdęk metalu o metal, każde westchnięcie i uderzenie o ziemię, wszystko to tworzy naszą orkiestrę, a my jesteśmy tancerzami. Każde z nas uchyla się w idealnym momencie, atakuje z płynnością. Przeskoki, wyskoki i kopnięcia urozmaicają ten osobliwy taniec. Twarz Thomasa jest skupiona. Delikatnie rozchylone usta, przez które ucieka powietrze z jego płuc. Lekko ściągnięte brwi, próbujące zaatakować idealnie. I oczy. Pełne radości. Świat przestaje się liczyć. Jesteśmy tylko we dwoje. Nagle Thomas wyrzuca miecz do góry. Ten ruch rozprasza moją uwagę na niecałą sekundę. Wystarczy. Chłopak wykonuje nade mną salto i łapie miecz. Stoi za mną. Wiem, że unosi miecz, delikatnie nacina mi skórę na karku, a ja czuję, jak mała stróżka biegnie mi po plecach.
Zaczynam się śmiać.
-Chyba jesteś mi winna przysługę…- mówi Thomas i odwraca mnie w swoją stronę.
-A to niby za co?- udaję zdziwioną i patrzę na niego z udawaną urazą.
-Wygrałem- oświadcza z irytującym uśmiechem.- Dałaś się podejść jak dziecko!
-Nie przesadzaj…- zaczynam.
-Co powiesz na…- przerywa mi Thomas i udaje intensywne myślenie.- Na bieg ulicami Nowego Jorku wyznaczoną przeze mnie trasą?
-Nie biegi… Wiesz, że tego nie znoszę…- narzekam i zakładam ręce na piersiach.
-Wiem- odpowiada i puszcza do mnie oko.
-Lila?- Z oddali dociera do mnie moje imię, odwracam się i widzę biegnącą w naszą stronę Annabeth.
-Annabeth, miło cię widzieć…- zaczyna Thomas, ale blondynka mu przerywa.
-Mogę cię porwać na chwilę, Lila?- Dostrzegam w jej oczach nutę desperacji, to niepokojący sygnał.
-Pójdę pod prysznic- oświadcza naturalnym tonem Thomas, ale wiem, że on też widział to uczucie w oczach córki Ateny. Annabeth skinęła głową i odczekała chwilę.
-Musisz mi pomóc- mówi bez zbędnych wstępów.- Normalnie nie prosiłabym o to, ale nie mam innych pomysłów.- Zaciska pięści, a ja patrzę prosto w jej oczy.
-Co się dzieje?
-Percy, Percy jest inny, martwię się… Od kiedy wróciliśmy z Afryki, jest inny…- Widzę w jej oczach desperację, a pod nią strach. Coś musi być na rzeczy, Annabeth nie panikowałaby z byle powodu.
-Dlaczego prosisz mnie o pomoc? Nie znam go.- Nie wiem, czemu to mówię. Chcę jej pomóc, ale to ona była silna, gdy ja, gdy ja straciłam panowanie nad emocjami.
-Umiesz oddychać pod wodą, wyciągnij go na powierzchnię, o więcej nie proszę- nadzieja w jej głosie sprawia, że kiwam głową na znak zgody.
Wskakuję do wody. Delikatna tafla zamyka się nad moją głową. Otwieram oczy i wypuszczam wstrzymywane powietrze. To może wydawać się dziwne, bo czemu nie zacznę od razu oddychać pod wodą? Przyzwyczajenie. To nienaturalne, by zanurzać się pod wodę i po prostu zacząć oddychać. To jest wyjaśnienie dla świata. Może to trochę dziecinne, ale za każdym razem, gdy otacza mnie woda, w pierwszym momencie czuję lekkie napięcie. Mam wrażenie niezmąconej ciszy, którą może zakłócić mój krzyk, gdybym zaczęła tonąć. Wiem, że to niemożliwe, ale ten niepokój pojawia się od kiedy skończyłam pięć lat.
Byliśmy w dżungli na treningu- Thomas, Diana, Max, Tod i reszta rocznika. Jednym z naszych zadań było przedostanie się na drugą stronę bagna. Był to sztuczny zbiornik bagienny o głębokości kilku metrów- specjalny do ćwiczeń na wysokości. Skacząc po wystających drewnianych palach, musieliśmy współpracować tak, by nie zbić dużego jaja. Dlaczego współpracować? Bo Thanatos i kilku innych agentów miotali w nas różnymi rzeczami. Kiedy Tod trzymał jajo oberwał z buta w twarz, zachwiał się i prawie spadł do „basenu”, ale złapałam spadające jajo, dzięki czemu on miał wole ręce. Złapał równowagę na słupku, wziął delikatnie jajko i zrzucił mnie do błota. Nie spanikowałam, bo czułam wodę w składzie błota, nie spodziewałam się, że może jej być za mało. Czekałam spokojnie na pomoc, nie chcąc przyśpieszać zanurzania się. Ale kiedy gęsta substancja zakryła mi nos, przez mój umysł przeszła jedna jedyna myśl: „duszę się”. Nie mogłam oddychać, a wilgotna maź dostała się do mojego gardła. Chciałam krzyknąć, ale racjonalizm (chip) powstrzymywały mnie, wyciągnęłam tylko rękę i zaczęłam nią machać, aż poczułam czyjś uścisk. Max trzymał mnie mocno za przed ramię, próbując wyciągnąć mnie na powierzchnię. Nie mogłam oddychać przez prawie dziesięć sekund. Do dziś pamiętam tę ciemność i napierającą maź, która stała w gardle, zatykała nos. Od tamtej pory nie zaczynam oddychać bez pewności, że dam radę. Kiedy usunęłam chip w wieku siedmiu lat, ten strach się ujawnił. Potrafiłam przez kilka minut wstrzymywać powietrze pod wodą i dopiero wtedy brać oddech. Z biegiem lat nauczyłam się w kilka sekund oceniać, czy dam radę nabrać tlenu do płuc.
Na samym dnie dostrzegam Percy’ego. Siedzi z głową między kolanami. Słyszę jego głęboki, przerywany oddech. Próbuje się uspokoić. Staję za nim:
-Jesteś idiotą.
Te słowa wiszą między nami. Uporczywie wpatruję się w jego ciemną czuprynę, ale to nic nie daje.
-Jeśli będzie trzeba, tak ci przyłożę, że twoje ciało samo wypłynie na powierzchnię.-Nic. Teraz zrozumiem, dlaczego Annabeth jest taka zaniepokojona.- Percy, na gacie Hadesa, spójrz na mnie!- Percy ostrożnie zerka na mnie, jakby nie był pewny mojego istnienia. Jego twarz jest inna, niż ją zapamiętałam. Ma podkrążone oczy, pusty, smutny wzrok, a lekko rozchylone usta drżą.- Percy- zaczęłam spokojnie- Annabeth się martwi.
-Annabeth,- jego głos jest słaby, ledwie słyszalny, mimo że stoję ze dwa metry od niego- nie zasługuję na nią!- jego agresywny i pewny ton sprawia, że przebiega po mnie dreszcz.- Jestem nikim! Ona zawsze była i będzie kimś, a ja będę jej tylko przeszkadzał.
-Niby stoję obok, a nie wierzę- mówię opanowując zdziwienie.- Dla wielu ludzi jesteś kimś!
-To mylą się- jego głos znów staje się słaby.- To moja wina, że Bianca nie żyje, że Ann musiała dźwigać niebo, że musiała długo borykać się z misją od jej matki, że spadliśmy do Tartaru. To wszystko moja wina! Jestem zbyt słaby, by być kimś- z jego gardła wydobył się głośny jęk, a szloch targnął jego piersią. Gdyby nie woda, jestem pewna, że zobaczyłabym łzy spływające po jego policzkach.
-Percy…- przez jedną nanosekundę waham się, ale biorę oddech i zadaję pytanie, błagając, bym się myliła.- On wrócił? Ten głos?- chłopak potakuje.- Dobrze wiesz, że się myli.- Do głowy przychodzi mi pewna myśl. Siadam naprzeciwko Percy’ego.- Może nie jestem najlepsza z historii, ale trochę wiem o broni i ludziach, którzy się nią posługiwali. W Prehistorii byłbyś łowcą. Polowałbyś, by wykarmić rodzinę. W Starożytności byłbyś wojownikiem idącym za swoim wodzem. Percy Wodny Rycerz… Fajnie nawet brzmi, nie?- zatrzymałam się na chwilę i czekałam na jego reakcję, kącik ust drgnął do góry.- Tak nazwaliby cię w Średniowieczu. Następcami tych wszystkich ludzi byli żołnierze, którzy oddawali życie za ojczyznę i pokój. Wiesz, jak dziś nazywają ludzi do ciebie podobnych?- spojrzał na mnie, a ja z pełną powagą kontynuowałam.- Bohaterem, Percy, bohaterem. Nie jesteś nikim. Wszyscy w tym Obozie, ba wszyscy herosi, znają twoje imię. Uratowałeś świat, dwa razy! Oczywiście, nie ma wojny bez ofiar, ale nie na tym powinna skupiać się twoja uwaga! Jesteś nadzieją wielu ludzi, Percy. Jeśli ty się poddasz, co im pozostaje?
-Jak ty to robisz?- pyta, a ja słyszę niedowierzający ton, tak podobny do starego Percy’ego.- Dlaczego twoje argumenty wygrywają z nią?
-Bo jestem uparta jak osioł- mówię z wyraźną ulgą i rozbawieniem.- Nie zmieniam tego w co wierzę. Nikt nie będzie mówił mi, jak mam żyć.-Nagle patrzę na niego z dobrze udawanym strachem.- Ale ty powinieneś posłuchać, jak żyć, bo Annabeth zrobi ci taką reprymendę…- głupowaty uśmiech wkrada mi się na twarz, a Percy robi naprawdę przestraszoną minę.
-Muszę z nią pogadać, przeprosić…- Przygryza dolną wargę, a jego twarz znów staje się poważna.- A jeśli wróci? Jeśli znów spróbuje mnie przewrócić?
-Dla niektórych warto być silnym. I Percy, nie pozwól byś ty, jako bohater, skazywał kogoś na cierpienie.
Zapadła nad nami cisza, którą przerwałam po kilku minutach, mówiąc, że Annabeth wybiła już pewnie połowę Obozu. Na powierzchnię wróciłam z wszystkim znanym Percy’m. Annabeth jak wariatka rzuciła się na Percy’ego. Nie byłam pewna czy zacznie go całować, czy okładać pięściami.
To nawet zabawne. Tak łatwo powiedzieć komuś, coś bardzo oczywistego, a jednocześnie samemu tego nie dostrzegać. Percy ma ogromne szczęście, ma wszystko. Dom, rodzinę, żałuję, że kiedykolwiek się spotkaliśmy. To moja wina, że słyszy ten głos. Usłyszał go pierwszy raz, kiedy byliśmy w celi. To przeze mnie. Zburzyłam świat, który próbował poukładać. Ale oni są silni, razem zwyciężą wszystko.
Robi się ciekawie…
Bardzo ładnie napisane 😀
Podoba mi się kawałek z Percy’m. Niedobrze, że coś mu się dzieje :/
Zobaczyłem tylko jeden, wyraźny błąd. W pewnym momencie powtarza się słowo „chłopak”. Następnym razem zmień to na „młodzieniec”, aby się nie powtarzało :p
Ps.
Musze przyznać, że zacząłem czytać dopiero od drugiego sezonu, bo wtedy wróciłem z dłuższej nieobecności na stronie. Z jednej strony jest to denerwujące, że nie wiem co się stało przy pierwszym spotkaniu Percy’ego z Liluś, ale z drugiej taka ilość niewiadomych jest ciekawa w swój sposób.
Pps.
Masz gdzieś pierwsze opowiadania pamięci? Nie mogę ich znaleźć na stronie :/ Jak się nie mylę to nie ma części 1-3
Z góry dzięki
Słuchaj, nie przejmuj się, że czytasz od drugiego sezonu. Mogę przy następnym rozdziale streścić ci, co i jak lub… wpleść retrospekcje do następnych rozdziałów. Nie mniej zapraszam do zapoznania się z oryginalną historią. 😉
http://rickriordan.pl/page/3/?s=Pami%C4%99%C4%87…
Pod tym linkiem są pierwsze rozdziały, a by poznać następne, musisz przewinąć stronę do drugiej, a następnie do pierwszej strony 😉
Osobiście polecam miniaturkę Ukryty Sens, tam też jest swoista nutka tajemniczości
PS Na 2 str, tego linka jest „wstawka”, były komentarze, które mówiły, że lepiej byłoby, gdybym dodała to na samym początku lub końcu, a jako, że jest wyraźny epilog, to możesz potratować to jak prolog,
PPS Dzięki za synonim 😉