Hejooo! Wiem, że trochę spóźnione, ale WESOŁYCH ŚWIĄT! A oto drugi rozdział Pamięci! Pomimo małej aktywności, wrzucam nowy rozdział. Ta część, mam wrażenie, jest lepsza od poprzedniej, ale nie tak dobra, jak mogłaby być. Nie piszę tego, by ktoś temu zaprzeczał, ale mam nadzieję, że ktoś będzie w stanie powiedzieć mi, co nie gra. Nie mniej życzę miłego czytania! Dedykacja dla Losu i Clarisse13!
PS PROSZĘ O KOMENTARZE, to naprawdę motywuje! (dalej możecie pisać pytania)
PPS Jak minęły święta?
Saide
II
Nie spodziewałam się, że w czasie wesela będę robiła za artystkę.
Ceremonia minęła bez zakłóceń. Dojechaliśmy na miejsce. Afrodyta udzieliła chłopakom ślubu. Nakazała wszystkim dążyć do szczęścia, jakim jest miłość i uroda. Szczerze, to bardziej interesował mnie wystrój miejsca, w którym się znajdowaliśmy, niż jej przemowa. Otoczenie miało aurę tajemniczości, ale w pozytywnym znaczeniu. Na obrzeżach miasta, pośród drzew stoi mały ołtarzyk, jeszcze z czasów pierwszych herosów, żyjących na tych terenach. Kamienny stół ofiarny był przyozdobiony turkusowymi kwiatami, symbolizującymi kolor, który połączył chłopaków, gdyż w dniu poznania mieli tego koloru koszule. Wsłuchiwałam się w szelest drzew, w cichy śpiew okolicznych driad. Wsłuchiwałam się w rytm mojego serca. Nim się obejrzałam, podawałam obrączkę Bill’owi. Kilka chwil później byliśmy w ogromnej Sali Balowej. Sufit wysoki na kilkanaście metrów, z kryształowymi żyrandolami, rzucającymi delikatne, białe światło. Trzy długie stoły pokryte białym obrusem, równoległe do siebie, były prostopadłe do stołu przy którym siedziałam. Po mojej lewej siedział Thomas, a po prawej Bill, a dalej Sam, a jeszcze dalej trzeci i czwarty świadek. Kiedy zjedliśmy czekoladowy deser, Bill wziął mnie na stronę:
-Ratuj!- szepnął teatralnie.- Grupa muzyczna nie dojedzie na czas, a staruszkowie czekają na piękny występ!
-Mówiłeś, że będą dwa zespoły.- przypomniałam mu na spokojnie.
-Ale jeden jest dla NAS!- irytuje się, a w jego oczach dostrzegłam iskierki przerażenia.- Moim rodzicom, raczej nie spodoba się zespół z „współczesną muzyką”- ostatnie słowa wypowiedział, jakby były zakazane.- Liliś! BŁAGAM! Zaśpiewaj coś delikatnego! Jeden utwór!
-Okay- westchnęłam zrezygnowana.- Co mam zaśpiewać?
-Może coś z jakiejś gry… Albo coś klasycznego?- zaproponował.- Z resztą, co sobie życzysz.
Tak oto wylądowałam na scenie. Stoję na lekkim podwyższeniu i trzymam w ręce mikrofon. Bill i Sam kończą podłączać sprzęt nagłośnieniowy do swoich telefonów. Mija trzydzieści sekund i z głośników wybrzmiewają pierwsze dźwięki.
-Bill!- szepcę.- To śpiewa facet!- skarżę się i zaciskam ręce mocniej na mikrofonie.
-Dasz radę!- odpowiada i pokazuje mi, że trzyma kciuki:
Zamykam na chwilę oczy.
Czemu się na to zgodziłam? Nie potrzebuję przecież uznania, ani nowych przyjaciół. Co mi da zaśpiewanie jakiejś piosenki? Absolutnie nic. Mimo to, otwieram usta, a z nich wydobywają się pierwsze słowa:
Everything is going to change
Nothings going to be the same
What we know is good and gone
The life we lived has come undone
Pamiętam, jak miałam niecałe dziewięć lat, wezwano mnie na kontrolne spotkanie z psychologiem. Siedziałam w średnich rozmiarów, zielonym pokoju z białymi meblami. Półka z wszelkiego rodzaju książkami wydawała mi się tego dnia wyjątkowo ciekawa. Pamiętam, jak skakałam wzrokiem po tytułach i w duchu śmiałam się ze swoich błędów, w pewnym momencie przeczytałam: „Rozmnażanie chorób u dziewic”, a dopiero po chwili zorientowałam się, że tam napisano „Rozpoznawanie chorób u dzieci”. Robiłam wszystko, byle przyśpieszyć czas, a pani psycholog z czystą ciekawością wpatrywała się we mnie.
-Czy gdybyś mogła, cofnęłabyś się w czasie?- zapytała nagle.
-W sumie, gdybym miała taką możliwość, to kto wie? Może?- nie wiem, czemu na to pytanie zareagowałam. Z jakiegoś powodu mój umysł obrał sobie to pytanie za punkt zaczepienia i zaczął owijać wokół niego myśli.
-A więc czegoś żałujesz? Co byś zmieniła?- ożywiła się blada kobitka z blond włosami i poprawiła się w fotelu.
-Nie.- zaprzeczyłam od razu.- Ja chciałabym wrócić do niektórych chwili, a nie je zmieniać.- sprostowałam, spokojnie wyczekując jej reakcji.
-Naprawdę niczego nie żałujesz?- dopytywała się z lekkim niedowierzaniem i podziwem zarazem.
-A powinnam?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Nie, nie masz raczej czego żałować.- odpowiedziała szybko, niczym karabin maszynowy.- Myślę, że zawsze wykonywałaś rozkazy i działałaś słusznie.- Skinęłam tylko głową na potwierdzenie.
-Mogę wracać?- spytałam z małym zniecierpliwieniem w głosie.- Mam trening.
-Tak, tak… Dziękuję.
-Do miłego.- powiedziałam z ulgą słyszalną tylko mi i wyszłam z gabinetu.
Co mnie podkusiło, że wypowiedziałam się na taki temat w czasie sesji? Do dziś nie wiem. Bardzo dziwnie się czuję, kiedy o tym myślę. Wtedy miałam dziewięć lat, teraz jestem dwa razy starsza i nie jestem pewna czy zmieniłam poglądy. Czasami zastanawiam się, czy gdybym wiedziała, że Max i Diana są chorzy, czy pozwoliłabym im umrzeć. Odpowiedź nasuwa się sama, logiczne że nie. Ale wszystko ma swoje konsekwencje. Jesteśmy jak filiżanka do kawy. Każda błędna decyzja sprawia, że kawałek porcelany odpada i nawet jeśli umieścimy ją w tym samym miejscu, filiżanka nie będzie taka, jak wcześniej. W ten sam sposób działają poprawne wybory, są kolejnym wzorkiem na białej porcelanie. Wszystko to sprawia, że jesteśmy wyjątkowi, że nie da się nas podrobić. Każda ingerencja w przeszłość, spowoduje zmianę teraźniejszości i przyszłości, a czy na lepsze? Nigdy nie możemy być pewni.
So wake me from this terrible nightmare
This wicked little game I never wanted to play
An answers gotta be somewhere out there
Equations need solutions and we’ll solve it today
Chciałabym wierzyć, że całe zło, które mnie spotkało to tylko straszny sen, koszmar. Niektórzy życie nazywają grą. Nie lubię tego określenia. W czasie meczów, są przerwy. Rozgrywki mają to do siebie, że można sobie na jakiś czas odpuścić. Życie na to nie zezwala.
Get out of my head
Get out of my mind
Whatever you put me through
I’ll come out alive
When the sun disappears and
the knights have fallen
and the clouds all departs
I won’t hear you calling
in my head
Przez lata uczyłam się pilnować własnych myśli. Uznawałam je za dar, którym obdarzę tylko zaufanych. Ale bogowie bez skrupułów manipulują ludzkimi myślami, zresztą pod tym względem jesteśmy do nich podobni, próbujemy zmieniać cudze przekonania, robimy to agresywnie i z taką łatwością.
A flare of hope
A flare of light
A flare though darkness in the night
To remember
To survive
To run a blade into a life
Nadzieja, światło… Nie wiem, czy to wina ślepego losu, czy ktoś robi mi na złość, ale boję się tych słów. Nadzieja sama w sobie nie jest zła, dopiero, kiedy się ją odbiera, staje się paskudną pustką, gdzieś w podświadomości. Całe życie próbuję przetrwać. Nie dać się zabić, zniszczyć fizycznie ani psychicznie.
Nie mniej, w tym całym koszmarze, ciemności złożonej z bólu i smutku, jest maleńkie światełko. Thomas.
Dziwnie się czuję. Myślę z dziwną trzeźwością, a zarazem każda myśl łączy się z inną, plączą się. To przez chip, jego brak. Nic nie kontroluje ich przepływu, a przez ostatnie kilkanaście lat wykreowałam sobie drogę, po której dążyłam, ale nie oglądałam się dookoła. Teraz docierają do mnie przeróżne bodźce. Nie chodzi o dostrzeganie szczegółów, jak lekkie uśmiechy innych, bicie cudzych serc, mam na myśli to, że czuję, że czuję. To nie ma sensu i to jest piękne. Nie chcę, by ktokolwiek o tym wiedział, bo nie chcę, by ktokolwiek mógł to wykorzystać.
Do mojej świadomości docierają oklaski. Otwieram oczy i widzę ponad setkę błyszczących par oczu, wpatrzonych we mnie. Wszyscy biją brawo. Kiedy skończyłam śpiewać?
-Dziękuję, Wam.- mówię nadzwyczaj spokojnie, ale z radosną nutą w głosie.- Zdrowie, zdrowie panów młodych.
-Zdrowie!- chórem krzyczy tłum.
-Pst! Lilka!- cicho pokrzykuje Sam.
-Hm?
-To było MEGA! Ekipa już jest, więc choć się napić!- proponuje z tajemniczością w głosie.
Schodzę ze sceny. Idę między ludźmi, wielu z nich kiwa mi głową z uznaniem, a parę osób podniosło w moją stronę kieliszki.
-Pij!- poleca chłopak wciskając mi do ręki kielich z białym winem.
Podnoszę brwi do góry, z niemym pytaniem na twarzy.
-Nie ufasz mi?
-Twoje zdrowie!- mówię i wypijam zawartość.
Nie jestem znawczynią win, ale to zdecydowanie jest jedno z najlepszych, jakie piłam. Słodkawy smak, z posmakiem czarnego bzu, lekko schłodzone i pełne procentów, które aż czuję. Otwieram oczy i widzę wyczekujące spojrzenie Sama.
-Woww… -jęknęłam.
Świat przed moimi oczami zaczął się rozpływać, falować, kręcić i zmieniać barwy. Czuję się jak na chorej dyskotece. Chłopak przede mną porusza ustami, ale dociera do mnie tylko bulgoczenie. Śmieję się z niego. Ma dwie pary oczu i dwie głowy, i w ogóle jest ich dwóch.
Nagle wszystko wróciło do normy. Brutalna rzeczywistość ogarnęła mnie, w ciągu jednej sekundy. Czuję się, jakby ktoś mnie spoliczkował.
-Koniec.- stwierdzam, ukrywając zawód w głosie.
-Już?- Robi smutną minę Sam.
-Ale to był, chyba, najmocniejszy do tej pory trunek.- pocieszam go i przestępuję z nogi za nogę, czując, że wypiłabym więcej.- Długo nad nim pracowałeś?
-Z pół roku około…- mówi uśmiechając się, wymuszenie.
-Przyjadę za pół roku, po całą butelkę- odpowiadam i kładę mu rękę na ramieniu, a on szczerzy się do mnie, ale teraz już szczerze.
Pisk. Cholera, nie dziś. Staram się wyciszyć ludzkie odgłosy i zarejestrować niebezpieczeństwo.
Dociera do mnie dźwięk, przypominający chrumkanie. Nadzwyczaj głośne, ale skąd w lesie świnia? Jestem pewna, że moje oczy przybrały właśnie rozmiar spodków kosmicznych. Patrzę na Sama i błagam bogów, bym się myliła:
-Sprawdzę co to- mówię i ruszam w stronę wyjścia.
-Uważaj na siebie, Billa trafi szlag, jeśli zakrwawisz sukienkę.- odpowiada chłopak , a ja kieruję się do drzwi wyjściowych.
Uderza mnie chłodny powiew powietrza. Biorę głęboki wdech. Gdzieś po prawej słyszę czyjeś głosy, po lewej odjeżdżający samochód, a przede mną odgłosy świni. Automatycznie pochylam się i ruszam przed siebie. Wchodzę po między drzewa. Moja kostka niebezpiecznie kiwa się na boki. Ostrożnie stawiam każdy krok:
-Szlag!- zaklinam, gdy moja prawa kostka wygina się pod bardzo dziwnym kątem.
Kucam i zdejmuję szpilki. Wilgotna ściółka łaskocze mi stopy. Idę dalej. Kwiczenie staje się coraz głośniejsze, a las coraz gęstszy. Wytężam wzrok i próbuję zarejestrować jakikolwiek ruch. Widzę, jak powiewy wiatru poruszają gałęziami. Słyszę szelest liści i moje kroki. Gwałtownie zatrzymuję się. Coś jakby ciche stąpanie, rozlega się za mną. Napinam mięśnie i odwracam się.
-Hej.- lekko głupkowaty uśmiech Thomasa uderza mnie, sprawiając, że zakrywam ręką usta, jakbym miała się zaraz roześmiać.
-Nie byłeś zbyt dyskretny.- odpowiadam podnosząc do góry lewą brew.
-Nie chciałem przyprawić Cię o zawał!- mówi i podnosi obie brwi do góry, a gałki oczne wyskakują mu z orbit, zaciskam usta i tłumię śmiech. Kolejne kroki. – Poza tym, zapomniałaś o tym.- Thomas podaje mi długopis z wygrawerowanym trójzębem na górnej części obudowy.
Zdejmuję zatyczkę. Miecz przyjemnie ciąży mi w ręce. Pisk ze sporą głośnością sprawia, że gwałtownie odwracam się, a miecz o milimetry mija łeb ogromnego dzika, który w ostatnim momencie odskoczył do tyłu. Dlaczego moje obawy tak często się spełniają? Głupie chrumkanie, okazało się być kwiczeniem dzika. Do tego złego dzika.
-Może zatańczymy?- pyta chłopak, a ja podaję mu rękę.
Thomas zaczyna się obracać z coraz większą prędkością. Moje nogi po chwili biegu, odrywają się od podłoża. Kiedy dzik biegnie w naszą stronę chłopak puszcze mnie, a ja odbijam się od głowy stwora odrzucając go do tyłu. Thomas w ciągu kilku sekund dobiega i dobija go.
-Co to był za dziki dzik?!- pytam się głośno Thomasa, podchodząc do chłopaka.
-A bo ja wiem…
-Może erymantejski…- zastanawiam się na głos.
-Albo kalidoński…- podsuwa chłopak.
W mojej czaszce po raz kolejny dziś, rozlega się pisk. Kilka metrów za Thomasem stał jeszcze większy dzik. Wielki, owłosiony z czerwonymi oczami i parą wydobywającą się z jego nozdrzy.
Pisk nie ustaje, więc szybko mijam chłopaka i z wyciągniętym przed siebie mieczem wykonuję szarżę, która załatwia stwora. Zbyt późno orientuję się, że pisk mimo to nie ustał. Coś ostrego, chudego i dość długiego przeszywa mnie na wskroś powodując, że krótki krzyk wydobywa się z mojego gardła. Z grotu strzały cieknie krew, moja krew. No nie wierzę, czy ja zawsze muszę oberwać? Walkę wygram, często bez problemu, ale mimo to coś sprawia (podejrzewam, że robiąc mi na złość), że i tak powinnam znaleźć się w szpitalu.
-Cholera.
Nie mówię nic więcej, czas przyśpiesza, a mój oddech i serce zwalniają. Próbuję rozluźnić mięśnie brzucha. Thomas bierze mnie na ręce. Chcę mu powiedzieć, że dam radę iść, ale z mojego gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Thomas rozgląda się dookoła. Ktokolwiek strzelał, musi mieć świetny wzrok, bo w ciemnym lesie niegdzie nikogo nie widać. Ręką dociskam ranę, ale nie dotykam strzały. Opieram głowę o pierś Thomasa.
„Masz godzinę, znajdź Wyrocznię i Nauczyciela Wielkich”
Zimny głos Thanatosa rozbrzmiewa w mojej głowie. Lodowaty dreszcz przeszywa moje ciało. Nie teraz, dlaczego teraz?
Tommy?- próbuję się odezwać.
-Rozluźnij się.- nakazuje spokojnie.
-Musimy…- palący ból przywraca mi jasność umysłu.- Obóz Herosów. Mamy godzinę.
Zapach alkoholu, głośna muzyka uderza we mnie z impetem, gdy wchodzimy do Sali weselnej. Chłopak stawia mnie w holu. Czekam sekundę, wieczność, aż Thomas i Bill wracają.
-Co się znów stałoo…?- pyta pan młody, przeciągając lekko ostatni wyraz.
-Helikopter! Potrzebujemy helikoptera.- mówi z naciskiem Thomas.
-Jest na dach-u- czka i uśmiecha się, i staje się coraz bardziej czerwony.
Informacja, że choć jeden raz w życiu los mi sprzyja sprawia, że aż się uśmiecham.
Po kilku chwilach jesteśmy na dachu. W helikopterze, w powietrzu. Lecimy. Thomas coś do mnie mówi, ale nie dociera do mnie sens jego słów. Cieszę się z jego bliskości. Boję się. Jak ja nie znoszę tych słów. Strachu, przerażenia. Kiedy ludzie się boją, przywołują szczęśliwe wspomnienia. Ja miałam swoją bezpieczną strefę. To nie to samo. Bezpieczna strefa nie wywołuje uczuć. Jest od nich wolna. Udaję się do mojej bezpiecznej strefy.
Wykop nie działa. Nie uciekam. Otwieram oczy. Rana przeraźliwie boli. Rekami dalej dociskam ranę. Czuję krew. Jej gęstą, ciepłą konsystencje.
Ludzie mówią, „kiedy byłam mała”, „kiedy byłem dzieckiem”, chciałabym móc powiedzieć, że w dzieciństwie, ale nie umiem, bo go nie miałam.
Dlaczego nie mogę skończyć żadnej myśli! Jest mi coraz chłodniej. Rana pulsuje, a z każdym wdech jest coraz trudniejszy.
-Hej, Lil, nie odlatuj!- przekrzykuje warkot silnika Thomas.- Już prawie jesteśmy.
Nie poruszamy się. Wylądowaliśmy. Kiedy? Głowa, rana, każdy mięsień, krew w uszach- wszystko pulsuje.
-Nauczyciel Wielkich i Wyrocznia!- przypominam czarnowłosemu chłopakowi, gdy pomaga mi wysiąść z helikoptera.
Miękka trawa. Czuję ją. Jest delikatnie zwilżona. Daje ulgę. Ktoś podchodzi. Leżąc na boku, widzę tylko jego nogi.
Bulgot, niezrozumiałe słowa. To nie mogła być zwykła strzała. Zazwyczaj inaczej reaguję na tego typu rany, ogólnie ból. To coś więcej…
Czuję, nie wiem jak to nazwać. Czuję złość, ale nie wściekłość, czuję żal, ale nie smutek. To uczucie jest gdzieś na pograniczu. W sumie każdy chyba czuł coś podobnego. Kiedy nie drażni sam fakt. Ciężko to wytłumaczyć, kiedy tkwi w tobie strzała, która z dużym prawdopodobieństwem jest zatruta. Wiem do czego porównać to uczucie. Dostajesz karę, zdajesz sobie sprawę, że źle zrobiłeś, ale nie zgadzasz się na nią. Nie przekonuje cię tłumaczenie „kara musi być sprawiedliwa dla wszystkich”, bo ty dostajesz karę, której nie możesz odpracować, a ktoś inny niejednokrotnie mógł i to za większe przewinienie. To chyba to uczucie. Nie denerwuje cie kara, ale zachowanie osoby karającej. Taki chłód. Też to czuję, bo głupia za późno zareagowałam na pisk, ale irytuje mnie fakt, przeczucie, że to nie był przypadek. Nie ważne, kto strzelił, prędzej czy później i tak się dowiem, ważne, skąd wiedział, że tam byłam. Skoro posiadał tę informację, może znać moje dane, a to znaczy: czym się zajmuję, a jeszcze gorsze jest to, że może znać moje otoczenie, może zagrażać moim współpracownikom, w pewnym sensie rodzinie.
-A teraz spokojnie…- czyjś miękki głos dobił się do mojej świadomości.- Wystarczy wyjąć strzałę…
-NIE!- krzyczę z zaskakującą mocą, a napięcie się mięśni brzucha spowodowały nie mały ból, ale spróbowałam to ukryć.
„Gotowa? Ruszajmy.”
Jedyne słowa, które właśnie pojawiło mi się w głowie, to: „Cholerne wyczucie czasu Thanatosa”.
Zapada ciemność.
Naprawdę fajne opo
Zastanawiam się, dlaczego komentuję to dopiero teraz, skoro przeczytałam od razu jak się pojawiło 😛
O ludzie, dzięki za dedykację 😀 A co do rozdziału: wiesz, myślę, że jedyne co można poprawić (Ale to nie jest aż takie ważne! 😀 ) to te wielkie zbiorowiska zdań (Np. drugi akapit). Myślę, że gdyby trochę to pokroić, byłoby bardziej czytelne. (Ale to naprawdę nie ma znaczenia) (ale nie tak za bardzo)
Rozdział bardzo fajny 😀 Ciekawe, co będzie dalej. Czuję też, że przepowiednia zaczęła się wypełniać 😛
WENY!
Clarisse13
PS: Co do świąt: minęły okej, pierwszy raz byłam w domu na Boże Narodzenie. Tylko kot zachorował