(A to miała być miniaturka…)
Powinnam popracować nad systematycznością…
Tę część dedykuję Hestii149, bo to dzięki niej powstała ta część. I uprzedzam, że to już na 100% koniec. I tak wyszło o dwie części za dużo… 😉 (Chyba że powstanie jeszcze ten dodatek…)
Tak więc, oficjalnie ogłaszam pierwsze zakończone przeze mnie opowiadanie!
(Kto się założy, że kiedyś powstanie do tego coś jeszcze?)
Pozdrawiam kolegę ze starej klasy, który nawet nie ma pojęcia o tym blogu, ale co tam! Zainspirował mnie, więc…
http://rickriordan.pl/2016/02/another-way-of-death/
http://rickriordan.pl/2016/10/another-way-of-death-2-2/
Mam nadzieję, że załapiecie metaforę z teatrem/kinem. Miłego czytania!
~Isabell22
Wyciągając rękę w jej stronę, przekonywał ją do pójścia z nim. Wiedział, że niszczy jej siłę woli i skazuje ją na śmierć, jednak zdawał sobie sprawę z faktu, że tym razem nikt jej nie uratuje, nie wybawi z rąk Kosiarza. On przychodził po każdego, nie dało się przed nim uciec.
Chciał uchronić przyjaciółkę od cierpienia, przywołać na jej twarz prawdziwy, szczery uśmiech. Taki, który od dawna się tam nie pojawił. Taki, jaki widział jako dziecko nie rozumiejące jeszcze, jaki jest świat.
Teraz oddalali się od niego, wkraczając w kurtynę oddzielającą martwych od żywych. Im dalej szli, tym mniej wyraźne stawało się otoczenie. Traciło ostrość, szarzało. Nie mogli już dostrzec drzew rosnących na placu zabaw ani opuszczonych budynków, otaczających go niczym wartownicy. Zanikały też kolory, umieszczając ich w bezkresnej pustce.
Jednocześnie zamknęli oczy.
Otwierając je, zobaczyli zaświaty, ale każde z nich w inny sposób.
Świat po śmierci łączył to, w co wierzyli i co wyobrażali sobie za życia. Zawierał miejsca i osoby, które się w nim pojawiły. „Niebo” nie mogło wyglądać identycznie dla ich dwójki…
Jej sprawiał wrażenie radosnej krainy doskonałej pod każdym względem. Rodziny znów połączone, kochankowie ponownie będący razem, szczęśliwe dzieci zajęte zabawą na ogromnej łące i plaży. Na horyzoncie mgliście widniały wyspy pełne kolorowych świateł, jakby odbywało się tam jakieś przyjęcie.
Ta perfekcja wydawała jej się sztuczna i przerażająca. Zawsze bała się ideałów. Twierdziła, że jeśli coś trwało bez skazy, skrywało w sobie mroczny sekret.
On zobaczył niewyraźne sylwetki postaci na tle mrocznego miasteczka niedaleko gór. Szeptały mu do ucha kłamstwa, obelgi i słowa, które słyszał od swoich znajomych za życia. Rany w umyśle, które już zdążył zakopać warstwami pozostałych wspomnień, teraz otworzyły się na nowo. Ból ponownie się rozpalił, tym razem zwielokrotniony ilością blizn. Łzy zaczęły spływać po jego policzkach, a z gardła wyrwał się jęk. Poczuł się samotny, opuszczony i zraniony przez każdego…
Wtedy ktoś dotknął jego ramienia. Z niechęcią przeniósł wzrok na bok, lecz zamiast następnego raniącego ducha zobaczył podenerwowaną Shinesuki. Kącik jego ust drgnął, kiedy ją obejmował. Zamknął oczy, a wyobraźnia podsunęła mu obrazy z przeszłości…
Ciemnowłosy chłopiec wspinał się na pajęczynę. Pokonywał coraz wyższe partie, coraz rzadziej ustawione liny z uśmiechem na ustach. W końcu dotarł na najwyższą z nich i odetchnął głęboko. W jego oczach lśniła nutka podniecenia. Kochał się wspinać, podążać nie w przód, a do góry. Uwielbiał widok błękitnego nieba pokrytego białymi obłokami nad sobą i dotyk delikatnego powiewu na policzku. Lubił obserwować okolicę z wysoka i patrzeć na ludzi znajdujących się w parku. Tych pod drzewami, na dróżkach między krzewami róż i innych kwiatów, których nazw nie znał. Siedzących na drewnianych ławkach, spacerujących z psami oraz trzymających się za ręce na mostkach i podziwiających rzekę. Wtedy czuł się wolny. Nikt go nie pilnował, a krzyki mamy, żeby zszedł, w pewien sposób omijały jego uszy. Nie musiał się niczym przejmować, wreszcie czuł się szczęśliwy.
Dla niego to wszytko było ładne, chociaż nie tak, jak rysunki jego przyjaciółki. Odetchnął głęboko, wciąż uśmiechając, i spojrzał na dzieci wspinające się na szczyt. Nie znał ich, jednak niektórzy przypominali mu jego kolegów, chwalących się tym, że potrafią dostać się na samą górę. Jednak żaden z nich tam nie dotarł. Jedyny, któremu prawie się udało, zawahał się tuż przy końcówce. Nie wypełnił celu.
Tylko Shinesuki potrafiła to zrobić. Wyłącznie ona stała tam z nim, trzymając jego dłoń i uśmiechając do niego ciepło. Często miała ze sobą kartkę i ołówek, schowane w kieszeni spodni.
Ten raz nie był wyjątkiem.
Puściła jego rękę, drugą chwytając się słupa w centrum sieci. Oparła się o niego i wyciągnęła papier. Zaczęła coś szkicować, lecz on nie mógł tego zobaczyć. Nurtowało go, co to, chociaż wiedział, że dziewczynka mu pokaże.
Odwrócił wzrok. Przez chwilę podziwiał rośliny pokryte zielonymi liśćmi, a później przymknął powieki. Zaczął cieszyć się świeżym powietrzem, do którego nie dochodził smród spalin samochodów jeżdżących nieopodal. Słyszał warczenie silników, śmiechy dzieci i odległe rozmowy rodziców, ale on się nie odzywał.
Ciszę między nimi przerwała młoda artystka, oznajmiając, że już skończyła. Rysunek przedstawiał chłopca z delikatnym uśmiechem na ustach, stojącego na skale. Tło stanowiły grube, krzyżujące się sznury. W jednym z prześwitów było zapisane jego imię…
Lecz nagle kolory wspomnienia zaczęły blaknąć, zlewać z tłem świata, w którym… trwali. Z każdą chwilą zapamiętane szczegóły stawały się coraz mniej wyraźne, a w ich miejsce pojawiały się zarysy teatru. Kąciki ust chłopaka podnosiły się, a do serca wracał spokój.
A wszystko za sprawą jednego wyrazu.
– Hayden.
„Jednak pamiętała.”
* * *
Nie mieli pojęcia, jak się tam znaleźli, jednak nie interesowali się tym. Teraz nic nie było realne ani logiczne. Prawdopodobnie wszystko, co widzieli, było jedynie wytworem ich wyobraźni. Być może to oni byli grającymi.
Kiedy złapali swoje dłonie, pojawili się na marmurowych schodkach prowadzących do wnętrza budynku zaprojektowanego w renesansowym stylu. Pomiędzy dwiema kolumnami znajdowały się uchylone drzwi z ciemnego drewna, za którymi ciągnęła się jasna posadzka.
Nie przejmowali się tym, że prawdopodobnie nie powinni tego robić. Nigdy nie kierowali się zasadami. Zawsze łamali je wspólnie.
Przeszli z powrotem przez scenę, lecz tym razem nie byli aktorami w teatrze życia. Stali się jedynie widzami w kinie 3D.
* * *
Na biurku panował bałagan, na który nie pozwoliłby żaden pracownik agencji biurowej. Na jasnym ekranie laptopa wyświetlały się otwarte programy, a długopisy, ołówki i papiery leżały porozrzucane po całej powierzchni mebla. W uchylonej szufladzie leżały kolorowe teczki. Wypadały z nich dokumenty niedbale pospinane spinaczami, do których doczepiono zdjęcia. Niektóre kartki były całkowicie pokryte niestarannym, pospiesznym, lecz wciąż ładnym pismem. Jedynie na nich panował porządek.
Na krześle obrotowym obok siedział mężczyzna. Byłby przystojny, gdyby nie poszarpana szrama na brodzie, ciągnąca się po szyi. Był ubrany w garnitur, który podkreślał jego umięśnioną sylwetkę. Czarne włosy opadały mu na czoło, wpadając do ciemnobrązowych oczu. Miał lekki, zadbany zarost wokół ust. Z ich kącika wystawał zszarzały, tlący się kraniec papierosa.
Niespodziewanie rozległ się dźwięk dzwonka telefonu. Dłoń mężczyzny z delikatnie zarysowanymi żyłami na jasnej skórze wyjęła truciznę i zgasiła w popielniczce. Sięgnął po nowoczesne urządzenie. Odebrał, a po chwili jego twarz wykrzywiła się w grymasie złości. Zacisnął pięści i zatwierdził suchym tonem głosu, że zrozumiał.
Cokolwiek to znaczyło.
Wychodząc, nadepnął na obrazek z ciemnowłosą dziewczyną z łagodnymi rysami twarzy i miłym uśmiechem, który Haydenowi wydawał się znajomy.
Gdyby przyjrzałby się uważniej, zauważyłby szaroniebieskie oczy, przypominające lodowcowe niebo. Zdałby sobie sprawę z faktu, że włosy tak naprawdę były czarne przy skórze, lecz dalej kolor zmieniał się na granatowy. Że znał te jasnoróżowe usta jeszcze z dzieciństwa.
Uświadomiłby sobie, że na zdjęciu była Shinesuki.
Jednak on nie zwrócił na to uwagi. Zaczął jedynie przyglądać się dalszym wydarzeniom.
* * *
Bezsilnie przyglądali się, jak żołnierz walczy z brązowowłosym chłopcem na tym samym placu zabaw, na którym zginęła Shine. Nie miał z nim szans. Daleko mu było od biegłości w posługiwaniu się bronią. Zresztą, gdzie mógłby ją zdobyć? W tych czasach nikt normalny nie posiadał żelastwa sprzed wieków.
Mężczyzna wyprowadzał nagłe pchnięcia, zręcznie manewrując nadgarstkiem z mieczem. Próby ataku ze strony nastolatka kwitował pogardliwym uśmiechem i odbiciem ciosu. Bawił się z nim. Udawał, że się wycofuje, by po chwili zadać uderzenie, które mogłoby być śmiertelne. Gdyby chłopak nie potrafił wystarczająco zręcznie ich unikać i czasem przyjmować, walka już by się skończyła. Jego porażką. Nie uratowałby brata, schowanego teraz za metalowymi zabawkami. A on nie był w stanie zrobić nic innego, niż obserwować.
Doskonale wiedzieli, że nie mogli mu pomóc, niewykonalne było nawet przeniknięcie walczących. Pomimo tego było im ciężko powstrzymać się od podbiegnięcia do nich, podpowiadania ruchów czy wyrażania swoich emocji. Shinesuki, choć nie chciała patrzeć, nie mogła odwrócić wzroku ani powstrzymać się od cichych krzyków ani chęci pomocy. Hayden nieco bardziej panował nad sobą, jednak jego twarz tężała za każdym razem, kiedy młodszy zostawał zraniony. Z każdym jego upadkiem mocniej zaciskał dłonie na ramieniu przyjaciółki, a jego wargi układały się w nieme przekleństwa. Nie potrafił zrozumieć, dlaczego szef żołnierza ciągle kazał mu mordować niewinnych w tak okrutny sposób.
„Jak już ma zabijać, czy nie lepiej byłoby strzelić?”, pomyślał z goryczą. Był pewien, że śmierć w ten sposób byłaby krótsza i mniej bolesna.
Szatyn wyprowadził cięcie z całej siły, jaka mu została. Miał nadzieję, że to chociaż nieco osłabi przeciwnika, dając mu szansę na atak. Ta iskierka zgasła, gdy on niedbale uchylił się, a jego miecz ukosem rozciął skórę na jego ramieniu. Uwadze Haydena nie umknęło to, jak dzieciak zacisnął zęby z bólu ani trud, z jakim uniósł swój miecz w geście obrony. Morderca również musiał to zauważyć, gdyż jego oczy zwęziły się groźnie, a usta wykrzywiły w grymasie wyrażającym coś pomiędzy pogardą a satysfakcją. W końcu zaatakował na poważnie, raniąc go w brzuch. Chłopiec zgiął się wpół, wypuszczając broń z osłabłych palców. Dorosły patrzył na niego przez moment, po czym pozbawił go reszty równowagi kopniakiem. Młodszy upadł ciężko na ziemię, tracąc oddech. Z kącika jego ust wyleciała strużka krwi.
Mężczyzna odwrócił się, próbując nałożyć maskę obojętności. Jednak tego dnia widocznie coś w nim pękło, ponieważ nie potrafił prychnąć z powodu jęku ani uderzyć w skroń, jak zawsze po skończonej robocie. Zamiast tego po prostu odszedł.
Nagle Hayden poczuł szarpnięcie nadgarstkiem. Spojrzał w bok, na przyjaciółkę. Chciała pomóc szatynowi, ale on nie pozwolił jej się ruszyć. Chwycił ją za ramię i pokręcił głową, nie patrząc jej w oczy. Nie chciał widzieć jej zawodu ani poczucia winy, dlatego skierował wzrok na scenerię przed nimi. To miejsce, przeznaczone do zabawy dla maluchów, stało się świadkiem śmierci młodych, niewinnych ludzi.
Jego spojrzenie stwardniało, a dłoń mocniej ścisnęła jej bark. Przyciągnął ją do siebie, by nie oglądała tej sceny. Uważał, że nie powinna była widzieć rozpaczy małego chłopca, który właśnie podbiegł do rannego. Ten dopiero teraz uwolnił się od przerażenia, które więziło go w szczelnym uścisku przez całą walkę. Kolana się pod nim ugięły. Nie chciał wierzyć, że jego brat umierał. Jego łzy łączyły się z krwią spływającą na glebę. Niebo zabarwiało się czerwienią tak jak ziemia, lecz chmury zaczęły przesłaniać blask słońca. Niczym wodna zasłona, przesłaniająca żywemu chłopakowi widok. Zapadał zmrok. Ciemność zaczęła okrywać świat, zamieniając się w kurtynę nicości.
Teraz Shine i Hyde należeli do niej.
Dziewczyna po dłuższej chwili uwolniła się z uścisku przyjaciela. Spojrzała na niego i zdała sobie sprawę z faktu, że to przedstawienie wzruszyło ich oboje. Otarła jego wilgotne policzki, dotykając miękkiej, lecz chłodnej skóry. Oparła głowę o jego klatkę piersiową, jakby chciała posłuchać bicia serca swojego przyjaciela. Zapomniała o tym, że byli martwi. I że to ona je posiadała.
Odsunęła się od niego.
Tym razem to ona zawiązała czerwoną chustkę na ich nadgarstkach, tak podobną do ozdób wiszących na ścianach. Poprowadziła go do wyjścia z amfiteatru. Wiedziała, że nie powinni wracać tam już nigdy więcej.
Nie należeli już do tego świata, przestali być aktorami.
Na zawsze.
WOW! To się nazywa zakończenie. Dobrze, że już wysłałam swoje, bo inaczej pewnie, bym się nie odważyła. W ostatniej walce się pogubiłam, ale nie zmienia to faktu, że świetnie to napisałaś. Szkoda, że to już koniec, ale wszystko kiedyś się kończy. (Ale to ty, może kiedyś wskrzesisz to opko, które miało być miniaturką) WEEEENY i czekam na więcej powalających prac Twojego wykonania.
Saide, sugerujesz, że „Wszystko się kończy, oprócz opowiadań Isabell22”? Ej, to jest aż zbyt prawdziwe… -,-
A z innej beczki… Mam wiadomość do wszystkich użytkowników!^^
Chione zaproponowała utworzenie konferencji, gdzie ludzie z RR – starzy i nowi – mogliby się zintegrować. Mi się podoba ten pomysł, a Wam? 😉 Gwarantuję, że warto! Rozmawiając, od razu poczułam więź z innymi i jestem pewna, że Wy też ją poczujecie 😀 Jeśli chcecie dołączyć do konferencji, piszcie na Skype chionemary. Zachęcam!
https://join.skype.com/pMZYIzRSHFdo
Bezpośredni link do dołączenia do konferencji:))