Witam 😀
Już długo zwlekam z pisaniem tego, co zacząłem. Brak mi chęci, weny i ogólnie lenistwo. Na dodatek ostatnie tygodnie przeżywałem wiele smutnych chwil, bo rozstałem się z klasą po 9 latach. Przez to też postać która miała być śmieszna, raczej już taka nie jest. Przepraszam za tak późne dodanie tego tekstu i dziękuję tym, którzy to czytają i komentują.
#1 http://rickriordan.pl/2016/04/nie-tylko-riordan-potrafi-pisac-opowiadania-by-lubbock/
#2 http://rickriordan.pl/2016/04/wielki-mix-2/
#3 http://rickriordan.pl/2016/05/wielki-mix-3/
#4 http://rickriordan.pl/2016/05/wielki-mix-4/
#5 http://rickriordan.pl/2016/06/wielki-mix-5/
#Tara
Auto podskoczyło na wybojach i uderzyłam głową w sufit. Zaklęłam cicho i z jękiem spróbowałam się obrócić. A tak przy okazji – byłam w bagażniku.
Ostatnie co pamiętam przed znalezieniem się w tym ciasnym miejscu był powrót do domu. Przyglądałam się wtedy rodzinie. Szczęśliwej rodzinie. Kobieta, ewidentnie w ciąży wchodziła do domu, a jakiś mężczyzna trzymał ją za rękę. Pewnie mąż. Wysoki chłopak, w niebieskiej bluzie z kapturem trzymał siaty z zakupami. Cała trójka prowadziła niezwykle żywą rozmowę. Właśnie wtedy się odwróciłam i świat pochłonęły ciemności.
Potem ocknęłam się w tym cholernym bagażniku. Miałam związane nogi, ręce i zaklejone usta. Po wielu kombinacjach i próbach uwolniłam ręce i tym samym usta. Niestety bagażnik był za ciasny by próbować rozwiązać nogi. Gdzieś z boku uwierał mnie jakiś twardy przedmiot. Jakiś duży metalowy pojemnik. Szczerze mówiąc, przytłaczało mnie to. Może nie mam klaustrofobii, ale i tak nie czułam się komfortowo. Jestem pewna że to moje wymysły, ale czułam jak coraz ciężej mi się oddycha, jakby kończył się tlen.
Zaczęłam wtedy uspakajać oddech. Dlaczego ktoś mnie porwał? Coś zrobiłam? A może… tak. Byłam wtedy pewna że mój ojciec znowu wpadł w długi i ich nie spłaca. Ciekawe u kogo tym razem. Może to chore, ale przestałam czuć strach. Wypełnił mnie gniew na ojca i chciałam tylko go ochrzanić i przywrócić do porządku.
Mama odeszła po tajemniczym wypadku samochodem dziesięć lat temu. Miałam wtedy sześć lat i nic nie rozumiałam poza tym że życie właśnie stało się udręką i straciłam wszystko co najważniejsze. Ojciec właśnie wtedy wpadł w alkoholowe i hazardowe dno. Chodził na terapie, ale i tak przepuścił większość pieniędzy. I tak naprawdę nie był moim ojcem. Mój biologiczny ojciec zniknął gdy tylko mama zaszła w ciążę. Gdy miałam kilka lat, pojawił się Michael. Ledwo to pamiętam. Po roku ożenili się, i wiedliśmy szczęśliwe życie. Przez niecały rok.
Mieszkam z Michealem w małym mieszkaniu na jednej z tych brzydkich dzielnic w Nowym Jorku. Zarabiam pieniądze pracując po szkole w Starbuksie. Nie zarabiam zbyt wiele, to fakt. Ale mam na jedzenie i picie. Prawie nigdy nie mamy prądu i ciepłej wody a na szkolne wydatki zbieram przez cały rok odkładając część zarobionych pieniędzy. Michael dostaje też jakąś comiesięczną rentę czy coś takiego, ale mimo starań większość wydaje na hazard. Mówi że robi to ostatni raz, że tym razem się uda i zarobi kupę szmalu. Odkujemy się! Będziesz miała lepsze życie!
Już dawno mogłam go opuścić i zamieszkać sama. Mogłam zabrać mu klucze i nie wpuścić do domu. Nieraz miałam takie myśli, ale nie mogłam tego zrobić mamie. Jeśli ona go pokochała, to ja będę dalej z nim żyć.
Mama była przepiękną kobietą. Niemal nie pamiętam jej twarzy, ale wiem że promieniała jakąś aurą dobra i piękna. Żyliśmy szczęśliwie i dobrze. Mama miała… dar przekonywania, chyba mogę tak to ująć. Umiała przekonać sprzedawcę by sprzedał jej sukienkę za pół ceny, sprawiała że zawsze dostawaliśmy lody za darmo. Idealnie pamiętam te chwile. Miały w sobie coś niesamowitego.
Nagle silnik zgasł. Znieruchomiałam, niemal wstrzymałam oddech. Drzwi samochodu otworzyły się. Usłyszałam trawę i suche liście szeleszczące pod wpływem szybkich, nerwowych kroków. Była to kobieta, koło pięćdziesiątki. Szybko oddychała, a jej serce biło szaleńczo. Była poddenerwowana, ale po jej szybkich krokach stwierdziłam też że poddenerwowana. Podeszła do bagażnika. Napięłam mięśnie, gotowa wyskoczyć i powalić wątłą kobietę.
I wtedy dopadła mnie konsternacja. Skąd ja to wszystko wiem? Z jakiej paki słyszę bicie jej serca? Jak, do cholery widzę w tym bagażniku gdzie nie ma źródła światła?!!
Dostałam zawiechy, więc byłam całkowicie nieprzygotowana na otwarcie bagażnika. Pierwszym wrażeniem było zdziwienie, że nie oślepiły mnie promienie słońca po długim czasie w ciemnym bagażniku. Było to jednak tak samo stratne w czasie niż gdyby to słońce mnie oślepiło. Kobieta przyłożyła mi do głowy jakiś kamień, który był strasznie gorący.
– Rusz się tylko, a doprowadzę go do temperatury wrzenia i włożę ci go do gardła – zachrypiała.
Nie odpowiedziałam. Z przerażeniem przyglądałam się, jak wielki karton, który wzięłam za metalowy pojemnik unosi się w powietrze i opuszcza bagażnik.
– Leżeć. – powiedziała z tryumfującym uśmiechem, opluwając się przy okazji.
Szybko zatrzasnęła bagażnik. Usłyszałam tylko jak coś szepcze. Gdy skończyła, poczułam jak samochód przez chwilę się trzęsie, a potem zastyga w bezruchu.
– Nawet nie próbuj uciekać, inaczej już nikomu się nie przydasz. Ani tej grupie ostatniej szansy która właśnie się formuje, ani mojemu Władcy. Ostrzegam, twój przyszły Władca nie będzie szczęśliwy, że nie będzie kto miał zabrać rogu twojego ojczulka.
Po czym odeszła i wszystko ucichło. Wszystko mi się poplątało jak słuchawki w kieszeni. Mój ojciec? Znają się?! Ale najbardziej nie dawało mi spokoju to widzenie w ciemności. Nawet teraz potrafiłam rozpoznać każdy zakamarek bagażnika. Tak samo ten słuch. O co tu chodzi?
Co prawda, zawsze wiedziałam że mam dobry wzrok i słuch. Zauważyłam że lepiej widzę i słyszę od innych dzieci. Chyba każdy z was przechodził test wzroku u pielęgniarki. Wiecie, stoicie kawałek od tablicy i zasłaniacie na zmianę po jednym oku i odczytujecie literki. Nigdy się nie pomyliłam czy zawahałam. Pielęgniarka nieraz nie mogła się nadziwić. Albo kiedyś na szkolnej wycieczce graliśmy w chowanego w lesie, gdy już ledwo co było widać. Zawsze potrafiłam wszystkich znaleźć i sama świetnie się chowałam. Gdy teraz tak myślę… o ludzie. Ja zawsze to robiłam. Zawsze widziałam w ciemnościach i słyszałam tak dobrze, ale nie zdawałam sobie z tego sprawy. Jeszcze wczoraj znalazłam klucze do domu, które spadły na ziemię a dookoła było ciemno. Znalazłam je bez trudu, zobaczyłam je w gąszczu trawy.
To nie jest tak, że widzę jak w noktowizorze. Po prostu… widzę. Każdy brzeg jest wyraźny, nawet napisy są czytelne, uwydatnione. Ale… ale to nie powinno być możliwe. Tak samo jak latający karton.
Dziwnej kobiety nie było naprawdę długo. Po piętnastu minutach uspokoiłam się, i zaczęłam słuchać. Im bardziej się uspokoiłam, tym lepiej i dalej (przynajmniej tak mi się wydaje) słyszałam. Po chwili potrafiłam sobie wyobrazić ile i jak rozmieszczone są drzewa, gdzie rośnie największe skupisko krzaków… masakra. Znaczy nie masakra… to było cudowne. Ale… no, przerażające. Po chwili gdzieś z daleka dotarły do mnie dźwięki jakieś szarpaniny. Słyszałam też warczenie jakiegoś dużego zwierzęcia. I dałabym głowę że słyszę tą starą jędzę. Ale nie potrafiłam jej zrozumieć. Zrozumiałam jedynie że z kimś rozmawia.
I nagle świat wypełnił najsmutniejszy dźwięk świata. Był to potworny ryk jakiegoś zwierzęcia tak smutny, że poczułam się jakbym nigdy nie mogła być już szczęśliwa. Trwał może minutę, bez przerwy. Łzy same naleciały mi do oczu. Miałam ochotę wyrwać się z tego cholernego bagażnika i iść tam. Po prostu musiałam to zrobić.
Ale wierzyłam też że ta stara kobieta mówiła prawdę. Nie pomogę nikomu, umierając w bagażniku.
Ryk ustał. Poczułam się okropnie i bezsilnie. Przez pół godziny nasłuchiwałam i zastanawiałam się nad życiem. Po chwili dopadła mnie kolejna konsternacja. Skoro słyszę tak dobrze, to czemu głośne dźwięki mnie nie ogłuszają? Ten głośny ryk… Powinnam z powodu nadmiaru decybeli zatkać uszy… ale nie. Potrząsnęłam głową. Nieważne, teraz to jest nieważne.
Potem zapadłam w coś rodzaju letargu. Niby spałam, ale wsłuchiwałam się jednocześnie w otoczenie. Docierały do mnie odgłosy walki i krzyków. Nagłe usłyszałam ludzki krzyk: ,,OBIEKTU?”. Ocknęłam się gwałtownie i wyrżnęłąm głową w bagażnik. Tam dzieje się coś złego. Przez następne dziesięć minut panowała względna cisza. Gdzieś tam słyszałam rozmowę i jakieś ciche skrzeczenie. Po chwili odgłosy zaczęły się przybliżać, aż dało usłyszeć się pełną rozmowę.
– Nigdy bym się nie spodziewał że Grooky jest półbogiem…- mruknął jakiś cichy, spokojny głos.
– Słuchaj słuchaj. Jakim półbogiem?! O co tu chodzi? Chyba musisz mi trochę powyjaśniać. AU! – odpowiedział drugi, ewidentnie zdenerwowany. Dałabym wiarę że słyszałam odgłos gryzienia.
– Jej samochód.
Niemal wyczułam zamiary drugiego chłopaka. Po chwili usłyszałam jak stłuczone zostają szyby. Samochód rozbrzmiał irytującymi sygnałami alarmu.
– Chodźmy do mnie do domu. Wszystko ci tam wyjaśnię i postanowimy co z nimi zrobimy. – powiedział ten spokojny.
I oddalili się. Co chwilę słyszałam jakieś ciche skrzeczące odgłosy. Nie miałam pomysłu co to mogło być za zwierzę bądź zwierzęta.
Dopiero wtedy się ocknęłam. Skoro to byli wrogowie tej baby, to muszą być moimi sprzymierzeńcami. Zaczęłam krzyczeć uderzać w ściany bagażnika. Trwało to kilka minut, które dla mnie mijały niczym godziny. Nie dość że mnie jakimś cudem nie usłyszeli, to całkowicie zdarłam gardło i poobijałam kolana.
Po policzku pociekła mi łza. O co tu chodzi? Dlaczego mnie to spotkało?
Cały strach i dezorientacja przytłoczyły mnie niesamowicie. Zaczęłam wyć. Trzęsłam się i nie mogłam nad sobą zapanować. Miałam dość całego swojego życia, ale i tak bałam się że je stracę. Nie wiedziałam czy chciałam dalej ciągnąć tę farsę – moje życie, czy z radością przyjąć zakończenie które na pewno zafunduje mi ta stara baba i jej szef?
Po czym… zasnęłam.
…
Ocknęłam się. Ponownie zasłonili mi oczy. Dwie osoby trzymały mnie z dwóch stron i gdzieś niosły. Po miarowym podskakiwaniu rozpoznałam że idziemy schodami na dół. Odruchowo zaczęłam słuchać.
Założyłam że niosło mnie dwoje mężczyzn. Z ich ciężkich oddechów wywnioskowałam że są już trochę zmęczeni, czyli tych schodów musi trochę być. Echo ich kroków niosło się na kilka metrów. Stwierdziłam że jest to wąskie przejście o kamiennych ścianach. Gdzieś z góry docierały do mnie odgłosy rozmowy wielu osób. Byłam pewna że dam radę ich usłyszeć, ale potrzebowałam skupienia, a wleczenie po schodach przez dwoje osiłków raczej nie pomagało.
Po chwili poziom się wyrównał i schody się skończyły. Zatrzymaliśmy się, szczęknął jakiś mechanizm i usłyszałam skrzypienie ciężkich, stalowych drzwi. Nagle mężczyźni podnieśli mnie wyżej i… po prostu rzucili mnie do przodu. Odruchowo wyciągnęłam ręce przed siebie i wydałam z siebie cichy wrzask. Wtedy byłam pewna że wrzucają mnie w jakiś dół, może studnię. A upadłam na kamienną podłogę. Stęknęłam cicho i spróbowałam się podnieść, ale byłam cała obolała. Drzwi zamknęły się z hukiem i nastała chwilowa cisza. Chwilowa.
Po kilku sekundach pomieszczenie rozbrzmiało dziesiątkami głosów i rozmów. Usiadłam, zdezorientowana. Masowałam kolano, na które upadłam. Po chwili zdjęłam opaskę z oczu.
Byłam w piwnicy, która obecnie służyła jako pewnego rodzaju więzienie. Sufit był dość niski, musiałam się delikatnie schylać by nie wyrżnąć głową. Na przeciwległej ścianie od drzwi była długa ściana, na której co kilka metrów były małe, zakratowane okienka. Były one przy samym suficie, równe z ziemią na zewnątrz. Słońce niemal już zaszło, barwiąc horyzont na rażący w oczy pomarańcz. Cała piwnica była spora, co kilka metrów stały też grube filary, podtrzymujące strop.
W środku oprócz mnie, było może z piętnaście innych ludzi. Spoglądali na mnie i rozmawiali szeptem. Byli brudni i wychudzeni.
– Witaj w naszym gronie. – powiedziała w końcu jakaś dziewczyna. Wyglądała na dwadzieścia lat. Czarne włosy spięte miała w kucyk, a krzywka co chwilę opadała na czoło i oczy, mimo nieustannego odgarniania przez właścicielkę. Była wysoka i wyglądała najstarzej i najdojrzalej.
– Czyim dzieckiem jesteś?!!??! – wypalił nagle jakiś dzieciak. Poraziło mnie, gdy zobaczyłam że miał może z osiem lat.
– Co…? – wydusiłam z siebie. – Co.. się tu dzieje?
Brunetka uśmiechnęła się. Momentalnie poczułam się lepiej.
– Dajcie nam chwilę. – powiedziała do reszty i podeszła do mnie. Tamci odwrócili wzrok i zaczęli rozmawiać między sobą. – Coś mi mówi że nie rozumiesz co dzieje się wokół. Prawda?
W jej uśmiechu było coś niesamowitego. Miała w sobie coś z mojej mamy. Roztaczała tą samą aurę spokoju i przyjaźni.
– T..tak. Po prostu nagle straciłam przytomność i ocknęłam się w bagażniku i odkryłam że.. że jestem jakaś dziwna… i jestem tu. – spojrzałam na nią. Przyglądała mi się z troską.
– Dlaczego dziwna? – spytała cicho. – Czy.. znasz swoich rodziców?
– Ja… – potrząsnęłam głową. Wezmą mnie za wariatkę. – Znam obu. Tylko… nie biologicznego. Mama umarła a ojczym… nie wiem co z ojczymem.
Nigdy nie wspominałam o biologicznym tacie. Czułam że nikt nie może tego wiedzieć, że nie powinnam tego mówić. Ale teraz po prostu mi się wymsknęło.
Brunetka uśmiechnęła się ponownie.
– To wiele wyjaśnia. – złapała mnie za rękę i pociągnęła do tamtych ludzi. – Nazywam Elizabeth, ale mów mi Eli. Moją mamą jest nordycka bogini, Freja.
…
Następną godzinę spędziłam wysłuchując niesamowitych historii o bogach nordyckich jak i rzymskich. Nikt nie wiedział czemu porywacze nas złapali i co się dzieje. Pierwsza była tu Elizabeth, siedzi tu już drugi tydzień.
– Złapali mnie razem z przyjacielem. Był on synem Thora, więc z racji jego mocy zamknęli go w innym miejscu.
– Tak. Tutaj siedzą tylko słabiaki. – westchnął młody. Nazywał się Norbert i był synem rzymskiego boga, Merkurego.
– Nie mów tak. – powiedział jakiś inny chłopak. – Wcale nie jesteśmy słabi!
I zaczęli się kłócić.
Nagle coś huknęło nad nami.
– Oho, znowu zaczynają obrady.
– Jakie obrady? – spytałam.
– Co jakiś czas zbiera się tam sporo ludzi i… dyskutują. Nie mamy pojęcia o czym.
Przez chwilę się wahałam, po czym postanowiłam.
– Spróbuję się dowiedzieć. – powiedziałam.
Zaciskając pięści podeszłam do drzwi i przyłożyłam ucho do szczeliny u góry.
– Proszę, bądźcie przez moment cicho. – szepnęłam i zamknęłam oczy.
Przez chwilę słyszałam tylko przytłumione głosy, dodatkowo zniekształcone przez echo. Jednak po minucie już rozumiałam wszystko.
– …to wyruszyli już do Walhalli!? Mieli się pozabijać! – krzyknął jakiś chłopak.
– Jakim cudem poznali przepowiednię? – spytała jakaś dziewczyna.
– Obozowy augur którego uznaliście za niegroźnego ją przepowiedział! Nie zapominajmy też o tym śmiertelniku który jest wspomniany w przepowiedni. Przejął smoki i na dodatek potrafi wróżyć! – odpowiedział stanowczo kolejny, starszy od poprzedniego chłopak. – Wasz plan się wali.
Zaczęli się przekrzykiwać, nie potrafiłam wiele zrozumieć.
– Cisza. – odezwał się nagle jakiś męski głos. Powiedział to cicho, ale z taką mocą że wszyscy umilkli. Nawet ja wstrzymałam oddech.
– Od początku było wiadomo że te żałosne próby skłócenia ich spełzną na niczym. Nie wiem jak przenieśliście Ratatoska, ale to było żałosne. – powiedział dobitnie.
– To był plan Jackuzare’a – odpowiedział czym prędzej drugi chłopak.
– Co do niego… Zlekceważyliście zagrożenie jakim jest ten białowłosy, syn tego od podziemia. – kontynuował kazanie dalej. – Jackuzare kompletnie zawalił i zasłużył na to co go spotkało.
Nastała chwila ciszy.
– Harrieto, czy oprócz tego że zawaliłaś na całej linii ze zdobyciem jaj zbiegłych obiektów, zawaliłaś coś jeszcze?
Wręcz czułam że wspomniana kobieta skuliła się, przerażona.
– Nie… Panie. – był to głos tej starej jędzy. – Mam tą potomkinię Strażnika. Możemy wykraść z jej pomocą Gjallarhorn i przyspieszyć Rag… Twoje uwolnienie!
– Chociaż coś. Nie jest z tobą tak źle, Harrieto. – powiedział słodko.
– Dzię… dziękuję Najwspanialszy. – odparła krótko.
– A teraz, Kaish, poproszę byś jeszcze raz powiedział przepowiednię. Musimy wywnioskować jak powstrzymać przeciwników.
Wstrzymałam oddech. To musiało być ważne. I wtedy, zza pleców go usłyszałam.
– Jesteście uwięzieni. Tak, na pewno uwięzieni.
Odwróciłam się zdziwiona.
Patrzył centralnie na mnie. Leżał na ziemi i spoglądał przez zakratowane okienko.
– Jako super żołnierz, mam obowiązek was uratować! – powiedział wesoło i podniósł się. – Mam ostatnie trzy bomby, więc w sam raz. Za chwilę odpalam!
Zaczął kombinować coś w olbrzymim plecaku śmiejąc się głośno.
– Jak on…
– Strażnicy?
– A te piekielne ogary?
Spojrzał na nas rozbawiony.
– Chwilę się z nimi pobawiłem, ale szybko spasowali. Nie umieją się bawić! – parsknął śmiechem i zaczął przyklejać coś do ściany. Zaczęło coś pikać.
Eli nagle ocknęła się.
– Odsuńcie się od ściany! Ten szaleniec chce rozsadzić ścianę!
Chłopak schylił się do nas i wyszczerzył zęby.
– Ale będzie zabawa! – po czym odszedł na kilka kroków. Słyszałam jego wesołe odliczanie.
Na ,,siedem” (czyli odliczanie nie miało żadnego sensu) wszystko wybuchło. Eksplozja był tak potężna że odłamki ściany dopadły nas po przeciwległej stronie i naruszyła nawet dwa filary.
– Szybko uciekajmy! – krzyknął Norbert i ruszył przed siebie, prosto w tumany kurzu.
Reszta szybko się zreflektowała i zaczęliśmy uciekać. Słyszałam jak na schodach biegnie do nas już kilkunastu strażników.
Zaczęłam się wspinać po gruzach, byłam ostatnia.
– Powyłapują nas! Idą tu! – krzyknęłam przerażona.
Nagle ktoś złapał mnie za rękę i pociągnął do siebie.
– Nie martw się! – to ten szaleniec. – Będzie superowo!
W drugiej ręce miał granat z naklejką : ,,Rozerwij się !”. Spojrzałam na niego z przerażeniem.
– Co ty…
– Ale bombowa zabawa! – krzyknął głośno i rzucił granat prosto w otwierające się drzwi. – W końcu się zabawię!
Dał krok do przodu. Pociągnęłam go do siebie.
– Ich tam są dziesiątki! Nie dasz im rady.
Obrzucił mnie szalonym spojrzeniem, aż przebiegły mnie ciarki. Jednak szybko się uśmiechnął i zrezygnował z samobójczej misji.
Granat wybuchnął z taką siłą że odrzuciło nas na kilka metrów w tył.
– WOOHOHOHOHO! – zaśmiał się. – Epicko!
Spoglądałam na niego z przerażeniem. Co z nim…
Reszta już pouciekała. Nie widziałam już nikogo znajomego, oprócz Eli kiwającej bym się pospieszyła. Odkiwnęłam jej, by już ruszała. Posłuchała.
Muszę się dostać do tej Walhalli. Trzeba ostrzec tych ludzi którzy tam zmierzają. I tak już straciłam nadzieję na normalne życie.
Podniosłam się ciężko i ruszyłam w stronę lasu.
– Hej! Czekaj !
Przeraziłam się. On chce ze mną iść? Odwróciłam się i dopiero mu się przyjrzałam.
Był trochę wyższy ode mnie. Cały ubrany był w żołnierski strój. Miał wielkie, na wpół zawiązane, czarne, żołnierskie buty, ciemne spodnie moro na szelkach i żołnierską koszulę na długi rękaw. Na plecach wisiał ogromny plecak, z którym poruszał się bez przeszkód. W pasie wisiały granaty z różnymi kolorowymi napisami i naklejkami : ,,Bombowa zabawa!” , ,,Allah Akbar” , Jesteś spięty, rozerwij się” , ,,Miłego Dnia” , ,,Wesołych Świąt! :D”. Kieszenie spodni też miał czymś wypchane. Przy boku w kaburze miał mały pistolet, a przez szyję przewieszony miał… karabin, na którym w poprzek widniało: ,,SUPRISE”. Z plecaka wystawała lufa innej broni, ale nie miałam pojęcia jakiej. Jego twarz była okrągła, z wielkimi oczami. Miał heterochromię. Jedno oko było niebieskie, a drugie ciemne, niemal czarne. Miał wąskie sine usta i mały nos. W kilku miejscach miał blizny. Cały był blady, jakby utarzany w mące. Miał białe włosy do ramion. Kilka kosmyków wisiało wprost na oczach co mnie irytowało, choć on nie zwracał na to uwagi. Końcówki włosów miał pofarbowane na różne kolory: czerwone, pomarańczowe, różowe, fioletowe czy żółte. Jednak przy samej skórze na przedziałku były czarne niczym smoła. Innymi słowy – wariat.
– Pomogę ci koleżanko! – nieustannie spoglądał mi prosto w oczy. – Gdzieś cię zabrać?
Przez chwilę nie mogłam wydusić słowa, a on przekrzywił głowę w bok i wyszczerzył zęby.
– Jak masz na imię? – wydukałam.
Zawahał się. Po chwili klepnął się w czoło.
– Zapomniałem o imieniu! – po czym podszedł do mnie i złapał mnie za ramiona. – Gdzie je dostanę?!
Miałam dość.
– Jak to… dostaniesz? Imienia nie można kupić… ktoś ci je nadaje.
Zmrużył oczy, jak by sprawdzał czy go nie kłamię.
– No to w takim razie nazywam się Mina Przeciwpiechotna! – krzyknął i spojrzał w niebo, szczerząc się.
Wahałam się przez chwilę. Mogłam to zostawić w spokoju. Ale podjęłam decyzję.
– Nie możesz się tak nazywać. – odparłam krótko.
Jego twarz wykrzywił grymas takiego smutku i braku nadziei że niemal chciałam zaprzeczyć i pozwolić mu się tak nazywać. Lecz on nagle znowu się wyrzszczerzył i potrząsnął mną.
– Więc ty nadaj mi imię!
– Niech będzie… Floyd.
– Floyd? – dotknął palcem wargi i myślał przez chwilę. – Ekstra imię! A jakie jest twoje?
– Nazywam się Tara…
Usłyszałam jak ktoś biegnie do nas. Cholera! Jak mogliśmy się tak zagadać!
– Musimy uciekać, szybko! – pociągnąłem go za sobą, ale on stał w miejscu.
-Gdzie uciekamy? – spytał.
– Nie wiem gdzie to jest, ale musimy dostać się do Walhalli! Może wiesz gdzie to jest?
– Nie… nie kojarzę…. ale wiem kto może wiedzieć! – uśmiechnął się niczym dziecko znające odpowiedź na pytanie pani przedszkolanki. – Chodź, pojedziemy!
I pociągnął mnie. Nie do lasu. Postanowiłam dać się ponieść i mu zaufać. Czułam, że nie zrobi mi krzywdy.
…
Godzinę później byliśmy daleko, jadąc na skradzionym motocyklu.
Jak już tu jesteś, to proszę zostaw komentarz. Skomplementuj mnie, zmieszaj z błotem – co tylko chcesz 😀
No… Jestem tu! Super rozdzial, ale sporo drobnych bledow! Przeczytaj przed wyslaniem, to pomaga! Super! Rozkreca sie! Szkoda tylko, ze tak pozno dodales ten rozdzial… Ale tresc wynagradza! Tak wiec: PISZ I WENY!
Ja też tu jestem! Podoba mi się Tara. A Mina Przeciwpiechotna też jest super! Znaczy: chciałam powiedzieć Floyd Rozstanie z klasą… Ech… Sama to niedawno przeżywałam. Ale przecież nie rozstajecie się na zawsze! Możesz zorganizować jakąś imprezkę dla całej klasy czy coś takiego.
Pamiętaj: jesteś spięty, rozerwij się 😀
Weeeeeeeeeeeny!