Witam ponownie 😀 Tym razem trochę gorszy rozdział (przynajmniej moim zdaniem), ale przysięgam, że kolejny jest lepszy. Dziękuję wszystkim, którzy komentują, bo jak wszyscy mówią to porządny zastrzyk energii 😉 Miłego czytania.
Nargiel
4. Twierdzenie Dionizosa, czyli herosi to idioci
— Panie D, pan nie może!
— Ależ oczywiście, że mogę Blair (— Blake!), powiem więcej: nawet to zrobię! Jestem tu dyrektorem!
Wszyscy grupowi zgromadzeni przy stole do tenisa jęknęli. Dla nich decyzja Dionizosa była niczym wyrok śmierci, a skoro nawet Blake Bonham (która ciągle przypominała siedem nieszczęść) nie potrafiła go przekonać do zmiany zdania to byli zgubieni. Będzie trwał w swoim pomyśle, dopóki ten mu się nie znudzi. O ile mu się znudzi…
— Jeżeli spróbuję zaprotestować i przestanę gasić światła w obozie , to odwoła pan swoją decyzję? – zapytał Benjamin Franklin – ciemnowłosy chłopak o szarych oczach, syn Zeusa.
— Oczywiście, że nie, Wren. Dostaniesz tylko szlaban na miesiąc – odparował Pan D, popijając z rozkoszą swoją dietetyczną colę.
— Ben… – poprawił zrozpaczony.
Dionizos poprawił koszulę (w różową panterkę!) i wzruszył ramionami, mamrocząc pod nosem „nieważne!”. Twierdził, że w ciągu tych trzech tysięcy lat, jakich żył, naspamiętał się tylu imion, że teraz nie zamierza rozdrabniać swojej pamięci na kilku herosów, którzy jego zdaniem i tak zginą za miesiąc lub dwa. Musicie przyznać, że umie motywować.
— Jeśli mam być szczery, to nawet jestem za – oznajmił wszem i wobec Wesley, obracając swoją jasną czuprynę na wszystkie strony.
— Zamknij się, Wes – syknęła Blake.
— Nie podlizuj się, Cold – rzucił w tym samy czasie Pan D. – No, no, no Blair, jednak twój cięty język nie zmizerniał jak reszta ciała, prawda?
Dziewczyna naburmuszyła się i zdmuchnęła lok z twarzy, jak to miała w zwyczaju. To prawda, że po wypadku do najsprawniejszych nie należała ciągle miała gips na nodze przez co chodziła o kulach, ale nikt nie robił z tego problemu oprócz Pana D. On prawdopodobnie odpłacał się za te wszystkie bunty, które przeciwko niemu wywołała.
— To propaganda – mruknęła cichutko.
Herosi i Dionizos zgodnie przewrócili oczami. Kiedy brakowała jej argumentów, mówiła właśnie to. Żaden z półbogów nie wiedział, co znaczyło to słowo, jednak słyszeli je aż nazbyt często.
— Życie to jedna wielka propaganda. Czemu więc nie zbuntujesz się przeciwko niemu, oswobadzając jednocześnie nas wszystkich i nie popełnisz harakiri w ramach protestu? – odciął się dyrektor.
— Mylą się panu kultury – zauważył usłusznie Wesley. – Harakiri występuje raczej w Azji, a my jesteśmy…
— Coś czuję, że właśnie znaleźliśmy idealnego kandydata na szkolnego nerda – podsunęła Genevieve Miller – grupowa domku Hekate.
— I na szkolną chłopczycę! – Wesley nie mógł sobie darować tego komentarza i wypomniał Gen jej zamiłowanie do wszystkiego co męskie.
— Co za seksizm – burknęła Blake, z dezaprobatą mierząc przyjaciela wzrokiem.
— Jestem po prostu staroświecki – sprostował Colt.
Ależ zaraz. Przecież nikt nie wie, jak to się wszystko zaczęło! Otóż pewnego słonecznego dnia (w obozie innych nie ma i od tego słońca idzie się porzygać!):
Rankiem 30 lipca, sobota
— Powell, ty skretyniała małpo, udająca człowieka! – wydarła się Blake, kiedy Ryan jak na dżentelmena przystało pomógł jej nieść kule, a ona kuśtykała za nim z gipsem na jednej nodze.
— Porównałaś mnie do człowieka, jesteśmy na dobrej drodze! – odkrzyknął, wkładając kule pod pachę i żartobliwie salutując.
Blake sapała z wysiłku. Nie tak łatwo było biec przez pół obozu, kiedy jad chimery ciągle krążył w jej żyłach. Antidotum tylko zobojętniło jego działanie na organizm, teraz toksyna musiała jedynie opuścić jej organizm. Miała wrażenie, że zaraz zaryje twarzą w ziemię i nie wstanie.
— Wiesz na jakiej drodze będziesz, jeśli się nie zatrzymasz? Autostrada do piekła, Pluskwo!
Udał zamyślonego i podrapał się filozoficznie po drodze.
— Boisz się, że coś sobie złamię na Schodach do Nieba? To takie miłe z twojej strony…
— Ughhhh!
Opadła do tyłu, a tym samym ubiła sobie pośladki. Nie zważając na to, skrzyżowała ręce i wydęła usta niczym pięciolatka. Policzki stały się wielkie jak u chomika, a Ryan miał wrażenie, że zaraz wywróci się tylko z powodu jej miny, albo że naderwie jakiś mięsień ze śmiechu.
— Ahahahaha, przestań, hahaha, no już hahahaha, wystarczy – wył, łapiąc się za bok.
Postawiła na jedyną pewną kartę:
— Bo poskarżę się Panu D!
— Na co mi się poskarżysz?
Za nimi zjawił się Dionizos gniotąc w ręce puszkę. Jak zwykle w soboty o trzynastej przemierzał obóz, ze względu na to, że spalał kalorie z całego tygodnia (nie wyprowadzajmy go z błędu).
— On mi ukradł kule! – zawodziła.
Pan D złapał się za głowę, marszcząc czoła, jakby miał kaca-giganta i warknął:
— Co ci ukradł?
— Kule!
— Rozumiem, że lubisz być oryginalna i w ogóle, ale po co ci jakaś rura?
— Jaka rura?
Uderzył się dłonią w czoło, a Powell leżał na plecach na ziemi z podkurczonymi nogami, którymi przebierał w powietrzu i zanosił się od śmiechu.
— Mówiłaś, że ukradł ci rurę…
— Mówiłam, że ukradł mi KULE!
Zmarszczył brwi.
— Ale co ma rura do kul?
— NIC!
Pan D pokręcił głową i z miną męczennika powlókł się dalej, nie zważając na protesty Blake i dzikie wycie Powella ze śmiechu, który już płakał od dobrej minuty.
Dionizos zmarszczył brwi, kiedy zobaczył, że wszystkie driady pochowały się na drzewach. Jego uszy zaraz zarejestrowały, że to z powodu dźwięków, które wydobywały się z domku na skraju lasku. Z domku numer pięć, domku Aresa.
Jego podejrzenia zaraz spadły na pięciu braci Blake – Gilberta, Juliana, Harry’ego, Miltona i Luciusa. Tylko oni byli w stanie zrobić taki syf w obozie w przeciągu jednej godziny.
Wpadł jak burza do domku i stanął w progu przerażony.
Piątka synów Aresa i jeden pluszowy miś (jego największy życiowy błąd!) skakali po całym domku, krzycząc tekst jakiejś piosenki z lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia.
— I can’t stop this feeling, deep inside of me. Girl you just don’t realize, what you do to me! When you hold me in your arms so tight you let me know, everything’s alright, and IIIIIIII – zawył Gilbert, jedyny brunet w domku.
— Hooked on a feeling, I’m high on believing!* – dołączyła się do niego reszta.
Każdy oprócz Gilberta i Blake posiadał w tej „rodzinie” jasne włosy. Wszyscy byli wysocy i smukli, a ich włosy podskakiwały z każdym skokiem. Po skończonej piosence jeden z nich włączył kolejną, bardziej nowoczesną.
— In the end, there’s a fade into the night! Whooooo will tell the story of your life? And who will remember your last goodbye?Cause it’s the eeeeend and I’m not afraid, I’m not afraid to die!** – Gilbert nic sobie nie robił z tego, że Pan D stał właśnie w drzwiach.
Kiedy Murphy – który najwyraźniej zdążył się już zadomowić – dorzucił swój ironiczny (inaczej się tego nazwać nie da) wokal dyrektor nie wytrzymał.
— Do reszty wam rozum odjęło? – ryknął.
Muzyka jak na zawołanie przycichła, a wszyscy spojrzeli na niego jak na wariata. Nawet pluszowy miś (!) wydawał się mieć mu za złe zepsucie zabawy.
— O co panu chodzi? – zapytał podejrzliwie Lucius. – Czy nie to pan rozumiał przez wolną sobotę, Panie D?
— Bynajmniej – warknął. – Wyłączyć te wrzaski i jeśli za godzinę przyjdę, a wasz domek będzie nieposprzątany to posprzątacie cały obóz…
— Ale… – zaprotestowali.
— … własnymi szczoteczkami do zębów – zakończył i odszedł odprowadzany przez nienawistne spojrzenia.
— Chejronie zwołaj natychmiast zebranie, posiedzenie, czy jak wy to zwiecie w tym obozie! Chcę, żeby byli tam wszyscy.
Centaur spojrzał na niego podejrzliwie.
— Czy coś się stało, Dionizosie.
Pan D załamał się już całkowicie.
— Tak! Stało się! Herosi to idioci!
Wieczorem 30 lipca, sobota
— Przeprowadziłem pewne obserwacje i doświadczenia na terenie obozu!
I oto jesteśmy z powrotem w tym miejscu, co na początku. W Wielkim Domu, a Pan D już oznajmił, co ma zamiar zrobić. Teraz jednak powiedział to wszystkim herosom, po tym jak inni oznajmili, że nie chcą umrzeć jako posłańcy złych wiadomości. Chciał ich jeszcze trochę pomęczyć swoimi wymyślnymi torturami.
— Jedyne wnioski jakie mi się nasuwają to…
Dionizos zrobił dramatyczną pauzę, podczas której wszyscy zaczęli szeptać.
— O czym on tak pie…
— James! – upomniała go Blake szeptem.
— Przepraszam – mruknął. – Więc o czym ten uroczy staruszek do nas rozmawia?
Zatrzepotał rzęsami, a Avery parsknęła śmiechem. Wszyscy na nią spojrzeli, ale ona tylko zalśniła zębami w odpowiedzi. Bonham wywróciła oczami.
— Jesteście niedoedukowani! – zakrzyknął Pan D, czując, że traci publiczność.
— Czy on właśnie śmiał na obrazić? – zawołał Powell.
— Wyjątkowo przychylam się do głosu złotoustego erudyty – odkrzyknęła Blake, wstając z miejsca.
Powell odwrócił się do niej ze zmarszczonymi brwiami.
— Za złotoustego daję w ryj. Ciesz się, że jesteś dziewczyną.
— Jak grochem o ścianę… – westchnęła.
— Groch nie przebije mojej ściany jest na to o wiele za twarda – oświadczył Ryan wypinając dumnie pierś.
Rozległy się chichoty, a chłopak nieco ochłonął, nie wiedząc, czym były spowodowane.
— To taka metafora – przetłumaczył Wesley.
— Jego plemię nie wie, co to metafora!*** – prychnęła Blake. – Siadaj, Pluskwo.
Powell niczym małe dziecko gwałtownie opadł na swoje siedzenie tupiąc żałośnie stopami w podłogę.
— W każdym razie, chciałem was tylko poinformować, że od września na terenie obozu zostaną zorganizowane obowiązkowe zajęcia edukacyjne.
Wszyscy spojrzeli na niego z brakiem zrozumienia.
— Właśnie o tym mówię – warknął, patrząc na nich spode łba. – SZKOŁA!
— BUUUUUU! – zawyli herosi.
Samo to słowo budziło w nich niesmak. Nie mieli jednak wyboru.
— Nie zmienię zdania – zadecydował Dionizos i odszedł.
— Co?
— Dlaczego?
— Nie może pan!
— Nie ma pan prawa!
Krzyki nadal ścigały Dioniozosa, lecz on spokojnie popijał swoją ulubioną dietetyczną colę zadowolony, że wpadł na ten genialny pomysł.
*Piosenka Blue Swede „Hooked on a feeling”
**Piosenka Black Veid Brides „in the end”
***Słowo podobne do tych w filmie „Strażnicy Galaktyki”
Ach te dzieci Aresa. Nie daleko pada jablko od jabloni. Problematyczny Ares i problematyczne dzieciaki… Super rozdzial! Czekam na nastepne! Zycie w OH gdzie jest szkola?! Nie wiem czy to bardziej straszne czy ciekawe… Coz… Weny!
Obóz i szkoła? Ludzie, co ten Dionizos ma w głowie. A te szczoteczki? Bogowie, nie…
Wg mnie rozdział nie jest słaby. Podobał mi się.
Herosi to idioci! Weny!