Hejo!Co mam napisać? Nie wiem! Na pewno chcę podziękować za komentarz: Lubbock,Siedlak, Clarisse13 i Snakix! Dziękuję! Niedługo prześlę kolejny. Mam zaćmienie! Wiem, co chcę napisać, ale nie wiem, jak dojść do momentu, na który mam pomysł! Mam nadzieję, że się spodoba!
Saide
12
-Mam nadzieję, że mój podopieczny był dla ciebie miły.- mówiła tak, jakby była kimś pokroju Sally.- A teraz, jak się czujesz? Czujesz jakieś zmiany?- dopytywała z nieukrywanym zaciekawieniem, jakbym była królikiem doświadczalnym.- Czujesz się lepiej czy gorzej?
-Czuję- zaczęłam spokojnie.- że zaraz skopię ci zadek.- podopieczny zdzielił mnie po twarzy otwartą dłonią.
-Nie! Spokój.- warknęła na chłopaka, a ten z pokorą schylił głowę.- Lili, nie bądź niegrzeczna. Powiedz, czy czujesz jakieś zmiany?
-Shénme? Nǐ xiǎng zhīdào nǐ dédào yǒu duō nàn shòushāng?- zapytałam.
-No proszę?- Zaśmiała się melodyjnie.- Chiński? Kto, by się spodziewał. A teraz grzecznie przetłumacz.
– Yǐwǎng!- powiedziałam.
-Mówi, cytuję: „A co? Chcesz wiedzieć, jak mocno oberwiesz” i „Nigdy”.- powiedział twardym głosem chłopak. Nie sądziłam, że będzie ktokolwiek znał chiński, nawet uproszczony.- Czy mam ją ukarać?
-Jeszcze nie. Chcę zobaczyć jej moc.
Nic nie zobaczy. Nie ma na co patrzeć. Już raz widziała, jak tracę świadomość, jak kontroluję wodę. Wie o mnie bardzo wiele pod względem fizycznym, bo mojej psychiki nie zrozumie. Szkoliłam się do tej chwili przez kilka ostatnich lat. Wyrzucałam niebezpieczne myśli. Wymazywałam bolesne wspomnienia. Szykowałam się na ból. Nie mogę pozwolić, by teraz cokolwiek mnie zrujnowało. Jestem silniejsza. Zawsze tego ode mnie wymagano. Wszyscy oczekiwali, że będę kimś więcej. Nawet ona oczekuje ode mnie jakiś tam wielkich zdolności. Opanowałam oddech. Wyciszyłam siebie i otaczający mnie świat.
-Wiesz co?- zapytałam z nutą drwiny w głosie.- Gówno, zobaczysz.
-No, no, no… Oporna, jak zawsze.- skwitowała Maczeta.- Jesteś pewna? Ja zawsze dostaję to, czego chcę. A teraz chcę poznać twoją moc. Ładunek jeden.- powiedziała, ani na chwilę nie odwracając ode mnie wzroku.
Nagle po moim cele przeszedł prąd. Zatrzęsłam się, zacisnęłam powieki, ale nie wydałam żadnego dźwięku. Boli. I to bardzo. Po moim ciele przeszło kilka tysięcy igieł. Krew zastygła tylko po to, by po chwili ruszyć ze zdwojoną prędkością i dudnić mi w uszach. Słyszę czyjś krótki krzyk, ale nie należał on do mnie. Bałam się otworzyć oczy, bo co jeśli zaćmi mi się wzrok? Jeśli pokaże, jak mocno odczułam ten wstrząs? Zaciskam szczęki, mimo iż ładunek przestał działać. Ledwo otwierając usta, powiedziałam:
-Łaskotało…- i zaśmiałam się na tyle, na ile pozwalało mi mrowienie na całym ciele.
-Och, tak? Jak myślisz, ją też będzie łaskotało?- zapytała z groźną nutą w głosie, a jej brwi uniosły się w pytającym geście, a wzrok powędrował w stronę Annabeth.
Ma zamiar wymusić na mnie posłuszeństwo, grożąc ważnym dla mnie osobom. Nie mogę do tego dopuścić. Spojrzałam na Ann. Jej szare oczy były szeroko otwarte, a twarz pobladła. Napotkała moje spojrzenie. W jej oczach zobaczyłam coś, czego się nie spodziewałam. Zobaczyłam strach. Nie byłoby to nic dziwnego, gdyby był to strach przed śmiercią, ale ona bała się o mnie. Zabolało mnie to dużo bardziej niż powinno. Przeniosłam wzrok na Percy’ego. Usta miał lekko rozchylone. Oddychał zdecydowanie za szybko. Jego oczy były zdeterminowane. Wiedziałam o czym myśli. Nie mogłam na to pozwolić.
-Oni nie mają z tym nic wspólnego!- powiedziałam głośno i wyraźnie.
-Jesteś pewna? A kto poważnie uszkodził moich ludzi? Kto przyjął cię, kiedy byłaś w Nowym Jorku? Kto pomógł ci pozbyć się trucizny? – mówiła agresywnym tonem, jak prokurator na sali sądowej.- O nie, oni już wtedy, tam na pustyni, podjęli decyzję.
Najgorsze było to, że miała rację. Naraziłam ich. Od samego początku przeczuwałam, że wszystko skończy się tutaj, a mimo to para tu jest.
-Kiedy ja nie mam żadnych zdolności!- krzyknęłam.
-Wy jeszcze o tym nie wiecie. Tod, do dzieła.
Tod… Ale on umarł. Został odznaczony! Widziałam jego akt zgonu, jego dokumentację medyczną z potwierdzeniem raka. Jak to możliwe?
Nagle słyszę strzał. Jest to jeden, krótki wystrzał. Huk rozległ się nade mną. W uszach mi dzwoni, a wzrokiem odprowadzam pociski. Wstaję z kolan i rzucam się w jego stronę, ale jestem za wolna. Zatrzymuję się w pół kroku. Percy krzyczy. Kula wbija się w miękkie ciało Annabeth, a ona upada z niemym zdumieniem na twarzy i przerażeniem w oczach. Chłopak dalej krzyczy. Próbuje się poruszyć, ale powstrzymuje go dwóch mężczyzn. Jego krzyk zagłusza śmiech Maczety. Odwracam wzrok od ciała blondynki, od zrozpaczonego chłopaka. Patrzę w stalowe oczy kobiety, która wydała rozkaz, która śmieje się z śmierci dziewczyny, która zapłaci mi za wszystko. Nagle świat znowu przyśpiesza. Ruszam w jej stronę. Przebijam się przez dwóch mężczyzn. Jak? Nie wiem. Nie widzę nic oprócz Maczety i ciała Annabeth, które pojawia się za każdym razem, gdy mrugam. Jestem trzy metry od niej, gdy ktoś łapie mnie wpół. Trzyma mnie w żelaznym uścisku, przytwierdza moje ręce do ciała, uniemożliwiając ruch. Ktoś ponownie wbija mi igłę w szyję. Najpierw nie czuję nic, potem tracę czucie w rękach, nogach. Osuwam się w ramionach jakiegoś żołnierza, nie, najemnika. Moja głowa opada bezwładnie na jego pierś. Kątem oka widzę, jak Percy leży na ziemi z ręką wyciągniętą w stronę Ann. Ostatnie co widzę, to plamę krwi na bluzce dziewczyny, tuż nad sercem.
NIE! Tylko ja mogę zabijać głównych bohaterów, a to i tak tylko w miniaturkach! Rozumiem, że to taki rewanż? Dobrze, ja się jeszcze zemszczę. Oprócz dwóch opowiadań dostaniecie kolejną miniaturkę. I tym razem będę bezwzględna…
A tak całkiem serio, super rozdział. Serio. Chyba najlepszy. W sumie to nie wiem dlaczego. Po prostu mi się podobał.
Pozdrawiam
Wiem czemu ci sie podoba! Bo caly zostal napisany z wena, ani troche nie byl wymuszony! Bo niektore pisze, bo musze, by dojsc do nastepnej sceny i te sa gorsze, ale kiedy juz pisze, to powstaje to! Tadam! Dzieki za komentarz! Oczywiscie pozytywny i jeden z pierwszych!
Niesamowity rozdział. Naprawdę niesamowity, równie wciągający, a może nawet bardziej niż poprzednie. Nie mogłam się oderwać. Każdy fragment był intrygujący. No więc: pisz dalej!
I dzięki za podziękowania
Jak mogłaś ją zabić? ;_;
Chyba że cudem przeżyje – to ci jeszcze wybaczę.
Rozdział świetny, też sądzę że chyba najlepszy.
Liczę na więcej takich rozdziałów. Weny! 😀
A miałam nadzieje, że to Nico….
Skoro Tod przeżył to może też jest nadzieja dla brata Lili? Sama nie wiem czemu się tak na niego uparłam, ale…..
Szczerze? Nie odczuwałam za bardzo różnicy w stylu ani w niczym innym w porównaniu z poprzednimi rozdziałami. I wcale nie jest dla mnie najlepszy. Nie ze względu na śmierć Annabeth, chociaż nie przepadam za nią w każdym wydaniu. Dziewczyna jest dla mnie trochę irytująca i uważa się za nie wiadomo kogo. Bez różnicy czy to twoja wersja czy Riordanowska.
Już wiem dlaczego coś mi nie pasuje w tym rozdziale. Odzywki Lili do Maczety są takie… słabe? No cóż spodziewałam się po niej trochę więcej.
Jaki cel ma w tym wszystkim Maczeta? Co nią kieruje i dlaczego tak uparła się na Lili? Przecież dziewczyna wykonuje rozkazy i jest prawie idealną maszyną do zabijania.
Śmierć Annabeth i reakcja reszty przypomina mi trochę śmierć Syriusza z HP. Ale to pewnie dlatego, że w piątek oglądałam Zakon Feniksa, bo leciał w tv. Taak to pewnie dlatego. I, że wyobraziłam to sobie wszystko w podobny sposób.
Hmmh, Maczeta i Bellatrix. Podobne są trochę xd
Komentarz wyszedł mi trochę krótki, ale nie mam pojęcia co mogłabym jeszcze napisać.
Życzę weny i znalezienia sposobu na napisanie następnych rozdziałów
Pozdrawiam