Cześć,
Przepraszam za kolejną dłuższą przerwę, ale od początku wakacji nie miałam jak dostać się do komputera. A na telefonie niestety ciężko sprawdza się i poprawia teksty. :/ Ale mimo wszystkich przeciwności w końcu wstawiam wam dwunasty rozdział. Odbędzie się oczywiście długo wyczekiwana wielka bitwa o sztandar Blanka znów będzie gwiazdą wieczoru 😉
Pozdrawiam i mimo spóźnienia życzę wam miłych wakacji 😉
~Thalia
Rozdział XII
„Skopałam tyłek Patrickowi Jacksonowi!”
Po raz kolejny przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze. Wszystko zdawało się być na swoim miejscu. Nerwowo założyłam za ucho niesforny kosmyk włosów, który wyślizgnął mi się z kucyka. Westchnęłam ciężko. Wyprostowałam się, dumnie unosząc głowę i znów obciągnęłam bluzkę, która lekko są, podwinęła.
– Przestań się tak denerwować – powiedziała rozbawiona Kasydy, bawiąc się moim telefonem – To tylko bitwa o sztandar. A nie wojna z Gają.
– To moja pierwsza, prawdziwa bitwa – powiedziałam niemal szeptem – A pierwsze bitwy nie za dobrze się kończą dla nowicjuszy.
– Nowicjuszy? – powiedziała rozbawiona dziewczyna – Od dzisiejszego popołudnia nie jesteś już nowicjuszką. A nawet jeśli mamy się już czepiać szczegółów, to nie jesteś taka jak inni początkujący.
Z łatwością wychwyciłam, o co jej tak naprawdę chodziło. Odwróciłam się do niej powoli i założyłam ręce na piersi. Kasydy wylegiwała się na moim łóżku, zupełnie się mną nie przejmując. Kiedy zobaczyła, jak na nią patrzę, zrobiła obrażoną minę.
– O co ci chodzi? – zapytała zdziwiona.
– Rachel kazała ci ze mną porozmawiać o moim przydzieleniu do Elity, prawda? – zapytałam ostentacyjnie.
– Nie. Nawet nie wiem, o co ci chodzi – dziewczyna zrobiła minę niewiniątka.
Wiedziałam od razu, że kłamie. To było aż czuć w powietrzu. Z westchnieniem usiadłam na łóżku.
– No dobra – powiedziała zrezygnowana. – Może poprosiła mnie, bym ci o tym wspomniała. Ale skoro już przy tym jesteśmy, to ja się z nią zgadzam.
– Nie nadają się do Elity – powiedziałam, bawiąc się nitką, która wysmyknęła się ze szwu bluzki.
– Nie nadajesz się? – zapytała Kasydy, po czym usiadła za mną. – Dzisiejsze wydarzenia mówią chyba same za siebie, prawda? I nie mam na myśli, tylko twoich popisów przy zdobywania wieńca.
Podejrzewałam, że Kasydy wspomni o moich popisach. Dotąd nie mogłam sobie uświadomić, że udało mi się zdobyć Złoty Wieniec. Nawet kiedy patrzyłam na ramę łóżka, na której go zawiesiłam, nie mogłam uwierzyć, że nie jest wytworem mojej wyobraźni. A co do drugiej przygody potwierdzającej moją niezwykłości, miał być niby powód, że wymyśliłam dziś na naradach jak zdobyć sztandar. I co z tego, że to synowie Ateny ułożyli genialną strategię. Ja rzuciłam tylko luźny pomysł i Kasydy już uważała mnie za bohaterkę. A na razie nawet gra się jeszcze nie rozpoczęła, więc nie wiadomo czy mój plan wypali.
– Oni są inni – próbowałam się jeszcze bronić. – I na dodatek…
– Skąd wiesz, że są inni? – przerwała mi dziewczyna, bawiąc się moimi włosami – Może są tacy jak ty. Może będziesz się z nimi świetnie dogadywać? Chociaż na pewno nie lepiej niż ze mną.
– Ale… – urwałam. Skończyły mi się argumenty.
– Jeśli chodzi o to, że nie czujesz się jak heros, to każdy z nas ma tak na początku. A potem nie możemy się doczekać okazji, kiedy będziemy mogli się wykazać. Poza tym od dnia, w którym Will wniósł cię cała zakrwawioną do obozu, bardzo się zmieniłaś. W wielu czynnikach.
– Wiesz o postrzale?! – wykrzyknęłam przestraszona, podrywając się z miejsca.
– Wiem. Trochę pomogłam Willowi i Chejronowi przy tobie – Kasydy wstała i położyła mi ręce na ramionach i uśmiechnęła się lekko. – Spokojnie nikomu o niczym nie powiedziałam i nie powiem.
Ciężko westchnęłam. Odruchowo sięgnęłam rękę do miejsca nad sercem, gdzie wbiła mi się kula. Czasami to miejsce jeszcze bolało. Często, gdy nadwyrężałam lewą rękę albo gdy przypominałam sobie wydarzenia z tamtego wieczoru. Zamknęłam oczy, chcąc odrzucić od siebie serię obrazów, które stanęły mi przed oczami.
– Blanka? – Głos mojej przyjaciółki był lekko zaniepokojony.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na nią z pełną powagą.
– Dołączę do Elity. – Kasydy zachwycona zaklaskała z radości w dłonie. – Ale jeśli mi się tam nie spodoba to, wrócę do was.
– Zawsze – dziewczyna uściskała mnie mocno – Ale pamiętaj, dziś nie liczy się nic innego niż nasze zwycięstwo. Ty nasza tajna bronio.
***
Na miejsce zbiórki, czyli przy strumieniu przed lasem dotarłyśmy przed czasem. Mimo to zebrali się już prawie wszyscy. Brakowało tylko kilka domków. Kiedy znalazłyśmy się w gronie naszych sojuszników, poczułam się jakoś nieswojo. Nie przepadałam za tym, by być w centrum uwagi, a dzisiejszego dnia, byłam aż za często w centrum uwagi całego obozu. Odsunęłam się więc od wszystkich i oparłam się o jedno z drzew rosnących nieopodal. Spojrzałam w górę. Aż zaparło mi dech. Niebo było pełne błyszczących gwiazd. Kiedy mieszka się w Nowym Jorku nie widuje się prawie nigdy tych niezwykłych światełek. Miasto po prostu wytwarza za dużo sztucznego światła, przez co przygasza całe piękno gwiazd. Tu na końcu Long Island miałam je jak na dłoni. Zapatrzona w skomplikowane gwiazdozbiory nie zauważyłam, że ktoś do mnie podszedł.
– Mamy piękny wieczór prawda?
Lekko podskoczyłam zaskoczona. Spojrzałam przed siebie. I zobaczyła Chrisa. Uśmiechał się do mnie lekko. W spiżowej zbroi, z mieczem u boku i hełmem w ręce był naprawdę przystojny. Jak ja mogłam tego wcześniej nie zauważyć. Jego szare oczy przyglądały mi się z zaciekawieniem.
– Cześć Chris – powiedziałam, uśmiechając się do niego.
– Widzę, że porządnie przygotowałaś się do bitwy. Wyglądasz jak ninja – powiedział z szarmanckim uśmiechem.
Zarumieniłam się lekko. Nie dziwiło mnie w ogóle to porównanie. Wszystko, co miałam na sobie, było czarne. Łącznie ze sznurówkami trampek. Zwykle ubierałam się tak tylko w pochmurne i ponure dni, ale moje dzisiejsze zadanie wymagało tego, bym jak najlepiej wpasowywała się w cienie i otoczenie.
– Chcę, żebyśmy wygrali – powiedziałam z lekkim uśmiechem.
– Chyba jak każdy – Chris rozejrzał się wokoło i przyjrzał się wszystkim.
Dostrzegłam, jak jego mięśnie napinają się na ramionach i rękach. Szturchnęłam go lekko palcem w ramię, by się rozluźnił. Zaśmiałam się głośno, kiedy popatrzył na mnie ze zdezorientowaną miną.
– O co chodzi? – zapytał rozbawiony.
– Spiąłeś się panie dowódco – powiedziałam, lekko zagryzając dolną wargę. – Musisz się rozluźnić przed bitwą, a nie cały czas myśleć o tym by niebiescy nie odkryli naszego planu.
– Ja się niby mam rozluźnić? – zapytał, śmiejąc się cicho pod nosem.
Nagle zrobił krok w moją stron i położył mi delikatnie rękę na talii. Chris przybliżył się do mnie jeszcze trochę, drastycznie skracając pomiędzy nami dystans. Patrzyliśmy sobie w oczy przez dłuższą chwilkę, po czym Chris pochylił się lekko i wyszeptał mi do ucha:
– A ty cały czas drżysz ze zdenerwowania.
Kiedy poczułam na szyi jego ciepły oddech jak na komendę moim ciałem wstrząs delikatny dreszczyk. Chris miał racje. Ale nie byłam pewna czy to ze zdenerwowania, czy przez to, że czułam się jakoś dziwnie w jego towarzystwie. Po kilkunastu sekundach poczułam, że moje ciało nieco się rozluźniło. To już z pewnością była zasługa Chrisa i jego bliskości. Kiedy chłopak to poczuł, odsuną głowę od mojej szyi. Teraz nasze twarze dzieliło tylko około dwudziestu centymetrów.
– Widzisz jak ja świetnie na ciebie działam – powiedział z błyskiem w oku.
Parsknęłam śmiechem.
– Widzę, że twoje mniemanie o sobie jest na naprawdę na wysokim poziomie – powiedziałam, nie mogąc przestać się śmiać.
– Jak u każdego mądrali – powiedział, znów uśmiechając się szarmancko.
Znów spojrzałam mu w oczy i nieświadomie zatopiłam się w ich niezwykłym odcieniu. Oczy Chrisa były takie głębokie i nie do przeniknięcia. Nidy wcześniej nie skupiałam takiej uwagi na oczach jakiegoś chłopaka. Wstrzymałam oddech, kiedy poczułam, że Chris kładzie drugą rękę na mojej talii i przysuwa mnie do siebie jeszcze bliżej. Nawet nie wiedziałam, że jeszcze bardziej mogę się do niego przysunąć. Nasze twarze również się zbliżały. Niemal stykaliśmy się nosami. Czułam na ustach jego cieplutki oddech. Moje ręce nieświadomie powędrowały na jego szyję. Pomiędzy nami panowało takie okropne wyczekiwanie. Ale żadne z nas nie mogło się zdecydować na zrobienie pierwszego kroku. Nigdy wcześniej się tak nie czułam. Ale mimo tego, że taka sytuacja była dla mnie nowością to nie czułam żadnego skrępowania. Wręcz przeciwnie, byłam wręcz zniecierpliwiona, jakbym czekała na ten pocałunek wiekami, czy nawet tysiącleciami. Mieliśmy się już pocałować, kiedy jakaś iskra przebiegła pomiędzy nami. Oboje powoli się od siebie odsunęliśmy. Chris spojrzał na mnie z lekkim zakłopotaniem w oczach.
– Przepraszam – powiedział, podnosząc hełm, który w międzyczasie musiał upuścić – Nie powinienem był…
– To moja wina – powiedziałam ze smutkiem w głosie.
To nie były tylko puste słowa. Ja w środku po prostu czułam, że to ja zniszczyłam ten romantyczny moment. Ciężko westchnęłam i położyłam ręce na biodrach. Spuściłam głowę.
– To nie była niczyja wina – zakończył dyplomatycznie Chris. Odwrócił głowę i spojrzał w stronę zebranych – Chodźmy. Chyba wszyscy już są.
Ruszyłam przed siebie. Kiedy przechodziłam koło Chrisa, poczęstował mnie ciepłym, przepraszającym uśmiechem. Odwzajemniłam mu tym samym. Oboje równo ruszyliśmy w stronę naszych towarzyszy. Chris się nie mylił. Przy lesie zebrali się wszyscy obozowicze. Nikt na szczęście nie zauważył, co wydarzyło się pomiędzy mną a synem Ateny.
Było nas naprawdę dużo, a przecież przez weekend miło nas jeszcze przybyć. Kiedy tylko dołączyliśmy do wszystkich Chejron tupnął kopytem w ziemię i wszyscy jak makiem zasiał ucichli.
– HEROSI! – zagrzmiał. – Dziś kolejna bitwa o sztandar. Zasady nie zmieniły się od ostatniej bitwy. Jeśli drużyna czerwonych nie zdobędzie przynajmniej jednej flagi drużyny przeciwnej w ciągu trzech godzin, przegra. Jak zawsze nie ma zabijania i doprowadzania do kalectwa przeciwników itd. Wszystko jasne?
– TAK! – po obozie poniósł się głośny okrzyk.
– Drużyny na swoje miejsca – Chejron spojrzał w stronę mojej ekipy – I powodzenia.
Drużyna niebieskich rzuciła się biegiem w stronę swojej części lasu. W końcu musieli rozłożyć te swoje miny. My ruszyliśmy wolnym krokiem w stronę naszej połowy lasu. Nam nigdzie się nie śpieszyło. Musieliśmy dotrzeć tylko do miejsca, gdzie nie będą mogły nas zobaczyć ani usłyszeć straże graniczne. Kiedy znaleźliśmy się w odpowiedniej odległości, Chris stanął i podniósł ręce w górę, by wszystkich uciszyć. Musiał chwile poczekać, bo przez te kilkanaście minut marszu wszyscy się rozgadali, a Sam i Kasydy zdążyli się już pobić.
To było aż śmieszne, że oboje nie widzieli tego, co drugie czuje. Nie mogąc się powstrzymać, na moją twarz wpełzł sarkastyczny uśmieszek. Chrisowi, który stał koło mnie, nie umkło to uwadze i również kącik jego ust delikatnie uniósł się ku górze. Na szczęście chwilę potem się opanowałam i przestałam się szczerzyć.
– Dobra, cisza! Mowy za grzewczej chyba nie potrzebujecie co? – Wszyscy, łącznie ze mną się roześmiali. – I nie muszę wam chyba mówić, że to nasza ostatnia szansa, prawda? Bo jeśli dziś się nam nie uda zwyciężyć, będziemy musieli dołączyć do innych drużyn.
Rozległy się okrzyki protestu. Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, że nigdy nie przestaną walczyć, że w końcu uda nam się zwyciężyć, że to tylko krótkotrwały ciąg niepowodzeń. Chris zagwizdał głośno by wszystkich uciszyć. Podziałało.
– Spokojnie. Mówię, tylko że JEŚLI nam się nie uda, to będziemy musieli się rozdzielić. Ale miejmy nadzieję, że Blanka da radę podołać swojemu zadaniu i zdobędzie sztandar.
Wszyscy spojrzeli na mnie. Chciałam spuścić wzrok, ale wiedziałam, że tak pokażę im że obawiam się mojego zadania. Dlatego szybko obrzuciłam zebranych krótkim spojrzeniem i słabo się uśmiechnęłam.
– Wygramy dzisiejszą bitwę. Obiecuje wam – Mimo wszystko powiedziałam to nadzwyczaj pewnie.
Rozległy się brawa i okrzyki. Oni chyba naprawdę widzieli we mnie kogoś, kto poprowadzi ich do zwycięstwa. W moim brzuchu zaczęły skakać żaby ze zdenerwowania.
– Nie stójcie tak! – wykrzyknął Chris z rozbawieniem w głosie – Mamy bitwę do wygrania.
Wszyscy roześmiani i w dobrych humorach rozpierzchli się po lesie. Został ze mną tylko Chris. Kiedy nikogo w pobliżu już nie było, podszedł do mnie i wyciągną coś z kieszeni. Okazało się, że była to czerwona wstążka. Zawiązał mi ją mocno na prawym przedramieniu. Zaskoczona spojrzałam na niego.
– To po to byś wiedziała, z kim jesteś w drużynie – powiedział rozbawiony. Jednak po chwili spoważniał. Założył mi za ucho kosmyk włosów i delikatnie chwycił moje dłonie – Proszę cię, uważaj na siebie. Błagam, nie spadnij z któregoś drzewa. I nie daj się wypatrzeć, bo oni nie są szczególnie mili dla jeńców.
– Spokojnie. Będę uważać – powiedziałam, patrząc mu w oczy.
Chwileczkę tak staliśmy, po czym Chris zrobił coś, czego się zupełnie nie spodziewałam. Pocałował mnie delikatnie w czoło. Kiedy się ode mnie odsunął, tylko mi pomachał na pożegnanie, po czym zniknął w mroku, pomiędzy drzewami. Stałam tak z kilka minut zaskoczona jego gestem. Nie sądziłam, że odważy się zrobić szybko jakikolwiek krok w moi kierunku po tym, co stało się pomiędzy nami przed rozpoczęciem bitwy.
Kiedy uspokoiłam swoje rozkołatane serce, zaczęłam wspinać się na jedno z drzew. Ale tak czy siak moje myśli powracały w kółko do tego, co się przed sekundą wydarzyło. Kiedy znalazłam się na wysokości mniej więcej pięciu metrów, siadłam na gałęzi i westchnęłam.
Po raz pierwszy w życiu jakiś chłopak okazywał mi takie zainteresowanie. Ja zresztą też nigdy nie interesowałam się chłopakami jako materiałem na moją drugą połówkę. Przez całe życie skupiałam się na rodzinie i rozwijaniu mojego talentu. Ale to, co czułam do Chrisa i co on do mnie było trochę podejrzane. No bo oboje znamy się zaledwie nie cały dzień, a ja już chcieliśmy się całować. Ja widziałam w tym wkład sił nadprzyrodzonych, a szczególnie jednej siły – Bellony. To ona bez wątpienia chciała bym jak najszybciej znalazła swojego ukochanego. Jednak to nie wyjaśniało, co stało się w momencie, w którym mieliśmy się pocałować. Przecież coś przerwało nasz pocałunek. Tylko co to było? Albo kto nam przerwał i dlaczego?
Nagle usłyszałam głośny wybuch dochodzący z prawej strony lasu. Od razu otrząsnęłam się z moich myśli. To był dla mnie znak. Musiałam ruszać. Stanęłam powoli na gałęzi. Powiał lekki wiatr, który rozwiał mi moje włosy. Odetchnęłam głęboko świeżym powietrzem. Wtedy ruszyłam.
Na początku powoli stawiając nogi i szłam tylko po grubych gałęziach. Szłam wolno, ale kiedy tylko wczułam się w sytuację, szło mi to całkiem sprawnie. Starałam się również ograniczyć dźwięki, jakie wydawałam. Byłam tak skupiona na każdym moim ruchu, że nim się spostrzegłam byłam już nad strumieniem. Tu czekała mnie najgorsza część mojej przeprawy. Musiałam nie tylko uważać, by nie spaść do strumienia podczas skoku, ale również nie dać się zauważyć przez staż graniczną, która na pewno ukrywała się gdzieś po drugiej stronie. Przeszłam po kilku drzewach na północ, by znaleźć odpowiednie miejsce na rozbieg. Kiedy znalazłam odpowiednią gałąź, wszystkie moje mięśnie się napięły. Od tego skoku zależało niemal wszystko.
Już miałam wziąć rozbieg, kiedy usłyszałam krzyki i odgłosy walki po mojej stronie lasu. Lekko przestraszona przykucnęłam na gałęzi, by było mnie jak najmniej widać, ale by mogła jednocześnie widzieć całą okolicę. Po około minucie z krzaków tuż przy strumieniu wyszli czterej synowie Aresa w połyskujących zbrojach. Jeden szedł z przodu, a drugi z tyłu. Pośrodku dwójka z nich wlokła ze sobą jakąś dziewczynę. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to Kasydy. Moja przyjaciółka w ogóle się nie opierała, co oznaczało, że musiała porządnie dostać. Już miałam zeskoczyć z drzewa i zaatakować synów boga wojny, kiedy przypomniałam sobie o moim zadaniu. Poza tym uświadomiłam sobie, że nie dałabym im rady z moim małym sztyletem. Zacisnęłam pięści i odprowadziłam wzrokiem oprawców mojej przyjaciółki. Kiedy znikli za drzewami odczekałam chwilę. Tak na wszelki wypadek. Dopiero wtedy znów przygotowałam się do rozbiegu.
Zwinnie i bezszelestnie przebiegłam po długiej i grubej gałęzi drzewa i skoczyłam na drugą stronę. Już stałam na drugiej gałęzi, kiedy moja lewa stopa poślizgnęła się o śliski mech i omal nie spadłam. W ostatniej chwili chwyciłam się drugiej gałęzi. Na drżących nogach doszłam do pnia i objęłam go mocno rękami. Zamknęłam oczy i powoli wyrównałam swój oddech. Tak mało brakowało.
Kiedy w końcu się uspokoiłam (a trochę to trwało) ruszyłam dalej. Tym razem uważałam jeszcze bardziej. W końcu byłam na terytorium wroga. Przeprawa do Pięści Zeusa trwała dłużej niż planowałam. Nie myślałam bowiem, że po drodze będzie aż tyle straży i patroli. Dopiero jakieś pięćdziesiąt metrów od sztandaru zrobiło się całkiem pusto. Już stamtąd słyszałam krzyki i groźby Kasydy. Dziewczyna była naprawdę kreatywna i ani razu nie powtórzyła tego samego przekleństwa.
– Amentibus! Proditores! Moroni! – Kiedy dotarłam do niewielkiej polanki, Kasydy zaczęła przeklinać po łacinie.
Usadowiłam się na jednym z drzew, na obrzeżach polanki, chowając się za pniem i oceniałam szybko całą sytuację. Tuż naprzeciwko mnie, na szczycie sporego usypiska kamieni był zatknięty sztandar z głową dzika i dwiema skrzyżowanymi włóczniami – znak dzieci Aresa. Dzieliło mnie od niego jakieś dziesięć metrów w linii prostej. Spojrzałam w dół. Do większości drzew byli przywiązani jeńcy. Ze strachem stwierdziłam, że są tam prawie wszyscy moi towarzysze broni. Miałam naprawdę mało czasu.
Zaczęłam rozglądać się za strażnikami. Dopiero po dłuższym czasie zobaczyłam dziewczynę opierającą się o jedno z drzew niedaleko mnie. Miała śliczne blond włosy, które układały się na jej głowie w stos loków. Była naprawdę bardzo ładna. Domyśliłam się, że to prawdopodobnie Natalii. Czytała z zaciekawieniem jakąś książkę, trzymając w jednej ręce latarkę. To właśnie dzięki jej światłu zdołałam ją dostrzec. Kiedy zastanawiał się jak ją obejść, na polanę weszło dwóch wysokich chłopaków. Oboje mieli jasnoczekoladową cerę. Byli napakowani i nie mieli na sobie żadnej zbroi ani żadnej broni przy sobie. To byli prawdopodobnie Perry i Nash. Zupełnie zignorowali wrzeszczącą Kasydy, jakby przyzwyczajeni do jej krzyków i podeszli do Natalii. Zaczęli z nią rozmawiać, jednak przez Kasydy nie mogłam dosłyszeć, o czym rozmawiali.
– Przestań wrzeszczeć! – krzyknął na Kasydy rozdrażniony Sam, który był przywiązany do tego samego drzewa co ona. – To w ogóle nie ma sensu, a mnie już głowa pęka.
– A właśnie że ma sens. Diaboli! – krzyknęła moje nazwisko po łacinie.
Zerwałam się jak na komendę. Ruszyłam powoli w stronę moich przyjaciół. Kiedy znalazłam się tuż nad nimi, ześlizgnęłam się cicho po pniu. Następnie położyłam się na ziemi i podczołgałam w stronę Kasydy.
– Hej – szepnęłam. – Kasydy
Dziewczyna na początku nie ogarnęłą, skąd dochodzi głos i rozglądała się lekko zdezorientowana. Ale na szczęście już po chwili dostrzegła mnie kątem oka. Oparła głowę na kolanach, niby ze zmęczenia, ale tak naprawdę chciała ze mną bezpiecznie porozmawiać.
– Już myślałam, że cię złapali – wyszeptała.
– Nie złapali – powiedziałam, zerkając na drugą stronę polany gdzie znajdowali się strażnicy. – Pomóż mi coś wykombinować, by odwrócić ich uwagę.
– Ale ja mam kompletną pustkę w głowie.
– Blanka to ty? – Usłyszałam głos Sama z drugiej strony drzewa.
– Tak – podczołgałam się do niego – Masz jakiś pomysł, by odwrócić uwagę straży?
– A wiesz, że mam – powiedział z zadowoleniem w głosie.
– To mów – powiedziała rozdrażniona Kasydy. – Za chwile wszystkich wyłapią i będzie po zabawie.
– Dobra już – powiedział niezadowolony chłopak. – Blanka masz sztylet?
– Oczywiście. Myślisz, że poszłabym bezbronna na teren wroga? – zapytałam lekko oburzona. Czy on myśliał, że byłam aż tak nierozważna?
– Przetniesz nasze więzy, a potem wleziesz na górę. Kiedy będziesz już bezpieczna na drzewie, my z Kasydy im zwiejemy i odciągniemy ich uwagę.
– A masz pewność, że wszyscy za nami pobiegną? – zapytała uszczypliwie Kasydy.
– Nie, ale masz lepszy pomysł?
Kasydy cicho westchnęłam. Uznałam to za wyrażenie zgody i zaczęłam przecinać liny. Starałam się to robić szybko i cicho, ale lina był gruba, a mój sztylet niezbyt ostry. Kiedy w końcu mi się udało, wdrapałam się szybko na drzewo i schowałam pomiędzy gałęziami. Wtedy Sam z Kasydy wstali z miejsca i pomachali do strażników. Ci nieco zdziwieni nie zareagowali na początku. Dopiero kiedy Sam i Kasydy zniknęli w lesie, ruszyli za nimi. Natalii zwinnie i szybko wyprzedziła chłopków i pobiegła w stronę, którą uciekła Kasydy. Za to Perry i Nash po kilku krokach zmienili swoją postać. Przyznam, że przestraszyłam się lekko, kiedy obaj nagle zmienili się w ogromne wilki i popędzili za Samem. Była to niemal scena ze „Zmierzchu”. Kiedy byłam pewna, że odbiegli już daleko, zeskoczyłam z drzewa i podbiegłam do sztandaru.
– Blanka? – Usłyszałam zdziwiony głos Katy.
Wszyscy od razu się ożywili, kiedy mnie zobaczyli. Tajna broń dała radę przedrzeć się przez straże. Rozległy się okrzyki tryumfu. Zarumieniłam się troszkę. Podbiegłam do Katy, trzymając już w ręce sztandar.
– Wybaczycie mi, jeśli później wrócę i was rozwiążę prawda? – zapytałam z uśmiechem.
– Pewnie. Leć i zwycięż dla nas – powiedziała z uśmiechem.
Rozległy się głośne wiwaty moich przyjaciół.
– Cicho! – powiedziałam ostro – Jak was usłyszą, to domyślą się, że coś jest nie tak.
– Właśnie – pochwyciła córka Nemezis – Diabolo daj mi ten swój sztylet.
Spojrzałam zdziwiona na Katy; o co jej kurde chodziło? Kiedy zobaczyła moja zdziwioną minę, od razu wytłumaczyła mi, o co chodzi.
– Im więcej będą mieli uciekinierów, tym dłużej nie zauważą zniknięcia sztandaru.
Uśmiechnęłam się chytrze. To był serio dobry pomysł. Wyjęłam sztylet z pochwy i włożyłam go w ręce Katy. Następnie ze sztandarem przyczepionym na plecach do specjalnego paska weszłam na drzewo i ruszyłam ta samą drogą, którą przyszłam. Szłam szybko, nie zwracając na nic uwagi. Musiałam dotrzeć jak najszybciej na naszą stronę lasu. Wtedy wygramy.
Byłam taka podekscytowana, że nie zauważyłam, że nade mną krąży coś wielkiego, rzucając dziwny cień na drzewa. Kiedy właśnie skakałam na kolejne drzewo, coś chwyciło mnie za bluzkę i pociągnęło w górę. Wierzgam nogami i krzyczałam, ale to coś nie chciało mnie puścić. Kiedy to coś obniżyło lot, znaleźliśmy się nad strumieniem. Rozważałam właśnie czy nie rzucić sztandaru na drugą stronę, licząc, że ktoś z moich go znajdzie. Nagle to coś skręciło i rzuciło mną mocno na niewielką polankę przy strumieniu. Jęknęłam z bólu, ale się podniosłam. Na chwiejnych nogach, ale się podniosłam.
Kiedy stanęłam, opierając się o sztandar, na polanie wyładował gigantyczny orzeł, który od razu potem zmienił się w wilka. To musiał być któryś z bliźniaków. Wilk obnażył kły, groźnie warcząc. Cofnęłam się o krok, lekko przestraszona. Wtedy usłyszałam drugie warczenie dochodzące zza moich pleców. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam drugiego wilka. W panice chciała, się rzucić do ucieczki, ale wtedy z krzaków naprzeciwko mnie wyszła Natalii ze sztyletami w rękach. Miała zacięty wyraz twarzy. Cała trójka równo ruszył w moją stronę. Zaczęłam się cofać. Nie zrobiłam jednak nawet dziesięciu kroków, kiedy poczułam, że do środka moich pleców jest przykładane jakieś ostrze. Wstrzymałam oddech. „Patrick„ – pomyślałam. No pięknie. Dałam się otoczyć. Zacisnęłam mocno ręce na trzonie sztandaru.
– Oddaj sztandar. Koniec gry – prawie podskoczyłam, kiedy usłyszałam jego głos.
Ale było to spowodowane nie tym, że mnie zaskoczył, ale tym, że już słyszałam gdzieś ten głos. I doskonale wiedziałam gdzie. To był głos tego chłopaka, na którego wpadłam rano. Czy to oznaczało, że wpadłam wtedy na Patricka Jacksona? To było bardzo prawdopodobne. Odetchnęłam głęboko i powoli się do niego odwróciłam. Kiedy zobaczył moją twarz, od razu opuścił broń. Nie wiem czemu, ale w świetle księżyca zdawał się być jeszcze przystojniejszy niż wtedy rano. Był ode mnie wyższy z głowę, dlatego bym mogła patrzeć w jego morskie oczy, musiałam lekko zadrzeć głowę do góry. Patrzyliśmy na siebie przez dłuższą chwilę w milczeniu.
– Patrick? – Usłyszałam za sobą głos Natalii.
– To ty – powiedział, chłopak zupełnie ignorując dziewczynę.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy na polanę wpadli z krzykiem Kasydy, Sam, Katy i Chris, a za nimi z dziesięciu strażników. Kiedy mnie zobaczyli, od razu otoczyli mnie zwartym kołem, odcinając od Patricka.
– Nie podamy się bez walki! – warknął Chris w stronę Patricka.
Nasi przeciwnicy również otoczyli nas kołem z bronią w pełnej gotowości. Perry i Nash warczeli głośno w każdej chwili gotowi do skoku. Tylko Patrick stał niewzruszony i cały czas patrzył mi prosto w oczy. Moi przyjaciele właśnie mieli ruszyć w bój, kiedy odezwał się wnuk Posejdona.
– Chwila! Ona powiedziała, że stoczymy pojedynek o sztandar – powiedział, wskazując na mnie mieczem.
Wszyscy, bez wyjątku spojrzeli na mnie zdziwieni. Popatrzyłam po nich zdezorientowana, bo sama nie wiedziałam, o co chodzi Patrickowi. Znów spojrzałam w oczy chłopaka. I dostrzegłam w nich coś dziwnego. On chciał mi pomóc.
– No tak – wyjąkałam. Miałam zamiar grać w jego grę. – Mieliśmy się pojedynkować o sztandar.
– Właśnie – powiedział Patrick z lekkim uśmiechem – Panie mają pierwszeństwo. Wybierz broń.
Mogłam wtedy powiedzieć, co mi się żywnie podobało. Mogłam powiedzieć, że będziemy się pojedynkować w łucznictwie bądź jakiejkolwiek innej kategorii walk, w której byłam dobra. Ale ja głupia oczywiście musiałam popełnić krytyczny błąd. W chwili, w której los wygranej był tylko w moich rękach.
– Szermierka – powiedziałam pewnie, po czym omal tam nie zeszłam.
Wszyscy popatrzyli na mnie, jakbym zwariowała. Sam z ostentacyjnym zrezygnowaniem schował twarz w dłoniach. Jedynie Patrick wydał się tylko przez chwilę zdziwiony, ale zachował twarz pokerzysty.
– Dobra, jak chcesz – powiedział, poprawiając miecz w dłoni. – Dajcie jej broń.
Odeszłam kawałek z moimi przyjaciółmi, by się przygotować do walki. Kiedy oddałam im sztandar, by go pilnowali, dostałam od razu od Sama po głowie.
– Ał – krzyknęłam i od razu mu oddałam dwa razy mocniej. – Co ci odbiło?
– Prędzej co tobie odbiło!? – powiedział z wyrzutem. – Mogliśmy to wygrać. Wygrać! Rozumiesz!? A teraz nic. Przegramy szósty raz z rzędu!
– Nie przegramy – powiedziałam zastanawiając się nad tym, jak mogłam popełnić tak idiotyczny błąd – Pokonam go.
– Jak!? – syknął Sam. – Patrick jest najlepszym szermierzem. A ty nawet nie miałaś miecza w dłoni.
– Może nie w tym wcieleniu – powiedziałam cicho.
– Co mówiłaś? – zapytała zdziwiona Kasydy, przyglądając mi się podejrzliwie.
– Nic, nic – odpowiedziałam, szybko patrząc ukradkiem w stronę Patricka.
Chłopak właśnie roześmiał się ze swoimi towarzyszami. Kiedy tak na niego bezkarnie patrzyłam, czułam się jakoś dziwnie. Po moim kręgosłupie przebiegł lekki dreszcz. Czułam, że coś we mnie się porusza. Jakaś cząstka mnie, która nigdy nie miała prawa głosu. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, że podobne uczucie miałam przechodziłam przez tor przeszkód.
Sam podał mi swój miecz. Uśmiechnęłam się do niego, by go pocieszyć, bo miał minę skazańca. Uderzyłam go lekko w ramie.
– Rozluźnij się panie dowódco – powiedziałam z lekkim uśmiechem. – Przecież wiesz, że wygram.
– Wiem – Również się uśmiechnął, choć bez przekonania. Oparł się o sztandar, który znajdował się teraz w jego rękach.
Wyszłam powoli na środek polany. Patrick już tam na mnie czekał, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
– Zasady są proste. Ten, kto wygra zabiera sztandar – powiedziałam pewnie.
– A drużyna przegranego wraca na swoje pozycje – powiedział z pocieszającym uśmiechem – Zaczynamy?
– Zaczynamy – przybrałam bojową pozę.
Patrick zrobił to samo. Ze zdziwieniem zauważyłam, że ustawił się tak samo, jak ja. Może nie będzie aż tak źle. Mierzyliśmy się przez chwilę wzrokiem, czekając, kto pierwszy uderzy. Wtedy przez moje ciało przepłynęło jakieś dziwne ciepło. Poczułam delikatne wibracje w ręce, w której trzymałam miecz. Zacisnęłam rękę mocniej na rękojeści. Wtedy Patrick uderzył.
Zaskakująco szybko znalazł się przy mnie i uderzył. Moja ręka od razu powędrowała w górę i odbiła uderzenie. Chłopka teraz spróbował mnie dźgnąć w bok, ale ja uchyliłam się szybko i zaatakowałam jego ramie. Niestety on szybko się obrócił i odbił uderzenie, po czym zamachnął się na mnie. Za późno się odsunęłam i ostrze miecza przecięło mi skórę na policzku, a ja poleciłam na tyłek, robiąc z siebie pośmiewisko. Usłyszałam, jak przeciwna drużyna się ze mnie śmieje. Dotknęłam delikatnie policzka. Sączyła się z niego powoli krew.
– Patrick, po co się oszczędzasz? Już dawno byś ją pokonał – rozległ się głos pomiędzy falą śmiechu.
Spojrzałam na Patricka. Chłopak stał jakieś dwa metry ode mnie i parzył na mnie ze współczuciem i bólem. Jakby to, że mnie zranił i jego zraniło. Powoli się podniosłam i znów stanęłam w bojowej pozie. Tym razem nie będę czekała, aż on zaatakuje. Od razu się na niego rzuciłam. Nie wiem, skąd wzięłam nagle tyle sił, ale bez problemu go atakowałam, a on odpychał moje ciosy. Jednak pomiędzy moimi atakami miał za miło czasu by i on miał szansę uderzyć. Po kilku ruchach wykorzystałam chwilę jego nieuwagi i drasnęłam jego nogę. Myślałam, że ostrze mojego miecza nie sięgnie jego nogi i przetnie tylko powietrze. Jakie było moje zdziwienie, kiedy Patrick, syknął z bólu i szybko się ode mnie odsunął. Dotknął ręką uda. Kiedy ją podniósł, była cała we krwi. Spojrzał na mnie zaskoczony. Nie tylko on się nie spodziewał tego, że zdołam go zranić. Otarłam wolną ręką mój policzek, ścierając z niego świeże strugi krwi. Patrick podniósł się i spojrzał na mnie z zadowoleniem. Chyba mu się podobało, że walczy z kimś równie dobrym, jak on. Ale ja nie byłam przecież taka dobra jak on! To wszystko było jednym wielkim fartem. To, że jeszcze żyłam, to był istny cud. Oboje przybraliśmy bojowe pozy. Wiedziałam, że Patrick teraz mi tak łatwo nie odpuści. I że wynik tego starcia rozstrzygnie się właśnie teraz.
Uderzyliśmy w tym samym momencie. Każdy z nas próbował znaleźć jakiś słaby punkt przeciwnika, który pozwoliłby mu wygrać. Walczyliśmy zacięcie, a ja zastanawiałam się, skąd ja to wszystko umiem. Nie miałam wątpliwości. Któraś z moich poprzedniczek była znakomita w szermierce i teraz jej umiejętności obudziły się we mnie. Byłam tak pochłonięta walką, że nie dostrzegłam, co zamierza Patrick. Nagle podciął mi lekko nogę, więc się zachwiałam. Nim zdąrzyłam złapać równowagę, chłopak wykorzystał szybko sytuację i przyłożył mi ostrze do gardła. Zaskoczona powoli się wyprostowałam. Chłopak uśmiechał się zawadiacko.
– Koniec zabawy – powiedział z dumą. – Wygrałem.
– Tylko ci się wydaje – powiedziałam bardzo pewnie.
Zaskoczony moimi słowami ciągnął brwi. A ja zrobiłam coś niesamowitego.
Tak jak na torze przeszkód zrobiłam mostek do tyłu, po czym stanęłam na rękach. Po drodze uderzyłam stopą o rękojeść miecza Patricka, wytrącając mu go z ręki i wyrzuciłam miecz tym sposobem w górę. Kiedy stanęłam, podbiegłam i złapałam właśnie spadający miecz. Nim chłopka zorientował się, o co chodzi, przyłożyłam płaz mojego miecza do jego gardła, a ostrze jego do tyłu jego szyi. Za nic nie mógł się wydostać z tej pułapki. Mogłam go zabić jednym ruchem. Wokół nas zapanowała kompletna cisza. Jakby świat wstrzymał oddech.
– Koniec zabawy – powiedziałam z sarkazmem – Wygrałam.
Patrick przyglądał mi się z zaskoczeniem jeszcze przez chwilę, po czym spuścił wzrok.
– Poddaje się – powiedział to naprawdę głośno. Tak by wszyscy usłyszeli.
Odsunęłam się od niego na kilka kroków. Wyścignęłam ku niemu rękę z jego mieczem. Spojrzał na mnie zaskoczony. Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni. To praktycznie było moje trofeum. Patrick wziął ode mnie powoli broń. Uśmiechnęłam się do niego, po czym popatrzyłam po wszystkich. Przeciwna drużyna gapiła się na mnie, jakbym była boginią, która nagle się przed nimi zmaterializowała. Uśmiechnęłam się chytrze, po czym podeszłam do moich przyjaciół. Wszyscy wpatrywali się we mnie z dumą. Przejęłam od Chrisa sztandar, po czym wszyscy z uśmiechami na twarzy przekroczyliśmy strumień. Rozległ się gong, oznaczający koniec gry.
No, no… Blanka daje czadu. O tyle dobrze, zr ona nir jest taka super, bo tak, tylko to jej doswiadczone wcielenia! Bylo sporo literowek, ale ci wybacze, bo rozdzial byl calkiem bardzo spoko! Weny! Moze potem sie rozpisze bo mam teraz zajecia z zeglarstwa!
Kilka literówek, ale bardzo fajny rozdział. Ostatnio widziałam takiego mema o tym, jak Percy nazwałby swojego syna. I jak przeczytałam tytuł to zaczęłam umierać że śmiechu. A wygląda to tak: Percy nazwałby syna Jack, by mówić mu ,,Jack, son, you are Jackson.” XD
No, a tak wracając do meritum, to mam rozkminę kto będzie facetem Blanki. We will see…
Dobra będę uważniej czytać jeśli chodzi o literówki. Co do mema to wiem czego dziś poszukam w autobusie ;). A co do chłopaka Blanki… zobaczysz
Uuu… Nieźle, Blanka!
Było parę literówek, ale co tam. Fajnie się czytało. Spodobało mi się to, że Di Diabolo nie pokonała Patricka od razu, tylko mieli pojedynek na naprawdę wysokim poziomie.
Chris czy Patrick??? Kogo wybierze Blanka???
Wysyłaj szybko następny rozdział!
PS: Bogowie, czemu ja ZAWSZE mylę Blankę di Diabolo z Biancą di Angelo?!
Dzięki, super że wciąż jest ciekawie. Z chłopakami sprawa się jeszcze trochę rozwinie. 😉 A co do mylenia tych dwuch postaci, to na początku nawet ja, kiedy mówiłam o Biance, myślałam o Blance
Pozdrawiam