Kolejna część, trochę szybciej. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Komentujcie; wytykajcie i poprawiajcie moje błedy, to mi na peno pomoże. Szczególne podziękowania dla komentujących i wiadomość dla Quickdroo: drugi wers jest beznadziejny.
*Przepraszam za literówki. Minusy pisania na telefonie.*
Po tym jak pojawiła się lira, zrobiłam chyba najgłupszą rzecz na świecie.
Uciekłam.
Spanikowałam, okej? Już samo to, że nad moją głową pojawił się znak nieźle mnie wystraszyło, ale potem spojrzałam na znajome twarze. Percy i Annabeth byli śmiertelnie bladzi. Widziałam jak spojrzeli na siebie, a potem znów na mnie. W ich oczach kryło się przerażenie i ból. Wszyscy wpatrywali się we mnie z niepokojem i ze zdziwieniem. To mnie przytłoczyło. Przepchnęłam się przez najbliższych obozowiczów i uciekłam.
Biegłam w stronę lasu. Nie było to zbyt mądre. O tej porze wałęsało się pewnie pełno potworów. Tylko czekały na takie głupie wariatki jak ja. Za każdym razem, gdy stawiałam krok, słyszałam za sobą syczenie, jakby tysiąc małych węży chciało podgryźć mi kostki. Odwróciłam i to co zobaczyłam sprawiło, że miałam ochotę położyć się i płakać. We wszystkich miejscach gdzie były moje stopy, widniały niezdrowo zielone kałuże cieczy. Spowodowało to u mnie płacz i teraz gnałam przed siebie ocierając wodospad łez. W końcu dotarłam do polany pełnej intensywnie fioletowym kwiatów. Na jej środku stało wielkie drzewo. Utorowałam sobie drogę przez sięgające mi do kolan rośliny. Powstała na ten sposób ścieżka dokładnie pokazywała gdzie poszłam, ale trudno. Z połamanych łodyg kapał sok, przez co moje nogi były całe klejące. Gdy doszłam do drzewa, chwyciłam za najniższą gałąź i zaczęłam się wspinać. Weszłam najwyżej jak tylko mogłam, zwinęłam w kulkę i zaczęłam płakać. Słony potok spływał po moich polikach. To wszystko bardzo mnie przestraszył. Czułam się jak odludek. Herosi przy ognisku patrzyli na mnie jak na przerażającego potwora, jakby się mnie bali. Domyślałam się, że pierwszy zdarzyło się, aby znaki różniły się kolorami. Domyślałam się także, że to kolor mojej liry był niecodzienny. Pogrzebałam trochę w mojej niewielkiej encyklopedii, zwanej również mózgiem, próbując sobie przypomnieć to co wiedziałam o bokach greckich. Lira to chyba był Apollo. Więc prawie na pewno byłam córką boga muzyki. No spoko, mogło być gorzej. Chyba. Siedziałam tak, a na mojej twarzy nadal błyszczały łzy. Myślałam o tym, jak moje życie przewróciło się do góry nogami w jeden dzień. Gdzieś tam, jak przez mgłę, słyszałam, jak ktoś woła moje imię. Nie zwracałam na to uwagi, dopóki nie zabrzmiało naprawdę blisko mnie. Podniosłam głowę i ujrzałam Percy’ego i Annabeth. Odetchnęli z ulgą na mój widok, co było dziwne. Czy przed chwilą nie patrzyli na mnie z trwogą? Percy próbował do mnie podejść, ale jego dziewczyna powstrzymała go wskazując na kwiaty. Nie wiedziałam, o co jej chodzi. Przecież ja przeszłam normalnie. Jednak chłopak przytaknął i ostrożnie, omijając fioletowe rośliny, podszedł do drzewa. Gdy do niego dotarł, podniósł głowę i krzyknął moje imię. Spojrzałam na niego z wyrzutem, po czym schowałam głowę między nogi. Po chwili usłyszałam czyjeś głośnie dyszenie. Zaraz potem, ten ktoś głośno przeklął, a razem z tym doszedł do mnie dźwięk łamanej gałęzi. Zdałam sobie sprawę, że przekleństwo nie było wypowiedziane po angielsku, ale w jakimś innym języku. Jakimś cudem zrozumiałam je. Kolejne dziwactwo do kolekcji.
Siedziałam skulona jeszcze przez chwilę. Po kilku minutach ktoś dostał się moją gałąź. Podniosłam głowę i zobaczyłam Percy’ego. Natomiast na sąsiedniej gałęzi siedziała okrakiem Annabeth. Nie miałam odwagi spojrzeć im w oczy i znowu schowałam twarz, po czym wybąkałam:
-Czego chcecie? Wiem, że się mnie boicie. Nie możecie po prostu zostawić mnie w spokoju?
Kątem oka zobaczyłam, jak para patrzy to na siebie, to na mnie. Zaczęła Annabeth.
-Amber, spokojnie. Wiemy, że jesteś roztrzęsiona. Nie wiesz co się dzieje, okej, ale daj sobie pomóc. Musimy porozmawiać o przepowiedni, o twoich mocach oraz o boskim rodzicu.
Na myśl o przepowiedni wstrząsnęły mną dreszcze i na powrót zaczęłam chlipać. Tak strasznie się bałam. To wszystko mnie przytłaczało. Byłam nowa w całej tej mitologii, a tu pierwszego dnia słyszę przepowiednie, która tyczy się mojej osoby.
-Hej mała- powiedział Percy uspokajającym tonem.- Wiem jak się czujesz…
-Ale niby skąd?!- krzyknęłam łamiącym się głosem.
Wtedy łzy poleciały po moich policzkach jak potok. Jakby moje oczy otworzyły tamę, której nie mogą zamknąć. Wielkie krople kanały na drzewo, a za każdym razem gdy jakaś dotykała rośliny wydobywać się cichy syk. Annabeth widząc to wydała z siebie cichy krzyk. Genialnie, czyli teraz nawet nie mogę płakać, bo ludzie uznają mnie za dziwadło.
Lecz wtedy Percy wyciągnął rękę w moją stronę, aby zebrać łzę z mojej twarzy. Kiedy dotknął kropli, gwałtownie zabrał rękę pocierając palec. Miejsce zetknięcia z cieczą było czerwone.
-Co, c-co jest?- spytałam roztrzęsiona.
Wytarłam oczy. Nic się nie stało. Dłonie nie były czerwone. Kolejny bonus: teraz Amber nie może dotykać ludzi, bo będzie ich parzyć. Zamieszka sama w jaskini i będzie żywic się przypieczonym mięsem tych, którzy próbowali do niej podejść. Czego chcieć więcej? Hmmm… No nie wiem… Perspektywa normalnego życia jest bardzo kusząca.
-Amber- odezwała się Annabeth, głosem, który przypominał pytającą nauczycielkę- powiedz mi, jak przeszłaś przez tę polanę?
-Yyyyy… Normalnie? Po prostu utorowałam sobie drogę przez te kwiaty.
-Och- jęknął Percy.- Ale dobrze się czujesz? Nie jest ci niedobrze? Jakieś zawroty głowy?
-Nie wszystko jest okej, ale czemu patrzcie na mnie jak na wariatkę?
-Amber słuchaj- Annabeth chwyciła mnie za rękę.- Ta polana pełna jest tojadów sudeckich. Kwiaty te są piękne lecz śmiertelnie niebezpieczne. Ojciec cesarza Nerona miał zostać nimi otruty przez swoją własną żonę. Mała dawka trucizny może zabić człowieka. Myślisz, że dlaczego ja i Percy tak ostrożnie przechodziliśmy przez polanę? Ciecz może przeniknąć przez skórę, więc z łatwością mogła nas zatruć. A ty mimo, że miałaś z nią styczność, czujesz się świetnie.
Miała rację. Moje nogi były klejące od soków z roślin, a ja czułam się wyśmienicie. Bo jak niby dostałam się na tak wysoko położoną gałąź? Nie jestem super sprawna fizycznie. Nawet Percy spadł przy pierwszym podejściu. Co się działo, do jasnego Hadesa?
-No dobrze, a co to oznacza?
-To, że jesteś odporna na trucizny i sama takowe wytwarzasz, czego przykładem są twoje łzy i ślady które zostawiłaś w lesie.
Ja i Percy spojrzeliśmy na siebie. Chyba rozumiał z tego tyle co ja. W sensie nic.
-Ale co to ma do rodzica Amber?- spytał chłopak, wyręczając mnie.
Annabeth przewróciła oczami.
-Ja się chyba domyślam- powiedziałam niepewnie.- Chodzi o Apolla prawda? Bo lira i te sprawy. Ale co on ma do trucizn?
Dziewczyna, wyraźnie zadowolona, szybko odpowiedziała.
-Może jednak nie jesteś aż tak podobna do Glonomóżdżka. To fakt, chodzi o Apolla. On nie jest tylko bogiem sztuki i tym podobnych. Jest również opiekunem trucizn.
Nagle większość spraw nabrała sensu.
-Rozumiem. Więc takie kolorowe znaki to normalka, tak? Inne zdolności dziecka to inny kolor?- spytałam z nadzieją w głosie.
-Nie do końca- odparł Percy.- Widziałem już dużo uznań od Apolla, ale żadne z jego potomków nie miało kolorowej liry, mimo, że niektórzy są muzykami, a inni łucznikami.
Trochę mnie to zasmuciło, bo już miałam nadzieję, że jestem normalna, a przynajmniej na tyle, na ile może być normalna nastoletnia heroska.
Annabeth i Percy musieli zobaczyć to, że posmutniałam, bo zaraz zaczęli gadać od rzeczy.
-Apollo nieźle się dzisiaj napracował, co nie Beth?- rzucił syn Posejdona w stronę swoje drugiej połówki.- Najpierw przepowiednia, a teraz dwa uznania. Musi być wyczerpany!
-Nie wiem jak sobie z tym poradził- zaśmiała się Annabeth.- Ale widać było oznaki przemęczenia. No na przykład drugi wersja przepowiedni: ,,Świat czeka bitwa, i to nie mała”. Za taki wers, każdy poeta ukatrupiłby go na miejscu.
Mimo złego samopoczucia, zachichotałam. Para, widząc to, kontynuowała maraton sucharów. Wkrótce nie mogłam wytrzymać ze śmiechu. Doszło nawet do tego, że zaczęli mi opowiadać o głupich sytuacjach, które przydarzyły im się podczas misji.
-A wtedy- odparł Percy przez łzy, ledwo powstrzymując śmiech- dostał cegłą w czoło. Centralnie w sam środeczek!
-Hej, słychać was w całym lesie! Z czego tak wyjecie?- krzyknął ktoś z lasu.
Całą trójką spojrzeliśmy w stronę z którego dochodził głos. Z zarośli wyszli Jason i Piper.
-Śmiejemy się z tego, jak dostałeś cegłówką w głowę!- odkrzyknęła Annabeth.
Jason zrobił smutna minę i dotknął się w czoło, w miejsce w które prawdopodobnie dostał.
-Ha ha, bardzo zabawne- obroniła swojego chłopaka Piper.- Nie powiem kto został przyłapany na spanie w stajni!
Spojrzałam pytająco na moich towarzyszy na drzewie. Rzucili mi spojrzenie typu ,,Nie pytaj. Pogadamy później. W sensie nigdy.”
-Dobra, dobra, ty się lepiej nie odzywaj, bo…- zaczęła Annabeth, ale brunetka przerwała jej wpół słowa.
-Nie mówmy o tym teraz. Lepiej złaźcie na dół. Cały obóz was szuka, nie wiem czy zdjęcie sobie z tego sprawę, ale nie ma was już dobre dwie godziny.
Kiwnęliśmy głowami i posłusznie zeszliśmy na dół. Moc z trucizny, o ile można tak nazwać to przekleństwo, opuściła mnie, więc będąc prawie na dole nie dałam rady i spadłam na cztery litery. Nie obyło się oczywiście bez salwy śmiechu. Zarumieniłam się i przeszłam przez łąkę, starając się nie patrzeć zebranym w oczy, ale uśmiechając się pod nosem. Percy’emu i Annabeth przejście zajęło więcej czasu, bo musieli uważać na kwiaty. Jason i Piper spojrzeli na nich pytająco.
-Wytłumaczymy później- wręczyła mnie Annabeth.- Przy całym obozie.
Kiwnęli głową i ruszyliśmy w stronę obozu.
W drodze powrotnej znowu naszła nas wena na głupie historie. Jako, że nie miałam czym się pochwalić, słuchałam cicho i śmiałam się czasami. Gdy czegoś nie rozumiałam, nie wiedziałam kto jest kim, bądź co się stało, reszta cierpliwie wszytko mi tłumaczyła. I tak po kilkunastu minutach byłam specem od mitologii greckiej i rzymskiej.
Podczas historyjki o trenerze Hedgu stało się coś niespodziewanego. Idąc obok grubej sosny usłyszałam szmer. Obróciłam się w stronę źródła dźwięku i wtedy, prosto z drzewa, wypadł na mnie czarnowłosy chłopak. Po paru sekundach ogarnęłam, że to Nico. Leżeliśmy na sobie, cali uwaleni w ziemi. Syn Hadesa próbował wstać, ale błoto na którym się znajdowaliśmy było za śliskie. Poślizgnął się i spadając, uderzył głową w moje kolano. Nie mogliśmy się podnieść, cały czas się wywalaliśmy. A co zrobiły te cztery debile? Zamiast nam pomóc, płakały ze śmiechu. Gdy w końcu podnieśliśmy się z ziemi, Jason otarł łzę i spytał:
-Co tu robisz Nico?
-Szukałem was. Wszyscy się niepokoją, także ruszcie się i przestańcie chichrać.
-Dobrze Nicusiu. Już idziemy, mamo- odparł Percy, na chwilę przerywając śmiech.
Po 20 minutach zaczęliśmy dostrzegać światła obozu. Zdecydowanym krokiem ruszyliśmy w stronę otwartej przestrzeni, gdy nagle ogarnęła nas ciemność. Czarny bąbel odgrodził nas od świata. Próbowaliśmy przebić się przez niego, ale nie dawaliśmy rady. Pozostała piątka wyciągnęła ostrza i uderzyła w bańkę bronią. Mi pozostało walić pięściami. Nagle zrobiło mi się słabo. Spojrzałam na resztę- wszyscy przestali tłuc w barierę i spojrzeli na mnie zmęczonym wzrokiem. Potem po kolei zaczęli upadać. Krzyknęłam. Byłam przerażona. Oni byli moim jedynym oparciem. Moją pomocą. Moim kołem ratunkowym. Bez nich nie wiedziałam co robić. Byłam zamknięta w bąblu, sama z piątką ciał. Drżącą ręką dotknęłam szyi Annabeth. Na szczęście wyczułam puls. Dzięki bogom. Spróbowałam ich obudzić. Pootrząsałam nimi, strzelałam po twarzach, krzyczałam. Byłam zdesperowana, okej? Gdy zobaczyłam, że nic to nie daje usiadłam pomiędzy nimi. Oddychało mi się coraz ciężej. Wydaje mi się, że ten bąbel nie przeprowadzał wymiany gazowej z otoczeniem. Było tam coraz mniej tlenu. Starałam się uspokoić oddech, nie panikować. Ale jakby nie patrzeć, była nas tam szóstka. Położyłam się, nie wiedząc co robić. Stwierdziłam, że lepiej udusić się nie będąc tego świadomym, więc położyłam się i pozwoliłam sobie odpłynąć. Ogarnęła mnie ciemność.
Wtedy z mroku, wyłonił się Hades.
Faaaaajne *.*
Nie umiem pisać komentarzy, więc to chyba wszystko co mam do powiedzenia. Weny 😀
Nawet nie wiesz jaki uśmiech sprawia czytanie takich krótkich komentarzy 😀
Od samego początku wiedziałam, że to będzie świetne! Skoro lubisz krótkie komentarze to, proszę! Wydaje mi się, że wyłapałam kilka literówek, ale treść wynagradza! WEEEEENY!
Rany 😉 Percabeth podbiło ten rozdział! To było takie urocze i zabawne… Rozmowa o Apollinie była genialna! Świetnie wprowadziłaś ten wątek.
Realistycznie oddałaś emocje Amber i to, co robiła. Nawiasem mówiąc, ciekawe moce.
Jeśli chodzi o błędy, widziałam tylko kilka drobnych. Raz napisałaś wersja zamiast wers (pewnie autokorekta) i w dwóch… trzech zdaniach zabrakło przecinka.
1. „[…] i teraz gnała przed siebie(,) ocierając wodospady łez. – Czasowniki rozdzielamy.
2. „Chodzi o Apolla(,) prawda?” – Tu powinien być przecinek. Nie wiem, czy jest jakaś zasada, która tak mówi, ale raczej powinien być.
3. „Co tu robisz(,) Nico?” – Przed imionami stawia się przecinki. I, à propos, ona wcześniej spotkała Nica, że go rozpoznała? Bo nie pamiętam…
W przedostatnim akapicie powtórzyłaś, że Amber się położyła i raz zmieniłaś czas – powinno być „wydawało mi się”.
„Wtedy z mroku, wyłonił się Hades.” – Tu z kolei przecinek jest niepotrzebny.
Kurczę, uwielbiam Twoje opisy. Wciągają.
To opowiadanie naprawdę miło się czyta, więc weny i do następnego!
Dzięki za przecieki, bardzo pomocne. Nica spotkała przy ognisku razem z Willem.
Przecinki -,- Zabiję ten telefon