Witam was! 😀
Trochę się ociągałem z dodaniem następnego rozdziału ale nie miałem zbytnio czasu i brakowało mi trochę chęci by wziąć się do pisania. Mam nadzieje że następny bohater przypadnie wam do gustu.
No i zachęcam do komentowania. Zależy mi na pochwałach jak i słowach krytyki. 😛
#1 http://rickriordan.pl/2016/04/nie-tylko-riordan-potrafi-pisac-opowiadania-by-lubbock/
#2 http://rickriordan.pl/2016/04/wielki-mix-2/
#3 http://rickriordan.pl/2016/05/wielki-mix-3/
#4 http://rickriordan.pl/2016/05/wielki-mix-4/
#Gregory
Zerknąłem na zegar wiszący nad głową tego paszczura. Odetchnąłem. Dwie minuty. Spojrzałem na tablicę po raz kolejny, i zacząłem kreślić, zmazywać – po prostu walczyć o przetrwanie.
– No dalej panie Johnson – parsknęła zza biurka, opluwając się. – Czekamy czekamy.
Spojrzałem na ten jej szyderczy uśmiech.
– Jackson. Nazywam się Jackson. – odpowiedziałem z uśmiechem.
Uczy mnie już drugi rok. I jeszcze nigdy ten gnój nie powiedział poprawnie mojego nazwiska. I oczywiście myśli, że nikt nie wie że robi to specjalnie. Taki demon zła, buahahaha!
Pani Grooky (nieźle ją pokarało z tym nazwiskiem, nie ma co) uczy matematyki, i szczerze mnie nienawidzi. Jest stara, ma już może pięćdziesiąt lat . Wygląda jakby w jej ciele nie było w ogóle wody (oprócz śliny, która wydobywa się z jej ust strumieniami gdy tylko coś powie). Jej skóra jest tak naciągnięta, że nie dało by się pewnie nawet jej uszczypnąć, bo nie ma jak złapać skóry. Ma małe usta, malutki nos i malutkie oczy. Cała twarz poorana jest zmaszczkami, a na lewym boku nosa wyrosła jej paskudna kurzajka czy inne paskudztwo. Nieraz zastanawiałem się ile wydaje na lakier do włosów. Nie wiem jakim cudem te włosy jej nie wypadły. Gdy idzie korytarzem, nawet nie drgną. Wyglądają niczym hełm.
Rozmyślania przerwał dzwonek. Z westchnieniem ulgi odrzuciłem kredę, a klasa za moimi plecami rozgorzała dzwiękami pakowanych książek.
– O nie nie nie. – powiedziała stanowczo Mumia. – Nie wyjdziecie stąd, dopóki nasz geniusz nie skończy zadania. – wycedziła z uśmiechem.
Zamarłem. Niemal poczułem jak temperatura spada. Nie musiałem się odwracać, by wiedzieć że oczy każdego są pełne żądzy mordu. Wręcz czułem jak chcą mnie ukamieniować.
Nie odwracaj się Nie odwracaj się Nie prowokuj Myśl Myśl
Chodzę do liceum. Dobrego liceum. I naprawdę się uczę. Nie mam ocen mniejszych niż tróje. Tylko z matematyki mam dwa. To chyba o czymś świadczy, co nie?
Ale to nie moja wina. Stara jędza daje mi tak trudne zadania, że nikt z mojej klasy tego nie czai. Kiedyś jeszcze klasa próbowała mi pomóc, ale wtedy (nie wiadomo czemu i jak!) średnia klasy z matematyki drastycznie spadła. Od tamtego czasu klasa nie reaguje na wyżywanie się na mnie, a ja zgodziłem się na rolę kozła ofiarnego. Grooky nienawidzi tylko mnie, przez co reszta klasy trzyma się dobrze.
Odetchnąłem. Jak to wyliczyć… Cholera no! Dlaczego ona mnie tak nienawidzi? Czy to przez to że dostaję większe kieszonkowe niż ona wypłatę?
Tak, jestem cholernie bogaty. Naprawdę naprawdę bogaty. Mama jest znaną pisarką, jej książki to hity i nieustannie zarabia jakieś pieniądze, nawet gdy śpi. Ojciec to biznesmen. Jest istnym rekinem finansów i wybił się… jako sprzedawca mikrofalówek i innych sprzętów AGD. Teraz jest jednym z największych przedsiębiorców całego Nowego Jorku. Tego nikt wam nie powie, ale nie zdobył tego sukcesu honorowo. Wybił się w górę po ,,pożarciu” dziesiątek mniejszych firm, aż jego firma stała się jedyna i najlepsza.
Pewnie wydaje się że to super. Że co tydzień dostajecie multum pieniędzy by się nie nudzić i nie musicie się martwić oszczędzaniem, bo na pewno dostaniesz więcej. Tak właśnie ,,wychowują” mnie rodzice. Oni… są prawie jak obcy. Nie umiem się z nimi dogadać, od kiedy miałem roczek wychowyje mnie niania, Babcia Olena. Nazywam ją babcią, choć wcale nią nie jest. Dla mnie jest dwójką rodziców zawartą w jednej wspaniałej starszej pani.
Mama nie opuszcza praktycznie pokoju. Wychodzi tylko podczas bankietów, spotkań z wydawcami itede. Jedzenie do pokoju przynosi jej jedna z naszych służek.
Tata z kolei rzadko bywa w domu, ciągle jeździ na jakieś delegacje, nieustannie powiększając firmę i wciskając wszystkim sprzęty AGD.
Moje rozmyślania przerwał kolejny dzwonek, kończący najdłuższą przerwę. Cholera, zabiją mnie. Najdłuższa przerwa jest tą najważniejszą.
Chyba zmienię szkołę. W tej nie będę miał już życia.
Skinąłem kątem oka za plecy, na ostatnią ławkę w której siedzę wraz z moim przyjacielem Edgarem. Znowu go nie było. Skubany zawsze wie kiedy się nie pojawić.
Znam się z Edgarem od początku liceum. Nie wiem jak się zaprzyjaźniliśmy, nawet nie pamiętam jak się poznaliśmy. Podejrzewam że śmiałem się z jego imienia, ale to akurat nie jest ważne.
Edgar i ja całkowicie się różnimy, ale i tak świetnie się dogadujemy. On, cichy i elokwentny z ponurym poczuciem humoru i ja – rozpuszczony, rozgadany bachor który oprócz pieniędzy i poczucia humoru i przystojnej twarzyczki (nie zapominajmy o niezwykłej skromności!) to kombinacja która nie powinna prosperować.
A jednak jesteśmy przyjaciółmi i czas w szkole spędzam głównie z nim. Często go nie ma. Wiem że pracuje, ale nigdy nie zdradził mi gdzie i jak. Muszę do niego dzisiaj zadzwonić.
Po kolejnych pięciu minutach dłużących się niemiłosiernie, do klasy wparował pan Jenkins.
– Nie mam czasem teraz z wami? – spytał i ze znużeniem spojrzał na Mumię, analizując sytuację.
Byłem tak szczęśliwy że nimal rzuciłem mu się na szyję i szybko wypaliłem nim Grooky odpowiedziała.
– Powinniśmy. Ale pewne zadanie pokomplikowało nam szyki. – powiedziałem ożywiony, akcentując słowa pewne zadanie i skinąłem delikatnie głową na tablicę, a Jenkins na nią spojrzał i zmrużył oczy.
– Matko, co wy tu macie. Przecież takie rzeczy to na studiach mają. – mruknął i poprawił okulary. – Widzę że jest pani bardzo wymagająca. Ale niestety, chyba muszę ich pani zabrać, bo zmarnowało się już niemal dzisięć minut lekcji.
Klasa nie czekała na odpowiedź nauczycielki i wszyscy poderwali się z plecakami i ruszyliśmy za Jenkinsem do klasy.
..
Właśnie wychodziłem ze szkoły, gdy Grooky mnie zawołała. Przeklnąłem w duchu. Mogłem się tego domyślić i przyspieszyć. Odwróciłem się w jej stronę.
– Na jutro masz przynieść to zadanie. – syknęła z szyderczym uśmieszkiem. Po czym skinęła na jakiś wielki karton stojący na parapecie. – Pomóż mi to zanieść do samochodu.
Podeszłem po karton, wyobrażając sobie miliony sposobów zamordowania pani Grooky i pozbycia się ciała.
Karton okazał się całkiem ciężki. Był zaklejony, przez co nie poznałem zawartości, ale na pewno nie było to nic, co powinno mnie interesować.
Mumia ruszyła przodem. Gdy tylko podeszłem pod drzwi, ,,przpadkowo” je zamknęła, i o mało się nie roztrzaskałem z tym kartonem. Ledwie się powstrzymałem by nie podejść i nie walnąć jej tym w łeb.
Dotarliśmy na opustoszał parking, na którym stały tylko dwa samochody. Jeden z nich to mercedes pani Grooky. Nie znam się na samochodach, ale wyglądał nowocześnie. Ciekawe, jak długo na niego zbierała.
Podeszła do samochodu i otworzyła bagażnik. Skinięciem głowy pokazała bym włożył karton do środka.
– Do widzenia. – prychnęła, zamknęła klapę i wsiadła do środka.
Nie opowiedziałem, tylko czym prędzej się odsunąłem by mnie zupełnie przypadkowo nie potrąciła.
Gdy z piskiem opon wyjechała z parkingu, wybrałem numer do Edgara i ruszyłem do domu. Nagle moją głowę przeszył prąd. Pozieleniało mi w kącikach oczu. Upadłem na kolana i złapałem się za głowę. Często mi się zdarzają takie ataki. Mam to już może od roku, i zawsze pojawia się natychmiastowo. I… zabrzmi to dziwnie, ale często mam wtedy jakieś halucynacje. Raz w mieście widziałem jakiegoś wyrosłego faceta… z jednym okiem. Kiedy indziej widziałem jakiegoś latającego kota ze skrzydłami i dziobem. Jeszcze nie powiedziałem o tym nikomu, ale chyba niedługo to zrobię.
Zamknąłem oczy, żeby nie zobaczyć czegoś czego bym widzieć nie chciał. Po kilku minutach ból przeszedł. Odetchnąłem i chwyciłem telefon. Edgar nie odebrał. Pewnie jest w pracy. Zadzwonię później.
Podniosłem się z klęczek i powoli ruszyłem do domu. Głowa wciąż pulsowała bólem, ale nie widziałem żadnych świrniętych rzeczy. Gdy już byłem w połowie drogi, zadzwonił telefon. Edgar. Szybko odebrałem i przyłożyłem telefon do ucha:
– Co byś chciał? – spytał na dzień dobry.
– Wiedzieć czemu cię nie było w szkole, gnoju – odpowiedziałem. Często tak do siebie mówiliśmy, więc wcale tego nie braliśmy do siebie. Oprócz głosu Edgara słyszałem też jakieś głosy nie mówiące po naszemu. – Znowu oglądasz mózgoryjce!?
Edgar ma tą wadę, że ogląda te chińskie bajki. Anime czy jak to tam. Niby porządny człowiek, a ogląda te gówna.
– A co się działo w szkole że ci mnie brakowało? – spytał żartobliwym tonem. Głosy mózgoryjców ucichły.
Skróciłem mu cały dzień, opowiadając szczegółowo dzisiejsze starcie z Grooky.
– Ufff… miałem nosa że nie przyszedłem. – parsknął śmiechem, słysząc moje przekleństwa słane w stronę Mumi.
– Śmieszne. Jak jutro nie… – przerwałem i syknąłem z bólu.
Cholera, znowu atak. Szybko oparłem się o budynek, unikając spojrzeń przechodniów.
– Greg, co jest? – spytał.
Zielone światło niemal przyćmiło mi wzrok. Widziałem tylko kontury ludzi. I nagle, wśród tłumu wyłowiem wzrokiem… potwory. Dwóch olbrzymów szło w moją stronę. Mieli dobre dwa metry, nawet więcej. Byli kupą mięśni i włosów. Zęby wystawały im z czaszki.
– Co do… – syknąłem. Cholera, boli!
Skuliłem się na chodniku. Olbrzymi wyminęli mnie, w ogóle nie zauważając.
– Greg, co jest?! – spytał stanowczo, denerwując się już.
– Chyba… chyba już kończę. – sapnąłem i spróbowałem wstać. – Oddzwonię później.
– Spotkajmy si…
Nie skończył bo się rozłączyłem. Odetchnąłem. Ból pozostał, ale światło osłabło. Pokuśtykałem dalej do domu.
Edgar ciągle dzwonił, ale wyciszyłem telefon. Każdy dźwięk doprowadzał mnie do wrzenia. Dźwięki samochodów, tłumu ludzi… miałem wrażenie że pęknie mi głowa. Nie wiedziałem gdzie idę, po prostu parłem do przodu. Nagle na coś wpadłem. Podniosłem wzrok i serce skoczyło mi do gardła. Ból w głowie się nasilał i słabł kilkanaście razy w ciągu kilku sekund.
Wpadłem na dwójkę olbrzymich facetów. Albo tych olbrzymów. Cały obraz zaczął migać mi jak obraz w telewizorze gdy są zakłócenia. Ciągle migali i zmieniali się z facetów na te powory.
– A więc to ty. – warknął jeden i chwycił mnie za szyję. – Dzięki że sam się dostarczyłeś. Nigdy byśmy cię nie znaleźli.
– Co do… odwal się… – jęknąłem.
Po czym zemdlałem.
..
Nagle zobaczyłem jakąś salę. Imponującą salę. Na suficie połyskiwała jakaś dziwna mozaika z jakimś wilkiem i dwojgiem dzieci. Posadzka lśniła a ściany obwieszone były tkaninami. Przy jednej ścianie stały osadzone na kijach sztandary. Pośrodku nich, stał największy sztandar. Był to taki złoty orzeł. Pomyślałem że to jakiś reprezentatywny symbol czy coś. Na samym środku stał stół zawalony papierami. Była tam też miska pełna żelków, co raczej nie pasowało do otoczenia. Po jednej stronie siedziało dwóch ludzi – starsza dziewczyna z ciemnymi oczami, czarnymi włosami spiętymi w warkocz. Na ramieniu miała jakiś dziwny tatuaż, którego nie rozszyfrowałem. Była ubrana w fioletowe prześcieradło. Po jej bokach stały dwa psy. Jeden złoty a drugi srebrny.
Drugą osobą był wyrośnięty chłopak. Wyglądał na silnego i bardzo umięśnionego. Miał trochę dziecinną twarz i wyglądał, jakby miał w sobie coś z azjaty. Również owinięty był w prześcieradło. To musieli być jacyś dowódcy. Po drugiej stronie stołu stała gromada ludzi. Byli podzieleni na dwie grupki. Jedna z nich składała się z dwójki ludzi – chłopaka i dziewczyny. Chłopak był dość wysoki. Mógł być w moim wieku. Był dobrze zbudowany, ubrany w fioletową koszulkę a u jego boku wisiał złoty miecz. Miał kędzierzawe, brązowe włosy. Dziewczyna obok była wyższa. Smukła niczym łania. Delikatna twarz pokryta była piegami. Jej gęste, rude włosy były spięte w kucyk. Trzymała łuk, a na plecach wisiał kołczan pełen strzał.
W drugiej grupie stało czterech wyrośnięych kolesi. Przypominali typowych młodych dresów.
Nagle obraz zaczął się zamazywać, a zielona poświata nasilać. Nie przyjrzałem się dokładniej, bo nagle zaczęli rozmawiać.
– Z waszego opisu wynika że to Chimera. – powiedział chłopak przywódca.
– Tylko że to potwór którego w naszym świecie nie ma. – powiedział jeden z dresów. – Ktoś z waszego świata go nasłał!
– Sugerujesz że to my was zaatakowaliśmy?! – warknęła dziewczyna w fioletowej todze.
– Tak, tak właśnie sądzę! – odpowiedział inny chłopak.
– Ekhem… – wtrącił się ciemnowłosy chłopak z mieczem. – Chcę tylko przypomnieć, że wasza wiewiórka też zaatakowała nas…
– Jaka wiewiórka?! – spytali się jednocześnie przywódcy. – Jessica!
Rudowłosa właśnie miała się odezwać gdy wtrącił się jeden z czwórki. Wyglądał na przywódce.
– Z tego wynika że ktoś trzeci chce nas na siebie nasłać. – powiedział.
– Co wiecie o mojej siostrze? ! – wybuchnął kolejny. Wyglądał na zestresowanego.
Reszta wizji rozwiała się. Pojawiłem się gdzie indziej.
Byłem w sali przypominającej kościół. Nie przyglądałem się otoczeniu tylko skupiłem na postaciach. Wśród… pluszaków (tak, serio to zobaczyłem) klęczał jakiś chłopak z prześcieradłem. Jego oczy lśniły zielonym blaskiem, a wokół niego wirowała zielona mgła. Mówił coś bardzo szybko, ale nie zrozumiałem co. Gdy wizja się rozwiewała, zobaczyłem jak do chłopaka podbiega jakaś blondynka i coś do niego mówi. Obraz zniknął i pojawiłem się gdzie indziej.
Ze zdziwieniem spostrzegłem Edgara biegnącego ulicą. Po chwili poznałem że to niedaleko szkoły. Edgar kogoś gonił. Gdy wysiliłem wzrok poznałem że to ta dwójka olbrzymów których spotkałem. Nagle po plecach przebiegły mi ciarki. Jeden z olbrzymów przez ramię miał przewieszony duży worek. Z czymś w środku.
– GREG! – krzyknął Edgar.
Wizja rozwiała się i zobaczyłem następną scenę.
Widziałem skraj lasu. Poznałem, że jest to las kawałek za miastem. Po chwili spostrzgłem samochód. To był mercedes pani Grooky! Po chwili zobaczyłem ją wchodzącą między drzewa z kartonem w rękach. Z kimś rozmawiała. Nagle usłyszałem ogłuszający ryk. Dźwięk był tak smutny, że poczułem żal i tęsknotę. Ryk nasilał się, czułem że głowa zaraz mi eksploduje. Nagle wszystko ucichło, a przed oczami widziałem tylko jakiś znak.
X
Mimo że wyglądał jak wielki X, poczułem jak ogarnia mnie jakaś siła. Usłyszałem też jakieś dudnienie. Bum, bum, bum. Rozpoznałem to. To było bicie serca.
Nagle dźwięk przyspieszył. Pojawił się też drugi, taki sam. Dwa bijące serca.
…
Ocknąłem się. Byłem w jakimś worze. Ktoś mnie niósł, nie dbając o mój stan. Byłem cały obolały, co chwilę się trząsłem i uderzałem w twarde jak mniemam, plecy potwora. Nie byłem związany, ale nawet nie myślałem o ucieczce. Uspokoiłem oddech. W głowie cały czas kotłowały się te wizje. Głowa przestała boleć. Nie mogłem się pozbyć wrażenia że to przez ten dziwny X.
Mięśniaki o czymś rozmawiali, ale tak niewyraźnie, że dałem sobie z tym spokój. Próbowałem sobie wszystko poukładać. Kim byli ci wszyscy ludzie? Czemu widziałem Edgara goniącego tych olbrzymów….cholera! On mnie szuka!
Nagle poczułem pewność że te wydarzenia się wydarzą. Albo już dzieją. Poczułem atak nadziei i strachu. Edgar może i jest jakiś tam bohaterski i wysportowany, ale nie da rady tej dwójce!
Potwory nagle przyspieszyły. Cały mój świat zaczął wirować i się trząść. Nagle uderzyłem głową w coś niezwykle twardego. Gdy naszła mnie myśl że to głowa tego potwora, odleciałem.
…
Ocknąłem się. Głowa pulsowała niemiłosiernym bólem. Niemal czułem że ten olbrzymi guz wytworzy zaraz własną grawitacje. Ręce i nogi miałem związane.Usta zaklejone taśmą a oczy owinięte jakąś szmatą. Na twarzy czułem powiew wiatru, słyszałem też szum lasu i śpiew ptaków.
Las. Ogarnęło mnie przerażenie. Po prostu wiedziałem że jestem w tym lesie gdzie widziałem tą starą jędzę i to tutaj… jest to coś co tak krzyczało. Zacząłem się szarpać i próbowałem krzyczeć. Gdy wymachiwałem nogami, kopnąłem w coś twardego. Usłyszałem ciche przekleństwo i ktoś kopnął mnie w brzuch.
Ból był nie do opisania. O mało nie zwymiotowałem, łzy naszły mi do oczu. Zamarłem w bezruchu. Leżałem tak naprawdę długo. Dłużyło mi się to bardziej niż ta akcja z tablicą. Właśnie! Ile czasu mogło minąć? Godzina? Dwie? Cały dzień?
Ta nieporadność niemal mnie bolała. Nie wiedziałem co mam robić i bałem się że ta bestia z wizji mnie znajdzie i zabije w swoim gniewie i smutku. Ten ryk mnie prześladował. Wciąż go słyszę. Był to smutek przepełniony takim smutkiem i takim gniewem, że niemal sam miałem ochotę płakać i zabijać jednocześnie.
Nagle znowu go usłyszałem. Ten sam, straszny dźwięk. Zacisnąłem powieki. Ryk był słabszy, bardziej żałosny niż wcześniej. Trwał bardzo długo. I nagle ustał. Tak jakby ktoś go wyciszył. Poczułem ukłucie niepokoju. Tu się dzieje coś okropnego.
I ktoś uniósł mnie w powietrze i przerzucił przez ramię. Pewnie znowu ten olbrzym. Udawałem nieprzytmnego, rozluźniłem mięśnie jak najbardziej się dało. Poczułem jak wiatr słabnie i robi się cieplej. Weszliśmy głębiej w las. Wędrówka trwała długo, poczułem jak teren się obniża. Nagle poczułem okropny smród. O mało nie rzygłem. To był zapach czegoś… zgniłego, okropnego.
Szliśmy dalej. Do moich uszu dotarło jakieś ciche warczenie. I głos JEJ.
– Dawajcie go. Wiedziałam że to on. – warknęła. – Postawcie go i pomóżcie mi z tą gadziną. Już dawno powinna zdechnąć.
Olbrzym rzucił mnie na ziemię. Uderzyłem twardo na ziemię. Mimo starań, dość głośno zajęczałem. Mam nadzieje że nie słyszeli. Z ulgą zorientowałem się, że upadek spowodował że szmatka zsunęła się z oczu, a węzły poluzowały.
Zobaczyłem coś okropnego. Grooky i potwory stali przed… smokiem. Był ogromny i ranny. Leżał bezwładnie, ostatkiem sił zasłaniając coś łapami. Nie mogłem dokładnie określić jego wzrostu, ale na pewno był wielkości małego domu. Nie miał skrzydeł, ale cały pokryty był ciemnobrązowymi łuskami. Głowa była wielka, osadzona na krótkiej szyi. Po bokach miała dodatkowe kolce niczym korona. Olbrzymie łapy i ogon zasłaniały coś. Napotkałem jego wzrok. I momentalnie przestałem się go bać. To nie był on. To… była matka. To co zasłaniała to musiały być jaja… To ona musiała tak ryczeć… Wielkie brązowe oczy spoglądały na mnie. Nagle poczułem coś dziwnego.
Proszę, zaopiekuj się nimi.
Głos zabrzmiał w mojej głowie. Był potężny, ale i ciepły niczym głos matki. Jak mam się nimi zaopiekować?! Byłem związany!
Poczułem panikę. Chciałem to zrobić. Czułem że muszę jej pomóc. Krwawiła z wielu ran, nie mogła się ruszyć. Zacząłem się szarpać. Po chwili wydostałem ręce i zacząłem uwalniać nogi. Zdjąłem taśmę z ust.
– ZOSTAWCIE ICH!! – krzyknąłem.
Grooky nawet się nie odwróciła.
– Don, uspokój naszego towarzysza.
Jeden z olbrzymów odwrócił się i ruszył w moją stronę, uśmiechając się szelmowsko. I nagle świat wypełnił się ogniem. Położyłem się płasko na ziemi, unikając spopielenia. Don zniknął w płomieniach.
Gdy ogień ustał, z olbrzyma została kupka popiołu. Spojrzałem w stronę smoczycy. Głowę miała uniesioną, a z jej paszczy wydobywał się dym. Ostatkiem sił… mnie uratowała.
– BRACIE! – krzyknął drugi olbrzym. Jego twarz zamarła w gniewie. – ZABIJĘ CIĘ!
Chwycił ogromny kamień i pobiegł w stronę smoczy, która nawet nie mogła się już ruszyć. Drgnęła tylko głową i spojrzała na mnie. Dałbym głowę… że płakała.
Podniosłem się i pobiegłem w ich stronę, krzycząc. Ale nie zdążyłem.
Kamień szybko opadł prosto na głowę jaszczurzej matki. Usłyszem okropny odgłos trzaskającej czaszki i łusek. Ciało matki zwiotczało. Już na zawsze.
– Świetnie. – rzuciła krótko Grooky. – Podaj jaja.
Krew szumiała mi w uszach. Po policzkach ciekły mi łzy.
Olbrzym orzucił bezwładne łapy i ogon. Schylił się po jaja, gdy nagle obok mnie przebiegło coś prosto na niego. Nim zorientowałem się że to Edgar, olbrzym dostał jakimś małym mieczem w plecy i rozsypał się w pył. Białowłosy spojrzał na mnie.
Nigdy nie cieszyłem się tak na jego widok. Jego wielkie niebieskie oczy spoglądały na mnie z niedowierzaniem i radością. Był wysoki i wysportowany. Kędzierzawe białe włosy opadły mu na czoło. Wielu sądzi, że jest albinosem.
– Nigdy nie pomyślałem że jesteś taki jak ja. – powiedział cicho.
Grooky zaskowytwała gniwnie.
– Ty!? Nie mów że jesteś herosem!!! – zaskrzeczała.
Edgar spojrzał na nią z gniewem.
– Słuchaj, stara prukwo. – podszedł do niej i przyłożył jej sztylet do gardła. – Co tu się wyprawia!?
Nigdy nie widziałem go takiego. Nie widziałem nigdy, by miał przy sobie broń. A teraz dzierżył dwa wielkie zakrzywione noże. Jeden z nich był czarny jak smoła. Tak czarny że niemal pochłaniał światło.
Grooky uśmiechnęła się szyderczo i zwilżyła wargi językiem.
– Już za późno. Już tu są. – wycedziła. – W końcu odwdzięczę się memu Panu! Empuzy, zabijcie go!
Jak na zawołanie z lasu wypadły cztery postacie. Nim się spostrzegłem, otoczyły Edgara. Poczułem ukłucie gniewu. Nie uznały mnie za niebezpieczeństwo (ciekawe czemu?)
Były to dziewczyny. Miały okropne, opakowane tonami makijażu twarze, płonące włosy, wystające kły, jedną noge ze spiżu a drugą końską. Albo oślą? Chyba nic mnie już nie zdziwi. Przynajmniej nie robią dzióbków. Normalnie uderzyłbym się w twarz, ale po tym wszystkim co mnie spotkało wzruszyłem tylko ramionami. Edgar spojrzał na mnie. Jego spojrzenie mówiło: spieprzaj stąd szybko!
Jeszcze wczoraj pewnie bym tak zrobił. Ale nie teraz. Pomogę mu i uratuje jaja.
Rozejrzałem się wkoło. Jak mu pomóc…
Potworne plastiki ruszyły na mojego kumpla.
– Hyzio Zyzio i… – nie skończył i strzelił się w twarz. To było dziwne. – Fafik!
To było jeszcze dziwniejsze.
Egdar zablokował pazury dwóch potworzyc, ale pozostałe dwie właśnie miały go zaatakować. Zacząłem biec w tamtą stronę… Nie mogę go stracić!
Znikąd pojawił się jakiś olbrzymi gostek z olbrzymim mieczem który jednym zamachem przeciął jedną z tych Empuz a drugą zdołał zablokować. Zatrzymałem się i obserwowałem z rozdziawioną koparą.
– To… jest… właśnie Fafik! – krzyknął Edgar.
Zignorowałem to. Darujcie mojemu przyjacielowi, nie zbywajcie go na straty. Wiele przeżył. On naprawdę jest normalny. Czasami tylko nie.
Stałem chwilę w bezruchu, obserwując walkę.
– Greg, idioto! Jajka! – krzyknął Edgar pomiędzy uderzeniami sztyletu. – Ta stara jędza po nie poszła!
Miałem ochotę by ktoś mnie spoliczkował. Jak ze mnie jest czasem idiota!
Pobiegłem szybko do zwłok smoczycy. Grooky właśnie pakowała jedno z jaj do tego kartona który zanosiłem jej do auta. W środku… był metalowy i połyskiwał jakimś dziwnym światłem.
– Mój pan w końcu będzie dumny… Uszczęśliwię go… – mówiła sama do siebie.
Owszem, przez chwilę się wahałem. Ale przypomniałem sobie te wszystkie okropieństwa których dokonała. Z bojowym okrzykiem (co pewnie brzmiało jak zarzynana świnia) pobiegłem w jej stronę. Nim zdążyła się odwrócić, złapałem ją za te włosy i pociągnąłem do tyłu, powalając ją na ziemię. Złapałem jajo i wyciągnąłem z tej skrzynki. Podbiegłem do drugiego i położyłem je na ziemi. Po czym pobiegłem po skrzynkę i zrobiłem to o czym marzyłem dzisiaj popołudniu. Uderzyłem ją w głowę. Podejrzewam, że powinna zemdleć. Poważnie. Ona tylko krzyknęła (nie wiem czy z bólu czy z gniewu) i zaczęła podnosić się na nogi. Zaczęła grzebać w torebce, po chwili wyciągając krótki, ale bez wątpienia ostry nóż.
Cholera, to nie fair.
– Ooo… Pani Grooky, to się nie godzi nauczycielce! – powiedziałem płaczliwym tonem.
– Nigdy nie byłam nauczycielką. – wysapała. – Tyle lat cię szukałam… Albo pójdziesz ze mną albo zginiesz! – zabrzmiałoby to strasznie, gdyby nie fakt że się opluła.
– No… to mamy dylemat. Żadna z tych opcji mi nie pasuje.
Chwyciłem jaja i zrobiłem to co uważałem za słuszne. Odwróciłem się i zacząłem spieprzać.
Wyminąłem Edgara, który spojrzał na mnie z uznaniem. Biegnąłem po śladach olbrzymów, którzy szli prosto, nie patrząc przez co idą. Nawet taki mieszczuch jak ja odnalazł się w tych śladach. Z wrzasków pani Grooky dedukowałem że biegła za mną. Biegnąłem bez przerwy, aż zaczęło śmierdzieć.
Smród był tak nieznośny, że myślałem nad zawróceniem. Jednak bojowe wrzaski mojej nauczycielki za plecami zmotywowały mnie by przeć do przodu.
Aż napotkałem źródło tego zapachu. Znikąd, na ziemi pojawiły się zwłoki kolejnego smoka. Wokół leżało wiele wyrwanych i połamanych drzew. Zamarłem. To.. musiał być ojciec.
Był jeszcze większy niż matka. Jego łuski zaczęły odpadać, pokazując gładką skórę. Był ciemnogranatowy. Miał długą szyję, a jego głowa była mała i okrągła, pełna ostrych zębów. W miejscu w którym tułów przechodził w szyję, wyrastał ogromne, błoniaste skrzydła. A z karku… wystawała włócznia.
Wezbrał we mnie gniew. Wydało mi się, że jaja zadrgały. Wtedy jeszcze nie wydało mi się dziwne że te dwa smoki wyglądały zupełnie inaczej i były jakby innego gatunku. Zacząłem płakać nad tą rodziną i osieroconymi jajami.
Położyłem je obok zwłok ich ojca i chwyciłem w dłoń kamień. Myślałem tylko o tym co jej zrobię. Byłem wściekły.
Po chwili pojawiła się ona. Cała w liściach i małych gałązkach. Na mój widok uśmiechnęła się szyderczo.
– A więc znalazłeś zwłoki obiektu numer jeden. – powiedziała z satysfakcją w głosie.
– OBIEKTU?! – krzyknąłem w gniewie i rzuciłem kamień prosto w nią.
Ona tylko wyciągnęła jakiś kamyszek z torebki, na którym zalśnił jakiś znak i mój pocisk eksplodował w locie.
– Tak. A ty posiadasz wyniki naszego eksperymentu. Musisz je oddać. Pan tak chce. – powiedziała i pobiegła w moją stronę z wyciągniętym nożem.
Jęknąłem z rozpaczą. Już nic nie rozumiałem.
Chwyciłem inny kamień i pobiegłem jej na spotkanie.
Trafiłem ją w głowę. Upadła z jękiem i utraciła przytomność.
Trafiła mnie w lewe ramię. Jęknąłem i złapałem za nóż. Już miałem go wyciągnąć, gdy przypomniała mi się jakaś lekcja, gdzie uczono nas by tego nie robić. Faktycznie, przecież bym mocniej krwawił.
Spojrzałem na jaja i myślałem że padnę. Zaczęły się trząść, a na ich skorupkach zalśnił jakiś znak. Poznałem go po chwili. To był ten X z mojej wizji. Szybko podpełzłem do jaj. Gdy tylko uniosłem rękę by je dotknąć, poczułem niewyobrażalny ból. Na wnętrzu mojej prawej dłoni zalśnił ten sam znak, ten sam X. Jakby ktoś mi go wypalił.
Na polanę wpadł Edgar i Fafik. Skorupki pękły i usłyszałem skrzeczenia.
– Ojej… – powiedziałem cicho. – Edgar, właśnie zostałem mamą.
No coz… Super! Greg jest wspanialy! Edgar… To byl ten od szkieletow? No coz… Moj blad. Ale czepiac sie nie bede ze pozno bo dales adnotacje. Wszystko mi sie podoba! Fabula humor sarkazm i ta tajemniczosc! Czekam na wiecej! Weny!
Dzięki ^^
Ok, warto było czekać. Rozdział super, z resztą tak jak poprzednie. Fajnie, że to wszystko zaczyna się ze sobą splatać. Czekam na kolejne rozdziały, pozdro :*
Dzięki i również pozdro 😀
Zeusie, jak ja nienawidzę pisania na telefonie. Piszesz długi komentarz i boisz się, że przez przypadek cofniesz stronę, a cały komentarz w…
Oby nigdy więcej tak mi się nie stało.
Popracuj nad przecinkami. Zauważyłem kilka(naście) błędów z nimi. Przykładowo, jeśli stawiasz drugie „i” w zdaniu, to stawiasz przed nim przecinek. Np: „Miałem kolorowe skarpetki i kolorowe buty, i ogólnie wszystko miałem kolorowe”.
Z kolei, jeśli w zdaniu jest tylko jedno „i”, to nie stawiamy przed nim przecinka.
Mumi – Mumii, ponieważ „Mumia” kończy się na „ia”.
Olbrzymi (wyminęli…) – Olbrzymy
„Na suficie połyskiwała jakaś dziwna mozaika z jakimś wilkiem i dwojgiem dzieci” – staraj się unikać powtórzeń.
Pluszaki i prześcieradło? Oktawian confirmed.
Śmierć obydwu smoków została opisana dość smutno, ale to dobrze. Lekko mnie wzruszyłeś.
Podsumowując:
Kilkanaście literówek, sprawdzaj pracę zanim ją wyślesz.
Kilkanaście(dziesiąt?) błędów interpunkcyjnych, głównie z przecinkami. Przeczytaj kilka zasad o tym, gdzie się je stawia.
Słów typu „gnój” lub „spieprzać” używałeś sporadycznie i tylko w odpowiednich momentach, więc spoko.
Opisy całkiem niezłe. I uczuć, i miejsc.
Pisz, ćwicz i jeszcze raz pisz!
Dzięki za poświęcenie i dodanie tego komentarza z telefonu 😀
Te przecinki to moja zmora, choć wciąż staram się z nimi uporać.
Dzięki za pomoc i dzięki za miłe słowa 😀