Dziękuję za wszystkie komentarze pozostawione pod poprzednim rozdziałem :*
Pomyślał, że ten świat czasami jest aż nazbyt logiczny. Zbyt poukładany i zbyt zrównoważony. Co by było gdyby ludzie umierali mając po czterysta lat, będąc młodym, pięknym i zdrowym? Zamiast tego biedni herosi umierają często w wieku 13 lat lub mniej albo nieco więcej. Dlaczego goście spaleni w potężnym wybuchu po pokonaniu Matki Gai nie mogą ożyć? Czy to nielogiczne aż tak bardzo by było niemożliwe? No cóż. Najwyraźniej tak.
Następny ranek w Obozie Herosów przyniósł ze sobą odjazd Rzymian. Percy stał na wzgórzu i przyglądał się jak legioniści uwijają się wśród obozu i zbierają rzeczy. Gdzieś w tym tłumie mignęła mu Reyna, która nadzorowała wszystko z góry. Najwyraźniej wyczuła jego spojrzenie, bo pomachała mu. Uśmiechnął się lekko w odpowiedzi. W jej oczach nie było już widać napięcia, które zwykle jej towarzyszyło. Pomyślał, że brak Oktawiana pozytywnie wpłynął na atmosferę Obozu Jupiter. Choć zapewne i tak będą mieli masę roboty z przywróceniem porządku jaki narobił ambitny augur. Żałował, że podczas bitwy na Marsowym Polu nie trzepnął tego gostka porządnie w kark. Być może wszystko inaczej by się poukładało. Poranne słońce przygrzewało delikatnie i prześwitywało przez korony drzew. Cichy śpiew ptaków łagodnie barwił powietrze. Pięknie byłoby tu z Annabeth. Sam na sam… bez Greków, bez Rzymian. Bez nikogo. Po prostu sami. W spokoju. O tym marzyli po prawie pół roku rozłąki, ale los im tego nie dał. Z zamyśleń wyrwał go okrzyk.
-Percy!
Odwrócił się i zobaczył Franka. Szedł ku niemu z lekkim uśmiechem na ustach. Gdy dotarł poklepał go po plecach, niemalże wbijając go w ziemię.
-Siemka, stary. – powiedział Percy z szerokim uśmiechem. – Widzę już na nogach.
-Tak. – odparł i poprawił nieco nerwowo fioletową koszulkę z kolorowym napisem: Obóz Jupiter. – Wiesz jak to jest… Reyna nie chce zbyt długo pozostawiać obozu bez armii… potwory czają się wszędzie.
-To oczywiste. Lecz i tak będziemy się widzieć. Wymiany, programy szkoleniowe…
Wyszczerzyli się do siebie. Wakacje będą ciekawym okresem. Tego byli obaj pewni.
-Ooo… tak. Mam nadzieję, że dokopiemy trochę pierwszej i drugiej kohorcie… puszyli się przez ostatnie kilka lat jak Michael Varus stracił Orła na Alasce… – Frank nachmurzył się. – W sumie teraz go odzyskaliśmy…
-…więc skoczyliśmy w rankingu. – dodał Percy. – Piąta kohorta górą.
Przybili sobie piątkę. Stali koło siebie przez moment w milczeniu. Frank nie był już pluszowym misiem. Nie po tym jak prawie gołymi rękami rozwalał potwory na wzgórzu. Zdawało się, że każda walka go wzmacnia i czyni groźniejszym. Lecz z drugiej strony łagodność i dobroć zaprzeczały nieco temu wizerunkowi. Będzie dobrym pretorem. Jeśli ktokolwiek miałby się lepiej nadawać… to właśnie mógłby być on.
-No cóż. – westchnął syn Marsa. – Do zobaczenia. Pamiętaj, że u nas zawsze znajdziesz dom. Kiedykolwiek.
-Jasne. Dzięki.
Uścisnęli się mocno i poklepali. Ruszył w dół ku gotowym już do wymarszu legionistom. Coraz więcej Greków zbierało się koło Percy’ego i przyglądało się jak legion ustawia się w szyk. Gdy już byli gotowi na przód wysunęła się Reyna i zawołała donośnie:
-Ave Grecy!
-AVE! – odparł rykiem zgromadzony tłum.
Syn Posejdona poczuł jak ktoś chwyta jego dłoń. Annabeth. Ścisnęła ją lekko.
-Już po wszystkim. – szepnęła cicho do jego ucha.
Pokiwał głową. To prawda, Teraz czekał go rok, ostatni rok w Obozie Herosów. No i jeszcze musiał zobaczyć się z mamą… w końcu ostatni raz ją widział gdy żegnał się z nią jak wychodził z domu pod koniec roku szkolnego… Równy marsz i Rzymianie znikali już z pola widzenia.
-No. – westchnął. – Teraz możemy załatwić sprawy zaległe.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Doskonale wiedziała co oznaczają „sprawy zaległe”. Było ich dość sporo. Ten krótki przerywnik w ich życiu był jednak dość długi. Wystarczająco długi…
Wieczorem przebił się przez zatłoczone uliczki Manhattanu. Gdy wreszcie dotarł do domku w którym mieszkała jego mama z Paulem – ojczymem, czuł wszechogarniające go zmęczenie miastem. Nie przypuszczał, że mógł się odzwyczaić podczas miesięcy spędzonych na „Argo II”. A jednak mógł. Zadzwonił do drzwi i czekał cierpliwie aż ktoś je otworzy. Gdy w końcu się otworzyły stanęła w nich jego mama. Taką, jaką ją zapamiętał gdy widział ją po raz ostatni… z jednym małym tylko wyjątkiem. Stał gapiąc się na nią oniemiały.
-Mamo… twój… brzuch.
-Percy! – wybuchnęła i zarzuciła ramiona na jego szyję. – Gdzieś ty się podziewał, synku?
Głos się jej załamał. Szlochała cicho, gładząc jego włosy. Objął ją zszokowany i przytulił. Czuł zapach jej włosów i ciała. W sercu poczuł kłujące poczucie winy i tęsknotę.
-Mamo…-wychrypiał. – Wiesz… miałem… misję. Hera… zniknąłem… i ja… dałem ci sygnał na sekretarkę…
Czuł jej okrągły brzuch, który przylegał do jego ciała. W końcu gdy odsunęli się od siebie, przyjrzała mu się uważnie. Odgarnęła niesforny kosmyk z jego czoła. Chwyciła go za dłoń i łagodnie wciągnęła do środka.
-Będziesz mi musiał o wszystkim opowiedzieć, Percy. Natychmiast.
-Jasne, mamo. – rozejrzał się po mieszkaniu. – Gdzie Paul?
-W pracy. – odparła. – Dziś ma egzaminy.
Fakt. W sierpniu zaliczali ci, którzy nie wyrobili się z ciągu roku szkolnego. Najwyraźniej niektórzy też zaliczali angielski. Podążył za Sally Jackson do kuchni. Wskazała mu miejsce a on posłusznie usiadł. Przyglądał się jak uwija się z swoim wielkim brzuchem przy ciastkach i herbacie. Przez ten cały czas siedzieli w milczeniu, jakby nie wiedzieli od czego zacząć rozmowę. W końcu zdecydował, że zapyta o to co go zszokowało.
-Hm… mamo… czy ty wiesz… dziecko i wo ogóle?
Odwróciła się ku niemu stawiając na stole ciastka (oczywiście niebieskie) i kubek herbaty. Uśmiechnęła się miękko.
-Tak, Percy. Wiele się zmieniło gdy zniknąłeś… zamartwialiśmy się z Paulem i rwaliśmy włosy z głowy… lecz to była całkiem dobra wiadomość. – westchnęła. – Cóż. Będziesz miał siostrę.
-Co?! – zakrztusił się ciastkiem. – To znaczy… o bogowie. Dziewczynka?
-Owszem. Dziewczynka.
-I ojcem jest… Paul, tak?
Spiorunowała go wzrokiem co oczywiście jej nie wyszło. Nigdy jej nie wychodziło robienie groźnych min. Była na to zbyt dobra.
-Oczywiście, że tak!
-Hm.. nie no. Przepraszam mamo. Wiesz… Posejdon nadal się kręci i w ogóle…
Dla własnego bezpieczeństwa postanowił jednak nie kontynuować tego tematu. Uśmiechnął się promiennie i zatarł dłonie.
-To doskonale. Będę bratem. To dość dziwne uczucie po tym wszystkim…
Usiadła naprzeciwko niego, również z kubkiem w dłoni. Pokiwała głową.
-Wiem, Percy. Tym bardziej, że znów mieszamy dwa światy… myślę, że jak będzie duża na tyle by zrozumieć świat dla śmiertelników nierealny, to możemy jej powiedzieć.
-No jasne. Czemu nie.
Pociągnęła łyk i poczęstowała się ciastkiem. Wbiła wzrok swych morskich oczu w twarz syna jakby chciała go prześwietlić. Martwiła się o niego przez ten cały czas, a on nie dawał znaku życia. Nie dziwił jej się.
-No więc, kochanie. Opowiadaj. Masz dużo zaległości.
-No… chyba tak. – odparł, zastanawiając się od czego zacząć i jak powiedzieć by nie przyprawić kobiety o zawał serca. – Zaczęło się od tego jak pożegnałem się z Annabeth…
Po kolei opowiedział jej jak poszedł spać i nagle obudził się w Wilczym Domu. Tykający zegar zmieniał swe wskazówki z godziny na godzinę aż trzasnęły frontowe drzwi. Wrócił Paul. Cicho przyłączył się do dziejącej się historii. Gdy skończył zegar wskazywał na 22.30. Czuł zmęczenie, ale wiedział, że to nie koniec. Jeszcze nie koniec. Paul i Sally siedzieli w milczeniu i trawili usłyszaną opowieść.
-A więc Gaja… – westchnął z niedowierzaniem Paul. – I ta cała sprawa z 1 sierpnia… Niewiarygodne.
-Było blisko. – odparł Percy. – Jedna pomyłka, jedno spóźnienie a Gaja i jej pionki zmietli by wszystko z powierzchni Ziemi…
Nie dało się ukryć, że Sally była roztrzęsiona. Wstała i z dygoczącymi rękami odstawiła brudne i puste kubki do zlewu.
-Mój syn przeszedł przesz szkolenie u Lupy, wszedł do obozu morderczych Rzymian by ruszyć na misję. Na której wypił truciznę by zyskać nazwę lodowca z którego potem się rzucił! Skaranie bogów! Potem walczył z olbrzymimi gigantami by wpaść z Annabeth do Tartaru i spotkać samego Tartara… – głos ugrzązł jej w gardle.
Paul wstał i delikatnie przytulił do siebie żonę, całując ją w czubek głowy.
-Spokojnie, Sally. Percy przeżył i jest z nami. To najważniejsze.
-Nie! – odtrąciła go. – Po czym ruszył ku krwiożerczym Atenom na spotkanie śmierci!
Syn Posejdona mruknął coś pod nosem.
-No mniej więcej tak to wyglądało…
-To wariactwo!
-Nie mieliśmy wyboru, mamo. – zaoponował. – Nie mieliśmy nic do gadania. Hera sama wszystko ustaliła nawet nie konsultując tego z królem bogów…
-Mogliście zginąć!
-Nic się nie stało. Nie zginęliśmy. Jestem tu podobnie jak wszyscy inni. – próbował ją uspokoić.
Rzucił Paulowi błagające spojrzenie, wołające o pomoc. Porozumieli się wzrokiem. Mężczyzna chrząknął lekko.
-Sally, kochanie. Percy ma rację. Musieli to zrobić inaczej nie było by niczego… uratowali świat. Wiele ryzykowali, ale im się powiodło. To chyba najlepszy dowód na to… że są najlepszymi herosami.
Jego żona popatrzyła przez moment na niego tak, jakby próbował co najmniej przemówić do niej po japońsku. Usiadła z powrotem na krzesło i schowała głowę w ramionach. Tkwiła tak przez moment po czym westchnęła:
-Na wszystkich bogów… zamorduję Herę gołymi rękami.
Percy starał się nic nie mówić, ale mu to nie wyszło.
-Nie radziłbym. No wiesz… Hera w zemście może ci zesłać krowy i tym podobne… eee… kreatury.
-Będą sobie fruwały po jej komnacie jak mi je wyśle! – warknęła kobieta. – Mój syn! Moja synowa!
Chłopak zakrztusił się niemalże własną śliną.
-Mamo!
Blofis pokręcił głową. Jego spojrzenie mówiło: „Daj spokój. Musi odpocząć i przyswoić to, co usłyszała.” Percy jak najbardziej się z tym zgadzał. Strzepał okruszki z ubrań i wstał.
-No, na mnie już czas…
-Nie zostaniesz na noc? – zapytał Paul. – Byłoby nam miło.
Pokręcił głową.
-Przykro mi. Nie mogę. Mamy teraz mnóstwo roboty z przywróceniem porządku po tym wszystkim…
Paul zrobił zawiedzioną minę. Poklepał go po plecach.
-Och no jasne. Zrozumiałe. Jakbyś chciał wpaść, to wpadaj kiedy chcesz. To twój dom. Za niedługo co prawda rodzina nieco się powiększy… – spojrzał na brzuch swojej żony. – ale to nic nie szkodzi. Tym bardziej będziesz potrzebny.
– Dzięki, Paul. – uśmiechnął się. – Na pewno będę wpadał. Do zobaczenia.
-Na razie.
Odprowadzili go do drzwi. Mama wyściskała go przy wyjściu i powiedziała, że ma się już nie pakować w żadne więcej już tarapaty. Zapewnił ją, że nie będzie, zresztą wszystko co miało ich napaść już ich napadło. Pożegnał się z ojczymem i ruszył wesołym krokiem po pustej już i oświetlonej ulicy…
A lampy po kolei zaczęły gasnąć… i nastawała ciemność.
Czy te lampy to coś większego? :0 Reakcja Sally była genialna. Nie wiem co mogę napisać bo nie mam dzisiaj weny do komentarzy, ale i tak dalej czekam. Szczególnie na te nagrody!
Tak Lampy – oznaka czegoś nowego… może starego… następny rozdział.
Super Nie było mnie parę dni a tu takie coś. Cieszę się, że kontynuujesz OH, i oby tak dalej. Witam (z małym opóźnieniem) na blogu i życzę weny!
Pisałam już raz komentarz, ale mnie wywaliło… Więc tak:
-Mało akcji, ale rozdział i tak profesional!
-Mało akcji, ale liczę, że nam to wynagrodzisz w następnych rozdziałach.
-Mało przecinków. Pewnie też ci uciekły, jak mi… To bardzo wredne stworzenia.
-Dużo więcej chcę.
-Duże mam z tym nadzieję.
-Duże zainteresowanie we mnie obudziłaś tym, że Sally jest w ciąży.
To chyba tyle. Bardzo mi się podobało. Czekam na więcej!
A wiesz, że Sally jest w ciąży w Pracach Apolla… xD
Nie czytałam Apolla! Bardzo mnie to boli, ale niedługo przeczytam, bo będzie w bibliotece, a póki co czytam Chłopak Nikt, a później (obiecałam koledze) Pozaświatowców.
Ja teraz czytam serię malowanego człowieka. Genialna, dla fanów fantastyki ideolo.
Powiem Ci, że zapowiada się ciekawie 😉 Perspektywa boga może być ciekawa xd Tak, prawda tam też Sally paraduje w dużym brzuchem (7 miesiąc)… postanowiłam nieco skorzystać, ale to tylko mały elemencik w zupełnie innej historii 😛 W księgarniach Apollo już chyba powinien być.
Naprawdę fajne:) Ciekawie się zapowiada. Tylko dlaczego te lampy gasły? Biedny Percy… Idzie ulicą, a tu taka ciemność… Czy to sprawka Hery?
Mam tylko wątpliwości do jednej rzeczy: czy liczb w opowiadaniach nie pisze się słownie? Jeśli się mylę, to przepraszam:)
Wkradła się Tobie mała literówka: domyślam się, że „wo ogóle” to miało być „w ogóle”, ale nie czepiam się za bardzo. Każdemu zdarzy się pomylić.
No i przecinki. Ich braku żaden program do pisania nie podkreśli. Radzę poczytać słownik interpunkcyjny. Przydaje się:)
Czekam na ciąg dalszy. WENY!