Hejo! Dla Lubbock! Raz jeszcze przepraszam za tę straszną pomyłkę!By to Ci wynagrodzić, dedykuję Ci ten rozdział! Poza tym dziękuję: Siedlak i Snakix! Zawsze mogę liczyć od Waszej trójki na miłe słowa. Dziękuję i życzę miłego czytania!
Saide
9
Potrzebuję bezpiecznej strefy. Tego typu rozmowa, jak z Ann nie może się powtórzyć. Źle się czuję. Potrzebuję myśli, która mnie uspokoi i nie wywoła żadnych emocji. Przeszukuję wspomnienia. Jestem pięcioletnią mną, która uczy się grać na skrzypcach. Delikatnie przesuwam smyczkiem po strunach. Daleko mi do perfekcji. Dźwięki nie są płynne, a po napiętych mięśniach twarzy wiem, że ruchy nie są wyuczone. Nie jest to najlepsze wspomnienie. Jestem za mało idealna. Potem widzę siedmioletnią dziewczynkę w lustrze. Ma włosy związane w ciasny kucyk, ale i tak sięgają łopatek. Mogłaby być nawet ładna. Ma duże zielone oczy, ale jedno ma bardziej zmrużone. Ma dość wąskie usta, ale nie psuje to ogólnego efektu. Mogłaby być naprawdę piękna, z morskimi oczami i gęstymi, czarnymi włosami, ale całokształt psuje blizna. Jest nierówna i stanowczo za duża. Ciągnie się znad nosa pod prawe oko. To złe wspomnienie. Ukazuje mnie nie w pełnej chwale. Teraz mam dziesięć lat. Wykonuję idealne kopnięcie z półobrotu. Uginam lekko nogi w kolanach. Przenoszę ciężar ciała z lewej na prawą nogę. Wybijam się z palców prawej stopy. Ciało obracam na tyle, by lewa noga zmyliła przeciwnika, a prawa zadała ostateczny cios. Wtedy ląduję gładko i lekko, i stabilnie staję w idealnym rozkroku. Ręce mam gotowe do odparcia ataku lub zadania kolejnego ciosu. Tak. To dobre wspomnienie. Jest bezpieczne. Nie wywołuje żadnych zbędnych emocji.
Ponownie skupiam uwagę na teraźniejszości. Idziemy tunelem. Jakąś godzinę temu wpłynęliśmy do jaskini. Nieciężko wyczuć jaskinię, która znajduje się pod wodą. Jest tu dość ciemno, ale nie na tyle , abym nic nie widziała. Dzięki wielu treningom ciemność przestała być problemem. Mam wyostrzony wzrok, który szybko się adaptuje. Mam większy zasięg słuchu. Znam kilka języków. Miedzy innymi grekę, łacinę, francuski, chiński, rosyjski, a do tego czytam, na tyle ile pozwala mi dysleksja, hieroglify (choć tylko powierzchownie). W głowie wymieniam swoje mocne cechy. Teraz jestem za blisko celu, by pozwolić sobie na uczucia. Idziemy żwawym krokiem. Pokiwałam głową na prawo i lewo. Czuję mięśnie, które same się napięły. Staram się ignorować głośny odgłos ich kroków. W mieście mi to nie przeszkadzało, ale tu, gdzie jest echo, jest to bardzo irytujące. Poza tym chcę coś sprawdzić:
-Ej? A moglibyście iść ciszej?- spytałam, nadając mojemu głosowi spokojny i ciepły ton.
-Że co?- zdziwił się Percy.
-Nooo, w sensie, że najpierw będziecie stawiać palce, a potem resztę stopy.- powiedziałam równie spokojnie, jak wcześniej.- Dzięki temu będziecie iść ciszej, a i będą mniejsze ślady.
-Okej… to naprawdę konieczne?- zapytała Annabeth.
-Oj, no spróbujcie chociaż- nalegałam.
-Dobra- powiedzieli jednocześnie.
Przeszliśmy w ciszy jakieś sto metrów, gdy Percy stwierdził:
-Ale to męczące. Nie przejdziemy tak całego tunelu!- protestował.
-Nie liczę na to.- powiedziałam.- Ten sposób przyda się, kiedy będziemy prawie na miejscu.
-To znaczy kiedy?- zapytał chłopak.
Wtedy, kiedy usłyszę cichy pisk.
-GPS mówi, że jeszcze kilka… naście kilometrów.- stwierdziłam patrząc na ekranik.
-A teren nie miał być bardzo duży?- do rozmowy włączyła się Ann.
-Będzie też trzeba zaufać intuicji.
-Och, super, czyli jak zawsze…- stwierdził Percy.
-Jak zawsze…- przytaknęłam.
Długo szliśmy. Nie rozmawialiśmy za dużo, no, ja za dużo nie rozmawiałam. Wytężałam wszystkie zmysły. Nie mogliśmy mieć ogona, a jeśli Maczeta wie, że tu jesteśmy, to na pewno go mamy. Nie słyszałam dodatkowych kroków. Nie widziałam niczyjej sylwetki w ciemności. Ale coś wyczułam. Było to bardzo dziwne doznanie. Ten ktoś był prawie niewyczuwalny. Byłam pewna, że nie jest to zwykły człowiek czy heros. Nie oglądałam się za siebie. Nie mogłam zdradzić mu, że wiem o nim. Stworzyłam sobie malutką kulkę z lodu. Obracałam ją w palcach.
Leżałam w jakimś motelu. Apartament był w pełni wyposażony. Miał białe ściany, które ozdobione były obrazami oceanów. Okna były uchylone, aby powstrzymać napływ słońca do pokoju, zasłoniłam je żaluzjami. Na chłodnej, drewnianej podłodze leżał włochaty, biało-niebieski dywan. W pomieszczeniu była też mini lodówka, biurko i pojemna, biała szafa. Pokój był za duży, jak na jedną osobę. Ale nie przeszkadzało mi to. Leżałam z rękami pod głową. Oddychałam równo i wolno. Była siedemnasta trzydzieści. Zza okien dobiegał do mnie zgiełk rzymskiego przedmieścia. Nie przeszkadzał mi. Kiedy wybiła osiemnasta, otworzyłam oczy. Wstałam. Zrzuciłam nogi z łóżka i ubrałam buty. Były to czarne, markowe adidasy. Weszłam do łazienki. Wyjęłam wypełniacz do zmarszczek, korektor i puder. Po niecałych trzydziestu minutach, blizna była prawie niewidoczna. Wychodząc z apartamentu chwyciłam kurtkę. Byłam gotowa. Wyglądałam jak zwykła dziesięciolatka. Włosy związane w kucyk, zielonoczarna kurtka, narzucona na czarny podkoszulek i legginsy imitujące zwykłe jeansy. Tak ubrana szłam wykonać misję. Celem był prezes jednej z firm w Los Angeles, który przyjechał do Włoch. Szłam ze zwieszoną głową, ze słuchawkami w uszach. Wtapiałam się w tłum, a przynajmniej na tyle, na ile może dziesięciolatka. Sally nie mogła mi wtedy pomóc, bo zajmowała się dzieckiem. Musiałam radzić sobie sama. Nagle kark mi zesztywniał. Ktoś mnie obserwował. Skręciłam do pierwszego lepszego budynku mieszkalnego. Stanęłam zaraz za drzwiami. Czekałam. Jedną chwilę, drugą. Przez moment myślałam, że się pomyliłam, gdy nagle do budynku wszedł mężczyzna w garniturze. W uchu miał bezprzewodową słuchawkę taką, jaką stosują agenci. Z tyłu, za paskiem trzymał broń. Jednak się nie myliłam. Nie zauważył mnie wystarczająco szybko. Skoczyłam na drzwi, zamknęłam je jedną nogą, a drugą zahaczyłam o szyję faceta. Upadliśmy na ziemię. Szybko wyjęłam automatyczny ołówek. Kliknęłam raz i przytrzymałam drugi. Na wkładzie pojawiło się kilka kropelek przezroczystej trucizny. Wbiłam mu go w szyję. Agent szarpał się jeszcze chwilę i znieruchomiał. Wstałam. Ułożyłam go tak, jakby sam upadł. Kiedy go znajdą, będzie wyglądał, jakby umarł śmiercią naturalną. Przeszukałam go. Na szyi miał identyfikator. Dokładnie z tej firmy, o którą mi chodziło. Schowałam go pod kurtkę. Wybiegłam na ulicę i zaczęłam krzyczeć. Wołałam o pomoc. Po niecałych pięciu minutach przyjechała karetka i policja. Mężczyzny nie dało się uratować, a po niecałej godzinie i policja mnie puściła. Powiedziałam, że szukałam koleżanki i, że teraz pójdę do niej, a stamtąd mama mnie odbierze. Nie jest to wyszukana wymówka, ale takie są najlepsze. Zanim dzień się skończył, mnie nie było już w mieście. Wykonałam zadanie. Zabiłam prezesa w jednym z zaułków. Będzie to wyglądało, jak śmierć od choroby. W jego dokumentacji medycznej znajdowała się informacja o lekkich zaburzeniach rytmu serca. Następnego dnia w radiu pojawiła się informacja: Mężczyzna zmarł na wskutek nadmiaru stresu w pracy. Po pracy dostała zawału i doszło do zatrzymania akcji serca…”- jakoś tak to leciało. Od porażki ocaliła mnie intuicja. Mężczyzna nie chciał mnie zabić, więc pisk nie działał. Tamtego dnia nauczyłam się ufać moim przeczuciom.
Teraz też zaufam samej sobie.
Nagle coś się zmieniło. Niewykrywalny zniknął. Bardziej poczułam, niż usłyszałam dudnienie. Ziemia pod moimi stopami drżała.
-Ej, słyszycie?- spytała Annabeth.- Coś jakby…
-Lawina!- krzyknęłam.- Biegiem!
Nikt się ze mną nie spierał. Nie wiem jak to możliwe, że setki kamieni toczyły się, z zadziwiającą prędkością, prosto na nas, po równym ternie. Hałas jest nie do zniesienia. Biegnę na czele. Muszę coś wymyślić. Gdzie jest wyjście na powierzchnię? Niech no się skupię. Afryka to pierwszy kontynent, drugi pod względem wielkości, jest tu czterdzieści dziewięć stacji, a ludność to… ludność to… Szlag, nie pamiętam!
-Ann! Afryka to jaka część ogólnej populacji świata?- krzyknęłam licząc, że zna odpowiedź.
-Co to ma za znaczenie?- odkrzyknęła.
-Gadaj!
-To około jednej siódmej…- zaczęła.
-Bingo! Znam kod!- wykrzyknęłam.- Szukajcie… Nieważne!
Skręciłam gwałtownie w prawą stronę. Barkiem pchnęłam kamienne drzwi, w których tkwiło kilka kawałków węgla. Ten, kto nie wie gdzie szukać, nigdy nie zwróciłby uwagi na tak niepozorną ścianę. Za drzwiami były wielkie metalowe drzwi na kod. Wpisałam: „12491/7”. Automat zabrzęczał, coś kliknęło, przeskoczyło i violi! Gotowe. Wielkie drzwi gładko otworzyły się. Szybko weszliśmy do środka. Przed nami są długie schody. Kamienne, zimne i surowe.
-To co? Ruszamy?- spytał Percy i wszedł na pierwszy stopień, i to był błąd. Sekundę przed tym, jak postawił stopę, moją czaszkę przeszył pisk.
-CZEK…- zaczęłam, ale było już za późno.
Pierwszy schodek uruchomił zapadnię i wszyscy spadliśmy w nicość.
Dziękuję za podziękowania
Boli mnie to, że główna bohaterka chce być taką perfekcjonistka. W sensie rozumiem, że jej mózg jest zepsuty przez szkolenie, a retrospekcja dobitnie to pokazała, ale boli mnie to, że straciła tyle życia przez jakąś głupią agencję. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie bardziej człowiecza.
Podczas poszukiwania idealnego wspomnienia przeszły mnie ciary. Nie wiem dlaczego.
Błędów nie wyłapałam, ale śmiałam się myśląc o normalnej dziesięciolatce z dwoma centymetrami tapety na twarzy.
Muzy.
Nic się nie stało, serio 😀 Już niemal o tym zapomniałem. Dzięki za podziękowanie mi.
Wiem że to już było kiedyś mówione, ale za każdym razem odnoszę wrażenie że zrobiłaś z Perciego i Ann małych ciapciów, którzy ledwo trzymają miecze w dłoni i nie potrafią myśleć samodzielnie. Co prawda tak nie jest, ale nie ukazujesz ich pełnego potencjału 😀
Rozdział jak zwykle świetny! Nie mogę się doczekać kolejnego. Błędów brak. Chyba
Weny 😀
Ann i Percy znowu sa ciapciapami? Ugh… Sorka… To trudniejsze niz myslalam… Dzieki za komentarz (Siedlak, Tobie tez)!
Och, może dlatego, że zasługujesz na te miłe słowa xd?
Mam wrażenie, że jak piszę o postaci Lili to od kilku rozdziałów nie napisałam nic nowego.
Dziewczyna dąży do perfekcjonizmu, bo tak została wytresowana prze Agencję.
Stara się ukryć swoje emocje i kontrolować sytuację.
Jest prawie idealna jeśli porównać ją z innymi bohaterami.
Tutaj to wszystko się nagromadziło, a jej wspomnienia to wszystko potwierdzają.
Jest mi jej trochę szkoda. Nie ze względu na to w jaki sposób przeżyła swoje dzieciństwo, chociaż to też. Ale dlatego, że ona chyba nie zdaje sobie z tego sprawy. Wie, że nie wyzbyła się emocji tak jak powinna i to czyni ją słabszą (według niej)
Lili nie zaznała niczego innego niż to co zaoferowała jej Agencja. Zrobili z dzieci wyszkolonych agentów, a zapomnieli, że to tylko dzieci.
Czytałaś serię Cherub? Gorąco ci to polecam, bo to trochę podobne do tego co ty piszesz. Nie wiem czy zauważyłaś, ale ja ci prawie w każdym komentarzu nawiązuje do czegoś xd Mam nadzieje, że ci to nie przeszkadza.
Tak, Annabeth i Percy znowu zachowują się jak zagubione szczeniaczki. W poprzednim rozdziale było lepiej, ale tutaj znowu coś się popsuło. Nie wiem od czego to zależy. Rozumiem, że nie musisz ich opisywać tak jak to zrobił Riordan, ale taka wielka zmiana też nie jest zbyt dobra.
Może to głupie, ale….
Przy tworzeni Lili wypisywałaś/wymyśliłaś jej cechy charakteru, zalety i wady (hmh, minimalne, ale jakieś są). Mimo że Percy i Ann są już stworzeni może spróbuj to zrobić też z nimi? To tylko luźna propozycja.
Weny
Dziękuję za komentarz! Chciałabym podziękować Ci w następnym rozdziale we wstępie, ale już wysłałam… Tak więc dziękuję Ci tutaj! Cherub…? Nie nie czytałam. Natchnęły mnie takie książki jak: „Dziedzic Zaklinaczy”, „Chłopak Nikt” (którego ostatnio skończyłam czytać, a obecnie czytam Pozaświatowców. I nie, nie przeszkadza mi, że nawiązujesz do innych książek! Raz jeszcze dzięki!