Witam! Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy zostawili komentarze pod ostatnim wpisem. Dziękuję LUBBOCK! Do tego serdecznie zapraszam Siedlak do przeczytania wcześniejszych części. A przede wszystkim pragnę podziękować Quickdroo i Snakix! Macie rację. Zrobiłam z Lil kogoś nie wiadomo kogo, a z Percy’ego i Annabeth jakieś miernoty. Bardzo przepraszam. Mam nadzieję, że udało mi się to zmienić, a jeśli nie tu, to w następnych różnica na pewno będzie widoczna. Zdaję sobie sprawę, że mam problem z przecinkami. Mam nadzieję, że tu będzie lepiej. Tak więc: serdecznie dziękuję wszystkim za komentarze i rady. Życzę miłego czytania. Saide.
7
Moje gwiazdy. Ładne. Leżałam na łóżku z rękami pod głową. Leżałam tak drugi dzień. Nic nie robiłam. Nie jadłam, nie piłam, nie trenowałam… Aby na pewno? To dlaczego nie czułam ssania w żołądku? Dlaczego w ustach miałam smak soku pomarańczowego? Dlaczego czułam lekkie obtarcia na knykciach? Może jednak funkcjonowałam normalnie? Myślałam, że wtedy na dachu wyrzuciłam z siebie cały żal i gniew, bo jakie inne uczucia wywołują takie odrętwienie?
Wiedziałam, że nikt mnie teraz nie nakryje. Mogłabym wyjąć sztylet. Mogłabym przyłożyć go do nadgarstka. Zrobić pierwsze nacięcie. Potem drugie, głębsze. I trzecie, czwarte. Tak długo, aż nie zostanie mi w żyłach choć jedna kropla krwi. Mogłam to zrobić. Było to możliwe pod każdym aspektem. Nikt nie uratowałby mnie. Nie straciłabym świadomości, bo od kiedy uciekłam z niewoli, dar nie działa. Mogłam odebrać sobie życie. Nawet przeklęty głos w mojej głowie tego chciał. Co mnie powstrzymało? Nie smutek, który mogłam wywołać na twarzy Thomasa. Nie złość, którą mogłam wywołać na twarzy Tanatosa. Nie zawód, który mogłam wywołać na twarzy Sally. Powstrzymała mnie przysięga. Obietnica złożona Maxowi, tuż przed ostatnią jego misją. Misją na Syberii. Byłam gotowa ją złamać. Ale Apollo mi o niej przypomniał.
-Jak śmiesz! Ty nędzna dziewucho!- był wściekły, gdy pojawił się w moim pokoju.
Chwilę wcześniej powiedziałam: „To koniec”. Powiedziałam to głośno i wyraźnie. Apollo to usłyszał.
-To on umiera za CIEBIE, a ty chcesz umrzeć? Teraz?- nigdy nie widziałam boga poetów w takim stanie.- Było zrobić to od razu!- milczałam.-Jak możesz być tak obojętna na śmierć Maxwella!
-Myślisz, że skoro byłeś jego opiekunem, to znosisz to najgorzej?!- powiedziałam agresywnym tonem.- Max był i zawsze będzie moim bratem! Oddałabym wszystko, byleby był obok!- poczułam łzy napływające mi do oczu, odegnałam je.
-Wiedziałaś, że kiedy on się dowie, będzie chciał cię uratować! A jednak nic nie zrobiłaś!- krzyczał do mnie nie młody wyluzowany dwudziestoletni bóg. Mówił do mnie dorosły, potężnie zbudowany mężczyzna. Biła od niego boska poświata. Oczy miał nabiegłe krwią. Każdy mięsień był napięty. A wściekłość i jad tryskające z jego tonu i słów były paraliżujące.
-O czym ty bredzisz!?- jak mógł mnie obwiniać?! Byłam ostatnią osobą, która skrzywdziłaby Maxa.
-Przepowiednia. Dobrze wiesz, która! Po to powiedziałem ci tak wcześnie, byś mogła się przygotować. Siebie i resztę, ale nie, ty wolałaś milczeć!
Posłałam mu najbardziej mordercze spojrzenie jakie potrafiłam:
-Żadna przepowiednia o mnie nie mówi! Przeczytałam wszystkie! I te w Obozie Jupiter, i te wszystkie inne, kiedykolwiek wypowiedziane i zapisane!- powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
-Mogłabyś przynajmniej dochować przysięgi- ton jego głosu zmienił się tak nagle, że wybiło mnie to z rytmu.- Ostatniej rzeczy, o którą prosił cię mój podopieczny.- teraz jego głos był smutny, pełen żalu. Potem zniknął.
To właśnie dzięki Apollowi żyję. Miał rację. Obiecałam Maxowi, że będę żyć, będę opierać się pokusom, będę silna. On już wtedy wiedział. Pogodził się ze śmiercią.
Kiedy leciałam helikopterem, czułam delikatnie ciążącą mi fiolkę. Była bezpiecznie schowana w jednej z kieszonek pasa. Byłam gotowa. Czułam, że robię źle, ale czy mam inne wyjście? Przede wszystkim uratować Thomasa.
Bill, dał nam na zmianę jeszcze jeden strój, idealny na pustynię. Percy nerwowo zerkał na niebo, jakby spodziewał się zobaczyć tam ogromny napis „TO CZAS, BY SPAŚĆ”. Nie wiem czemu się tak denerwował, przecież pod nami była woda. Annabeth siedziała obok mnie. Miała być w razie czego drugim pilotem. Na szczęście póki co byłam w stanie sama pilotować maszynę. Nikt się nie odzywał. Nie wiem czy to dlatego, że warkot silnika i śmigieł był tak głośny, czy dlatego, że nikt nie chciał nic mówić. Jedynym dźwiękiem było ciche pikanie dochodzące z tylnego siedzenia, gdzie Percy obserwował GPSa. Wcześniej wyjaśniłam im dlaczego potwory nie atakują sklepu elektronicznego chłopaków i dlaczego możemy spokojnie użyć GPSa. Wszystko to jest możliwe dzięki wygłuszaczom. Wspaniałym wynalazkom chłopaków. Taki wygłuszacz sprawia, że fale wysyłane przez urządzenia elektryczne, są filtrowane. Wygłuszacz wycisza fale słyszane przez potwory, dzięki czemu potwory nie są w stanie namierzyć elektroniki z tym ustrojstwem. Dlaczego nie są powszechnie dostępne? Bo by zrobić coś takiego potrzeba kilkunastu miesięcy. Mój telefon też miał wygłuszacz, ale został zniszczony. W dniu kiedy porwali Thomasa, wzięłam ze sobą, przez omyłkę, telefon Tommy’ego, gdy po niego zadzwoniłam, wziął mój. Torbę z komórką zostawił w samochodzie, a samochód (bo ja mam takie szczęście) wybuchł!
Przed sobą widziałam tylko ocean. Jego bliskość napawała mnie spokojem. Miałam złe przeczucia. Głęboko z odmętów pamięci wypływało na wierzch odległe wspomnienie. Ludzie, którzy torturowali mnie pięć lat temu, mieli na skroniach tatuaże. Przedstawiały maczetę i bicz, który oplatał broń białą niczym wąż. Mam okrutne wrażenie, że na skroniach porywaczy, też był taki znak. Niestety nie mam pewności. A może stety… Będąc w niepewności, czuję się pewniej… głupio to brzmi. Chodzi o to, że ta kobieta, Maczeta, napawa mnie strachem. Nikt tego nie zobaczy, bo nie mam żadnych objawów typowych dla ludzi, którzy się boją. To uczucie zrodziło się i zagnieździło w najdalszych zakamarkach mojego umysłu. Tam gdzie nie mam dostępu. Tam gdzie nie chcę mieć dostępu. Na razie nie.
Ale dlaczego zwykła kobieta napawa mnie niepokojem? W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym trzecim, w roku moich urodzin, Maczeta wywołała ogromną eksplozję. Z tego co wiem eksperymentowała na ludziach. Jej córka była herosem, zginęła w skutek odniesionych ran kilka lat wcześniej. Zrozpaczona postanowiła stworzyć dziecko idealne. Takie, które nie umrze. Odnalazła potomka Syzyfa. Zabiła go (maczetą, stąd przezwisko). Zabrała mu krew Tanatosa, tą samą, którą zabrał Syzyf, gdy więził Śmierć. Podawała ją dzieciom. Wszystkie umierały. Można było to porównać do transfuzji krwi, które się nie łączą. Maczeta owładnięta tym daremnym marzeniem, zmarnowała sobie życie. W roku moich narodzin, w połowie stycznia, doprowadziła do wybuchu, który zabił wszystkich na wyspie. Była to mała wysepka, niezaznaczona na mapie. Tego dnia umarło wielu ludzi. Ten wybuch jest bardzo naciągany. Wiem to. Ale tak nam powiedziano. Powiedziano też, że ona tam była w momencie eksplozji, więc dlaczego w dwa tysiące szóstym roku, patrzyła jak okładają mnie biczem po plecach.
Pewnie, każdy głupi połapałby się, że to pewnie od niej posiadam (posiadałam) zdolność utraty świadomości. Tylko, że jest jeden malutki problem. Wybuch miał miejsce naprawdę. Poza tym czy to możliwe, by cały mój rocznik posiadał coś jakby… dodatkową umiejętność? Thomas potrafi za pomocą jednego dotknięcia, wywołać niewyobrażalny ból. Nie robi tego, bo to bardzo dla niego męczące. Diana potrafiła zmieniać wygląd swojej twarzy i czyjeś odbicie. Ale nie było takie piękne, bo zmieniała w najstraszniejszą marę. Raz mi się pokazała. Miała wtedy szarą, jakby wyschłą twarz, puste oczodoły, szare jak popiół włosy. Wyglądała jak trup. Ale kiedy wracała do pierwotnej formy, przez pewien cza była ślepa. Max potrafił wyssać czyjś ból i przekazać go komuś innemu. Był magazynem na ból. Reszta też miała jakieś moce. Niestety nie wiem jakie, bo treningi tego typu były indywidualne. Można powiedzieć, że ściśle tajne.
Z rozmyślań wyrwał mnie zaniepokojony głos Annabeth:
-Jesteś pewna, że Zeus nie możne nas strącić?
-Jasne.- powiedziałam, używając głosu dużo bardziej pewnego, niż w rzeczywistości byłam.
-To dlaczego nadciągają chmury burzowe?- drążyła dziewczyna.
-Okay… -teraz odwrotu już nie było. Raczej mogłam im powiedzieć.- prawda jest taka, że nie mam pozwolenia z góry, więc…- zawahałam się tylko przez sekundę.- Zeus ma prawo nas zrzucić, a poza tym nie mam pewności czy jego władz tu sięga.
-Co?!- zapytał Percy.- Nie mogłaś powiedzieć wcześniej?!- nie mam pewności czy był bardziej przestraszony, czy zły.
-Helikopter to najszybsza forma podróży, a wy na pewno nie wsiedlibyście bez gwarancji- wyjaśniłam prosto i szybko.
-Było powiedzieć od razu!- oburzyła się Annabeth.
W czasie naszej sprzeczki ściemniło się, a usta zamknęła nam pierwsze błyskawica, która przecięła niebo, a zaraz potem grzmot. W tym momencie stało się bardzo nieprzyjemnie, znowu.
Niebo było szare. Co jakiś czas oślepiał nas rozbłysk światła, a potem huk. Ocean wzburzył się. Helikopter zaczął się bujać. Lekkie turbulencje. Trzeba było jak najszybciej wypatrzyć ląd.
-Daleko jeszcze? Percy?- wydarłam się, by przekrzyczeć ryk maszyny.
-Nie!
-Hej! Tam jest!- krzyknęła mi prawie do ucha Ann.
Miała rację. Kilkanaście kilometrów przed nami znajdowała się wielka, nieregularna linia. Ląd. Afryka. Nagle grom trafił bardzo blisko nas. Helikopter wyłączył się. Nie kłamię! Po prostu konsola zgasła. Buchnęło, zaświeciło i zgasło. Zaczęliśmy spadać. Kręciliśmy się. Świat wirował, a cała nasza trójka darła się wniebogłosy. Klikałam we wszystkie przyciski. Robiłam co mogłam by opanować maszynę. Nic nie pomagało:
-Musimy skoczyć!- wydarłam się.
Odpięłam pasy. Od razu zarzuciło mną w prawo. Usłyszałam coś w rodzaju tłuczonego szkła. Może mi się wydawało. Przecież szyby były pancerne. Przeszłam na tylne siedzenia. Chwyciłam Ann za rękę, a ona Percy’ego. Otworzyłam drzwi. Zrobiło się jeszcze głośniej. Mroźny wiatr przemieszany z deszczem uderzył nas w twarze. Na palcach odliczyłam od trzech. Kiedy zacisnęłam pięść wyskoczyłam z spadającej maszyny i pociągnęłam parę za sobą. Z łatwością wbiłam się w wodę. Od razu stworzyłam wokół nas bąbel powietrza. Percy pomógł mi i zaczął tak modelować wodą, byśmy płynęli w stronę wyspy. Czułam się dobrze. Teraz kiedy otaczała mnie woda. Szok wywołany katastrofą mijał.
-Krwawisz!- powiedziała Annabeth bardziej zdziwiona, niż przestraszona. Chyba zaczyna rozumieć moje uosobienie.
-Serio?- zapytałam.
-Łokieć.- sprecyzowała.
Obejrzałam się. Miała rację. Mój prawy łokieć paskudnie krwawił. No… nie sam łokieć. Raczej ramię i przedramię. Najgorsze było to, że w ranie były drobinki szkła. Póki co nie docierało to do mnie. I dobrze. Jeszcze zemdleję, a to byłoby upokorzenie. Dwa razy w ciągu tygodnia? Chyba tygodnia.
-To nic- stwierdziłam spokojnie.
Płynęliśmy chwilę w spokoju i ciszy.
-Percy? Jak długo dasz radę pchać nas w stronę wyspy?- zapytałam.
-Nie wiem… – odpowiedział. Nie wiedział do czego zmierzam.
Zamknęłam oczy. Skupiłam się na oceanie. Poczułam go. Skupiłam się na Atlantyku. Poczułam go. Skupiłam się na wodzie, która nas otaczała najbliżej. Poczułam ją. Skupiłam się na wodzie otaczającej nasz bąbel powietrza. Poczułam ją. Wypuściłam wstrzymywane powietrze. Z moich ust wydostała się para. Teraz siedziałam w lodowej kuli. Nie otworzyłam od razu oczu. Żyłam tamtą chwilą.
Tylko ja i Thomas. Otaczający nas ocean niósł nas przed siebie. Byłam zwinięta w kłębek. Zasnęłam. Obudził mnie zmieniony rytm oddechów Thomasa. Obudził się. Nie poruszaliśmy się. Cieszyliśmy się swoją obecnością. Miałam siedemnaście lat. Pływaliśmy na oceanie spokojnym. Było cicho. Nienormalnie cicho. Bańka nie przepuszczała odgłosów z zewnątrz. Byliśmy głęboko. Otaczała nas ciemność. Nagle Thomas poruszył się. Oparł się na łokciach. Zaczął mnie całować. Delikatnie muskał moją odkrytą szyję. Łaskotało. Serce biło mi szybko z każdą mijającą sekundą, z każdym mijającym całusem. Odwrócił mnie na drugi bok. Pocałował mnie w czoło. Nawet nie drgnęłam. Przyłożył swoje usta do moich. Nie można sobie wyobrazić jak trudno nie uśmiechnąć się, kiedy ktoś cię całuje w ten sposób. Jednocześnie delikatnie i namiętnie. Jęknęłam z rozkoszy dopiero, gdy doszedł do dekoltu. Z każdym moim jękiem, on całował mocniej. Thomas powoli zaczął zdejmować moją koszulę. Guziczek po guziczku. W końcu poddałam się odruchom, które wstrzymywałam od kiedy się obudziłam. Gwałtownie i szybko ściągnęłam z Thomasa koszulkę. Całowaliśmy się czule i namiętnie. Nie było świata. Nie było absolutnie niczego. Tylko my.
-Jak ty to?- spytał zdumiony Percy.- Kontrolowałem truciznę, ale chyba jeszcze nie zmieniłem stanu skupienia wody…
-Jak chcesz wyjaśnię ci to.- powiedziałam.
Chłopak pokiwał głową.
-Może- powiedziała szybko Annabeth- jednak powinnaś najpierw opatrzyć ramię…
-A masz plecaki?- zapytałam, uświadamiając sobie, że całkiem o nich zapomniałam.
-Tak, jasne.- odpowiedziała z dumą w głosie.- Masz tu ambrozję… i nektar…
-Wezmę je potem. Pierw muszę wyjąć odłamki. Podaj mi spirytus.- powiedziałam.
Ann dała m odkręconą butelkę alkoholu. Wzięłam łyk. Szkoda, że to był zwykły. Mówi się, że takie rzeczy najlepiej robić nie na trzeźwo, ale ja widocznie muszę. Wylałam trochę na rękę. Przygryzłam wewnętrzną stronę policzka.
-Percy?- zaczęłam.- Wyobraź sobie Ziemię… ale nie jako glebę, chodzi o planetę. Widzisz?
Choć miałam przymknięte powieki wiedziałam, że widzi.
-Usłysz szum wszechoceanu.- ciągnęłam.- Teraz dotknij umysłem Atlantyku. Poczuj jego wielkość. Teraz skup się wodzie zawartej we krwi. Poczuj jak kapie z mojego łokcia. Poczuj jak opływa kawałki szkła. Czujesz ją?
Chwilę milczał. A może czekał aż będę kontynuować. W końcu powiedział:
-Tak.
-Dobrze. Spraw, by krew wypchnęła szkło. Spraw, by krew potem zakrzepła. Poczuj to. Poczuj to, co daje ci siłę.
Poczułam jak krew wypycha okruchy. Był to szczypiący ból. Czułam krew cieknącą z mojego ramienia. Nagle jeden z odłamków szarpnął. Przegryzłam policzek. Poczułam metaliczny, gorzki i ciepły smak krwi w ustach. Teraz fragment szyby szarpnął ponownie. I jeszcze raz. Za trzecim razem gwałtownie wyszarpnął go z mojej ręki. Ugryzłam się w język. Splunęłam czerwoną śliną.
-Brawo.- powiedziałam do Percy’ego.- Aby panować nad substancjami wodnymi, nad ich stanem skupienia itp. trzeba poczuć każdą najmniejszą cząsteczkę.
-Kto cię tego nauczył?- zapytał zachwycony chłopak.
-Posejdon.
-Tata?
-To nie jest mój tata…- powiedziałam, ale napotykając pytające spojrzenie Annabeth, ciągnęłam.- Kiedy się urodziliśmy przydzielono nas opiekunom: śmiertelnikom i bogom. Moimi opiekunami są Sally i Posejdon. Thomasa natomiast są Paul i Ares.
-Paul… chyba nie…- zaczął Percy.
-Tak, chodzi o twojego ojczyma.- powiedziałam zanim dokończył pytanie.- To właśnie praca w Bazie połączyła ich. Szkoda tyko, że tak późno.
-Zakochałaś się w synu Aresa?- zapytała z niedowierzaniem Ann.
-Thomas to mój najlepszy przyjaciel. Jest zabójczy dla przeciwników. Ma wspaniałe niebieskie niczym nocne niebo oczy. Czasem w czasie walki tli się w nich maleńki płomień. Poza tym jest czuły i delikatny. – nie jestem pewna, ale chyba delikatnie się zaczerwieniłam. Musieli to zauważyć, bo Percy i Ann wyglądali, jakby powstrzymywali się od wybuchu śmiechu.
Uśmiechnęłam się do siebie.
-Jak ręka?- zapytała po chwili Ann.
-Podaj wodę i trochę nektaru.- poleciłam.- A i bandaż- dodałam.
-Masz.- rzuciła mi wszystko co chciałam.
Wzięłam dwa łyki z manierki. Po moim ciele przeszedł ciepły dreszcz. Smakowało jak ciepła, gęsta, niebieska czekolada, którą robiła mi Diana z Max’em. Potem odkręciłam butelkę z wodą. Polałam sobie ranę, a ona powoli przestawała być zaogniona i czerwona od krwi. Lekko szczypało. Na koniec zabandażowałam rękę. Max nazywał ten sposób „żółwiowym, na zewnątrz”. Polegał on na tym, że zaczyna się od miejsca rany (na łokciu lub kolanie), potem leci się najpierw w dół, potem w górę. Powstaje coś w rodzaju skorupy żółwia. Po kilku minutach było po problemie z łokciem.
-Wezmę wachtę.- zaproponował Percy.
-Kto cię tu zaatakuje?- spytałam.- Wszyscy możemy się przespać. W razie czego ja i ty, Percy, wczujemy, jeśli coś będzie podpływać.
Powoli pokiwali głowami. Żeby ich zachęcić. Położyłam się na lodowej posadzce, wygiętej w łuk.
Długo, mimo najlepszych chęci, nie mogłam zasnąć. Oni zresztą też. Ale po pewnym czasie zasnęli. Kula nie poruszała się. Ja też nie. Byliśmy trochę ścieśnieni. Leżałam plecami do nich. Całowali się. Nie miałam im tego za złe. W końcu są parą. A ja śpię. Śpię i śnię.
Przyznaje sie! Teraz, kiedy to przeczytalam, zdalam sobie sprawe, ze jest to wersja bez ostatecznej poprawki! Bardzo przepraszam! Musze dokladniej sprawdzac! Jesli to czytacie, to dziekuje za przeczytanie! Raz jeszcze przepraszam!
Przyznaję, że tej części jeszcze nie przeczytałam, ale jestem na trzeciej. Także jak nadrobie straty, to się odezwę. 😀
Ok przeczytałam ^^ Trochę zagmatwane, ale to twój styl i podoba mi się. Lubię takie zakręcone powieści, sama nie wiem dlaczego. Ale ogólnie to daje ci like’a. No i tyle w temacie, może nie będę się rozpisywać, bo zazwyczaj mi to nie wychodzi. Muzy!
Mam problem z napisaniem komentarza. Zbieram się od wczoraj i nie wiem jak to sensownie ugryźć.
Jest dobrze.
Taaa, i to tyle jeśli chodzi o moją szeroką wypowiedz na temat rozdziału.
Naprawdę, widać różnicę w zachowaniu bohaterów i nawet opisy się dzięki temu zmieniły
Jak była scena z tym skokiem z helikoptera… Mogłam to sobie wyobrazić. I powiem ci, że bardzo pasowało to do historii.
Lila nie jest już małą nadętą dziewczyną, która wie wszystko najlepiej. Okazała się człowiekiem, który stara się współpracować z Percym i Annabeth.
O dotarło do mnie coś. Nie mogłam znaleźć przymiotnika, który opisałby Lili. Ona za wszelką cenę stara się pokazać jaka to ona jest samowystarczalna. A postać Thomasa to wszystko krok po kroku niszczy. Każde wspomnienie z nim, ukazuje ludzką Lili. I mimo że Thomas od kilku rozdziałów tylko w głowie Lili, to polubiłam go.
Zauważyłam gdzieś mały błąd, jeśli można to tak nazwać.
”Dwa razy w ciągu tygodnia? Chyba tygodnia.”
I miałam takie zdziwienie nie wypisane na twarzy. Czytałam te dwa zdania trzy razy, zanim ogarnęłam, że to bez sensu i przeszłam dalej. Szczerze? Nadal nie ogarniam co miałaś na myśli pisząc to xd
Piszesz rozdziały na bieżąco, prawda? Noo to niezłe masz tępo dziewczyno. Ja nad 6 rozdziałem Prosto w ogień męczę się od jakiegoś tygodnia, jak i nie więcej, a jedyne co napisałam to dwa zdania, które w kółko kasuje.
Chyba już nic więcej nie przychodzi mi do głowy….. A nie chwila. Cieszę się, że mój nick jest tam tam na górze, a w tym samym zdaniu są podziękowania Milutko mi się zrobiło jak to przeczytałam. I dobrze dla ciebie, że umiesz przyjąć krytykę w taki sposób. Nie czepiasz się ani nic.
Powodzenia w pisaniu kolejnej części 😀
Kiedy mam wene potrafie napisac do 2 rozdzialow. I kiedy wysylam rozdzial czekam na komentarze ktore zastosowuje w nastepnym 😉
Faktycznie, jest kilka malutkich literówek, ale ciężko i tak je znaleźć, więc tak praktycznie się nie liczą 😀
Elegancki rozdział, nie powiem. Czekam na więcej :D!
Ale mi miło że mnie wyróżniłaś ^^
Przepraszam, że tak późno, ale komentarz już jest! I dziękuję za podziękowania. 😀
Wow, nigdy nie wyobrażałem sobie Apollina tak wściekłego. W miarę dobrze to opisałaś, ale mimo wszystko rozdrażniony Apollo jest dość rzadką sytuacją. Naprawdę Lil musiała go wkurzyć.
Oczywiście, przecież podróżowanie helikopterem przez Atlantyk wraz z dzieciakiem od Posejdona to dobry pomysł!
A klikanie we wszystkie guziki w czasie spadania też musi zadziałać. 😀
„Czułam się dobrze. Teraz kiedy otaczała mnie woda. Szok wywołany katastrofą mijał.” – mogłaś połączyć zdania. Na przykład: „Teraz, kiedy otaczała mnie woda, czułam się dobrze, a szok wywołany katastrofą mijał”.
„Dwa razy w ciągu tygodnia? Chyba tygodnia.” – ???
Ale uspokoję Cię, też tak często mam.
Co jak co, ale sceny erotycznej w lodowej kuli się nie spodziewałem. To musi być dziwne.
Idąc tokiem myślenia Lil, jeśli syn Posejdona może wypchnąć coś za pomocą krwi, to równie dobrze mógłby wysadzić człowieka, bo Ci składają się głównie z wody.
Jeśli dobrze rozumiem:
-Sally i Posejdon uczyli Lil
-Między nimi coś zakwitło
-zrobili Percy’ego
-potem Sally zaczęła chodzić z Paulem
I wszystko by się zgadzało, gdyby nie:
-Ares z Paulem? Wątpię
-Dopiero w Ostatnim Olimpijczyku Paul zorientował się o istnieniu świata mitologicznego
Moment, zasnęli, a potem się całowali?
Podsumowując, twoją piętą Achillesową są dalej te znaki interpunkcyjne, na czele z przecinkami. 😀
Pisz, ćwicz i jeszcze raz pisz!