Witajcie! 😀 Oto kolejny (chyba mogę to tak nazwać) rozdział mojej historii.
Przemyślałem kilka rzeczy, i myślę że będzie sześć osób z której perspektywy będziemy przeżywać naszą przygodę. Teraz poznacie trzecią. Pierwsze rozdziały nie są zbyt długie, ale to się zmieni gdy tylko wprowadzę całą szóstkę bohaterów i akcja nabierze tempa. Miłego czytania 😛
Ps. Pomyślałem że może ktoś zainteresuje się opowiadaniem, więc macie linki do poprzednich rozdziałów:
#2 – http://rickriordan.pl/2016/04/wielki-mix-2/
#1 – http://rickriordan.pl/2016/04/nie-tylko-riordan-potrafi-pisac-opowiadania-by-lubbock/
#?????
Otworzyłam oczy.
Ale mi łeb nawala. Pomyślałam.
Podniosłam się ociężale, niczym ciężarna słonica i rozejrzałam się po okolicy. Byłam w lesie. Tylko… co ja tu robię? Nagle przeraziłam się. Kim… kim jestem? Co ja tu robię?
NIC NIE PAMIĘTAM NIC NIE PAMIĘTAM NIC NIE PAMIĘTAM
Spoliczkowałam się. Coś pamiętam. Muszę, na pewno pamiętam. Pamiętam że niedawno otworzono nowy sklep. Pamiętam o tym że dopiero co wybrano nowego burmistrza. Nie. Nie o to mi chodzi. Czemu… nie pamiętam mamy? Taty? Przecież… muszę ich pamiętać…
Rozejrzałam się po lesie. Stałam wśród drzew, nie potrafiłam stwierdzić jakich. Na ziemi leżała ogromna ilość liści, tak gruba że każdy krok był dla mnie nieprzyjemny i męczący. Było gorąco, na twarzy lekki powiew powietrza. Malutkie promienie słońca ledwo przebijały się przez gęstą koronę drzew.
Długą ciszę przerwał głośny trzask gałęzi drzew. Wrzasnęłam i spojrzałam za siebie.
Z ziemi podnosił się jakiś człowiek. Był niezwykle wysoki i umięśniony. Cały ubrany na czarno, miał czarną kominiarkę.
Kominiarka wywołała u mnie paniczny strach. Ale gdy dojrzałam długi zakrzywiony sztylet w jego lewej ręce poczułam jak momentalnie robi mi się zimno.
Po chwili zerwał się do biegu. Dzieliło nas może 15 metrów. Przez krótką, przerażającą chwilę nie mogłam się ruszyć. Po chwili odwróciłam się i zaczęłam biec i krzyczeć jednocześnie. Nie oglądałam się za siebie, biegłam najszybciej jak mogłam, co chwilę ocierając łzy zalewające mi twarz. Czułam się jak w horrorze (nie pamiętam żebym jakiegokolwiek kiedyś oglądała, ale wiem że tak było).
Pościg trwał w nieskończoność. Całkowicie zdarłam gardło, przez co zamiast wrzasku wydobywało się ze mnie tylko jakieś rzężenie. Nagle las zaczął się przerzedzać, a warstwa liści zniknęła, co przyniosło mi niewyobrażalną ulgę. Poczułam się jakbym przyspieszyła dwukrotnie.
Nie odważyłam się spojrzeć za siebie, nie mogłam.
Zaczęłam tracić czucie w nogach, bolał mnie każdy oddech. Po chwili zaczęłam się tylko zataczać, aż w końcu padłam na ziemię wyczerpana. Nie miałam nawet sił by płakać.
Po chwili nade mną pojawił się On. Byłam tak przerażona… chciałam się w końcu obudzić z tego koszmaru.
Zdjął kominiarkę. Pod nią była… niezwykle przystojna twarz, z niezwykle przerażającym uśmiechem. Miał krótko obcięte , brązowe włosy, duże oczy, wąski nos i wąskie usta. Miał też kilkudniowy zarost.
Nie mogłam na niego patrzeć. Uśmiechał się przerażająco, wykrzywiając przy tym całą twarz.
– Było łatwiej niż się spodziewałem.-powiedział. W ogóle nie było widać po nim zmęczenia. – Niezwykle szybko biegasz, sarenko.
Po tych słowach nachylił się i zaczął jeździć końcem noża po mojej twarzy. Jedyne co przyszło mi do głowy to napluć mu na twarz, która znalazła się tak blisko. Jednak byłam tak roztrzęsiona, że oplułam tylko własny podbródek, na co tamten zareagował głośnym śmiechem.
– Dobra, kończymy. – uniósł sztylet.
Nagle jego uśmiech zniknął z twarzy, ustępując zmarszczonemu czołu i zaciśniętym ustom. Usłyszałam cichy świst. Ułamek sekundy później sztylet zabłysnął w powietrzu i odbił strzałę. Taką z łuku. Odwróciłam się. Za mną stała wysoka dziewczyna. Była niezwykle szczupła i smukła niczym łania. Ubrana w fioletową koszulkę z jakimś nadrukiem którego nie potrafiłam rozwikłać. Długie, gęste rude włosy miała upięte w kucyk. Trzymała łuk i nakładała na niego kolejną strzałę.
Obok niej stał niższy od niej, choć i tak wysoki chłopak, o kędzierzawych brązowych włosach, które w świetle słońca podchodziły pod rudy. Również miał fioletową koszulkę. On dzierżył miecz.
– Odsuń się od niej! – krzyknął chłopak.
Tamten tylko prychnął, znowu uśmiechnięty.
– Nie wierzę, dobiegliśmy aż tutaj? – zapytał głośno, przedłużając specjalnie każdy wyraz.
Dziewczyna bez ostrzeżenia wystrzeliła kolejną strzałę, którą tamten leniwie odtrącił sztyletem.
Łuczniczka syknęła z frustracją i naciągnęła kolejną strzałę.
– Słuchaj małaaa, nie ta liga. – powiedział ironicznie tamten, non stop się szczerząc. – Nie wierzę że tak słabych wypuszczają na strzeżenie granic.
Dziewczyna zaczęła młócić strzały jedna za drugą. A ja się ocknęłam. Kurde, przecież mogłam oberwać! Gdy oprawca skupił się na strzałach, odbijając je zręcznie, zaczęłam się czołgać na bok.
Towarzysz łuczniczki ruszył prosto na przeciwnika, dźgając mieczem. Tamten tylko szybko strącił miecz na bok i złapał go za nadgarstek, wyginając go. Chłopak wrzasnął.
Podniosłam się i podbiegłam do łuczniczki, która wydała mi się przyjacielem.
-Cholera, nie mogę strzelać. – warknęła tamta. Słowa nie były skierowane do mnie, tylko do… otoczenia.
Spojrzałam na walczących. Mój wybawca (postanowiłam go tak nazywać) wyrwał rękę z uścisku wroga. Zaczął atakować mieczem, ale tamten bez problemu je unikał lub zbywał. Przepaść między ich umiejętnościami była zbyt duża.
Dopiero po chwili spostrzegłam że za nimi jest rzeka. Szeroka, wartko płynąca rzeka. Wybawca nieustannie atakował, co wydawało mi się dziwne, skoro przegrywał.
Zrozumiałam dopiero wtedy, gdy znaleźli się naprawdę blisko wody. Chłopak rzucił miecz i popchnął przeciwnika w wartki nurt. Tamten tylko uśmiechnął się jeszcze szerzej i odskoczył na bok, podcinając Wybawcę. Chłopak ledwo zdołał zatrzymać się przed rzeką, przewracając się na brzuch tuż przy brzegu.
Przeciwnik spojrzał na mnie.
-Cóż… ciebie już dzisiaj nie dostanę, ale chłopak z straży granicznej rzymian to też jakaś nagroda.
Pchnął sztylet tuż pod lewy obojczyk. Chłopak wrzasnął i zaczął się rzucać.
Dziewczyna zacisnęła usta i uniosła łuk.
– A teraz będę powolutku przesuwać mój sztylecik w dół, aż do serduszka! – zaśmiał się z chorą fascynacją i obłędem w oczach.
Łuczniczka wypuściła strzałę, szepcząc coś niezrozumiałego.
Szaleniec szybko się podniósł, wyciągając sztylet i unikając strzały. Już miał coś powiedzieć, ale ranny nagle wrzasnął wojowniczo i uderzył z całych sił w kolano oprawcy. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Zachwiał się i runął do wody.
Łuczniczka rzuciła łuk i pusty kołczan i podbiegła do rannego. Ruszyłam oczywiście za nią. Uklęknęła przy jego rannym ramieniu i zaczęła nucić. Chłopak strasznie jęczał z bólu.
– Ja… dziękuję. – wydukałam.
Nie odpowiedzieli. Z rąk dziewczyny zaczęło się sączyć złote światło, które oświetliło ranę. Chłopak zareagował na to westchnięciem ulgi.
– Jestem Charles – sapnął. – A to Jessica.
…
Po jakimś czasie gdy Jessica opadła z sił, prowizorycznie opatrzyliśmy ranę Charlesa która wskutek światła zmniejszyła się, ale nie przestała krwawić.
Opowiedzieli mi… o bogach. I ich dzieciach. Charles dzieckiem marsa, rzymskiego boga wojny? Jessica Apollina… I wiecie co? Jakoś nie zrobiło to na mnie wrażenia. Czułam, że to możliwe… na swój pokręcony sposób.
Opowiedziałam im to, co pamiętałam.
– Ktoś musiał wymazać ci pamięć. – mruknął Charles.
– Jak to, wymazać? – spytałam.
– Nikt nie wie jak to. Po prostu tak robią. – powiedziała Jessica.
-Kto tak robi?? – czułam, że z każdym pytaniem coraz bardziej ich irytuję. Jednak nie okazywali tego, za co byłam im dozgonnie wdzięczna.
-Bogowie. – odpowiedzieli równocześnie.
– Już nie raz tak robili. – dopowiedział Charles.
– Oczywiście w szlachetnych celach. – dodała sarkastycznie Jessica.
Resztę drogi pokonałam w milczeniu, zagłębiona w rozmyślaniach.
Nie zauważyłam jak dotarliśmy do obozu. Po prostu ocknęłam się w tłumie młodych ludzi i… kozłów?
– Chodźmy do Brana, on nam coś doradzi. – powiedziała do mnie Jessica. – Charles, dasz radę sam?
-Yhym. – stęknął i odszedł.
Domyśliłam się że poszedł jakoś się uleczyć czy coś w tym rodzaju.
Dotarłyśmy do jakiejś wielkiej świątyni.
-Bran jest takim kapłanem. On może będzie potrafił ci pomóc.
Bran to niski, pulchny chłopak. Na oko – 20 lat. Nie skupiłam się dalej na jego wyglądzie, bo zaintrygowało mnie co innego. Dookoła leżały zmasakrowane zwłoki… pluszaków? Kapłan non stop wokół nich krążył, więc zanim nas zobaczył, minęło sporo czasu.
-Och, Jessica!-zawołał z uśmiechem. Od razu wydał mi się sympatyczny. – Kogo mam zaszczyt poznać?
Jessica szturchnęła mnie, bym odpowiedziała. Problem w tym, że nie wiedziałam co.
-Cze… cześć. Ja jestem… nie wiem. – wydukałam, plącząc się.
Bran zmarszczył brwi i spojrzał na Jessicę.
-Chyba ktoś wyczyścił jej pamięć – wielki nacisk włożyła na słowo ,,ktoś”.
Młody kapłan zrozumiał o co jej chodzi i podszedł do mnie.
…
Długo wypytywał się o różne rzeczy typu: ,,czy pamiętasz jak się tu dostałaś?”. Co jakiś czas wyciągał nowego pluszaka i rozdzierał go na ołtarzu. Chyba zauważył moje spojrzenie bo powiedział:
-Uwierz mi, mieliśmy kapłana który tak wróżył. Postanowiłem używać tej samej metody.
Po czym kontynuowaliśmy rozmowę. Jessica usiadła z boku i zaczęła coś grzebać przy łuku.
Po naprawdę długim czasie, Bran wyprostował się.
– Jedyne co udało mi się wywnioskować, to fakt że jesteś dzieckiem półkrwi.
– Święty Appolinie. – stęknęła Jessica. – Myślałam że to jest oczywiste!
Dla mnie to jednak było jak uderzenie młotem. Ja? Przecież ja nic nie potrafię…
Kłótnię Brana i Jessici jak i moje przemyślenia przerwał jakiś chłopak który wbiegł zdyszany do świątyni. Nie zwrócił uwagi na pluszowe wnętrzności czy też na mnie.
– Bran, Pretor cię wzywa! Szybko!- wydyszał.
Kapłan spoważniał i szybko podniósł jakiś skórzany worek. Pewnie z pluszakami.
– Kilku dziwnych półbogów z zewnątrz domaga się rozmowy z przewodniczącymi naszego obozu. Widocznie ty też nim jesteś!
Nim Bran zdążył skomentować uwagę chłopaka, ten dodał jeszcze:
– Podają się za dzieci nordyckich bogów.
Jej! To dopiero będzie MIX! Aż strach! Nie mam się do czego przyczepić, bo jakoś specjalnie błędów nie szukam. Czekam na koleje rozdziały! Super, że będzie aż 6 bohaterów! WEEENYYYY!
Powodzenia w dalszym pisaniu!