Oślepiona blaskiem reflektorów stałam na scenie i uśmiechając się z wręcz promieniującą ode mnie pewnością siebie patrzyłam wyczekująco na reżysera. Jego twarz zastygła w wyrazie niemego zaskoczenia wymieszanego z uwielbieniem i niedowierzaniem. Mgła jest w stanie zdziałać cuda, choć używam jej oczywiście tylko do lekkiego podrasowania moich umiejętności. I mówią, że to Dionizos jest bogiem teatru, pff.
– Ty… Jesteś rewelacyjna! – Brawo, słoneczko, dopiero teraz to zauważyłeś? Poza tym, nie jesteś pierwszym, który to mówi. – Musisz koniecznie zagrać w moim spektaklu! Mam dla ciebie idealną rolę!
– Naprawdę?! Ja… Ja… Ja dziękuję! To świetnie, tak mi zależało! – Jasne jest to, że będąc uroczą aktoreczką wdzięczną wszystkim dookoła zaskarbię sobie jego przychylność. Patent na lizusostwo należy do mnie, poważnie. Nobel w tej dziedzinie również.
Scenografka uśmiechnęła się do mnie życzliwie, pokazując do góry kciuki. Widziałam ją pierwszy raz w życiu, ale okay… Często tak reagują, chcąc widocznie w ten sposób sprawić, że poczuję się jeszcze bardziej doceniona. Dziękuję bardzo, ale nie mam problemów z samokrytyką. Wynosi ona minus jeden.
– Więc… Kiedy stawić się na pierwszą próbę? – Grzecznie zapytałam, uśmiechając się beztrosko i niewinnie. Tak, kochajcie mnie, kochajcie! Uwierzcie, że jestem zwykłą, młodą studentką, która próbuje swoich sił w różnych miejscach i nie jest pewna swoich możliwości! Że potrzebuje wsparcia i właśnie wy możecie jej to wsparcie dać! Tak, kochajcie mnie, ubóstwiajcie mnie!
– Jutro! Przyjdź jutro o… O siedemnastej! – Ten reżyser wyglądał na zdrowo kopniętego. Mówił to z wielkim przejęciem, jakby doznał jakiegoś olśnienia, kurczę, duch boski w niego wstąpił. Ma objawienia po prostu. Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami lekko dysząc wpatrując się we mnie z fascynacją. No, spotykałam już różnych dziwaków, ale ten był zdecydowanie największym.
Dla własnej przyjemności pokazałam mu środkowy palec uśmiechając się przy tym serdecznie. Drugą dłonią zakryłam oczywiście mój gest powłoczką Mgły, tak, aby ci idioci uwierzyli, że posyłam mu całusa. Och, kiedy to wszystko stało się tak proste?
***
Premiera. Ten dzień, kiedy można nareszcie odsłonić karty, bo nikt nie wywali cię już z zespołu. Nie trzeba już być milutką przyjaciółką wszystkich. Można zabłysnąć na scenie. Pokazać, że jest się prawdziwą gwiazdą.
Chaos przed pierwszym spektaklem. Nerwowe poprawki, wielokrotne upewnianie się, czy wszystko jest na miejscu. W tej sytuacji ktoś musi zachować zimną krew. Kto jak nie ja?
Wszyscy na miejscach. W słuchawkach rozlegają się ostatnie instrukcje i już wchodzi światło, trzy, dwa, jeden, a teraz wchodzę ja. I od tej chwili władam sceną.
Zaczęło się.
***
Gram, daję się ponosić emocjom, oddaję im kontrolę. Mgła mi pomaga. Jest cudownie. Widzowie patrzą na mnie jak zahipnotyzowani. Och, jak łatwo jest wykreować coś tak bliskiego ich sercu? Czy naprawdę mają tak proste potrzeby? Sama stworzyłam ten rodzaj Mgły. Wiem, bogowie twierdzą, że zawsze tak było, że śmiertelnicy widzieli to, co chcieli zobaczyć. Ale oni kłamią. Nie pierwszy raz. To ja jestem jedyną autorką tego wszystkiego. Tej nowej (od czterech tysięcy lat nowej, nikt nie może się przyzwyczaić, że minął już szmat czasu) kategorii magii. Nie byłoby jej beze mnie. Jest tylko i wyłącznie moją zasługą. Ale tak jak powszechnie wiadomo, jestem skromną i niepożądającą zemsty istotką, dlatego nie przeszkadzam Olimpijczykom, a i oni zostawiają mnie w spokoju. Chociaż wiem, że mnie nie lubią. Ale nie jestem w stanie tego zrozumieć. Jak można mnie nie lubić?!
No cóż, z trudem, ale żyję z tą świadomością, że nie wszyscy mają fioła na moim punkcie. A szkoda. Życie byłoby takie piękne…
Ale teraz jest co innego. Gramy. Nie skupiamy się na niczym innym. Och, jedynie teatr daje tą adrenalinę i pozostaje wyzwaniem po czterech tysiącach lat życia na tej planecie. Wiem, tylko bogowie są nieśmiertelni, srata-tata. Och, ale kochany wujcio Riordan tyle faktów pomija. Chyba, że jest niedouczony. Taka też jest możliwość.
No więc jestem córką Hekate. I nie ma ze mą równych. Gdybym chciała, zmiotłabym Olimpijczyków, ale póki co, nie mam potrzeby. Jest spokojnie, nie przeszkadzają mi. Może się boją, może nie. Nie wiem, nie obchodzą mnie. Mam ważniejsze sprawy na głowie. Moje kochane próby, ale oprócz tego taką własną misję. Ostatnio zauważyłam coś bardzo dziwnego… Nie wiem, o co chodzi, ale niektóre rzeczy wyswabadzają się spod mojej kontroli. Ale… to nie są rzeczy, z którymi się kiedykolwiek spotkałam. A uwierzcie, byłam w tak dziwnych sytuacjach, że nie chce mi się nawet opowiadać. Pozwólcie, że nie będę rozwijać historii o porwaniu mnie na balangę w Tartarze u Minotaura, na której pewien nadgorliwy satyr upił się i przebudził jakiegoś dziwacznego potwora morskiego, który uznał, że impra nie jest dostatecznie ciekawa, więc zjadł jakiegoś hipokampa. Wtedy przyszła jakaś Mormolka i zaczęła porywać dzieci pijanych rodziców. No dobra, tyle wam wystarczy. Ale to był tylko początek tych niezwykle interesujących okoliczności.
Właśnie wygłaszałam mój ulubiony monolog. Widziałam te emocje krążące w tłumie i udzielające się kolejnym osobom. Och, jak cudownie się na to patrzy!
Ale nagle wszyscy zamarli. Nikt się nie ruszał, nie mrugał, nie oddychał. No dobra, wiem, że jestem boska, nawet dosłownie, ale żeby mieć aż taki wpływ na los tych biednych ludzi… Ale moi znajomi z zespołu też zastygli. Patrzyłam znacząco na Leona, by wypowiedział swoją kwestię, ale on stał prosto i się nie odzywał. Co jest? Aż zapadki w moim mózgu przeskoczyły i wsunęły się na swoje miejsce. Kronos.
Po co on tu przyszedł?!
Wbrew ogólnemu przekonaniu, rozsiewanemu przez człowieczka o nazwisku Riordan, Kronos wcale nie jest bezdusznym tytanem dyszącym żądzą władzy. To całkiem spoko koleś, tylko przydałoby mu się trochę dystansu. I towarzystwa. To bo kto inny nie wkurzyłby się na jego miejscu siedząc – nie, ba, leżąc w tysiącach kawałków – nie mogąc z nikim rozmawiać przez taki kawał czasu. A to z tymi dziećmi, to on podobno po prostu miał jakieś kłopoty w małżeństwie, i to jakoś tak samo wyszło. Reja go sprowokowała. To wszystko to jej wina była.
W każdym razie, po co on tu przyszedł? Przecież już mu raz odmówiłam pomocy w powstaniu. Kontakt mamy całkiem niezły, nawet nie był wtedy rozgoryczony. Przyjął to raczej na luzie. Tylko się tam trochę wydzierał, że skończę jak Zeus, że na zawsze pozostaniemy wrogami, i że wdepcze mnie w ziemię jak mrówkę. Ale poza tą małą wpadką, to stosunki mamy naprawdę dobre. Przynajmniej ja się angażuję w tą naszą przyjaźń.
No więc przybrałam pokerową minę, usiadłam na wyimaginowanym fotelu, złożyłam ręce jak gdybym miała wygłosić mowę wyborczą i czekałam. Ale to nie Kronos wyszedł na środek, ale tajemniczy, młody chłopak, cały ubrany na czarno. Interesujące.
– Cześć. – Tak po prostu. No tak, to zupełnie normalne, że ni stąd ni zowąd pewien przystojny dwudziestolatek zatrzymuje czas i gada w trakcie premiery. Jasne, czemu nie. Jestem jak najbardziej na tak! Kolego, róbmy to częściej. Naprawdę.
– Słucham. Myślę, że nie zatrzymujesz czasu, by się po prostu przywitać. – zmroziłam go wzrokiem. Nie wzruszyło go to.
– A gdyby tak było? Co byś mi odpowiedziała?
– Spadaj nieziemsko cudowny macho, ale spadaj tylko na tylko chwilkę, bo po premierze zamierzam cię rozebrać w hotelu. – Wow, uśmiech. Dobra jestem.
– Jak rozumiem, chcesz spróbować kostiumologii? – Jego prowokujący uśmieszek wskakiwał mi na ambicję. Nie wiem dlaczego, ale chciałam z nim wygrać tą potyczkę słowną. Czy ja kiedykolwiek nie chciałam czegoś wygrać?
– Oczywiście. Już mam na ciebie pomysł. – Przejechałam po nim moim spojrzeniem od góry do dołu. – Koronkowe figi będą idealne.
– Nie mogę się doczekać. – zamruczał uwodzicielsko. Mrrraaauu! Ale ciacho. Nawet jeśli śmiertelny wróg, to i tak ciacho!
– Ja też, skarbie. – W jednej chwili znalazłam się przy nim. Oczywiście nie naprawdę. Byłam tylko czysto teoretycznie przy nim. Ale niebezpiecznie blisko przy nim. Sięgnął ku mojej twarzy, chcąc mnie pogładzić, ale zniknęłam i pojawiłam się z powrotem na scenie. – Ale póki co, chcę wiedzieć co cię sprowadza w moje skromne progi. – znowu kamienna twarz.
Mojemu nowemu znajomemu jednak w ogóle to nie przeszkadzało. Widocznie bawił się w najlepsze.
– Czy ostatnio nie dzieją się wokół ciebie dziwne rzeczy? Czy nie masz wrażenia, że coś nie gra? Że coś umyka twojej kontroli? – swobodnie przechadzał się pomiędzy rzędami widzów. Nie dałam po sobie poznać, że jego informacja uderzyła w punkt.
– No więc… Jakby ci to powiedzieć… Może szybko i zwięźle. Mitologia grecka nie jest jedyną mitologią, która przetrwała do dzisiaj. O ile w ogóle to wszystko można nazwać mitologią. Dla mnie to bardziej rzeczywistość.
Lekkie ścięcie z nóg. Tak. Zaskoczenie wymieszane z przerażeniem. Owszem. Brak dotarcia do sensu tego, co przed chwilą powiedziano. Pewnie. Zniszczenie swojej rzeczywistości. Jasne, że tak. Ale mimo to, mówię wam, trzymałam się świetnie.
– Utworzyliśmy specjalną ligę zajmującą się utrzymywaniem spokoju wśród światów. Zamierzamy cię do niej zwerbować. Nie przyjmujemy odmowy. – mrugnął przy tym zawadiacko.
– Czyli… Poza grecką istnieje wiele innych mitologii, których bogowie grasują po tym świecie i ktoś musi trzymać ich z dala od siebie? I wybieracie właśnie mnie? – Spoko. Naprawdę spoko.
– Tak. – Znowu ten prowokujący wyraz. Och, jak on na mnie działa…
– A kim ty w ogóle jesteś?
– Hieronim, syn Urdur, takiej babki ze Skandynawii. Mówią, ze jestem całkiem sympatyczny, gdyby nie te ciągłe wizje. – No tak, Urdur to nordycka bogini przeznaczenia. – Werbuję nowych. I sprawdzam ich.
– Jak?
– Poprzez wizje. Doświadczam ich tylko dotykając innych.
– No więc proszę. – Wyciągnęłam do niego rękę. To wszystko mnie jakoś podniecało i ekscytowało.
Złapał mnie za dłoń. I natychmiast znaleźliśmy się gdzie indziej. W przestrzeni czystej bieli, gdzie istnieliśmy tylko my. Całowaliśmy się. Zachłannie, spragnieni siebie. Obejmowaliśmy się, ba, obściskiwaliśmy się. Łapczywie dotykaliśmy drugiej osoby, chcąc być bliżej, bliżej, złączyć się w jedno. Nie panowaliśmy nad sobą. Było cudownie. Naprawdę, żyję tu już sporo czasu i wiem, jak się zwykle dwoje ludzi całuje. To nie było zwykłe. W żadnym razie.
Hieronim puścił moją dłoń i wizja natychmiast zniknęła. Staliśmy naprzeciwko siebie w zatrzymanym w czasie teatrze.
– I co teraz? Kiedy to się wydarzy? – spytałam z przejęciem, daje czując ekstazę na myśl o płomiennym pocałunku.
– Nie wiem. Ale nie zamierzam czekać.
I pocałował mnie.
Odepchnęłam go, czując wewnętrzny ból spowodowany rozłąką i złość na samą siebie.
– Poczekaj, człowieku, ja cię nie znam.
– Po pierwsze, nie jestem człowiekiem. Po drugie, też cię nie znam. Po trzecie, nie zamierzam czekać. – Znów przyciągnął mnie do siebie, tym razem nie spotykając oporu. Zanim zdążył zamknąć mi usta swoimi wargami, mruknęłam:
– W gruncie rzeczy, nie przeszkadza mi to.
***
No cóż, czas musiał długo czekać, by móc dalej płynąć.
Oooo! Ale fajne! A myslalam, ze tylko ja jestem taka wariatka, ze tak kocham teatr a tu nagle opoko w tak wspanialym stylu! Tyle uczuc w tej scenie pocalunku! Chce wiecej!!!
Ach, uwielbiam teatr! Główna bohaterka mi się spodobała
Najbardziej erotyczne opowiadanie, jakie czytałem na tej stronie. Pragnę więcej!