Rozdział czwarty: Odkryta przeszłość
Pulsujący ból rozprzestrzeniał się powoli pod moją czaszką. Przed oczami przelatywały mi kolejno kolorowe obrazy, jak klatki niezrozumiałego, chaotycznego filmu. Spróbowałam podnieść się do pozycji siedzącej, ale ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Czułam każdy pojedynczy mięsień i nerw w moim obolałym ciele. Zrobiło mi się niedobrze. Skuliłam się na zakurzonej podłodze, czekając aż nudności miną. Przymknęłam oczy, nie chcąc widzieć, jak świat kręci się wokół mnie. Byłam wyczerpana.
Przez moment nie byłam w stanie nic dostrzec. Szczęk zacięcie uderzającej o siebie stali, dobiegał mnie z każdej strony. Z każdą sekundą odgłosy trwającej walki nabierały na sile, aż w końcu czułam się jakbym była w samym środku wielkiej bitwy. Kiedy odzyskałam wzrok, stwierdziłam z przerażeniem, że tak właśnie było. Dookoła mnie panował chaos. Ubrani w starożytne zbroje mężczyźni biegali we wszystkich kierunkach, starając się odeprzeć atak najeźdźców. Krzyki dowódcy ginęły wśród jęków polegających. Obok mnie przebiegł koń, targając na plecach zakrwawione ciało swojego jeźdźcy. Gdzie ja wylądowałam?
Chciałam biec przed siebie, uciec przed tą straszną scenerią, ale nie miałam kontroli nad własnymi nogami. Moja głowa odwróciła się wbrew mojej woli w prawo. W oddali, za horyzontem piaskowych budowli, dostrzegłam potężne mury miasta i bramę do niego prowadzącą. Przed nią stał wysoki na kilka metrów drewniany koń ustrojony w kolorowe kwiaty i wieńce. Wpatrywałam się w tą konstrukcję przez chwile, kiedy jak z pod ziemi wyrósł przede mną dobrze zbudowany wojownik. Zamachnął się na mnie długim mieczem, ale odparowałam go swoim. Skąd ja miałam miecz?! I dlaczego moje dłonie wyglądały tak męsko?!
Z łatwością pokonałam w walce mojego przeciwnika, a moje ciało pobiegło przed siebie w przeciwną stronę od bramy miasta. Poruszałam się po wybrukowanej ścieżce w nieznanym mi bliżej kierunku, mijając kamienne domy i kolejnych, potencjalnych wrogów wybiegających z ciemnych zaułków. Zatrzymywałam się co chwile, by pomóc w walce niektórym wojownikom lub ochronić bezbronne kobiety i dzieci, ale nie zbaczałam przy tym ze ścieżki. Przede mną pojawił się wysoki budynek, do którego prowadziły szerokie schody, a wykończony był pięknymi filarami i freskami. Sądząc po jego złotych zdobieniach, rozbudowie i wielkości był to najprawdopodobniej pałac. Nie zmierzałam jednak do niego, tylko skręciłam w jedną z wąskich, bocznych uliczek, otoczonych gęsto stojącymi domami. Pokonałam kilka metrów, kiedy dostrzegłam, że do jednej z posiadłości wchodzi drobna postać. Prędko za nią ruszyłam, wyważyłam drewniane drzwi, które zaryglowała za sobą i przystawiłam młodej kobiecie miecz do gardła.
– To wszystko twoja wina, niewdzięcznico. – Usłyszałam głęboki, męski głos, który wydobył się z mojego gardła. Kobieta zrobiła kilka kroków do tyłu, zatrzymując się przy ścianie. Widziałam przerażenie w jej oczach.
– Nie, nie, nic nie rozumiesz, Eneaszu. Kochałam go, ja go naprawdę kochałam.
– Grecy wdarli się do miasta, głupia. Nic już nie ma znaczenia.
Kobieta zawahała się przez chwilę, a ja starałam się zrozumieć, o co w tym chodziło i o czym oni rozmawiali. Eneasz, grecy, drewniany koń i ta bitwa… Nagle przypomniały mi się lekcje historii, kiedy omawialiśmy grecką i rzymską mitologię. „Troja!”, pomyślałam zaskoczona. Śniłam o wojnie w Troi, zapoczątkowaną przez głupi spór o złote jabłko. Ale dlaczego? Mity były ciekawe, ale żeby od razu o nich śnić?
Przyjrzałam się uważniej kobiecie, która musiała być tą słynną Heleną. Jej długie czarne włosy upięte były w wymyślnego koka, przytrzymywanego przez delikatną, złotą opaskę z błyszczącymi, kolorowymi kamieniami. Jej twarz była naprawdę ładna. Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć? Duże, błękitne, niczym poranne niebo oczy, wyglądały spod wachlarzu gęstych rzęs. Pełne, malinowe usta wykrzywiły się teraz z przerażenia, ale nawet to nie odejmowało jej uroku. Wysokie kości policzkowe, podłużne rysy twarzy i zaróżowione policzki idealnie ze sobą współgrały i tworzyły piękną całość. Tak, to z pewnością była Helena.
Wbrew woli zbliżałam się do niej coraz bardziej. W dłoni wciąż trzymałam wyciągnięty w jej kierunku miecz. Zamachnęłam się, ale kobieta uchyliła się przez nadchodzącą bronią. Korzystając z mojego zaskoczenia, pobiegła w kierunku jednych z drzwi, a ja z lekkim opóźnieniem ruszyłam za nią. Na jej nieszczęście, pokój okazał się ślepym zaułkiem.
– Nie uciekniesz przed sprawiedliwością.
Miecz został ponownie przeze mnie uniesiony. Helena rozglądała się dookoła, szukając drogi ucieczki, ale ja wiedziałam, że owej nie znajdzie. Było już za późno. Moje ciało wcale nie chciało przestać się poruszać, ostrze zbliżało się do jej unoszącej się jeszcze klatki piersiowej, ale kiedy miało już ja przebić, pokój rozjaśniał nagłym światłem i pojawiła się w nim kolejna postać. Miecz z głośnym brzmieniem upadł na posadzkę, a Helena odetchnęła cicho z ulgą.
– Jej los spoczywa w rękach bogów, synu – rozbrzmiał melodyjny głos nowoprzybyłej. Zostawiłam miecz na ziemi, uklękłam na jedno kolano i spuściłam ze skruchą głowę w dół.
– Wybacz mi, Afrodyto. – O ile się nie myliłam, była to grecka bogini miłości i piękna.
– Zemsta jest ostatnim, czego bym dla ciebie chciała. – Bogini położyła niebywale miękką dłoń do mojego policzka. Przyjemne uczucie ciepła rozeszło się po moim ciele. Podniosłam wzrok na jej twarz i ujrzałam najpiękniejszą kobietę, jaką kiedykolwiek widziałam. Jej piękna nie można było zamknąć w jednym słowie, jej urody nie można było opisać. Promieniowała z niej magiczna aura, hipnotyzowała mnie i przyciągała do siebie. Czułam, że mogłabym zrobić dla niej wszystko. Serce mocniej mi zabiło.
– Powinna zostać ukarana za swoje czyny – powiedziałam cicho z nutą niepewności w głosie.
– Miłości nie należy oceniać, powinieneś o tym wiedzieć najlepiej. Wstań – rozkazała.
Posłusznie stanęłam przed nią z powrotem na dwóch nogach. Afrodyta uśmiechnęła się do mnie z czułością i zmartwieniem.
– Miasto czeka zagłada, weź swoją rodzinę i uciekaj, a bogowie będą ci sprzyjać – ostrzegła mnie. Gdzieś w głębi czułam, że powinnam zostać i walczyć przeciwko najeźdźcą, ale wiedziałam też, że bogini miała racje. Los miasta został już przesądzony.
– Weź to. – W jej dłoni pojawiło się złote berło, które mi podała. Kiedy tylko go dotknęłam, poczułam jak jego elektryzująca moc przepływa przeze mnie. – To berło odegra w przyszłości ważną rolę. Strzeż go bardziej, niż własnego życia.
Po chwili na powrót biegłam przez zawiłe uliczki Troi, poruszając się w kierunku, który na początku obrałam. Odgłosy walki wcale nie cichły, krew spływała rynsztokami po stromych uliczkach, a ja potykałam się o ciała leżące na ziemi. Już nic nie mogłam dla tego miasta zrobić.
Obudziłam się ponownie przy pierwszych promieniach słońca, przedzierających się przez zakurzone okienko na poddaszu. Chwilę zajęło mi zrozumienie, gdzie się znajdowałam i dlaczego musiała to być akurat twarda podłoga na strychu naszego domku. Czułam, jakby głowa miała mi zaraz eksplodować, więc z trudem udało mi się pozbierać i uporządkować wszystkie myśli i wspomnienia z ostatnich godzin. Spojrzałam nieufnie na kołyskę, stojącą w rogu pomieszczenia. Sny, czy cokolwiek to było, zaczęły się, kiedy tylko jej dotknęłam, ale czy to było możliwe? Czy ja oszalałam?
Wpatrywałam się w biały sufit mojego pokoju, wracając myślami do wydarzeń sprzed kilku godzin, ale nie dochodziłam do żadnych wniosków, ani rozwiązań tej sytuacji. Może był to po prostu niepokojąco realistyczny i o nietypowej tematyce sen? Nie wiedziałam co miałam o tym myśleć.
– Kogo ty oszukujesz? – jęknęłam do siebie i wtuliłam twarz w pachnącą kwiatami poduszkę.
Czułam się bezradna i nie wiedziałam co zrobić. W takich sytuacjach prosiłam o radę Marise, ale jak miałam jej powiedzieć, że poszłam w środku nocy na strych, dotknęłam świecącej kołyski i zostałam nawiedzona przez jakieś… coś? Już sama myśl o tym napawała mnie dziwnym niepokojem. To wszystko było takie irracjonalne. Skoro ja tego nie mogłam zrozumieć, to jak ona mogłaby to zrobić?
Podniosłam się z łóżka i stanęłam przed oknem, otwierając je, jednak nawet świeże powietrze nie pomogło na mętlik, który zapanował teraz w mojej głowie. Westchnęłam cicho. Za oknem powoli zapadał już wieczór. Słońce chowało się za bujnymi koronami drzew, pozostawiając na ciemniejącym niebie ostatnie smugi światła. Obserwowałam ten spektakl kolorów przez dłuższy moment, po czym wyszłam z pokoju, w którym spędziłam samotnie całe południe i zbiegłam po schodach idąc do salonu. Nie chciałam, żeby wszyscy zamartwiali się o mnie. Nie często byłam tak spokojna i cicha, podejrzewałam więc, że reszta mojej rodziny myślała, że wciąż nie pozbierałam się po incydencie znad jeziora. Co było całkowitą prawdą. Zastanawiałam się, jak było prawdopodobieństwo, że w przeciągu kilku godzin wydarzą się dwie niewyjaśnialne sytuacje.
Weszłam do dużego, ale przytulnego pomieszczenia rozświetlonego przez przyjemny ogień z kominka. Przed nim, na dużej skórzanej kanapie siedział mój tata, Bern, William i George. Obok nich, na podobnym, skórzanym fotelu siedziała Marise, trzymając w ręce lampkę z czerwonym winem i patrzała rozbawiona na czwórkę mężczyzn – choć bliźniaków bym do nich nie zaliczała. Zajrzałam tacie przez ramię i dostrzegłam gruby album ze zdjęciami. Na małym stoliku przed nimi zauważyłam ich jeszcze więcej.
– Oglądacie zdjęcia? Czemu nikt mnie nie zawołał – powiedziałam z wyrzutem i wcisnęłam się pomiędzy ojcem, a Will’em. Z ciekawością zaczęłam razem z nimi oglądać fotografie.
Było ich naprawdę dużo, większość z nich pochodziła jeszcze z mojego dzieciństwa, ale znalazło się też kilka z bliźniakami w roli głównej. Na jednym z nich widniał szczerzący się George, ukazując brak dwóch przednich zębów. Zaśmiałam się cicho, a on spojrzał na mnie z wyrzutem. Moja wina, że wyglądało to tak zabawnie?
– Pamiętam to. – Wskazałam na zdjęcie, gdzie jako trzynastolatka opalałam się na złotej plaży. Na kocu obok siedziała uśmiechnięta Marise, z dużymi okularami przeciwsłonecznymi na nosie. – Nasze pierwsze wakacje na Kubie.
– Tak, siłą trzeba cię było stamtąd zabierać. – Przytaknęła gosposia.
Tata przewrócił na następną stronę. Przeglądaliśmy fotografię, co chwilę się śmiejąc lub je komentując. Dawno nie spędziłam tak dobrze czasu z rodziną. Miło było wspólnie posiedzieć i powspominać. Tata opowiadał ciekawe historie z czasów kiedy byłam młodsza, a o których kompletnie zapomniałam. Choć niektórych wolałabym nie przywoływać na światło dzienne. Rodzice potrafili być strasznie zawstydzający.
– Czekaj, przewróć z powrotem – powiedziałam, kiedy jedno ze zdjęć szczególnie rzuciło mi się w oczy. – Kto to? – Wskazałam na kobietę, u której jako pięciolatka siedziałam na kolanach. Przyjrzałam jej się dokładnie i zaniemówiłam. To była kobieta z mojego snu, która spacerowała ze mną w wersalskim parku.
– Nie pamiętasz, prawda? Byłaś wtedy jeszcze mała. To Diana, twoja druga opiekunka – odpowiedział tata.
– Nie pamiętam. Co się z nią stało? – spytałam niepewnie. Naprawdę jej nie pamiętałam, więc jak to możliwe, że o niej śniłam?
– To dosyć długa historia. – Nie miał zamiaru dalej mówić, ale spojrzałam na niego wyczekująco, więc kontynuował. – Zrezygnowała po kilku miesiącach. Mówiła, że przytrafiają ci się rzeczy, które normalnym dzieciom się nie zdarzają. Ale nie rozmawiajmy o tym.
Reszta rodziny wróciła do oglądania kolejnych zdjęć, ale ja nie mogłam się na tym na powrót skupić. Znów zaczęłam rozmyślać o zdarzeniu ze strychu. Może nie były to wcale normalne sny?
– Wiecie, jest już późno. Pójdę się położyć. – Spróbowałam wykręcić się z rodzinnego wieczoru. Tego wszystkiego było już dla mnie za wiele.
– Przecież mamy dopiero dwudziestą – powiedział William.
– Zamknij się – odparłam i wyszłam z salonu.
– Uspokój się, Rochelle. Na pewno jest na to jakieś racjonalne wyjaśnienie. Być może już widziałaś ją na zdjęciu, tylko o tym zapomniałaś. Przecież to się zdarza – mamrotałam do siebie jak mantrę, chodząc w kółko po białym, puszystym dywanie w moim pokoju. – A jeśli nie? Jeśli porwali cię kosmici i zrobili pranie mózgu?! – Runęłam na łóżko i przez chwilę się nie ruszałam. Odliczyłam w myślach do dziesięciu, by się uspokoić i ponownie wstałam. Podeszłam do czarnego, drewnianego biurka, wyciągnęłam z szufladki kartkę i długopis i zaczęłam pisać. Spisywałam w skrócie wszystko co wpadło mi do głowy i miało w sobie choć namiastkę czegoś dziwnego i niepokojącego. Zaczęłam oczywiście od snów.
Pierwszy sen: Kobieta.
Drugi sen: Sala. Dwanaście tronów. Olimp.
Trzeci sen: Park. Opiekunka.
Czwarty sen: Troja. Afrodyta.
Kobieta w jeziorze.
Zastanowiłam się chwilę i dopisałam kilka kolejnych wyrazów, opisujących mój sen o morzu, który nawiedzał mnie już od pewnego czasu. Spojrzałam na te szybko napisane słowa. Ze zdenerwowania myliły mi się literki i wszystko rozmazywało mi się przed oczami, ale wciąż z uporem wpatrywałam się w kartkę. Nakreśliłam kolejne słowa dużymi literami i podkreśliłam je dodatkowo:
GRECKA MITOLOGIA
Nie wiedziałam czemu, ale część z tych wydarzeń sprowadzała się do mitologi. Przymknęłam na chwilę oczy, starając się odprężyć. „Dlaczego akurat teraz?”, pomyślałam z rozpaczą. Moje oczy nagle zrobiły się wilgotne, a po policzkach spłynęło kilka łez. Wytarłam mokre ślady. Nie lubiłam pokazywać, jaka słaba i bezbronna byłam w rzeczywistości. Przed nikim, nawet samą sobą.
Co się ze mną działo? Coraz bardziej martwiła mnie ta sytuacja. Przecież nigdy nie miałam żadnych problemów, dziwnych wydarzeń i snów, które były takie realistyczne, prawie, jakby to wszystko działo się naprawdę. Czemu to zaczęło się tak nagle? Westchnęłam zrezygnowana. Otworzyłam laptopa i włączyłam internetową księgarnię. Następne pół godziny spędziłam na poszukiwaniu wszelakich książek związanych z grecką mitologią. Nie wiedziałam jeszcze, jak miałam zamiar przeczytać je z moją dysleksją, ale musiałam sobie jakoś poradzić. Jak zawsze.
Zmęczona poszłam pod prysznic. Gorący strumień wody oblał moją skórę, pozostawiając po sobie przyjemne ciepło rozchodzące się po całym moim ciele. Masowałam napięte mięśnie szyi. Na sam koniec wsmarowałam kokosowy balsam do ciała i położyłam się do łóżka. Potrzebowałam snu i chwili wytchnienia, ale jak na złość nic z tych rzeczy nie przychodziło. Bałam się, naprawdę bałam się, że kiedy tylko zamknę oczy, wszystko to, o czym starałam się teraz zapomnieć, wróci do mnie ze zdwojoną siłą. Co, jeśli już nigdy nie będę miała spokoju? Jeśli będzie się to ciągnęło tygodniami, aż w końcu nie będę sobie potrafiła z tym poradzić? Tak bardzo chciałam znać odpowiedź na chociaż jedno z moich pytań, ale w mojej głowie trwała pustka. Byłam w kropce i nie wiedziałam co dalej zrobić. Do tego Blais i Eleanor, ślub taty, tyle nadchodzących zmian w moim życiu. Tego było zbyt wiele. Czułam, że tracę nad wszystkim kontrolę. Kiedy moje życie stało się pasmem niewyjaśnionych okoliczności?
Włożyłam słuchawki do uszu i włączyłam delikatną muzykę pianina, mając nadzieję, że pomoże mi to zasnąć. Nie myliłam się, chwilę potem byłam już w krainie nocnych marzeń. Śniłam właśnie, że zostałam twarzą najnowszej kolekcji Dior’a, kiedy usłyszałam ćwierkanie ptaka, które przeszkadzało mi w pozowaniu do zdjęć. Niechętnie otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Na parapecie przysiadł drobny gołąb, zawzięcie się we mnie wpatrując.
– Jak się tu dostałeś mały? – spytałam, nie przypominając sobie, bym zostawiała otwarte okno, choć niska temperatura w pokoju mówiła mi, że tak właśnie było. Wstałam z łóżka i podeszłam do ptaka, który o dziwo nie odleciał ze strachu przede mną. – Już, zmykaj. – Spróbowałam go wygonić, jednak ten ani drgnął.
– No poszedł. – Starałam się go odgonić dłońmi. Nie wiedziałam, czemu do niego mówiłam. Przecież był to tylko głupi ptak, ale późna godzina nie pomagała na prawidłowy sposób myślenia.
– Wiesz co, rób co chcesz, ja idę spać.
Kilka następnych dni w domku nad jeziorem minęły, niczym mrugnięcie okiem, co niezmiernie mnie cieszyło. Zanim się zorientowałam, siedziałam w aucie w drodze powrotnej do Wersalu. Oparłam się o szybę i obserwowałam przewijający się za nią krajobraz pól i lasów. „Jeszcze tylko dwie godziny”, pomyślałam znużona i wzięłam do ręki czasopismo Vogue, oglądając kolorowe zdjęcia.
– Rochelle? – Usłyszałam tatę.
– Hmm?
– Wszystko w porządku? – Spojrzałam na niego i mruknęłam ciche potwierdzenie. Widząc, że nie miałam ochoty na rozmowę, zostawił mnie w spokoju.
Od kiedy rozstaliśmy się z Bern’em i jego synami – którzy pojechali do swojego domu w Paryżu – czułam na sobie baczne spojrzenie ojca. Wiedziałam, że się o mnie martwił, przez te kilka dni nie byłam sobą, ale chciałam nie chciałam rozmawiać z nim o moich ostatnich problemach. Zbyt mocno by się tym przejął. Przez ostatnie dni nie rozmawiałam z nikim, zamykałam się w pokoju i rozmyślałam godzinami, ale nie potrafiłam inaczej. Tak bardzo chciałam opowiedzieć Marise lub Valerie o swoich zmartwieniach, ale czułam wewnętrzną blokadę przed tym. Bałam się, iż pomyślą, że zwariowałam, albo zmyślałam. Postanowiłam, więc zachować ostatnie wydarzenia dla siebie, mając cichą nadzieję, że sama dojdę do prawdy.
Po półtorej godziny wjeżdżaliśmy już do Wersalu. Widok znajomych witryn sklepowych i uliczek zadziałał na mnie kojąco. Od razu poczułam się jak w domu – bezpiecznie. Na moich ustach natychmiast pojawił się uśmiech.
– Henry, zatrzymaj się pod szpitalem – poprosiłam po chwili kierowcę.
– Idziesz do Max’a?
Przytaknęłam. Wjechaliśmy do centrum miasta i skierowaliśmy się na główną ulicę prowadzącą do szpitala. Samochód zatrzymał się przed nowoczesnym budynkiem, więc wzięłam torebkę i pożegnawszy się wyszłam z pojazdu na świeże powietrze. Minęłam tabliczkę informującą, że jest to szpital i weszłam do jego wnętrza. Na korytarzu natrafiłam na ubrane na biało pielęgniarki, wykonując swoją pracę, pacjentów i ich rodziny. Na wielu twarzach widziałam wymalowane cierpienie, nie tylko fizyczne, ale także psychiczne, na niektórych widziałam szczerą radość. Mimo to poczułam się nieswojo. Nigdy nie lubiłam szpitali, pachniało w nich smutkiem, śmiercią i samotnością. W takim miejscu człowiek zdawał sobie sprawę z kruchości ludzkiego życia.
Wjechałam windą na trzecie piętro i jak zawsze skierowałam się do pokoju 344.
– Cześć – przywitałam się z chłopakiem leżącym na łóżku. Odstawiłam torebkę na stolik koło wazonu z kwiatami i przysiadłam na krzesełku obok jego posłania. – Przepraszam, że dawno mnie tu nie było. Ostatnio dzieje się ze mną coś dziwnego, sama nie wiem jak to wytłumaczyć. Mam dużo na głowie.
Zamilkłam, wsłuchując się w pracę aparatur, do których był podłączony. Jedna z nich, pomagająca mu oddychać, była szczególnie głośna. Bicie jego serca było równomierne. Jego blada twarz zlewała się z białą pościelą. Wyglądał jeszcze gorzej, niż jak ostatnim razem u niego byłam.
– Nigdy cię nie przeprosiłam, za to co się stało. – Chwyciłam jego bezwładną dłoń. Jego oczy już od ponad roku były zamknięte. – Naprawdę mi przykro. Nie chciałam, żeby tak to się skończyło.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Jak miałam go przeprosić, za to, że leżał przeze mnie w śpiączce? Nigdy sobie tego nie wybaczyłam.
– Wiesz, mój tata wyjechał wtedy do Nowego Jorku, Marise nie było. Byłam głupią nastolatką, chcącą zrobić wielką imprezę pod nieobecność dorosłych. Długo ją planowałam. Nie myślałam, że tak to się skończy.
Kilka miesięcy temu w moim domu, podczas imprezy zdarzył się wypadek, który wciąż mnie prześladował. Nikt nie mógł tego przewidzieć, ani zapobiec. Chłopcy, jak to chłopcy, śmiali się i przepychali nad basenem na tyłach mojego domu. Max też brał w tym udział, jednak skończyło się to dla niego tragicznie. Koledzy wepchnęli go do basenu, uderzył się przy tym w głowę i wpadł do wody. Nikt nic nie podejrzewał, ale kiedy chłopak nie wypływał na powierzchnię, rozpętało się piekło. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Szok mną zawładnął. Max został wyciągnięty z basenu, ale nie odzyskiwał przytomności. Policja i pogotowie. Tłumaczenia i płacz. Od tamtej pory się nie wybudził, a ja żyłam z wielkim poczuciem winy.
– Przepraszam, naprawdę cię przepraszam. Powinnam była uważać, na to co się dzieje. – Pogłaskałam go po twarzy. Nie byłam z nim zaprzyjaźniona, nawet nie znałam go za dobrze, był po prostu kolegą ze szkoły, który wpadł ze znajomymi na imprezę, ale od tamtego wydarzenia, odwiedzałam go przynajmniej raz na dwa tygodnie. Byłam mu to winna. – Lekarze mówią, że jeśli się wybudzisz, nie będziesz już taki jak kiedyś. Trwałe uszkodzenia mózgu, powiedzieli, ale ja w ciebie wierzę, wiesz. Nie poddawaj się.
Siedziałam przez kilka minut w ciszy i po prostu się w niego wpatrywałam. Wyglądał tak spokojnie i niewinnie, choć jego stan się nie poprawiał. Lekarze mówili, by nie tracić nadziei, ale ja zastanawiałam się, czy kiedykolwiek się jeszcze obudzi. Głupia zabawa mogła kosztować go życiem, jednak nie widziałam wielkich plusów leżenia w śpiączce. Być może nigdy się z niej nie wybudzi.
Po kilku kolejnych minutach wstałam i zaczęłam układach kwiaty w wazonie. Schyliłam się, kiedy dołączony do nich liścik upadł na podłogę. Rzuciłam na niego okiem.
– Proszę, obudź się. E.- Przeczytałam na głos. – E. – powtórzyłam cicho, a trybiki w mojej głowie zaczęły ciężką pracę. Wyciągnęłam komórkę i wybrałam numer do Valerie. Odebrała po kilku sygnałach.
– Rochelle? – spytała zaspana. Prawdopodobnie wyrwałam ją z popołudniowej drzemki.
– Val, słuchaj. Sprawdź, czy Max i Eleanor mają ze sobą coś wspólnego.
– Max, ten Max? Czemu?
– Właśnie jestem u niego. Dostał od kogoś kwiaty z liścikiem, podpisane E. Kojarzę ten charakter pisma, to może być to – wyjaśniłam szybko. Sama nie byłam tego pewna, ale czepiałam się każdej poszlaki. – Zacznij szukać, zaraz u ciebie będę.
Pośpiesznie wyszłam ze szpitala i złapałam taksówkę. Moje podejrzenia mogły nie być prawdziwe, sama zaczynałam w to wątpić. Czułam, jakby ktoś podał mi rozwiązanie na tacy, co byłoby zbyt proste. Choć miałam nadzieję, że chociaż ta sprawa się rozwiąże. Po kilku minutach byłam już pod domem blondynki. Drzwi otworzyła mi jej młodsza siostra Millie.
– Hej – przywitałam się uprzejmie. – Mogłabyś zawołać Valerie?
– Val! Twoja koleżanka! – Wzięła moje słowa zbyt dosłownie i krzyknęła na cały dom, ale zadziałało. Moja przyjaciółka natychmiast pojawiła się na szczycie schodów i zeszła na dół. Przytuliłyśmy się szybko na powitanie i poszłyśmy do jej pokoju, siadając przed laptopem. Przeszukałyśmy wszystkie możliwe portale społecznościowe i znalazłyśmy kilka wspólnych zdjęć Eleanor i Max’a.
– Wygląda na to, że dobrze się znali. – Valerie zamknęła laptopa i utkwiła we mnie spojrzenie swoich niebieskich oczu.
– Może nawet się przyjaźnili.
– Myślisz, że chce się na tobie zemścić, za to co się z nim stało? – spytała niepewnie. Wydarzenia sprzed roku były bardzo delikatną sprawą, którą nieczęsto poruszałyśmy. Wiedziała, że było to dla mnie bolesne przeżycie.
– Nie wiem, Val. Być może. – Zastukałam paznokciami o ciemny blat biurka. – Wydaje się być to logiczne. Próbuje sprawić, żebym cierpiała tak samo jak ona. Ale czemu użyła do tego Blais’a.
Zamilkłyśmy. Dla nas obojga była to nowa sytuacja, nie wiedziałyśmy co powinnyśmy zrobić. Porozmawiać z nią, powiedzieć, że wszystko już wiemy i powinna zostawić mnie raz na zawsze w spokoju? Nie byłam pewna, czy to zadziała. I był jeszcze Blais. Czy od samego początku naszego związku miał zamiar mnie zranić? Jeśli tak, oznaczałoby to, że straciłam dla tego dupka siedem miesięcy mojego życia.
– Poczekamy, jak to się dalej rozwinie. Nie możemy jej na razie nic zdradzić.
Jeszcze kilka miesięcy temu zareagowałabym kompletnie inaczej, ale prawda była taka, że nie chciałam sprawiać sobie więcej kłopotów. Miałam ich już wystarczająco dużo.
Jak w każdą niedzielę, po wspólnym śniadaniu w La Petite Venise z Valerie, Marise i moim ojcem, wybrałam się na krótki spacer do ogrodów wersalskich. Tego dnia poszłam tam samotnie, chcąc mieć chwilę dla siebie i odpocząć od przytłaczającej codzienności. Patrzyli na mnie podejrzliwie, kiedy powiedziałam, że potrzebuję trochę czasu i samotności, ale żadne z nich nie odezwało się na ten temat przy pożegnaniu. Martwili się, widziałam to po ich oczach, ale wiedziałam też, że chcieli dać mi trochę przestrzeni. Po ostatnich wydarzeniach polubiłam przebywać tylko we własnym towarzystwie. Nie musiałam przed nikim udawać, że wszystko było w porządku. Nie musiałam się przed nikim tłumaczyć, ani kłamać. Mogłam pogrążyć się w narastającej rozpaczy. Gdzieś w głębi chciałam podzielić się z kimś moimi problemami i niepokojem, jednak nie robiłam tego. Już dawno temu nauczyłam się radzić sobie sama, wiedziałam więc, że i z tym dam sobie radę. Musiałam.
Po drodze kupiłam sobie cappuccino na wynos i przysiadłam w pełnym słońcu na jednej z wolnych ławeczek. Wiosna w tym roku szczególnie obdarowała nas ciepłem. Dobra pogoda zachęciła tyrustów do odwiedzania pałacu, toteż na placu roiło się od ludzi. Całe rodziny rozkoszowały się wolnym popołudniem, dzieciaki biegały i chlapały się wodą z fontann, a dorośli patrzyli na to z niekoniecznym pobłażaniem. Grupka kilku nastolatków stojąca kilka metrów odemnie, wybuchnęła nagle głośym śmiechen. Nie lubiłam, kiedy zamieszanie nie pozwalało mi w spokoju rozmyślać, ale postanowiłam nie ruszać się z miejsca. Czułam się bezpiecznie. Wszystko miało ten sam znajomy zapach wiosny, kwitnących kwiatów i czystej radości.
Rozmyślałam o nadchodzących wakacjach, a co za tym szło, o ślubie mojego taty. Wydarzenie, które zmieni moje dotychczasowe życie, napawało mnie lekkim niepokojem. W końcu będziemy tworzyć prawdziwą, pełną rodzinę. Czy będę potrafiła odnaleźć się w nowej sytuacji? To najbardziej mnie martwiło. Do tej pory byłam tylko ja i mój tata, najmniejsza rodzina na świecie. Ale wkrótce – już oficjalnie – do naszego życia wkroczą Bern i piętnastoletni bliźniacy. A co jeśli nie będę potrafiła być dobrą córką i starszą siostrą? Nigdy nie dogadywałam się z William’em, a od zbliżającego się wielkimi krokami lata staniemy się rodzeństwem. Co jeśli nie będziemy potrafili zakopać toporu wojennego? Nie wyobrażałam sobie, bym na codzień znosiła jego humorzaste i niedojrzałe zachowanie. Do tej pory widywałam go tylko raz na jakiś czas, ale po ślubie mieliśmy zamieszkać wszyscy razem. Co stanowiło kolejny problem, gdyż tata wciąż nie był pewny, czy powinnyśmy zostać w Wersalu, czy przeprowadzić się do Paryża. Przecież nie mogłam stąd wyjechać, za bardzo bym tęskniła za tym miejscem. Nie mogłam od tak wszystkiego rzucić. Westchnęłam. To by było na tyle z dnia wolnego od zmartwień.
Poprawiłam okulary przeciwsłoneczne i utkwiłam wzrok w zakochanej parze, fotografującej właśnie posąg Posejdona przy jednej z fontann.
– Można? – spytał jakiś chłopak i nie czekając na odpowiedź, przysiadł się do mnie. Oczywiście, po co w ogóle pytał? Nie poczułam się, więc w obowiązku mu odpowiedzieć. Zaczęłam rozglądać się po zawiłych ścieżkach ogrodu, obserwując spacerujących ludzi i gołębie dziobiące coś na ziemi.
– Ten facet wcale nie wygląda jak Posejdon. – Usłyszałam po chwili. Spojrzałam na chłopaka, wcale nie ukrywając mojego znudzenia. Wcale nie miałam ochoty wdawać się w pogawędkę z nieznajomym.
– Doprawdy? Zgaduję, że jako nieliczny ze śmiertelników miałeś zaszczyt go spotkać.
– Nie osobiście, bogowie raczej nie kontaktują się z ludźmi. – Nie zwróciłam uwagi na użyty przez niego czas teraźniejszy. Jako grzeczna i dobrze ułożona dziewczyna, postanowiłam pociągnąć rozmowę. Nie często miałam okazję rozmawiać ze świrami.
– No tak, jako bóg ma się pewnie pełno obowiązków. Zarządzanie światem i te sprawy.
Chłopak zaśmiał się cicho, co uznałam za osobistą obelgę. Wyśmiewał się ze mnie, a w końcu to on był tu jedynym wariatem.
– Albo są zajęci własnymi, boskimi tyłkami – odparł cynicznie.
Przyjrzałam mu się dokładniej. Jego przydługie, brązowe włosy sterczały w nieładzie. Wyglądał, jakby po wstaniu z łóżka przeczesał je tylko palcami i wyszedł z domu. Oczy kryły się za okularami przeciwsłonecznymi, ale reszta jego odkrytej twarz była naprawdę przystojna. Miał mocno zarysowaną szczękę i idealnej wielkości usta. „Czemu ci przystojni zawsze muszą mieć jakąś wadę?”
– Może nie jestem ekspertką z mitologi, ale czy przypadkiem nie powinni oni dbać o ludzi? – Rzucił mi dziwne spojrzenie, którego nie potrafiłam rozszyfrować.
– Powinni, i na tym polega cały problem. – Spojrzał na mnie wyczekująco.
– Okey… – „Nie wykonuj gwałtownych ruchów, Rochelle, może sobie pójdzie.” – Więc chyba dobrze, że nie istnieją.
Pokiwał zamyślony głową, po czym nagle wstał i odszedł. Miałam rację, to wariat.
– Do zobaczenia! – krzyknął i wmieszał się w tłum.
Zaczęłam się zastanawiać, czy nie stałam się ostatnio magnesem dla dziwnych wydarzeń i spacerujących w biały dzień świrów.
– Ta dzisiejsza młodzież. – Chwyciłam moją torebkę i skierowałam się do bramy wyjściowej. Koniec relaksu, czas wracać do rzeczywistości – tej bez paplaniny o nieistniejących bóstwach. Zadzwoniłam po Henry’ego. Przynajmniej on nie zachowywał się, jakbym była w ostatnim czasie przybyszem z innej planety. Stary, dobry Henry. Moja rodzina powinna brać z niego przykład.
Przetarłam zmęczone oczy. Wokół mnie na podłodze walały się książki, wszystkie dotyczące greckiej mitologi, które zamówiłam kilka dni temu. Za oknem panowała już ciemna noc, jednak ja wcale nie miałam ochoty kłaść się do łóżka, wręcz przeciwnie, dziwnym sposobem rozpierała mnie energia i chęc do dalszego czytania. Dysleksja już od kilku godzin sprawiała mi problemy w zagłębieniu się w lekturze, ale mimo to nie poddawałam się. Byłam zafascynowana wierzeniami greków. Na lekcjach historii nie wgłębialiśmy się w ten temat, czego żałowałam, bo stare mity i bogowie bardzo mnie zaciekawiły.
Dolałam sobie soku do szklanki i zaczęłam czytać rozdział o wojnie trojańskiej. Kiedy skończyłam, zamknęłam książkę z trzaskiem i położyłam się na podłodze. Zaczęłam rozumieć mój sen o Troi. Eneasz, syn Afrodyty jako jeden z nielicznych zdołał uciec z upadającego miasta. W trakcie ucieczki napotkał Heleną, którą miał zabić, jednak jego matka go powstrzymała. Dokładnie tak jak w moim śnie, choć nigdzie nie znalazłam informacji na temat berła, które mu podarowała. Spodobało mi się, że bogini miłości została ranna, gdy chroniła swojego syna. Choć nie zmieniało to faktu, że to właśnie przez nią rozpętała się cała wojna. Gdyby nie obiecała Parys’owi Heleny, żadnych walk by nie było. Wciąż jednak nie rozumiałam, jak mogłam o tym śnić, nie wiedząc nic wcześniej o tych wydarzeniach. Mimo wyjaśnienia, nie widziałam w tym wszystkim żadnego sensu.
Otworzyłam kolejną z książek i skupiłam się na opowieściach o dokonaniach herosów – dzieci bogów i śmiertelników. Skomplikowane imiona wyglądały jak zlepek przypadkowych liter i wciąż mi się myliły, ale nawet to nie powstrzymało mnie od lektury. Nie zauważyłam, jak godziny szybko mijały, dopóki Marise nie stanęła w progu mojego pokoju. Zapomniałam, że została u nas na noc.
– Chelie, jest czwarta nad ranem, co ty wyprawiasz? – spytała zaspana.
– Czytam? – odpowiedziałam niewinnie. Blondynka podeszła do mnie i zabrała mi książkę z rąk. Najpierw spojrzała na okładkę, a potem na mnie.
– Od kiedy interesujesz się grecką mitologią?
– Jest bardzo ciekawa. – Odebrałam jej książkę i ułożyłam ją na kupce z innymi. Marise usiadła naprzeciwko mnie i popatrzyła na mnie zatroskana.
– Co się dzieje? – I w tym momencie nie wytrzymałam, słowa jakby same wylatywały mi z ust. Opowiedziałam jej o uczuciu bycia obserwowanym, o najadach z jeziora – tego również dowiedziałam się z książek – moich snach o Olimpie i wojnie w Troi. Opisywałam jej wszystko bardzo dokładnie, a kiedy skończyłam, kamień spadł mi z serca. Kiedy wypowiedziałam to wszystko na głos, wydawało się być to jeszcze bardziej zwariowane, ale nie chciałam już męczyć się z tym sama. Kobieta słuchała uważnie, co chwilę przytakując głową, lub zadając pytania.
– Ten dzień nadszedł szybciej niż się spodziewałam – powiedziała na sam koniec mojego sprawozdania.
– Jaki dzień?
– W którym poznasz prawdę. Nie przypadkiem zostałam twoją opiekunką, Chelie. Dostałam zadanie. – Zadanie? O czym ona mówiła? – Ktoś kazał mi się tobą opiekować i wprowadzić w świat bogów. Powiedziała, że sama rozpoznam kiedy to będzie, i chyba właśnie nadszedł ten moment.
– Kto to był? – spytałam niepewnie.
– Nie wiem, jakaś bogini powiedziała mi to we śnie.
– Bogini? Jaka zaś bogini? – Byłam zdenerwowana i nic z tego nie rozumiałam.
– Grecka bogini. Cała mitologia jest prawdą, bogowie istnieją i wciąż sprawują władzę nad światem.
Wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju. Moja niania zwariowała, co ja miałam robić? Przecież nic z tych rzeczy nie mogło być prawdą. Bogowie nie istnieli, to wszystko zostało wymyślone przez ludzi w starożytności. To po prostu nie mogła być prawda.
– Wiem jak się czujesz, też tak się czułam, kiedy się o tym dowiedziałam. Ale pomyśl o tym. Twoje sny to nie przypadek, ktoś chciał żebyś właśnie teraz poznała prawdę.
– Skąd ty o tym wiesz?
– Moja matka jest córką Ateny, wszystko mi opowiedziała.
– To niemożliwe.
Usiadłam zrezygnowana na łóżku. Było to dla mnie za wiele. Nie mogłam w to uwierzyć, ale w głębi duszy wiedziałam, że te ostatnie wydarzenia nie były przypadkowe.
– Dzieci jak ty dowiadują się tego w wieku dwunastu lat. Ktoś celowo nie chciał, byś za szybko poznała prawdę. Mgła wokół ciebie była wyjątkowo gęsta, ale powoli ustępuje.
– Mgła?
– Czary, które nie pozwalają śmiertelnikom na zobaczenie potworów i zdarzeń związanych z mitologią.
– Potwory?! Jakie zaś potwory?!
Kiedy w końcu się uspokoiłam, Marise opowiedziała mi wszystko od początku. Przed kilkoma laty miała sen, podobny do moich, w którym kobiecy głos opowiedział jej o mnie i kazał się mną opiekować. Z początku była niepewna, ale matka przekonała ją, że to zadanie pochodziło od bogów i powinna je wykonać. Przez ten cały czas chroniła mnie przed potworami i przygotowywała mnie na życie herosa. Lekcje łucznictwa były jej pomysłem, miało mi to pomóc w przyszłym walkach. Słuchałam jej w milczeniu, starając się wierzyć w jej słowa.
– To wszystko jest zwariowane – powiedziałam.
– Witaj w świecie półbogów, od teraz wszystko się zmieni. – I nie wiedzieć czemu, uwierzyłam jej w końcu. Od zawsze czułam, że jestem inna niż moi rówieśnicy, teraz wiedziałam dlaczego tak było.
Do myśli, że jestem potomkinią jakiejś greckiej bogini przyzwyczajałam się przez kolejne tygodnie, choć nie zmieniło to całkowicie mojego życia. Wciąż chodziłam do szkoły, spotykałam się z przyjaciółmi, spędzałam czas z rodziną. Czytałam jeszcze więcej na temat mitologi i przykładałam się do lekcji łucznictwa. Często rozmawiałam z Marise o bogach, choć ona sama nie wiedziała więcej niż ja. Byłam wdzięczna losowi, za taką nianię.
Naprawde super! Nareszcie sie dowiedziala o bogach. Ja tam bledow nie szukam ale motywuje cie bys pisala z zapalem i predkoscia swiatla nastepne rozdzialy!
Oh my G. Wreszcie. Czytałam początek i się zajebałam w akcji. Potem dopiero ogarnęłam. Też znasz to uczucie, kiedy tęsknisz za swoim bohaterem i jest nagle tak fajnie jak znów piszesz.
Rozdział bardzo ciekawy. Podoba mi się to, że akcja nie pędzi. Wszystko jest płynne. To czwarty rozdział, a ona dopiero się dowiaduje, że jest półboginią. U niektórych jest tak, że już w pierwszym rozdziale bohaterki zdążyły dwa razy zmienić chłopaka na obozie, więc wiesz.
Ładnie wszystko opisujesz. Szczegóły, detale, przemyślenia. Uwielbiam to i cenię.
Bardzo mi się spodobał motyw z Maxem. Mam nadzieję, że jeszcze to pociągniesz i rozwiniesz.
I oby piąty był szybciej! :*