Hej kochani! Dalej anonimowo. Przepraszam, że tak długo zwlekałam z napisaniem kolejnej części, ale na co dzień mnóstwo spraw i ciężko znaleźć chwilę wolnego. Miłej lektury!
Rozdział III, czyli kolejna wizja z przystojnym (według Nicole) brutalem
Od mojego przyjazdu (albo porwania, jak zwał, tak zwał) minął miesiąc. Nikt nic mi nie chciał powiedzieć. Dosłownie- prawie się do mnie nie odzywali, jedynymi ich wypowiedziami były bardzo lakoniczne sformułowania. Co mogę powiedzieć o jakimkolwiek wytłumaczeniu sytuacji? Nic. Dalej moje wiadomości sprowadzały się do tego, że jakaś Meduza próbowała mnie zabić, a dziwny, tajny dział jakiegoś tam Obozu Herosów ładnie mówiąc ,,przejął mnie’’ (dla mnie porwał, ale im nie wytłumaczysz, eh…).
Jedynym ich bardziej rozwiniętym poleceniem był rozkaz, by uczestniczyć w codziennych, porannych i wieczornych treningach. No, straszne. Myślałem, że skoro w szkole grałem najlepiej w koszykówkę, to tutaj nie będą mieli dla mnie równych. W sumie, to w tym się nie myliłem. Zdecydowanie byłem najgorszy. Męczarnia zaczynała się dwugodzinnym bieganiem. Jeśli zwalniałeś, to trenerka rzucała w ciebie jednorazowym paralizatorem. Był zrobiony z jakiegoś tam jadu i sprawiał, że doznawało się na kilkanaście sekund wstrząsów. Cóż, bynajmniej nie było to przyjemne.
Nie zdziwi Was pewnie informacja, że trenerką był nie kto inny, tylko Nicole. Tak, główna ,,porywaczka’’. Mam na myśli dziewczynę z krótkimi, brązowymi włosami, która zabrała mnie ze szpitala. To ona dawała nam wycisk na ćwiczeniach, chociaż sama wykonywała wszystkie polecenia. Musiała (tak jak my) utrzymywać formę. Była jedną z najlepszych i najbardziej doświadczonych agentek wydziału, jak raz powiedziała mi Megan (nie wierzę, jednak była jeszcze jedna dłuższa wypowiedź!), kiedy zapytałem o ich stosunki. Megan to blondynka – przywódczyni. Wracając do Nicole – faktycznie sprawiała wrażenie weteranki mimo swojego młodego wieku.
Kiedy już zakończyliśmy bieg, rozpoczynaliśmy ćwiczenia wytrzymałościowe. Sto pięćdziesiąt brzuszków, podciąganie na rurze, machanie rękami małych kółeczek przez nieprzerwanie piętnaście minut, i inne w takim stylu. Kolejne były walki- po prostu bez żadnych zabezpieczeń naparzaliśmy się wszystkim, co było pod ręką. To ,,uczyło obrony w wypadku nieprzewidzianych wypadków’’. A na sam koniec dzieliliśmy się na dwie drużyny i graliśmy w takie jakby podchody, z tym że jeżeli druga drużyna złapie pierwszą, to zaczynaliśmy się bić i dosłownie do siebie strzelać. Trening razem trwał około czterech godzin, czyli razem osiem godzin dziennie wysiłku. Po prostu fantastycznie.
Pozostały czas zapełniały nam posiłki oraz różne kursy. Albo z obsługi tych wszystkich urządzeń naprowadzających, albo z rozpoznawania położenia w terenie, albo z pierwszej pomocy, albo z jakichś umiejętności survivalowych. Cóż, na pewno się nie nudziłem. Nawet było całkiem przyjemnie. Wolnych chwil mieliśmy zaledwie czterdzieści minut po obiedzie, tak to odbywały zajęcia z przerwami na posiłki (śniadanie, obiad, kolacja) od godziny 6:30 do 21:30. Ale aż tak bardzo nie narzekałem.
Grupa nie była zła. Co prawda, nie dorównywałem im umiejętnościami, ale mówili, że sobie poradzę, że każdemu na początku było ciężko (dobra, cofam pierwszy akapit – w rzadkich przypadkach jednak się do mnie odzywano) . Ale oprócz zapewnień, iż dam radę, nic więcej nie chcieli powiedzieć. Moim współlokatorem był wysoki, ciemnoskóry Brad. Znakomicie zdawał wszystkie testy sprawnościowe i całą resztę. Ale nie był typem zapatrzonego w sobie snoba, generalnie pomagał mi i udzielał cennych wskazówek. Całkiem spoko koleś. W zespole była też Cassie. Urocza. Podobała mi się z tym swoim anielskim uśmiechem, jasną, bladą cerą i ciemnymi lokami. Nieprawdopodobnie słodka. W szkole było sporo ładnych osób płci żeńskiej, ale takiego dziewczęcego, delikatnego typu urody szukać w moim (byłym) środowisku ze świecą.
Po ostatnich wieczornych ćwiczeniach Nicole kazała mi zostać. Nic nie mówiła, po prostu na coś czekała. Ale nie wychodziło jej stanie w miejscu, dlatego ruszyła na worek treningowy. Z całej siły zaczęła go okładać, jakby zabił jej ulubionego zwierzaczka. Tfu, nie. Nicole nie wyglądała na taką, która miała ulubionego ,,zwierzaczka’’. Ten worek musiał jej zabić tresowanego szakala. Nie mając co ze sobą zrobić, usiadłem na macie pod ścianą. Znudzony, obserwowałem jej poczynania. Przyzwyczaiłem się do nietypowych nawyków Nicole. Każdy ma jakieś natręctwa. Nic nie poradzę, że jej było niekontrolowane okładanie czegoś pięściami.
Po jakiejś godzinie na korytarzu przed salą treningową zadudniły kroki kilku osób. Moja ,,porywaczka’’ natychmiast zaprzestała bić się z domniemanym mordercą jej pupila i spojrzała na mnie. Poczułem, że coś się stanie na moment przed tym, jak do sali wpadli ludzie. Megan i czterech zamaskowanych mężczyzn. O co chodzi tym razem?
Faceci natychmiast pochwycili mnie w powietrze – każdy za jedną kończynę. Dziwne uczucie, być tak zawieszonym w powietrzu. I właśnie to do mnie najpierw dotarło – zdziwienie i zaskoczenie. Dopiero potem strach, gniew i jakieś takie nieokreślone coś, przez co miałem ochotę wrzeszczeć. Nie wiem co to było. Podczas gdy oni mnie szarpali, przywódczyni rozlała jakąś ciecz w krąg wokół nas. Wyjęła zapalniczkę, pstryknęła i pojawił się mały płomyk. Rzuciła w ciecz, która natychmiast buchnęła ogniem. Alkohol.
No, nieźle mnie zestresowali. Kiedy zobaczyłem wyraz twarzy Megan, wcale nie poczułem się spokojniejszy. Była dziwnie spięta, wpatrywała się we mnie z przejęciem. Nicole za to, całkowicie się wyluzowała i spojrzała znacząco na paznokcie, by dać mi i blondynce do zrozumienia, że mało ją obchodzi co się dzieje. W zasadzie to ona uratowała sytuację, bo gdyby nie ten jej znajomy gest, uznałbym, że szóstka przede mną przeszła na stronę jakieś tam Meduzy. Można powiedzieć, że dzięki temu lekko odetchnąłem, choć dalej byłem przerażony wariactwem sytuacji.
Megan podeszła do mnie od boku. Byłem unieruchomiony i nie miałem wpływu na to, co się ze mną dzieje, co bynajmniej nie było przyjemnym uczuciem. Podwinęła mi koszulkę i przemyła pierś wacikiem nasączonym środkiem dezynfekującym. Otworzyła książkę, którą dotąd trzymała pod pachą. Zaczęła uroczystym głosem czytać:
– Tomie Jonathanie Cage’u, herosie Greków, pod naszą pieczą trafiasz do świata mitologii, w którym obowiązują inne zasady niż w świecie, z którego pochodzisz. Znaleźliśmy cię, gdy byłeś ich. Tworzymy cię, gdy jesteś nasz. Spraw, że w przyszłości my będziemy twoi. – Na te słowa sypnęła na mnie jakiś proszek poczym wyszła z pomieszczenia, przeskakując płomienie. Teraz obok mnie stanęła Nicole.
– Przeszedłeś zgodnie z oczekiwaniami treningi i egzaminy. Zatwierdzam, że nadajesz się na członka naszego ugrupowania. – w dalszym ciągu wykazywała, że nie przejmuje się sprawą. Ton jej głosu sprawiał wrażenie znużonego.
Megan wróciła. Niosła ze sobą całkiem duży, rozgrzany do białości przedmiot. Widocznie bała się go dotknąć, trzymała go przez specjalne rękawice. Nagle zrozumiałem. Nie. Nie, nie, nie! Zacząłem ze zdwojoną siłą się wyrywać i szarpać. Nie będą mnie w żaden sposób oznakowywać, nie jestem produktem na półce sklepowej! Faceci w maskach chwycili mnie mocniej i ponownie unieruchomili. Posłałem Nicole błagające spojrzenie. W odpowiedzi mrugnęła. Jej oczy zdawały się mówić ,,To nie jest aż tak straszne’’.
– Od teraz, jesteś nasz i my jesteśmy twoi. – powiedziała Megan i przyłożyła mi wielką pieczęć do piersi. Minęło tylko kilka sekund, nim zacząłem krzyczeć. Blondynka była niezmordowana. Przyciskała mi metal około pięciu minut, mimo, że próbowałem ją odepchnąć, wyrwać się. Zamaskowani jednak dzielnie mnie przytrzymywali. Do oczu napłynęły mi łzy. Ten ból, ten straszny ból. Miałem wrażenie, że całe ciało mi płonie, zachłanne ogniki liżą mi skórę, umieram. To… było nie do opisania. Najgorsze, co kiedykolwiek do tej pory przeżyłem.
Puścili mnie, gdy wyznaczony czas minął. Bolesny upadek nie mógł się równać z tym, co stało się na mojej prawej piersi. Bałem się przyłożyć tam dłoń, nie wiedziałem, co mogę zobaczyć. Oderwane kawałki skóry? Płynącą krew? A może poczułbym kości?
Nie myślałem jasno, póki Nicole nie westchnęła z dezaprobatą i oblała mnie kubłem lodowatej wody. Nie wiem, skąd oni biorą te swoje metody, ale powinni mieć jakieś podstawowe przeszkolenie lekarskie. To, co robią, na pewno nie jest wydarzeniem codziennym.
Dwudziestoczterolatka chwyciła mnie mocno za bark i podniosła. Zdzieliła mnie po policzku.
– Hej, ogarnij się. Nic się nie stało, nie maż się jak beksa. Jesteś w końcu twardy, czyż nie, skarbie?
Przełknąłem ślinę i łzy. Spojrzałem wyczekująco Megan.
– Od teraz, jesteś jednym z nas – zdobyłem się na prychnięcie. – Teraz możemy ci wszystko wyjaśnić… – Spojrzałem na nią z nadzieją. Może nareszcie czegoś się dowiem?
– Jednak musisz jeszcze coś przeczytać. – Na jej sygnał, jeden z zamaskowańców podniósł z ziemi przyniesione ze sobą pudełko. Podał mi je. Wyjąłem pierwszą książkę z wierzchu. Jej tytuł głosił: ,,Percy Jackson i bogowie olimpijscy, czyli przyjemny podręcznik dla początkujących herosów’’.
Och… Super! Podoba mi się. Ja błędów nie szukam, a nic jakoś bardzo w oczy mi się nie rzuciło. Emocje- są, opisy- odpowiednia długość, chęć czytania dalej- ogromna! Bardzo mi się podobało. Czekam na następną część.
Zanim przejdę do właściwego komentarza:
Przez 5 minut przyciskała protagoniście pieczęć do skóry. Jeśli był rozgrzany aż do białości, a pięczeć nie roztopiła się, to w takim razie to był metal.
W przypadku temperatury 55 stopni C, do oparzenie dochodzi w ciągu sekundy.
1. Rozgrzana do białości pięczeć na pewno miała temperaturę wyższą od 55 stopni C
2. Przedmiot był przyciskany 5 minut.
MUSIAŁO dojść do oparzeń III stopnia. Przy tym stopniu oparzenia następuje martwica tkanki. Jeśli pieczęć była PRZYCISKANA to teoretycznie powinna się wbić nawet do kości, czy organów wewnętrznych. Nie wiem jak chłopak nie umarł. Nie wiem jaka musi być ta organizacja, żeby robić TAKĄ rzecz rekrutom. Ale wiem, że ta „inicjacja” była CAŁKOWICIE BEZSENSOWNA! Czemu? W przypadku oparzeń III stopnia, OBOWIĄZKOWA jest szybka transplantacja skóry oparzonemu. I obowiązkowy odpoczynek i regeneracja, trwająca nawet do 2-3 tygodni. Więc jaki SENS ma oznakowanie pieczęcia kogoś, kto chwilę później będzie miał inną, niepoparzoną skórę w miejscu znaku?
I jeszcze jedno: Nigdy nie miałem oparzenia III stopnia, ale sądzę, że żadne słowa nie potrafią opisać tego bólu.
Jedynym kontrargumentem, może być to, że ten proszek jakimś cudem ogranicza ból.
ale tak czy siak nie napisałeś „właściwego” komentarza xD
Ja miałem jak byłem mały. Codziennie do lekarza chodziłem by mi bandaż zmieniał i przez kilka miesięcy do przedszkola nie chodziłem. Tak czy siak bohater musiałby się kurować przez kilka dobrych lat z opcją całkowitego unieruchomienia. Każdy ruch by mu sprawiał cierpienie.
Rozdział mi się podobał, ale jeśli chodzi o to przypalanie, to w stu procentach zgadzam się z Quickdroo.