Nie róbcie tego! Nie chcecie tego! Naprawdę! Uwierzcie mi! Jeśli nie wiecie, czy w ogóle warto się za to zabierać, poczytajcie parę komentarzy do pierwszej serii. Jeśli to was przekona, zacznijcie od samego początku. Jest długi „prolog,” dziesięć rozdziałów pierwszej serii i dziesięć drugiej. Tego jest dużo. Ja wiem. Ale spokojnie, jest czas. Nie musicie się śpieszyć. Ale naprawdę, jeśli chcecie to czytać, to zacznijcie od początku albo nadróbcie zaległości, bo zabieranie się za ten rozdział bez przygotowania nie będzie dobrym pomysłem. Myślę, że osoby, które są na bieżąco z moją twórczością, zgodzą się ze mną.
Tak w ogóle. Kiedy pół roku temu, po dwóch latach miałam come back, razem ze mną wróciło paru starych użytkowników. Gdzie są teraz? Razem z moim opowiadaniem, magicznie pojawiły się też tagi, a teraz widzę, że znów ich nie ma. To bardzo utrudni znalezienie wszystkich prac. Czy to jest jakiś błąd strony? :/
Pozdrawiam
♥Annabelle♥
Rozdział I:
Serce, które umarło…
Było cicho. Nadzwyczajnie cicho. Biorąc pod uwagę panujące od paru dni upały, było to wręcz dziwne i niepojęte. Trzy młode dziewczyny siedziały na swoich miejscach i dla zabicia czasu czytały mdłe romansidła. Co jakiś czas wzdychały znudzone i spoglądały za okno, na zadowolonych wczasowiczów. Zazdrościły im. One zamiast wakacji miały dziesięć godzin monotonnej pracy. Ciągłe telefony, ludzie, którzy wiecznie się na wszystko skarżyli i ból pleców od garbienia się i wstawania. A teraz, zamiast rozkoszować się tą błogą ciszą, wyczekiwały. Czuły, że to cisza przed burzą. Dobrze wiedziały, że popołudniu przybędzie tabun ludzi. Były na to przygotowane.
Nagle usłyszały mocne szarpnięcie drzwiami. Nienawidziły towarzyszącego temu dźwięku. Najczęściej oznaczał kłopoty. Dziewczyny momentalnie drgnęły i podniosły głowy do góry. Na widok wchodzącej do recepcji osoby, zaparło im dech w piersiach. Dwie dziewczyny siedzące przy wysokiej ladzie z ciemnego drewna, błyskawicznie wstały, a trzecia, siedząca z tyłu przy mniejszym biurku, poprawiła włosy i uśmiechnęła się delikatnie.
– Dzień dobry. – odezwał się nowo przybyły mężczyzna i podszedł do lady
– Dzień dobry! – zawołały z entuzjazmem recepcjonistki
Pracownice zlustrowały gościa. Był młody, ale nie tak jak one. One miały po niecałe dwadzieścia lat. A on? Nie były w stanie od razu określić jego wieku. Bardziej interesowała je jego twarz. Mężczyzna był bardzo przystojny. Wyglądał jak aktor z komedii romantycznych. Mężczyźni z takich filmów zawsze byli idealni pod każdym względem. Modna fryzura, czysta cera, proporcjonalne, wyrzeźbione ciało i to coś, co tak działało na kobiety. Ten mężczyzna miał to wszystko. Lśniące, czarne włosy ułożone były niby niedbale, ale zdawało się, że każdy z niesfornych kosmyków opadających na czoło, zna swoje miejsce. Zdecydowanie niezwykłe były oczy. Przenikliwe, głębokie, czarne i pełne blasku. Żadna z dziewcząt jeszcze takich nie widziała. Żadna z nich nie widziała też takiego powalającego uśmiechu, jakim wchodząc, powitał je nieznajomy. Przystojna twarz nie była wszystkim, co urzekło nastolatki. Brunet był bardzo wysoki, tak, że spokojnie mógł się opierać na ladzie. Biała koszula delikatnie opinała się na jego wyraźnie zarysowanych mięśniach. Skóra mężczyzny była bardzo blada, co kontrastowało z kolorem jego włosów, ale nie ujmowało mu to atrakcyjności. Wręcz przeciwnie. Od mężczyzny wprost nie można było oderwać wzroku.
– Tak? W czym mogę panu pomóc? – spytała ożywiona nastolatka i zagarnęła włosy za ucho
Dziewczyna nienawidziła tego pytania. Codziennie po tysiąc razy pytała i mówiła to samo. Ludzie przychodzili albo płacić albo się na coś skarżyć, a ona musiała tego wysłuchiwać, kiwać potulnie główką i starać się zaradzić wszystkim problemom. Bardzo często miała już dość, a tego dnia, nie miała najlepszego humoru, lecz dla tego klienta musiała być przemiła.
Przybyły podrapał się po głowie. Miał bardzo subtelne dłonie.
– Podobno mam tu od dziś rezerwację na pokój.
Głos mężczyzny był taki miły, melodyjny i łagodny, że dziewczętom serca zabiły jeszcze szybciej.
– I chciałby pan teraz odebrać kluczyk, zameldować się i zapłacić, tak?
Było to głupie i oczywiste pytanie, ale nastolatka musiała je zadać. Czasem ludzie przy odbieraniu rachunku mówili, że tak naprawdę, to nie chcą teraz płacić. Po prostu mieli ochotę postać w kolejce pół godziny, wysłuchiwać monologów recepcjonistek na temat zasad obowiązujących na terenie ośrodka i nic więcej. Byli też tacy, którzy na samym końcu orientowali się, że nawet nie mają ze sobą portfela. Dziewczyny były na to wyczulone i wolały z góry uprzedzać klientów, że podchodząc do kasy, zobowiązują się do płacenia. Bo najwidoczniej nie dla wszystkich było to takie oczywiste.
– No tak by było najlepiej. Załatwić to i mieć już spokój. – powiedział i uśmiechnął się do nastolatek, które musiały tłumić błogie westchnienia
– No właśnie, dobrze mieć to już z głowy. – powiedziała druga dziewczyna, bawiąca się ze zdenerwowania długopisem
– Pana nazwisko? – spytała szybko pierwsza nastolatka, ta z brązowymi włosami, chcąc, by to na niej skupił się gość
– Cody Carter. – odpowiedział spokojnie czarnooki
Siedząca z tyłu blondynka, najwyraźniej zajmująca się rezerwacjami, sprawdziła coś w swoim notatniku i pokiwała głową.
– Tak, pan ma pokój numer sześć w Morfeuszu, to jest ten ładny budynek naprzeciwko recepcji, ten z balkonami. – powiedziała jasnowłosa
– Morfeuszu? – spytał rozbawiony klient i uśmiechnął się czarująco – Ciekawa nazwa. – dodał
Blondynka wstała i najbardziej kobiecym krokiem, na jaki było ją stać, podeszła do lady, by położyć na niej srebrny kluczyk z eleganckim breloczkiem z wygrawerowanym numerkiem.
– Dziękuję. – powiedział Cody i wziął kluczyk
– Czy mogę prosić od pana jakiś dokument ze zdjęciem do zameldowania? – spytała brązowowłosa
O tak, na to liczyła. Chciała poznać wszystkie dane osobowe mężczyzny.
– Tak, oczywiście. – zgodził się i sięgnął do jeansów po portfel
Nastolatka biorąc dowód, starała się ukryć drżenie dłoni. Szybko usiadła, ostentacyjnie zarzuciła nogę na nogę i ułożyła włosy tak, by odsłaniały jej szyję i kark. Miała nadzieję, że wciąż czuć jej perfumy. Z nieskrywaną ciekawością czytała informacje znajdujące się na dokumencie.
„Urodziny piątego września… Znak zodiaku to Panna. Mój horoskop twierdził zawsze, że ja i Panna jesteśmy kompatybilni. Rocznik… O matko, zaraz… Ile on ma lat? To będzie… Dwadzieścia sześć. Na pewno? Tak, dwadzieścia sześć. No… To wcale nie tak dużo. Jak by zareagowali rodzice, gdybyśmy zostali parą? To tylko sześć lat, tata by to jakoś przebolał. O matko! Jak był młody, też był ciachem! Brałabym! Kolor oczu – czarne. Wzrost – metr osiemdziesiąt osiem. O matko i córko. Jeju, jest z Nowego Jorku! Zawsze chciałam tam pojechać!”
Dziewczyna wprowadzając dane przy meldunku, starała się pisać jak najładniej, robiąc zawijasy przy każdej literce, aż cały zapis wyglądał jak próbka kaligrafii. Kiedy skończyła, z żalem oddała dokument koleżance, a w zamian wzięła od niej karteczkę z informacjami na temat zarezerwowanego pokoju. Mina szybko jej zrzedła, gdy ujrzała zapis „2+1″. Te proste liczby oznaczały dwie osoby dorosłe i dziecko. To pozbawiło ją wszelkich złudzeń i nadziei. Czarnowłosy najprawdopodobniej przyjechał na wakacje z żoną i dzieckiem. Westchnęła w duchu zawiedziona i zamknęła książkę meldunkową. Starała się nie patrzeć w górę, ale widok był zbyt interesujący.
Odsunęła się i usiadła wygodniej w biurowym krześle. Wychyliła się i dyskretnie spojrzała na dłonie mężczyzny. Od razu zauważyła na jego serdecznym palcu połyskującą, złotą obrączkę.
– Na zewnątrz taki upał, a panie siedzą w klimatyzacji. – rzucił luźno mężczyzna i postukał palcami w blat
Dziewczęta tego nienawidziły, ale kiedy on to robił, było to w porządku.
„Jesteś taki gorący, że od razu mi cieplej.”
– Noo, czasem jest tu bardzo zimno.
– Ale spokój jest, myślałem, że jak przyjedziemy o tej porze, to będzie pełno ludzi.
– Też się dziwimy. Ludzie nie przychodzą, telefony nie dzwonią. Cisza i spokój. – powiedziała blondynka, rozkładając ręce
– Właśnie takie upały są, w zeszły weekend cały czas byli ludzie, w ogóle nie było chwili, żeby długopis odłożyć, a teraz? Pustka. – dodała wypisująca fakturę dziewczyna
Czarnowłosy pokiwał głową.
– Ale to dobrze. Mogą panie trochę odpocząć.
Był taki sympatyczny i miły. I taki przystojny.
„Gdybyś był trochę młodszy, nie miał żony i dziecka… Ech…”
Nagle drzwi ponownie się otworzyły. Brązowowłosa podniosła się lekko i ujrzała młodą kobietę z dzieckiem na ręku. Kobieta ta, była dość niska i drobna, bardzo zgrabna i delikatna. Biała skóra kontrastowała z jej pięknymi, długimi, czarnymi włosami, które wyglądały jak sprężynki i przy każdym ruchu podskakiwały w górę. Oczy kobiety były duże i miały niezwykły, jaskrawy odcień niebieskiego. Jakby były w stanie przeszyć człowieka na wylot. Kobieta wyglądała bardzo młodo i dziewczęco. Uśmiechała się radośnie i przyjaźnie. W letniej, zwiewnej, białej sukience, wyglądała jak Anioł. Zwłaszcza z tym dzieckiem. Maleństwo musiało mieć coś koło roku. Zdecydowanie była to dziewczynka. Było to oczywiste, bo miała na sobie różową, uroczą sukieneczkę i małe buciczki na rzepy, a czarny loczek został spięty słodką kokardką na samym czubku główki. Dziecko było bardzo podobne do matki. Te same oczy, porcelanowa karnacja, lekko zaróżowione jak u lalki policzki i rozkoszny uśmieszek.
Od kobiety bił niespotykany blask. Roztaczała jakąś aurę.
Cody spojrzał w kierunku drzwi, a na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech. Oczy od razu mu się zaświeciły. Widok kobiety i dziecka bardzo go zachwycił.
– Dzień dobry. – powiedziała przyjaźnie czarnowłosa i uśmiechnęła się do recepcjonistek
Miała bardzo miły i delikatny głos. Kiedy weszła, recepcjonistki poczuły lekki wiatr. Ich skóra zjeżyła się, jakby po ich ciałach przeszedł jakiś wstrząs elektryczny.
– Chodź kochanie. Mam już kluczyk i zaraz będę płacić. – powiedział Cody
– Och, to świetnie!
– A co, Annabelle już się za mną stęskniła? – spytał mężczyzna i czule pogłaskał dziewczynkę po policzku
Ta za to uśmiechnęła się i obślinioną rączką dotknęła dłoni taty.
– No co Ty? Przyszłam tu z auta, bo byłam pewna, że zanudzasz panie. Czy mąż opowiadał paniom jakieś dowcipy? Jeśli tak, to przepraszam. On wcale nie jest zabawny. – powiedziała czarnowłosa
Recepcjonistki zaśmiały się.
– Kiedyś Cię moje żarty bawiły. – rzekł mężczyzna
– Zawsze śmiałam się tylko z grzeczności. – wyznała kobieta
– Lana, żono, jak możesz? – pytał Cody i kręcił z niedowierzaniem głową
Nastolatki ponownie się zaśmiały.
Byli idealni. Jak z okładki jakiegoś czasopisma albo z reklamy. Tak, zdecydowanie do siebie pasowali. Jak dwie połówki jabłka. Wizerunek idealnej rodzinki. Mogliby być na wielkim bilbordzie reklamującym nowe mieszkania dla młodych rodziców, czy coś takiego.
– Dobrze, to jest dla pana, proszę zobaczyć, czy się wszystko zgadza. – powiedziała dziewczyna z krótkimi włosami, wstając i podając mężczyźnie fakturę
Cody wziął ją do ręki i szybko przeanalizował.
– Tak, już płacę. – powiedział i wyciągnął gotówkę
W czasie kiedy się rozliczał, jego śliczna żona przeglądała folder ośrodka.
– Powiedzą mi panie jak stąd dojść do centrum i do morza?
– Oczywiście. Do morza prowadzi ścieżka przez nasz camping. Tam jest taka furtka, a potem tylko sto pięćdziesiąt metrów do plaży. A do centrum też można iść lasem, od strony drugiego wejścia, tego głównego. Jakieś dwadzieścia minut piechotą. Z wózkiem też nie będzie problemu. – powiedziała żywiołowo brązowowłosa
– Świętnie, dziękuję bardzo. A dużo jest teraz ludzi na campingu?
– Trochę się zjechało przez pogodę, ale jest jeszcze miejsce.
– Yhm. My to z mężem bardzo lubimy namioty, kiedyś to często byliśmy na różnych biwakach, czasem w samych śpiworach, ale teraz z dzieckiem to tak nie bardzo. Ona jest jeszcze malutka, to nasz pierwszy taki wyjazd, dlatego wzięliśmy pokój.
Dziewczęta pokiwały głowami ze zrozumieniem.
– No oczywiście, jakby się pogoda zepsuła, czy coś.
– A z dziećmi to różnie jest.
– Jeszcze by zachorowała.
– To lepiej nie ryzykować.
Nastolatki mówiły jedna przez drugą, co rusz spoglądając to na Cody’ego, to na Lanę.
– Jak będzie starsza, to przyjedziemy pod namiot. – oznajmił Cody, chowając portfel
– A powiedzą nam jeszcze panie, co tu można robić, bo my tak pierwszy raz i nie bardzo wiemy.
– W centrum jest pełno sklepików, barów, imprez, jest wesołe miasteczko, port, szlaki spacerowe, można zwiedzić latarnię morską, są różne wycieczki i atrakcje.
– Wieczorem nad morzem jest karaoke.
– Och, to coś dla nas! – zawołała Lana – Kiedyś z mężem dużo śpiewaliśmy, pamiętasz?
Cody uśmiechnął się pod nosem.
– Stare czasy. Się było młodym, to się różne rzeczy robiło.
– Oj nie przesadzaj, bo panie pomyślą, że jesteśmy nie wiadomo jak starzy. – powiedziała Lana i szturchnęła męża
– A jedzenie? – spytał nagle Cody, a jego żona wywróciła teatralnie oczami
– Na terenie naszego ośrodka znajduje się dobrze wyposażony sklep i bar, można też sobie zamówić całodzienne wyżywienie. – wyrecytowała krótkowłosa
– O, to super! – ucieszył się Cody i potarł ręce
– To sklep spożywczy, tak?
– Yhm.
– To dobrze, jakby mi zabrakło kaszek dla małej, to kupię.
– Bez problemu, tam jest dosłownie wszystko. Jedzenie, chemia, alkohole.
– Ja akurat nie piję, żona też nie, ale ta tu, ta mała, to alkoholiczką jest. – powiedział mężczyzna i wskazał ręką na córkę, która bawiła się lokiem mamusi
Wszyscy się zaśmiali.
– Jaka ona słodka… – westchnęła rozczulona nastolatka, a dziewczynka zaczęła gaworzyć coś po swojemu
Lana uśmiechnęła się.
– To Annabelle. Annabelle, przywitaj się z paniami. Pomachaj. – powiedziała spokojnie
Dziewczynka spojrzała na nastolatki i zaczęła machać obiema rączkami.
– Awww!
– Urocza jest!
To prawda. Maleństwo było śliczne i pocieszne. Pracownice zazwyczaj nie lubiły, kiedy w recepcji były dzieci. Zawsze hałasowały. Krzyczały, płakały, śmiały się, biegały, skakały, uderzały w ladę lub szklany stół, trzaskały drzwiami, przeszkadzały. Ale Annabelle była inna. Spokojna i rozkoszna. Siedziała grzecznie w ramionach mamy i z zaciekawieniem rozglądała się dookoła.
Dwie nastolatki wyciągnęły niepewnie ręce w stronę dziecka. Dziewczynka dotknęła je swoją malutką rączką i zaśmiała się. Jej śmiech brzmiał jak dzwoneczki. Była jak Aniołek.
Nagle jedna z nastolatek cofnęła rękę.
– Auć, kopnęła mnie prądem. – powiedziała zmieszana
– Oj, przepraszam. Czasem się jej to zdarza. – powiedziała szybko Lana i złapała córkę za rękę
– Nie szkodzi, to przecież nie jej wina. – wypaliła dziewczyna i zawstydziła się
– A na którym piętrze jest nasz pokój? – spytała czarnowłosa
– Na pierwszym. – odparła blondynka – Państwo mają pokój na tydzień, potem on już jest zajęty i w tym terminie wolny mam chyba tylko apartament. – dodała, patrząc uważnie w swój zeszyt
– Och, słyszeliśmy, że mają tu państwo apartamenty, ale my nie potrzebujemy. Za duży by był dla nas. – powiedziała Lana
– Ale może za rok? Przyjedziemy z przyjaciółmi, no i Annie będzie starsza. – dodał Cody i czule pogłaskał córeczkę po główce
– Świetny pomysł! To pewnie będziemy tu dzwonić z rezerwacją.
– Bardzo się cieszymy!
Recepcjonistki się uśmiechnęły.
– Dobrze, nie będziemy już paniom przeszkadzać. Pójdziemy się rozpakować do pokoju. – powiedział Cody i objął małżonkę
Pracownice westchnęły w duchu zawiedzione.
– Jakby mieli państwo jakieś pytania lub problem, to proszę do nas przyjść.
– Tak, mamy otwarte od dziewiątej do dziewiętnastej, więc można przychodzić.
– Dokładnie, proszę przychodzić.
Dziewczyny mówiły jedna przez drugą i stanowczo nalegały, by przystojny Cody jeszcze zaglądnął do recepcji.
Małżeństwo uśmiechnęło się i podziękowało. Pochwalili też miłą obsługę i wyszli z recepcji objęci.
Song 3: https://www.youtube.com/watch?v=LcM9ElA1VHk – Rascal Flatts – What hurts the most
Obudził się.
Gwałtownie otworzył oczy i zerwał się z łóżka. Zaczerpnął łapczywie powietrza. Niepohamowany strumień łez spłynął mu po policzkach. Rzucił się z powrotem na pościel. Przyłożył twarz do poduszki i stłumił szloch.
Nienawidził tych snów. Snów o Lanie. Snów o ich szczęśliwym życiu. Snów, które nigdy się nie spełnią.
Przez dłuższy czas nie mógł się uspokoić. W jego głowie kotłowały się myśli o niej.
Pozwalał łzom płynąć. To mu nie przeszkadzało.
Uchylił jedno oko i zza ciemnych zasłon, ujrzał próbujące przebić się do ciemnego pokoju promienie słoneczne. Na zewnątrz musiało być bardzo jasno. Z nieba spadał śnieg. Wiedział jaki jest dzień.
Osiemnasty styczeń. Minęło pół roku od śmierci Lany. Dokładnie sześć miesięcy temu odeszła na zawsze. On wciąż nie mógł tego zaakceptować. To wszystko było zbyt świeże, zbyt bolesne.
Był wrakiem. Niczym. Nic się dla niego nie liczyło. Nic nie miało sensu. W jego środku coś pękło, umarło razem z nią. Nie potrafił sobie z tym poradzić. Nawet nie próbował. Nie walczył.
Żył z dnia na dzień, nie oczekując niczego od przyszłości. Nie planował, nie marzył, po prostu egzystował. Nie wiedział co dalej będzie z jego życiem. Nawet go to nie obchodziło. Został tylko ból. Ból bez miłości.
Zamknął oczy i powróciły wspomnienia.
Znów byli razem. Ujrzał ją uśmiechniętą. Szczęśliwą. Żywą. Byli nad jeziorem i pływali kajakiem. On syn Hadesa, ona córka Zeusa. Nie powinni lubić wody, wręcz powinni się jej bać, ale ona przecież tak uwielbiała pływać i obserwować najady.
Potem przypomniał sobie wspólne spacery i rozmowy. Jej błyszczące oczy.
Znów po policzkach spłynęły mu łzy.
Podniósł się powoli i usiadł na łóżku. Przetarł dłońmi twarz i nabrał głęboko powietrza. Rozejrzał się po ciemnym wnętrzu domku. Nienawidził go. Nienawidził wszystkiego co było związane z mrokiem. Dlaczego musiał być synem Hadesa? Dlaczego? Nigdy nie chciał taki być. Pragnął normalności i szczęścia, a nie wiecznego smutku i rozpaczy.
Jego brata nie było. Musiał wyjść wcześniej. I dobrze.
Chłopak miał dość udawania przed nim, że jest w porządku, bo wcale tak nie było. I wszyscy o tym wiedzieli.
„Pół roku… Wciąż nie mogę uwierzyć, że odeszłaś. To trudne, radzić sobie z bólem straty po Tobie, gdziekolwiek pójdę, ale robię to. To trudne, uśmiechać się, widząc naszych wspólnych przyjaciół, kiedy ja jestem sam. Wstaję, ubieram się, żyję z tym żalem, lecz wiem, że gdybym mógł cokolwiek zmienić, oddałbym wszystkie niewypowiedziane słowa, które od dawna noszę w sercu. I miałem Ci jeszcze tyle do powiedzenia. I patrzyłem jak odchodzisz. I już nigdy się nie przekonam, jak mogło by być, bo nie wiedziałaś, że Cię kocham i że to uczucie było prawdziwe. To chyba boli najbardziej. Utraciliśmy coś, jeszcze zanim tego doświadczyliśmy.”
W końcu zmusił się do wstania z łóżka. Powlókł się do łazienki, by wziąć prysznic. Liczył, że to choć trochę go orzeźwi i ukoi nerwy. Z bezsilności i wściekłości uderzał pięściami w ścianę. Był to sposób, by mógł się wyżyć i uwolnić tłumione w sobie emocje.
~*~
Siedział na zimnej ławeczce i pustym wzrokiem patrzył przed siebie.
Wokół panowała cisza. Było to typowe dla tego miejsca. Nie było też nikogo, kto by mu przeszkadzał. Zresztą, obecność innych ludzi i tak była mu obojętna. Nie zwracał na nich uwagi.
Padał gęsty, puszysty śnieg, który pokrywał ziemię, chodniki i ulice. Od czasu do czasu zawiał lekki wiatr. Nie był jednak uciążliwy.
Cody ubrany był w grubą kurtkę, a szyję miał owiniętą szalikiem. Głowę ukrył pod rozłożystym kapturem. Ręce trzymał w kieszeniach jeansów. Tępym wzrokiem patrzył na grób.
Pomnik Lany był niewielki, o kwadratowym kształcie. Raczej skromny, z białego kamienia. Na dość wysokiej płycie, wyrzeźbiony był smutny Anioł, który trzymał w ręku różę. Na środku, złotymi literami zostało wygrawerowane nazwisko i imię dziewczyny, oraz dwie daty. W prawym, górnym rogu, w okrągłej, subtelnej ramce, umieszczone było zdjęcie nastolatki. Piękne, czarne loki, śliczna twarz o delikatnych rysach i porcelanowej cerze, para niezwykłych, dużych, lodowych, niebieskich oczu, prosty nosek i radosny, ciepły uśmiech.
Lana spoglądała na niego z fotografii. Taką ją zapamiętał. Taką chciał ją zawsze pamiętać.
Chłopak dostrzegł, że zgasł znicz, więc wstał i wyjął z kieszeni zapałki, by go ponownie podpalić. Gdy to zrobił, przestawił inne świeczki, by wyglądały ładniej, oraz poprawił w wazonie świeże kwiaty, które przyniósł dla niej tego dnia. Ona bardzo lubiła kwiaty. Najbardziej róże.
Usiadł ponownie na ławeczce i westchnął ciężko.
– Lana… – szepnął cicho – Co mam zrobić ze swoim życiem? Proszę, pomóż mi. Dlaczego zostawiłaś mnie samego?
Patrzył się długo na jej zdjęcie. Od zimna spierzchły mu usta, a na włosach pojawił się lekki szron. Nagle usłyszał za sobą kroki.
– Mieliśmy pojechać razem, po śniadaniu. – powiedziała osoba za nim
Znał ten głos. Bardzo dobrze.
– Nie mogłem czekać. – odparł ciężko
Po chwili, na ławce obok niego usiadł wysoki blondyn. Ubrany był w grubą, białą kurtkę. W jasnych włosach zagościły płatki śniegu. Duże, niebieskie oczy miał smutne, co pasowało do jego poważnego wyrazu twarzy, ale sprawiało, że nie przypominał dawnego siebie.
Siedemnastolatek westchnął ciężko.
– Jak się czujesz? – spytał
Cody prychnął.
– Głupie pytanie, wiem. Ale wypada spytać. Tak z grzeczności.
Obaj wpatrywali się w zdjęcie.
– Już nigdy nie będzie tak samo.
– Bez niej nie…
Blondyn odchylił głowę do tyłu, by uniemożliwić łzom spłynięcie mu po policzkach. Pociągnął nosem.
– Nie chcę, by Lana widziała, że płaczę. Nie chciałaby tego. – oznajmił chłopak, choć Cody wcale nie musiał tego wiedzieć
Milczeli. Długo. Po prostu rozmyślali i wspominali nastolatkę. Coraz rzadziej rozmawiali. Cody zamykał się w sobie bardziej i bardziej, a Danny nie potrafił do niego dotrzeć. Przyjaźnili się i po śmierci Lany byli dla siebie wsparciem. Razem przez to wszystko przechodzili, jednak syn Apolla starał się ruszyć z miejsca. Musiał. Nie chciał pogrążać się w rozpaczy. Ona by tego nie chciała. Pragnęła, by żył dalej, by był szczęśliwy, by się rozwijał. Pamiętał jej ostatnie słowa. I choć cierpiał z powodu jej odejścia i nie było dnia, by nie myślał o tej ślicznej dziewczynie, nie mógł sobie pozwolić na depresję. Co innego Cody. On się całkowicie załamał. Upadł na dno rozpaczy i nie miał siły się z niego podnieść. Nie można było powiedzieć, że żył. Nie, on funkcjonował. Danny bał się o niego. Czasem czuł, że chłopak jest dalej wśród żywych, tylko ze względu na obietnicę złożoną Lanie i dlatego, że nie mógłby zmarnować jej poświęcenia. Oddała za niego życie, więc on musiał to szanować. Syn Hadesa był jego najlepszym przyjacielem i blondyn pragnął, by miał on jednak więcej powodów, by stąpać po ziemi. Cody doceniał starania przyjaciela, ale prawda była taka, że jedyną osobą, z którą chciał porozmawiać o śmierci Lany Rose Conners, była Lana Rose Conners.
– Hej Lanuś… – powiedział nagle Danny i wymusił uśmiech – Tęsknię za Tobą, wiesz? Zastanawiam się co u Ciebie. Czy mnie słyszysz? Jesteś tu teraz z nami? Chciałbym, żebyś była obok. Tak bardzo bym tego chciał…
Z oczu blondyna popłynęły łzy. Tym razem ich nie powstrzymywał.
– Jest już zima, a ziemię pokrył śnieg. Ale niedługo znów będzie wiosna i zakwitną kwiaty. A potem lato i jesień i tak w kółko i… I Ciebie dalej nie będzie.
Danny przetarł twarz drżącą ręką. Dłoń całą miał czerwoną od zimna.
– Jest mi tak smutno Lanuś. – powiedział płacząc
Cody dalej milczał. Nie reagował na zachowanie Danny’ego. Był jak kamień. Siedział i tępym, pustym wzrokiem wpatrywał się w zdjęcie.
– Nie wierzę, że minęło już pół roku. Jak to możliwe? Wciąż pamiętam jak się razem śmialiśmy. Pamiętam, jakie mieliśmy plany. I w jednej chwili… – urwał, bo nie był w stanie mówić dalej
– Danny.
Blondyn zacisnął powieki, zęby i pięści.
– Miałaś problem z dotrzymywaniem obietnic, prawda? Ale ja mogę Ci coś przyrzec. Nigdy o Tobie nie zapomnimy, mała. Nigdy. Nieważne ile minie czasu. Zawsze będziemy Drużyną Szóstą.
Danny spuścił głowę i szlochał.
Czuli się tacy samotni. To ona była spoiwem, ona ich razem połączyła. A gdy odeszła, wszystko zaczęło się rozpadać.
Kiedy blondyn się już wypłakał i uspokoił, poczuł się lepiej.
– Pamiętasz jak był bal z okazji pierwszej rocznicy wygrania wojny? – spytał
Cody pokiwał głową.
– Wyglądała jak księżniczka. Wiedziałem, że chciała wtedy być z Tobą, ale i tak byłem zły, że poszła z moim bratem, a nie ze mną. Nigdy nie wybrała mnie. Byłem zazdrosny, ale mimo to, kiedy widziałem, że idziesz się z nią spotkać na tarasie, przez jakiś czas odciągałem Jessy’ego, by wam nie przeszkodził. Bo pragnąłem jej szczęścia bardziej niż swojego. Bo była dla mnie najważniejsza.
Słowa Danny’ego zawisły w powietrzu. Cody nie wiedział co na to odpowiedzieć. To i tak nie miało już przecież znaczenia.
– Może gdyby wybrała Ciebie, to by żyła. – rzekł ponuro
– Przestań. Nie mów tak. Nie możesz się za to obwiniać.
– Ale to przecież prawda.
– To była jej decyzja. Przypomnę Ci, że dawno temu, Ty zrobiłeś to samo dla mnie.
Danny miał rację. Kiedy mieli jeszcze po piętnaście lat, Cody własnym ciałem ochronił blondyna, dzięki czemu uratował go od śmierci. Sam wtedy omal nie umarł, ale także tamtego dnia ocaliła go Lana. Była jego bohaterką.
– Pamiętasz, jak rok temu w listopadzie się przeziębiłem? – zagadnął Danny ponownie
– Lana się wtedy Tobą opiekowała. – powiedział Cody
– Nie pozwoliła mi zostać w pokoju, tylko przeniosła do lecznicy.
– Razem z Danielle, przez ponad tydzień robiły Ci rosół i herbatki.
– Zmieniały okłady i dawały leki. – dodał blondyn i uśmiechnął się lekko
– No tak, pamiętam. Ale co to ma do rzeczy?
– Nie domyśliłeś się, że po dwóch, trzech dniach byłem zdrowy? – spytał retorycznie Danny
Syn Apolla spojrzał w błękitne niebo.
– Wiesz jak to ze mną jest. Szybko doszedłem do siebie, ale udawałem. Udawałem, bo to było takie miłe, gdy ktoś się mną opiekował. Nikt tego wcześniej nie robił i zawsze radziłem sobie sam. Dlatego tak się cieszyłem, kiedy Lana przy mnie była. Bardzo się o mnie martwiła i troszczyła. Była wrażliwa i miała dobre serce. Byłem szczęśliwy, kiedy się mną zajmowała. Chciałem, by zawsze tak było.
Danny uśmiechnął się na to wspomnienie. Spoglądał na niebo, z którego wciąż spadał śnieg. Otrzepał włosy z białych płatków i pociągnął nosem.
Chłopcy długo jeszcze siedzieli przy grobie Lany i rozmawiali.
Tego samego dnia, wieczór…
Stanęli pośrodku polany z domkami. Wcześniej Danny już wszystko przygotował. Ku jego zdziwieniu, pomógł mu w tym jego starszy brat, Jessy. Grupowy domku był chyba jedyną osobą z jego rodzeństwa, z którą nie utrzymywał bliższych stosunków. Wciąż widzieli w sobie rywali.
Cody wziął do ręki mikrofon i poprawił na ramieniu pasek od akustycznej gitary. W czasie ostatnich przygotowań, zebrało się wielu obozowiczów. Stanęli w kółku.
– Cześć. – powiedział Danny do mikrofonu – Pewnie część z was wie, jaki dziś jest dzień. Na pewno wiecie, bo co miesiąc tu występujemy. – dodał skrępowany, a zebrani pokiwali głowami
Na obozie padał śnieg i choć nie było zimno, to i tak ubierano się w ciepłe kurtki i płaszcze.
– Dzięki za przybycie, możemy zaczynać. – oznajmił Danny i wymusił uśmiech
Cody zamknął oczy i wziął głęboki wdech. Ścisnął w palcach czarną kostkę i przejechał nią delikatnie po strunach. Rozległ się piękny dźwięk. Melodia była bardzo wolna, spokojna, cicha i smutna. Wydawała się dość prosta, ale gdy się wsłuchało, dało się wychwycić miliony innych dźwięków, które tworzyli obaj chłopcy. Brunet na początku tylko nucił.
(Cody)
W moich wspomnieniach wyglądasz tak samo,
Jak tamtego letniego, ulotnego dnia.
To wydarzyło się naprawdę dawno temu,
W miejscu, do którego nigdy już razem nie pójdziemy.
Zgubiłem tam swoje serce,
Zgubiłem tam dawnego siebie…
(Danny)
Ludzie mówią, że jestem pomyłką.
Tylko ten frajer z lustra się do mnie uśmiecha.
To nieudacznik, przegrany, który zawsze żyje w cieniu.
Mój najlepszy przyjaciel.
Dlaczego znów jest tak samo?
Nie chcę żyć w tym świecie…
(Cody)
Pośród tylu spadających gwiazd,
Czuję się dziś bardzo samotny.
Proszę, pomóż mi.
Wiem, że już nie będzie tak samo,
Bo serce, które umarło, nie potrafi bić.
Tonę w mroku swojej duszy…
(Danny)
To uczucie było zbyt trudne dla Ciebie.
Dla mnie trudne jest życie bez marzeń.
Byłem walczącym we śnie,
ukrytym pod skrzydłami Anioła wojownikiem.
Teraz jestem tylko ofiarą okrutnego losu.
Nie mając własnego miejsca, idę samotnie przez świat…
(Cody)
Stojąc pod gołym niebem, krzyczę głośno Twoje imię.
Czy słyszysz mnie teraz?
Pragnę, byś zabrała mój ból.
Wiem, że jeszcze kiedyś się spotkamy,
A smutek spłynie po naszych policzkach rzeką łez.
Dziś muszę tylko nauczyć się żyć w świecie, w którym nie istniejesz…
Walentynki…
Tak przybity i zdołowany jak tego dnia, nie był dawno. Gorzej nie byłoby nawet, gdyby przejechał po nim walec.
Kiedy wszedł do pawilonu jadalnego, zrobiło mu się niedobrze. Czemu nawet tam, musiały być te durne dekoracje? Myślał, że po wyjściu z domku, nie może go czekać już nic gorszego.
Żył na obozie od lat i spędzał tam praktycznie każde święto. Wielokrotnie, gdy mieszkał w domku Hermesa, widział jak ten, na jeden dzień zmienia się w piernikową chatkę. Pełno słodyczy i serduszek. To było straszne. Przerażało go to już wtedy, gdy był małym chłopcem.
Zeszłoroczne Walentynki spędził u ojca. Tam nie obchodzono tego święta, choć Persefona starała się, by choć na trochę zapanowała milsza atmosfera. W pałacu gdzieniegdzie wisiały czarne serduszka, a sam Hades nie chciał robić przykrości żonie, więc zgadzał się na ciasta w kształcie serc, czy przyjemną muzykę przy posiłkach. Cerber dostał wiele przysmaków, Charon premię, a dusze błąkające się po Łąkach Asfodelowych nosiły na szyi wieńce z papierowych serduszek.
W każdym razie, miał nadzieję, że w tym roku, jego domek zostanie oszczędzony. Jakże się mylił. Może i nigdy nie lubił swojego ciemnego lokum, ale nie sądził, by walentynkowe ozdoby mogły jakoś pomóc. Budynek wyglądał, jakby zwymiotował na niego jednorożec. Brakowało tylko tęczy. Cody długo wpatrywał się w brokatowe napisy na szybach i zadawał sobie pytanie, jak to się w ogóle stało. Odpowiedzią były oczywiście dzieci Afrodyty. Wszystkie były chore na punkcie tego święta. Co rok przygotowywały się do tego wydarzenia już dwa tygodnie przed. Ich rozpiski przypominały plany podboju. Niejeden strateg mógłby im pozazdrościć. Sam kiedyś słyszał, jak jedna córka Ateny chwaliła ich pracę. Dzieci bogini miłości bardzo poważnie do tego podchodziły. Zależało im na uznaniu matki, chcieli w ten sposób ją uczcić, więc w nocy dekorowały domki i inne budynki, a przez cały dzień roznosiły wypieki, kartki, prezenty i życzenia. Wszędzie serca, brokat, róż, czerwień, satyna i kicz. Zwykła tandeta. Naprawdę, czy ci ludzie nie mają co robić z czasem, tylko marnować go na takie pierdoły?
Westchnął i jeszcze zanim podszedł do swojego stolika, napotkał wiele dziewczęcych spojrzeń. Półboginie patrzyły na niego oczarowane i onieśmielone. Uważnie go obserwowały. To było denerwujące.
Spostrzegł różowo-czerwony stosik na stoliku Hadesa. Żołądek podszedł mu do gardła.
„Dlaczego to się dzieje..?”
Stanął i spojrzał na podarunki. Westchnął ciężko i usiadł. Dokładniej zlustrował prezenty. Pudełka czekoladek, jakieś perfumy, misie, kartki z życzeniami, świeczki i jeszcze inne rzeczy, których wolał nie dotykać. Najbardziej zmartwiły go czekoladki. Wiedział, do czego są zdolne dziewczyny i wiedział, że miłosne zaklęcia Afrodyty, czy eliksiry od Hekate, mogłyby mu bardzo zaszkodzić. Nie chciał mieć z tym nic wspólnego. Najostrożniej jak się dało, przesunął piekielne podarki daleko od siebie.
– Cześć. – powiedział Nico, siadając obok niego
Nie podniósł wzroku na brata. Uparcie wpatrywał się w pusty blat przed sobą.
– Ooo! Czekoladki! Ciekawe jakie mają nadzienia!
Młody Di Angelo zaczął przetrzepywać opakowania cukierków. Cody nie zwracał na to uwagi. Po chwili podszedł do trójnogu, by złożyć bogom ofiarę. Jak zwykle, nie wiedział co pomyśleć. Nie miał za co dziękować i o co prosić.
Wracając do stolika, ujrzał jak Danny i Nico łapczywie pochłaniają czekoladki.
„O bogowie, za co..?”
Spojrzał na nich szeroko otwartymi oczami.
Danny szybko schował za siebie pudełko. Cały był umorusany czekoladą.
– Cześć stary. – powiedział z pełną buzią – Nie chciałeś tego zjeść, prawda? – spytał, a z ust wypłynęło mu owocowe nadzienie
– Co Ty robisz? – spytał spokojnie
– No co? I tak byś ich nie ruszył. – powiedział Danny i wzruszył ramionami
– Nie powinniście ich jeść. – rzekł brunet i rozejrzał się dyskretnie
– Żałujesz nam? – spytał Nico i wepchnął do ust garść cukierków
Cody stęknął cicho i klapnął na ławkę przy stoliku. Nie miał siły im tego tłumaczyć. Obawiał się, że niedługo sami się o tym przekonają.
Jakiś czas później…
Wpatrywał się w trzymanego przez siebie, białego misia. Był słodki. Na pewno by się jej spodobał. Lubiła takie rzeczy.
Podniósł się z ławki, pochylił się nad nagrobkiem dziewczyny i położył przy nim owiniętego wstążką pluszaka. Następnie poprawił w wazonie bukiet czerwonych róż i ponownie usiadł na oblodzonej ławeczce.
– Wszystkiego najlepszego z okazji Walentynek. Czy coś… – mruknął, patrząc na zdjęcie dziewczyny
– Najpierw spacer, czy jedzenie? – spytał
– Hhmm… – dziewczyna nadęła policzki – Spacer, bo po nim zgłodnieję, więc akurat jedzenie.
– Dobrze, jak sobie życzysz. – zgodził się chętnie
– Albo nie! Najpierw jedzenie, bo potem na spacerze spalę kalorie!
Brunet zaśmiał się, objął dziewczynę i przyciągnął ją do siebie.
– To może jedzenie, spacer i jedzenie?
– Jak Ty mnie znasz.
Niebieskooka uśmiechnęła się szeroko.
– Bo wiesz, jedzenie nie pyta…
– Jedzenie rozumie. – dokończył za nią i oboje się zaśmiali
– Ciasto, czy lody? – spytał
Spojrzała na niego, przechylając głowę na bok.
– No tak… Ciasto z lodami. – mruknął, westchnął i pocałował dziewczynę w czubek głowy – Gdzie Ty masz czapkę?
– A po co mi czapka? – spytała, wsuwając palce w jego dłoń
– Śnieg pada, jeszcze mi się przeziębisz. – oznajmił, a ona pokazała mu język
Szli ulicami Nowego Jorku w walentynkowy wieczór i właśnie wracali z kina. Ubrani byli w zimowe płaszcze. Wciąż się śmiali i żartowali. Miasto pokryte było śniegiem, a sklepowe witryny zdobione były serduszkami i pluszakami.
Z tych błogich wyobrażeń wyrwał go dźwięk przychodzącej wiadomości. Zmarzniętą dłonią wyciągnął telefon z kieszeni jeansów.
– „Ziomeczku, niedobrze mi! I chyba się zakochałem.” – przeczytał na głos
Westchnął ciężko i spuścił głowę.
– Danny chyba znów wpakował się w kłopoty. – dodał
Jednym dotknięciem ekranu wybrał numer przyjaciela. Ten odebrał po dwóch sygnałach.
– W kim? – spytał Cody
– Nie wiem. – wymamrotał Danny
– Jak to nie wiesz?
– No jeszcze nie wiem. Czuję, że muszę… Że zaraz… Gdzie jest moja miseczka?
Cody przetarł twarz.
„I pomyśleć, że to mogłem być ja.”
– Cody, kocham ją.
– Kogo? – powtórzył cierpliwie brunet
– Nie wiem jak ma na imię, ale jest miłością mojego życia. Weźmiemy ślub i zamieszkamy na farmie z koniem Adolfem.
– Danny, weź Ty się do cholery ogarnij.
Kiedy to powiedział, coś ukuło go w sercu. Lana zawsze tak mówiła…
– Nie wiesz, gdzie jest mój brat? – spytał szybko
– Chyba płacze.
– Dlaczego?
– Z miłości. Miłość to ból.
– Coś o tym wiem… – przytaknął Cody, patrząc na zdjęcie Lany
– Myślisz, że powinienem jej powiedzieć?
– Ale co?
– Że ją kocham.
– Ale komu? – dopytywał Cody
– Nie wiem. – wymruczał blondyn
– Przyjadę niedługo. Nie rób niczego głupiego.
– Dobrze, dobrze. Aha! Wiesz, że dostałem kartki walentynkowe? To miłe, nie? Ty też, wziąłem je dla Ciebie.
– Możesz je wyrzucić.
– Ale dlaczego? Niektóre są naprawdę ładne.
– Nie chcę ich.
Na chwilę zapadła cisza.
– Jesteś u niej, prawda?
– Yhm.
– W porządku. To czekam.
Skończyli rozmowę, a brunet ponownie ciężko westchnął.
Kilka dni później…
Stali przed drzwiami kilka minut, zanim odważyli się zapukać. Usłyszeli powolne kroki i po chwili, z lekkim skrzypnięciem, drzwi otworzyły się. W progu stała kobieta w średnim wieku. Była wątła i szczupła. Wychudłe plecy okryte miała grubym paltem. Jasne włosy z ciemnymi odrostami były nieuczesane, a niebieskie oczy pełne smutku. Na zmęczonej twarzy pojawił się blady uśmiech.
– Witajcie chłopcy. – powiedziała ciepło
Cody i Danny weszli do środka i przywitali się z rodzicami Lany. Ojciec dziewczyny również zmizerniał. W ciemnych włosach pojawiły się siwe pasemka, a na twarzy zmarszczki. Przez te kilka miesięcy, postarzał się o lata.
Chłopcy regularnie odwiedzali rodziców przyjaciółki. Byli jej to winni. Nie chcieli zostawiać ich samych z żałobą i smutkiem. Czuli się potrzebni sobie nawzajem. Spotykali się, rozmawiali, jedli razem posiłki, wspominali Lanę. Zawsze ktoś płakał. Panowała specyficzna atmosfera.
Weszli do salonu. Kiedyś obaj tak bardzo lubili to mieszkanie. Spędzali tu dużo czasu. Rodzina dziewczyny uwielbiała ich zapraszać. Zawsze czuli się tu tak swobodnie. Kiedy przyszli tu po raz pierwszy, zostali na noc w pokoju Jake’a. Od razu zostali ugoszczeni.
Danny momentalnie przypomniał sobie, jak wszyscy razem jedli przyrządzone przez Claire naleśniki. Był wtedy taki szczęśliwy… Zawsze zazdrościł Lanie. On wiele lat spędził w domu dziecka. Nikt go nigdy nie adoptował, nie był nawet w rodzinie zastępczej. Nie znał rodzinnej miłości, ciepła i bezpieczeństwa. Pragnął tego co miała jego przyjaciółka. Przez całe dzieciństwo czuł się gorszy i pokrzywdzony. Myślał, że nie zasługuje na to, by mieć rodzinę. Zawsze przecież był niegrzeczny, hałasował i rozrabiał. Nazywano go „złym dzieckiem” i „niegrzecznym chłopcem.” Ktoś taki nie mógł mieć rodziny, bo rodzinę dostawały tylko grzeczne i mądre dzieci. A Danny był we wszystkim najgorszy.
Chłopak spojrzał na duży, drewniany stół, a jego umysł przywołał wspomnienie o świętach Bożego Narodzenia. Jego pierwsze takie święta. Były niezapomniane…
– Danny, odpakuj ten prezent!
– Szybciej, chcemy zobaczyć co jest w środku!
– Nie! Opakowanie jest takie piękne, nie chcę go rozrywać!
– To tylko papier!
– Danny!
– Wow! Zobaczcie co dostałem!
– Ale super!
– A kiedy śniadanie?
– Ty to tylko o przyziemnych potrzebach.
– Jestem głodny!
– Uważaj na bombkę, bo spadnie!
– To moja ulubiona! I na Aniołka uważaj, sama go zrobiłam jak byłam mała!
– To już wiem, dlaczego jest taki brzydki.
– Goń się leszczu!
Przypomniały im się niezwykłe noce filmowe, które w mniejszym lub większym gronie urządzali pod nieobecność rodziców Lany.
– Lanuś, tak nie może być. Ja się nie godzę.
– Ależ Danny!
– Nie próbuj mi słodzić. Podjąłem już decyzję.
– Ale…
– Nie Lanuś!
– Danny, cóż za stanowczość.
– W sprawach jedzenia trzeba być twardym.
– No dobrze, dobrze. Każdy smak chipsów będzie w osobnej misce, jak sobie życzysz. Zadowolony?
– Można to tak ująć.
– Oglądamy w końcu?
– A wybraliście chociaż film?
– Oj…
– Jebacz pod stołem!
– Aaaa!
– Danny, Ty szujo!
– Znów was nabrałem!
– Zginiesz.
– Jake zasnął. Umalujmy go!
– Robię to tak często, że już mi się znudziło. Ale mogę pomalować Ciebie.
– Pomaluj Percy’ego.
– Weź się ode mnie odczep, ja tu tylko jem!
– A dołożyłeś się do tych orzeszków?!
– Macie orzeszki?!
– Podziel się!
– Nie!
– Tyson, zabierz mu!
– Bracie, nie słuchaj go!
– Ej, bo filmu nie słyszę!
Wspomnienia huczały im w głowach.
Sercem tego domu był zdecydowanie salon. Obaj spędzili tu naprawdę wiele miłych i radosnych chwil.
Usiedli na sofie. Wszędzie stały lub wisiały ramki ze zdjęciami Lany, w każdym okresie życia. Na każdym była uśmiechnięta. Cody przez to czuł się trochę jak w świątyni. Nie miał pewności, czy to pomaga jej rodzicom w ukojeniu bólu, czy wręcz go potęguje, ale jeśli im to nie przeszkadzało, nie zamierzał tego komentować. Patrzył na nią, a serce ściskało go coraz bardziej i bardziej.
– Przyniosłam wam sok. – powiedziała Claire i postawiła na stole szklanki
Chłopcy podziękowali skinieniem głowy.
– Rozumiem, że Jake znów nie przyszedł. – powiedział zawiedziony Mark i usiadł przy stole
– Obiecał, że następnym razem na pewno przyjdzie. – zaręczył Danny
– Ostatnio też tak mówił. – powiedziała cicho kobieta i jeszcze bardziej opatuliła się paltem
Nie wiedzieli co powiedzieć, więc zamilkli.
– Co u was słychać? Wydarzyło się coś ciekawego? – spytał Mark, by przerwać ciszę
Pokręcili głowami. Znów cisza. Słychać było jedynie tykanie zegara w kuchni.
Każde kolejne spotkanie było coraz trudniejsze. Myśleli, że będzie łatwiej. Że z czasem to wszystko się jakoś ułoży. A było wręcz odwrotnie. Smutek po kolei przytłaczał każdego z nich coraz bardziej. Rodzice Lany mało rozmawiali, oddalali się od siebie, zajmowali się pracą, choć nawet to, nie potrafiło ich już tak zająć, a ich jedyny syn, rzadko ich odwiedzał.
– Gorsza od śmierci jest tylko strata dziecka. – odezwała się nagle Claire – Ja… ja to czułam. Pamiętam naszą rozmowę telefoniczną, zanim to się stało. Wiedziałam, że coś jest nie tak. Matki czują takie rzeczy. – dodała, patrząc w okno i trzymając prawą dłoń na sercu
– Lana nie była naszym biologicznym dzieckiem, ale zawsze kochaliśmy ją tak, jakby była. Nic innego nie miało znaczenia. – powiedział Mark
– Była naszym darem z nieba. Obiecaliśmy się nią opiekować, ale zawiedliśmy.
– To nieprawda. Zrobili państwo wszystko, co tylko się dało. – rzekł Danny
Claire usiadła przy stole.
– Od początku nie mogłam mieć dzieci, choć bardzo chciałam. Więc kiedy Lana i Jake się pojawili, byłam bardzo szczęśliwa. Byli… Byli tacy idealni. Od razu ich pokochałam i stałam się matką. Teraz czuję, jakby część mnie umarła razem z nią…
Cody i Danny doskonale to rozumieli. Śmierć Lany dotknęła ich wszystkich. Jakby zabrała do grobu po kawałku z każdej osoby, która ją kochała.
– Pamiętam dzień, w którym przyszliśmy tu z Laną po raz pierwszy. – rzekł nagle Danny, a wszyscy mimowolnie się uśmiechnęli
– To był pierwszy raz, kiedy widzieliśmy ją po tym, jak uciekła z domu. Nagle stanęła w drzwiach i znów chciała być naszą małą córeczką. Bałam się, że nie wybaczy nam tego, że tak długo ją oszukiwaliśmy.
– Robili to państwo dla jej dobra.
– Lana w nagłych sytuacjach zawsze kierowała się sercem i emocjami, dlatego gwałtownie reagowała, ale potem uświadomiła sobie, że mimo wszystko, to państwo są jej rodzicami i państwa kocha.
– To prawda.
Mama Lany uśmiechnęła się lekko, a mąż złapał ją za rękę. To był miły i czuły gest.
– Pomyśleliśmy sobie, że może… – zaczęła blondynka
– Wcześniej nie mieliśmy siły i odwagi. Próbowaliśmy raz, ale nie mogliśmy wytrzymać. – wtrącił Mark
– Teraz chyba jesteśmy gotowi. Chcielibyśmy obejrzeć jej stare filmy.
Chłopcy spojrzeli na nich bacznie. Sami wiele razy oglądali zdjęcia i filmy, które razem nagrywali. Było to bardzo bolesne, ale mogli ponownie usłyszeć jej głos i zobaczyć uśmiech. Jednak rozumieli, że dla jej rodziców, mogło to być trudne.
– Chętnie wezmę w tym udział. – powiedział Danny
Ojciec Lany wstał od stołu i podszedł do komody, na której stał stosik płyt. Przesortował je i w końcu wybrał jedną. Włożył ją do odtwarzacza i po chwili film się zaczął.
Akcja rozgrywała się w przedszkolu pełnym dzieci. Po ozdobach i przebraniach maluchów, można było domyślić się, że był to jakiś bal. Grała głośna muzyka, dzieci biegały i krzyczały. Panie przedszkolanki wciąż urządzały to nowe zabawy i rozrywki. Kamerą operowała Claire. Po chwili zrobiła zbliżenie na czarnowłosą, śliczną dziewczynkę, która w różowym stroju księżniczki siedziała przy stoliku ze słodyczami.
Cody ją taką pamiętał.
– To było kilka miesięcy po tym, jak z nami zamieszkała. Była wtedy pod opieką psychologa, żeby pomógł jej w oswojeniu się z nową sytuacją. – powiedziała Claire
– Nie pamiętała nic ze swojej przeszłości i traktowała nas, jakbyśmy byli jej rodzicami od zawsze. Chociaż miała czasem pewne przebłyski.
– To znaczy?
– Czasem mówiła o osobach, których kiedyś znała.
– Lub o zdarzeniach, które miały miejsce. Nie pamiętała ich dokładnie.
– Po prostu, pewne fakty przez długi czas miała w głowie.
Na nagraniu, mama dziewczynki podeszła do niej i kucnęła przy stoliczku.
– Cześć kochanie, jak się bawisz? – spytała i poprawiła złotą koronę na głowie Lany
Czarnowłosa wzięła w rączkę kilka żelek i włożyła je sobie do ust.
– Dobrze. – odparła, nie patrząc na kobietę
– Może chcesz pobawić się z innymi dziećmi? Zobacz, zaczyna się jakiś konkurs.
– Nie chcę.
– Dlaczego?
Lana bezwiednie wzruszyła ramionami. Wzrok miała utkwiony w blacie stołu.
– Nie wiem.
– Chodź skarbie, pośpiewasz z koleżankami.
Claire złapała Lanę z rączkę i wyprowadziła na środek sali. Czarnowłosa ustała obok kilku dziewczynek i razem z nimi zaczęła śpiewać.
Danny uśmiechnął się.
– Była bardzo słodka. – oznajmił
Oglądali jak dziewczynka bawi się i śmieje. Potem kolejne nagranie. Boże Narodzenie. Pierwsze w nowym domu. Rozpoczęcie w szkole. Występy sceniczne. Zabawy z bratem. Rodzinne wakacje. Wycieczki. Różne uroczystości. Filmy, które dokumentowały jak rosła, jak się rozwijała.
– Ile tu miała lat?
– Trzynaście.
Było upalne lato. Lana stała przy barierce i z zachwytem spoglądała na wodospad Niagara. Miała na sobie żółtą bluzeczkę, białe spodenki, duży kapelusz i okulary przeciwsłoneczne.
– Lana! Uśmiechnij się!
Dziewczyna odwróciła się i pomachała do kamery. Podbiegł do niej jasnowłosy chłopiec.
– Jake, uważaj! Mark, podejdź do niego!
– Mamo! Nie jestem małym dzieckiem! – krzyknął i wspiął się na barierkę
Obok chłopca stanął elegancko ubrany mężczyzna i wziął go na ręce.
– Chodź kolego, posadzę Cię, to będziesz lepiej widział.
– Ale fajnie! Mamo, chodź tu! Zobacz ile wody!
Kamera objęła całą trójkę, która z zachwytem podziwiała widoki.
– Mamo, no chodź! – pogoniła kobietę Lana
– Zaraz, zaraz! Chcę wszystko nagrać na pamiątkę!
Danny zaśmiał się.
– Lana robiła dokładnie to samo. Ciągle chodziła z kamerą albo telefonem. – oznajmił blondyn
– Wiecznie robiła zdjęcia albo nakręcała filmy.
– „Będzie pamiątka.” – westchnął Danny – No i jest. Po niej… – dodał ciężko
Zapadła cisza. Po policzkach blondynki spływały łzy. Kobieta przytuliła się do męża, a on objął ją czule ramieniem.
Cody wpatrywał się w zdjęcie Lany. Tak bardzo za nią tęsknił…
Pod wieczór, chłopcy w końcu opuścili mieszkanie na Upper East Side i wrócili na obóz. Nie rozmawiali. Znów. Każdy z nich pogrążony był we własnych myślach. Pożegnali się i rozeszli.
Danny spojrzał w niebo.
– Czy jeszcze kiedyś… dane nam będzie zjeść razem naleśniki? – szepnął cicho
Po chwili skierował się do swojego domku, gdzie czekała na niego głęboka samotność.
REKLAMA
(Puste, białe pomieszczenie. Panuje cisza. Nagle na środek wychodzi ubrany na czarno Cody. Obok niego staje tak samo ubrany Danny. Po chwili przychodzi Jake, a za nim Thalia. Do zebranych dołączają Danielle i Rose. Zjawiają się też Percy, Annabeth, Nico i Jessy. Wszyscy stoją wyprostowani i milczą. Łapią się wzajemnie za ręce. Po policzkach każdego z nich zaczynają spływać łzy. Nastolatkowie spuszczają głowy w dół.)
PO REKLAMACH
W NASTĘPNYM ODCINKU!
„– Wszystko w porządku?”
„– Ja tam się dobrze bawię!”
„– Twój czas dobiega końca.”
„– Wiem, co chcesz powiedzieć.”
„– A co, jeśli nie?”
Rozdział II:
„Pustka, której nie można wypełnić”
Po pierwsze…
Wiedziałam, że napiszesz ciąg dalszy! Hahaha…!
Po drugie – zgadzam się z Tobą, czytanie tego bez przeczytania poprzednich części to zły pomysł. (Ominięcie tak wspaniałych rozdziałów?! Wielka strata.)
Ten sen był piękny… Szkoda, że to nie była rzeczywistość. Byliby idealną rodziną 😉
A potem to wspominanie Lany i piosenka… To było bardzo wzruszające. Masz talent do pisania ich.
Te późniejsze wspomnienia, filmy, ogólnie mówiąc resztę części czytałam ze łzami w oczach. To było naprawdę smutne. Nawet kilka brakujących znaków interpunkcyjnych (głównie kropek po wypowiedziach) nie zaszkodziło. Było też jedno zdanie podobne do tego: „on syn Hadesa ona córka Zeusa” czy jakoś tak. (Teraz go nie znajdę.) Postawiłabym myślniki po „on” i „ona”.
Uwielbiam Twój styl pisania, jest wspaniały. Tak jak Twoja twórczość (w tym ta nowa miniaturka – jak zawsze świetnie napisana i dająca do myślenia. Miłość w takim wydaniu jest naprawdę piękna.).
To słynne „Weź Ty się do cholery ogarnij”…
„– Czy jeszcze kiedyś… dane nam będzie zjeść razem naleśniki? – szepnął cicho.” – Idealne zakończenie rozdziału. Dość zabawne 😉
PS. Chcesz zmienić tytuł? Masz już jakiś pomysł?
PAMIĘTNIK HEROSKI!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Hsjdjdnsbjfjsbsjfjsijabsjdkfnsjfjjsbdbdjsjndjf
Scena w hotelu shdbbdjdjanfnnsjskfkkd
To tylko sen Cody’ego
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAWRUUUUUK
DANNY POWAŻNY
JSJSJSNNAKS… WAIT, CO?!?!
Piosenka
JsjdnsioajsjakKjsjzjjajJajjFudg
JAK TE SUKI Z OBOZU MOGĄ JESZCZE PODRYWAC CODYEGO PO TYM WSZYSTKIM!!!!!!!!!!
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
Retrospekcje Codyego
AAAAAAAAALDJSJBSBBSSJJSAAAAAA
DANNY, WEŹ SIĘ DO CHOLERY OGARNIJ!!!!!!!!!!!!!!!!!!
FILMIKI LANY Z DZIECINSTWA
AAAAAAAAAAAACUUUUTEEAAAAAAAAAAA
REKLAMA
SAAAAAAAAAAD
NALEŚNIKIIIIIIIIIII
ZMIANA TYTUŁU – NOOOOOOOOOOOOOOOO(…)OOOOO!!!
JEDNO WIELKIE AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA SHSJBSBSJAIDJNSKZOJFBnzkkdnajzkkdnansjbsjsjsjjajdjfkajnsjdjabfnjajdndjjsjsjdjfnskAAAAAAAAA
Okej. Teraz spróbujmy być nieco poważniejsi.
AAAAAAAAAAAAAAAA
Dobra, koniec. Reakcje na sytuacje masz powyżej. Błędów nie znalazłem (lub raczej nie szukałem BO KOGO OBCHODZĄ BŁĘDY PRZY FABULE).
Dziecko o imieniu Annabelle? Ciekawe 😉
CODY JEST PIEPRZONYM SYNEM HADESA, CZY NIE POSIADA ŻADNYCH OKULTYSTYCZNO-SATANISTYCZNYCH-POWROTUDOŻYCIASTYCZNYCH MOCY?!?!
Cóż, umowa była, opko jest, komentarze są. Czekam na następne 9 epizodów (jestem pewien, że będzie 9 😉 )
Tak, tak, tak, nowa seria! Cudownie! Ooo, i dziękuję za dedykację
Cooooodyyyy! Ale w sumie zaskoczyłaś mnie xd Z początku (do pojawienia się Lany, ale i tu nie cały czas byłam przekonana, kto wie co tam jeszcze wymyślisz :P) myślałam, że on jest na jakiejś misji, ewentualnie wakacjach, a dziewczyny myślą, że jest starszy, bo użył mgły xd To wyobrażenie jest takie słodkie. Stęskniłam się za taką gadką-szmatką. Jako małżeństwo Lana i Cody z pewnością wyglądaliby tak jak w jego wyobrażeniu! A mała Annabelle jest urocza! I to małe kopnięcie prądem. Widać, że wnuczka Zeusa! Ogromna szkoda, że to tylko marzenie ;(
Smucę się razem z Codym! To okropne budzić się z miłego snu :(( Aż dziw, że nie uciekł do Hadesu, chociaż może to i lepiej, bo świat umarłych chyba nie byłby dla niego odpowiednim miejscem. A ta scena na cmentarzu… Strasznie depresyjny odcinek. No i jeszcze do tego smutny Danny. Ten promyczek szczęścia! Teraz to już raczej nieszczęścia Kurczę, jak tak teraz myślę, to całe szczęście, że Cody nigdzie nie zniknął. Obawiam się, że wtedy z Dannym byłoby naprawdę kiepsko.W ogole… Te wszystkie wspomnienia o Lanie aż łamią mi serce.
W takiej chwili w jakiej znajdują się chłopcy, to też by mnie trafiał szlag na myśl o walentynkach. (Pst! Tak swoją drogą mimo tej żałoby nad Laną właśnie naszła mnie ochota, żeby napisać coś walentynkowego o herosach!) Pfff… Dostają czekoladki na Walentynki i od razu chcą wszystko zeżreć. Nikt ich nie nauczył ostrożności? Przecież wiadomo, że dla niektórych herosów odrobina magii do zaczarowania słodkości to nic trudnego! Oooo, prezent dla Lany. Z pewnością byłaby zachwycona! Gdyby żyła… I kolejne wyobrażenie
Oj Danny… Jak zawsze kochany. Może natrafił na kilka różnych zaczarowanych czekoladek? 😀
A odwiedziny u rodziców Lany. Annabelle, ja tu się chyba naprawdę poryczę I wtedy wszyscy będą się na mnie patrzyć jak na wariatkę :< A te kasety z filmami. Naprawdę fajny pomysł 😉
"– Czy jeszcze kiedyś… dane nam będzie zjeść razem naleśniki?" – złamałaś mnie tym totalnie…
Nie zmieniaj nazwy! Pamiętnik heroski powinien już na zawsze zostać pamiętnikiem heroski, chociaż tytułowej bohaterki już nie ma. Pomyśl sobie, że jednak ma to jakiś walor artystyczny! Lana tak silnie oddziaływała na to opowiadanie i pozostałych bohaterów, że to jest niemal jak uhonorowanie tej postaci!
Bardzo mi się podobało, uwielbiam jak piszesz i już teraz nie mogę się doczekać kolejnej części. Jestem strasznie ciekawa jak rozwiniesz to wszystko i co przedstawisz tutaj.
Nie wiem, czemu teraz mnie wzięło na odpowiadanie na komentarze pod tym rozdziałem.
Jeju, wasze opinie tyle dla mnie znaczą. Rzeczą, którą uwielbiam w pisaniu, jest kontakt z odbiorcą i jego reakcje. Uwielbiam słuchać co czytelnik czuł i przeżywał, gdy czytał moją pracę. Cieszę się, że wzbudzam w odbiorcy emocje. To niesamowite.
Fajne
Wiedzialam, ze nie zostawisz mnie na lodzie i bedziesz kontynuowala Pamietnik heroski! Jeszcze tyle zostalo do wyjasnienia! Byloby korygodne, gdybys to tak zostawila.
Przy kazdym rozdziale zachwycam sie nad Twoim stylem pisania, ktory z kazda seria staje sie jeszcze lepszy! (Moze to ten moment, kiedy tez powinnam zaczac pisac regularnie…)
Co do samego rozdzialu, umieram. Lyknelam go na raz z usmiechem na ustach. Jak ja tesknilam za Danny’m! Te marzenia, wspomnienia, emocje. Znasz sie na tym co robisz. Nie moge sie doczekac kolejnej czesci. I zwroc mi Lane ._.
Dziekuje za dedykacje Nana <3
Opko jak zawsze świetne^^ W tamtym roku trafiłam na Twoją twórczość i nie żałuję żadnej chwili spędzonej na czytaniu Twoich opek. 😉 Rozdział jak zawsze trzyma poziom. Umiesz działać bardzo mocno na uczucia czytelników. Na początku cieszyłam sie razem z postaciami w śnie Codego. Potem smuciłam się razem z Codym i Danym. Nie umiem się za mocno rozpisać, bo późno komentuję, a wcześniej to przeczytałam. Rozdział taki smutny. Ale byłoby dziwne jakby po śmierci głównej bohaterki był rozdział radosny. Jak zawsze rozdział naprawdę mocno działa na osobę czytającą. Życzę weny! 😉 I wydaję mi się, że tytułu nie trzeba zmieniać, zawsze to jest zachowanie pamięci o bohaterce, z którą mocno się związałaś. Pamiętam, że kiedyś pisałaś, że bohaterowie już dawno powstali i myślę, że jednak Twoi bohaterowie z opka mają jakieś miejsce w Twej pamięci, dlatego warto zachować tytuł ze względu na ważność Lany. 😉 Ale i tak wybór należy do Ciebie. Ja i tak mam nadzieję, że Lana powróci. Przecież Cody ma brata, który ze zmarłymi rozmawia. Albo Cody może być drugim Orfeuszem. xd
Cieszę się, że as nie zawiodłam dziewczyny Mam nadzieję, że kolejne rozdziały również utrzymają poziom. Trzymam kciuki za tą serię, bardzo nad nią pracowałam i mam nadzieję, że was nie zawiodę.
Masz rację Mino, jestem ogromnie przywiązana do moich bohaterów. To moje dzieciaki, nie wiem co zrobię jak to się skończy ._.
Nie chcę zmieniać tytułu, właśnie ze względu na to przywiązanie.
[przeklina]
Co i jak mam Ci, do *** ***, powiedzieć? Totalnie mnie rozbroiłaś. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz, ale trochę ciężko poluje się na przecinki i powtórzenia, gdy analizowany tekst funduje Ci emocjonalny rollercoaster. Szczerze? Przez kilka pierwszych akapitów naprawdę wierzyłam w cud. Jak ostatnia idiotka burczałam pod nosem coś o „niekonsekwencji” i „herosowym walking dead”, jednocześnie już obstawiałam, wokół czego będzie koncentrować się akcja („a może główną bohaterką będzie odtąd mała Annabelle?”)… Aż tu nagle ŁUP! Poczułam się tak, jakbym naprawdę oberwała przez łeb. A w chwilę później, gdy wyobrażałam sobie dwóch usmarowanych czekoladą idiotów, już zupełnie o tym zapomniałam… Tylko po to, by obraz rodziców Lany znów sprowadził mnie na ziemię.
I tak było w kółko. Góra, dół, teraźniejszość, przeszłość… ***, kobieto, jeżeli moja opinia cokolwiek dla Ciebie znaczy- czuj się pochwalona najbardziej, jak się da. Poruszasz serca nawet tych istot, które ich nie mają, a to ZDECYDOWANIE nie jest powszechna umiejętność.
A to, że z utęsknieniem wyczekuję kolejnej części, chyba Cię nie zaskoczy? Pisz! Ładnie proszę! A jak ładnie nie wystarczy, mogę zacząć brzydko! 😛
PS: Jak widzisz, zrobiłam się nieco grzeczniejsza. Powód? Jak już mówiłam, poruszasz nawet serca istot serc (jako organów) pozbawione, więc niespecjalnie mogę straszyć Cię armią wojowniczych meduz- bardziej niż „wojownicze” są one w tym momencie „rozklejone”, „rozregulowane” lub zwyczajnie „zaryczane”.
PS2: Ale i tak cofam to o ładnym proszeniu. Zaczynam od razu brzydko: [dużo przekleństw i gróźb]! Czas pisać!!!
Kobieto, czytając Twoje komentarze, czuję, że naprawdę spełniam się jako pisarka-amatorka. Widzę jak w ciągu tych trzech serii mój warsztat się zmienił. Cieszę się, wiedząc, że udaje mi się tak na Ciebie wpłynąć i zapewniam Ci takie wrażenia. Wzruszenie Arachne to najlepsza nagroda jaką mogłabym sobie tu wymarzyć *_* 😀