Pewnie każdy się domyśla, kto to napisał? TCo…. yyyy nie wiem. Oznajmiam wszem i wobec, że tak:
– Ja napisałem coś na tyle długiego.
– Ja napisałem coś z perspektywy nie Jamesa…
– … ani w mniejszym stopniu opisanych osób.
– Ja napisałem coś nieskładające się wyłącznie z dialogów
– Ja napisałem coś, przez co męczyłem się całą sobotę, robiąc poprawki.
– Ja napisałem coś, przez co modliłem się, żeby było dużo hejtów.
– Ja napisałem coś, co o dziwo nie ma dedyku.
– Ja napisałem coś, co może spełnić marzenie: Miłego czytania!
Aoe naprawdę nienawidziła kolacji.
Wszystko zaczęło się od tego, że została własnym Pisarzem. Nie jest to łatwe, zwłaszcza jeśli się nie wie, co to oznacza. Wspaniała jeszcze mumia-przepowiednia przed jej wyjściem na misje przepowiedziała jej: „Kolacja pióro ci w ręce wciśnie”. Przed wyprawą Chejron kazał jej się do niej poradzić, co ma robić, ale ta się nie odzywała. Biedny centaur musiał się męczyć ze schodami na dach, by przekonać się, że to prawda. Nic nie świadoma wróciła na kolacje by tam mumia sama do niej przyszła, by wyrzec wcześniej napisane słowa. Ta upadła świadom, że to jej ostatnia przepowiednia.
Rok później na jej miejsce przyszła nowa wyrocznia — niejaka Rachel — by ponownie powtórzyć słowa, tylko że w innym formacie: „Kolacja Pisarza los w życie wciśnie”. Miesiąc później Aoe wróciła do szkoły w Waszyngtonie.
– Cześć! – odezwała się do koleżanek. – Jak tam wakacje?
Darzyła sympatią jej dwie koleżanki. Dwie blondynki Sally i Evie od czterech lat wywijały się z przyjazdu do obozu. Wszystkie trzy miały jednego ojca — Hermesa. Pewnego razu w sylwestra, kiedy wszystkie miały po dwanaście lat nad ich głowami zaświeciły się hologramy skrzydlatych butów, świecących się na pomarańczowo, a rówieśnicy dookoła pomyśleli, że to drogie fajerwerki. Była to bowiem impreza szkolna. Jak to córy boga złodziei siedziały w szkolnym schowku, gdzie trzymały ukradzione fanty.
– Słabo. – odpowiedziała Evie — Dwa Jo-Ja, trzy pary butów i tylko dziesięć paczek zupek chińskich!
– A u mnie wręcz przeciwnie — pochwaliła się druga — trzy zeszyty, dwie księgi — pierwszy i drugi tom — oraz siedem długopisów!
– Nieźle się obłowiłaś — szczerze zaczęła klaskać pierwsza — było coś w nich pożytecznego?
– Jakieś zapiski, miniaturki…
– O czym mówicie? – zapytała nasza główna bohaterka.
– A tam… wiesz…
– A co u ciebie? – wyratowała z sytuacji siostrę Evie — Bo chyba nie chcesz powiedzieć, że nic nie zabrałaś?
– Co ty… – pokazała złoty zegarek.
– O szalona.
– Dwadzieściacztery karaty, dwa cale. – zaczęła kalkulować Sally — Przy tak złej obróbce to jest niecałe dziesięć tysięcy dolarów. Nieźle.
– Hej, co tam się dzieje? – krzyknął ktoś za drzwi.
Niewielka komóreczka miała dwa wyjścia na dwa przeciwległe korytarze. W środku było miejsce na pięć krzesełek ogrodowych luźno podostawianych. W jednym z kątów izby były zamieszczone drzwiczki w podłodze zakryte mopami i miotłami. Pewnie nawet dyrektor nie wiedział o tych drzwiczkach. Aoe doskoczyła tam szybko i schowała zegarek, a następnie wyszły przez drzwi obok nich na korytarz.
Szybko odetchnęły i pobiegły do klasy. Choć było już dawno po dzwonku w środku dalej był chaos. Nauczycielka — niejaka pani Moderare — sprawdzała papiery niczym sekretarka. Zachowanie klasy bardziej przypominało klasy podstawówki, ale nikt nie narzekał.
– Dobrze kochani. Usiądźcie już.
Nauczycielka ta nie była najdelikatniejsza. Umiała wrzeszczeć na klasę od nieuków i idiotów. Nie chcąc jej denerwować, szybko się wszyscy posłuchali.
– Tak więc zaczniemy od listy obecności.
I tak zaczął się pierwszy dzień w szkole.
***
Wracając do domu Aoe nie natknęła się na nic nadzwyczajnego. Zwykły dzień w szkole, zwykły bieg do domu, zwykłe wyzywanie dresów, że ma chińskie imie. Nic nadzwyczajnego.
Ile razy miała im mówić, że to imie nie pochodzi z Chin? Jej mama dzień przed porodem miała sen jak ona- Aoe już z takim imieniem-szła ścieżka do jaskiń na jednej z wycieczek. Nauczyciele ją tak wołali. Pomyślała: To była wizja. Nazwę ją Aoe. Nic więcej.
Po przekroczeniu progu jej domu mama ją powitała bardzo miło.
– Gdzież się znów szlajała niewdzięcznico?!
– W: Szkole, na ulicy, w domu. – zaczęła wyliczać na palcach.
– I w tym domu za długo byłaś! – rudowłosa zaczęła machać rękami niczym Niemcy na powitanie Hitlera.
– Teraz w nim jestem. – przewróciła oczami.
– Mowie!
Koło rodzica stały walizki.
– To moje rzeczy?
– Nie. Moje. – rzekła — Oczywiście idiotko, że twoje!
W myślach już się jej formowało pytanie: I co chcesz teraz z tym zrobić? Lecz wzrok rodzica mówił sam za siebie Pobiegła z łzami w oczach do pokoju na piętrze. Był bardziej podobny do skrytki na miotły ze szkoły. Połowę pokoju zajmowało biurko, które stało bokiem od drzwi. Naprzeciwko go stało jednoosobowe łóżko z niebieską pościelą. Od progu do okna był jeden metr miejsca grubego na kolejny metr. Jedynym plusem tego pokoiku był wysoki sufit. Nad łóżkiem i biurkiem wisiało multum półek nad sobą kolejno a na nich zaś była masa niepoukładanych kostek Rubika z targu za dolara oraz szkatułki. Największą — bo zajmowała całą, ale krótką jak wszystkie półkę — była drewniana. Aoe weszła na biurko, by do niej dosięgnąć bowiem była nad dużym oknem. Po otworzeniu w górę uniosła się góra kurzu. Kostka w środku była nienaruszona. Oryginalny Rubik. Jej pierwsza zdobycz. Ukradła ją pomieszaną pewnemu obozowiczowi podczas jej pierwszego pobytu na Long Island. Niewiedziała wtedy jeszcze, że była od Hermesa. Była to jednocześnie jedyna kostka, którą ułożyła sama do tego przez przypadek przy mieszaniu. Stała się wtedy jej amuletem. Wrzuciła ją szybko do jeansów, otworzyła okno stopą i wyskoczyła przez nie.
Można by pomyśleć, że chciała się zabić, ale po co wtedy by brała ze sobą kostkę? Nie chciała pozbawiać się życia — wręcz przeciwnie — chciała rozpocząć nowe w Obozie jej bardzo kochanym. Naprzeciwko jej okna stała lampa uliczna. Używała jej często do takich ucieczek. Ześlizgnęła się po niej niczym strażak na sam dół, a następnie pobiegła drogą, którą dopiero przybiegła. Jej czarne włosy wpadały jej do oczu, ale nie przeszkadzało to jej. Nie wiedziała, gdzie jej koleżanki mieszkają, ale wiedziała, gdzie jest szkoła. Pobiegła szybko do niej. Była niecałe dziesięć minut wolnego marszu od niej, a biegiem niecałe cztery minuty. Dobiegła tam szybciej, niż się spodziewała. Przeważnie jak tak biega zajmuje jej to o wiele dłużej. Ogólnie była zadziwiona, jak tak szybko ten dzień minął. Nie wiedziała jaka była godzina, ale już niebo zaczęło się zamieniać w pomarańczowy parasol. Zawsze sobie to tak wyobrażała. Jeśli pada, znaczy to, że parasol jest dziurawy, a jeśli strzelają pioruny, oznacza to, że kolejna dziura robi się w parasolu. Pewnej równonocy Chejron wyznaczył ją jako jedną z odwiedzających Olimp. Swoją teorią rozśmieszyła Zeusa co było niebywałym przeżyciem dla wszystkich na Olimpie. Król bogów śmiejący się. Na tę myśl zaczęła się sama śmiać. Matka cię wyrzuca z domu, jest ci ogólnie smutno i nagle sobie przypominasz jak kiedyś, kiedy byłaś mała, rozśmieszyłaś strasznego boga teorią o parasolu. „To dopiero są czasy”-zaśmiała się w duchu.
Szkoła zawsze była otwarta do piątej po południu a, że jeszcze światła w środku były zapalone myślała, że jeszcze ma czas. Wbiegła do placówki tylnymi drzwiami i podążyła w stronę schowka na miotły. Z koleżankami czytała Pewną Bardzo Sławną Książkę o czarodziejach. Zamek w niej był tak samo wielki, jak jej szkoła. Miała kiedyś nawet w planach kupienie przewodnika po niej, by się nie zgubić, ale na trzecim roku mieszkaniu tu zapamiętała cały plan wszystkich sześciu pięter czterech skrzydeł. Zapewne ich wygląd z góry wyglądał jak znak Hitlerowców. „Dziwne pomysły mi czasami do głowy włażą” Schowek położony był pomiędzy górną a dolną częścią szkoły na piątym piętrze. Szybko tam dobiegła i jak zwykle sprawdziła, czy schowek na fanty był dalej zapełniony. Dalej była zadziwiona tym, jak szybko czas leci. Dopiero — według niej — wchodziła przez tylne schody, a teraz jest na przedostatnim piętrze. Schowek był pełny na szczęście. Nigdy nic nie wiadomo. W środku było siedem tomów Bardzo Popularnej Książki, Jo-Ja, kostki Rubika, jej złoty zegarek, trochę dolarów i kilka innych rzeczy. Pochwyciła to, co najważniejsze i wyszła.
Spokojnym krokiem zaczęła schodzić ze schodów. Niebieskie ściany nie zachęcały do biegu, bo, jak każdy wie, niebieski usypia. Przekonała się o tym, jak zasnęła robiąc zadanie na kolanie wcześnie rano. Przespała dodatkowe pół dnia na ławce. Ślamazarnie założyła zegarek na prawą rękę.
– Ale ja głupia. – pukła się w czoło – Przecież to się nosi na lewej ręce.
Znowu zdjęła zegarek i równie powoli założyła go na drugą rękę. Zobaczyła godzinę i serce stanęło jej w gardle. Robiąc wielkie oczy zobaczyła, jak światła w szkole zgasły, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Było bowiem dziesięć po piątej.
fajne opowiadanie , czekam na więcej 😉
To było…. Jakby to powiedzieć..?
Jest bardzo dużo powtórzeń, opisy są nijakie, czasem czytałam jakiś fragment kilka razy i dalej nie potrafiłam odnaleźć w nim sensu. Zachowanie bohaterki wydaje się nielogiczne. Matka wyrzuca ją z domu, tak? To czemu ona nie weźmie swoich bagaży i nie pojedzie na obóz? Ewentualnie najpierw do szkoły, a potem na obóz. Po co dramatycznie wyskakuje przez okno? Czemu nie porozmawia z matką, nie spróbuje jej przekonać?
Następnym razem, poświęć na poprawki jeszcze więcej czasu i czytaj tekst uważnie, by wyłapać wszystkie zgrzyty i powtórzenia
Pozdrawiam i życzę weny