20. Opowieści na dobranoc
Will często śnił o Barcelonie. O pięknym tygodniu w Hiszpanii, gdzie razem z mamą zwiedzał magiczne miejsca. Miał wtedy siedem lat i to wtedy poznał prawdę o swoim ojcu. Jego mama wygrała swoją pierwszą nagrodę na festiwalu filmowym w Barcelonie, on grał na ulicach na gitarze z młodymi adeptami szkół muzycznych, a ciotka Susan robiła mu niezwykłe zdjęcia. „Szkoda, że nie ma z nami taty. Byłby dumny”.
„Will…spotkasz go, obiecuję. Ukaże się, gdy to ty będziesz bohaterem”.
To, że kilka potworów zmusiło go do szybszego powrotu, zmusiło jego mamę do wyjawienia prawdy. Rok później zjawił się w Obozie. A ojca spotkał trzy razy. Wiedział, że Apollo jest z niego zadowolony, lecz mimo wszystko bardziej cieszył go widok matki. Ona zawsze go wspierała. Cieszył się, że dowiedział się o całej półboskiej otoczce od niej, a nie przez przypadek. To było właśnie w Barcelonie, tuż po festiwalu. Matka kupiła mu Doris, jego ulubioną gitarę. „ Masz muzykę we krwi, synku. Ojciec będzie z ciebie dumny”. Miał bardzo dobry kontakt z mamą. Emma Solace urodziła syna mając zaledwie dwadzieścia lat, ale świetnie odnalazła się w nowej roli. Ciotka Susan pomagała jak mogła, skutkiem czego Emma ukończyła studia i zaczęła wymarzoną pracę reżyserki.
Patrząc teraz na matkę siedzącą obok Tristana McLeana uśmiechnął się z zadowoleniem. Odkąd pamiętał zawsze byli we dwoje. Kiedy wszedł w fazę dojrzewania pytał ją czemu nie chodzi na randki. Była piękną, młodą mamą, zapewne ciągle miałaby branie. A fakt, że rozkochała w sobie najpiękniejszego boga jaki istnieje, samego Apollo, był tylko atutem. Zawsze powtarzała, że on jej w zupełności wystarczy. Podejrzewał, że tęskni za jego ojcem. Minęło już szesnaście lat, a Will chciał, by matka miała kogoś obok siebie, kiedy on wyjeżdża na misje albo do Obozu.
Patrząc tak na nią, w jego głowie zaskoczyła pewna myśl. Tristan jest ojcem Piper. I właśnie prowadził dość niezręczną rozmowę z Afrodytą. Will obejrzał się za Reyną i Thalią, które stały obok Fobosa i Dejmosa. Czekały, aż cała ta szopka się skończy, by wreszcie wsiąść do samolotu Tristana McLeana. Obie wyglądały tak, jakby czym prędzej chciały zniknąć sobie z oczu. Will wiedział, że Thalia Grace potrafi być strasznie irytująca. Rzucił współczujące spojrzenie Reynie, westchnął ciężko i ruszył w kierunku rozmawiających dorosłych.
– Dlaczego zjawiasz się właśnie teraz, Afrodyto? Gdzie byłaś przez tyle lat? I jak mogłaś zostawić Piper?
Will na moment zgubił rytm. Przecież z tego co wiedział, pan McLean nie wiedział nic o bogach i półbogach. Co prawda już raz poznał prawdę, ale usunięto mu to z pamięci, bo źle radził sobie z tą wiedzą.
– Czego chcesz? Pieniędzy?
– Uspokój się, Tristanie.- Matka Willa położyła dłoń na ramieniu McLeana. Nie strząsnął jej, co było dobrym znakiem. Wzrok jakim Emma obrzuciła boginię miłości przywodził Willowi na myśl wizytę w zoo. Jego matka nie była za specjalną miłośniczką zwierząt.
Afrodyta ciągle była tą samą wredną jędzą, ale zauważył smutek w jej oczach. Jako syn Apolla miał bardzo rozwiniętą empatię, czasem zdarzało mu się „wskoczyć” w punkt widzenia osób obarczonych silnymi emocjami. Will wiedział bardzo dużo. Wiedział nawet to, o czym same osoby zainteresowane nie miały zielonego pojęcia. Takie akcje nazywał „empaskokiem”. W Obozie doświadczył go trzy razy. Po raz pierwszy z Thalią, tuż po tym jak obudziła się ze swojej magicznej, drzewnej drzemki. Po raz drugi z Nico, po śmierci Bianki. Trzeci, najbardziej krępujący skok przeżył z Annabeth. Dziwnie było wczuwać się w emocje dziewczyny, którą się bardzo lubi, a która przeżywała nagłe zniknięcie swojego ukochanego chłopaka. Wtedy zrozumiał, że musi odpuścić sobie Annabeth. Ona i Percy przeżyli tak wiele, nie mógłby zniszczyć tego, co dawało im największą radość.
Kiedy podszedł bliżej, zaczął się czwarty skok.
Wystarczył kontakt wzrokowy z Tristanem McLeanem, by niewidzialna dłoń zdusiła jego pierś. Na chwilę zaparło mu dech, a od natłoku emocji zakręciło mu się w głowie. Stracił orientację, więc potknął się o wystający kamień i upadłby, gdyby nie złapała go matka.
– Will!
– Nic…nic mi nie jest, mamo. Panie McLean. Zna mnie pan, prawda?
Jego przystojną twarz okalała taka rozpacz, że chłopak musiał na chwilę przymknąć oczy.
Za dużo emocji.
– T-tak. Jesteś tym chłopakiem ze zdjęć mojej Pipes. Znacie się ze szkoły?
– Nie, z Obozu. Obozu Herosów.
Will czuł, że matka mocniej zaciska ręce na jego ramionach. Tristan drgnął, zaskoczony. A Will wbijał spojrzenie w boginię miłości. Wiedział, że słowo heros powodowało u niej drżenie ust.
– Piper i ja…a także te dziewczyny za nami. Wszyscy jesteśmy…wyjątkowi.
– O czym ty mówisz, chłopcze? Emmo?
Will nie mógł już znieść tych emocji. Ten skok okazał się gorszy niż w przypadku Thalii. Było mu żal Tristana. Co raz bardziej pogrążał się w płynących uczuciach. Ból spowodowany widokiem dawnej miłości, zaskoczenie, niepewność, niezrozumienie, pewien akt rozpaczy.
Emma Solace spojrzała prosto w oczy gwiazdora filmowego. Will słyszał ciche, ale głębokie westchnienie. Ona znała prawdę. Nie od niego, sama zrozumiała. Dużo mówił jej o Piper. Nie mógł przewidzieć jednak, że tak to wszystko się potoczy.
Jego matka przesunęła wzrok na Afrodytę.
– Powiedz mu. W tej chwili.
Will w końcu odetchnął z ulgą. Silny, pewny głos Emmy wywołał podziw u Tristana, więc fala uczuć trochę odpuściła. Zaraz potem zniknęła niemal całkowicie, gdy zirytowany gwiazdor skupił się na bogini.
– Tak, wytłumacz mi wszystko. Zjawiasz się po piętnastu latach i z tym swoim uśmieszkiem żądasz jakichś przysług. Za kogo ty się uważasz?
– Za boginię miłości.
Fala emocji pękła. Miarka się przebrała. Tristan otworzył szerzej oczy. Słyszał, jak jego mama mówi szeptem o bogach, półbogach i o swoim spotkaniu z Apollem. Wyczuwając świetną okazję do wojny, Fobos, Dejmos, a także dziewczyny podeszły do całego zgromadzenia.
– Co? Przecież ty jesteś tancerką, pochodzisz z Argentyny. Do dziś pamiętam nasze paso doble. Dostałaś takie imię, bo urodziłaś się w domku na plaży. „Wyszłaś z morza”, jak Afrodyta.
Oj. No nieźle.
Po raz pierwszy zobaczył rumieńce na twarzy bogini. I to tej bogini.
– Tak panu powiedziała?- Oczywiście Thalia nie mogła powstrzymać się od złośliwych prychnięć.- Mój ojciec podał się za generała sił powietrznych Armii Narodowej. Wbił się nawet w mundur.
– Panie McLean.- Will uśmiechnął się. Reyna zawsze wiedziała, kiedy wkroczyć. Jej intuicja była niesamowita. Czarne oczy lśniły, gdy z pewnością położyła dłoń na ramieniu aktora.- Najwyższy czas spojrzeć prawdzie w oczy. Proszę, niech pan nie podpisuje na nas wyroku śmierci. To nie my wybraliśmy sobie takie życie. Bogowie istnieją naprawdę. Ja…rozumiem co pan czuje. Utracić kogoś, kogo się kocha przez romanse.
– Uważaj sobie…- Afrodyta mocno się napuszyła, słysząc jej słowa. Jednak Reyna wcale się jej nie wystraszyła.
– Nie, to wy przestańcie! Myślicie, że skoro jesteście nieśmiertelnymi bogami, to możecie bawić się uczuciami śmiertelników? Dla ciebie to był kolejny romans, zauroczenie młodym, przystojnym mężczyzną. Wcale cię nie obeszło to, że zostawiłaś go ze złamanym sercem. Rodzicie herosów, bo są wam potrzebni. Macie setki dzieci. Wyobraź sobie, że dla tego pana byłaś wielką miłością, kimś, z kim snuł marzenia. I co? Wszystko runęło, bo urodziła się Piper. A teraz ona wyruszyła w podróż, by ratować wasze tyłki od kolejnej wojny! A ty zjawiasz się ponownie, i żądasz przysług. Miej chociaż tyle odwagi, by wytłumaczyć wszystko. Zajęło ci to piętnaście lat, jednak w końcu przyznałaś się do Piper. Inne boskie matki robią wszystko, by uniknąć odpowiedzialności. Potrafią nawet zniszczyć rodzinę własnych dzieci.
Reyna oddychała ciężko. Afrodyta była w takim szoku, że nawet darowała sobie ukaranie za bezczelność. Will nie mógł oderwać od Reyny wzroku. Drżącymi rękoma poprawiła niesforne kosmyki kruczo czarnych włosów. Zdawało mu się nawet, że po bladym policzku spływała jedna, samotna łza. Jednak nie był pewien, bo w tej chwili Reyna wyprężyła się jak struna i zarzucając włosami ruszyła w kierunku wyjścia ze studia filmowego.
– Czas nas goni. Powinniśmy już iść.
I poszła, prowadząc ponury orszak ku podróży do Aten.
Tristan McLean go zaskoczył. Kiedy Reyna wygłosiła swój monolog, ojciec Piper momentalnie się zmienił. Nie był już roztrzęsiony poznaną prawdą. Przez cały czas jazdy na lotnisko nie spuszczał oczu z rzymskiej pretor. Wdał się w cichą rozmowę z jego matką, zupełnie ignorując Afrodytę. Chyba nie był w stanie spojrzeć jej w oczy, po tych dalekosiężnych kłamstwach.
Kiedy oboje do niego podeszli, nie wiedział czego się spodziewać.
– Will.
– Mamo.
Emma Solace była wyraźnie zmęczona całą tą sytuacją. Przez chwilę patrzyła na niego wzrokiem pełnym nagany, lecz potem westchnęła ciężko.
– Nie wiem do końca co to wszystko znaczy, synku. Ale jeśli przyszliście tu po pomoc, naszym obowiązkiem jest wam jej udzielić. Tristan ciągle jest w szoku- zerknęła na gwiazdora filmowego, unosząc kącik ust.- Nie codziennie dowiaduje się, że miłość jego życia jest antyczną boginią, a ukochana córka główną bohaterką nadchodzącej wojny. Dajmy mu czas, musi przywyknąć.
– Tak- Tristan odchrząknął, jednak obdarzył go nikłym cieniem uśmiechu.- Po tym wszystkim potrzebuję odprężającego urlopu. Razem z Emmą polecimy do Grecji. Twoja mama obiecała mi pomóc z tym wszystkim.
Will uniósł głowę, zaskoczony. A jednak, udało im się. Rzucił się, by mocno przytulić matkę i uścisnąć dłoń Tristanowi.
– A ty, chłopcze…- Pan McLean ruszył w stronę samolotu.- Zaopiekuj się tą śliczną, czarnooką dziewczyną. To, co powiedziała wywarło na mnie silne wrażenie. Wydaje mi się, że potrzebuje długiej rozmowy. Tak długiej jak lot stąd do Grecji.
Było już po dwudziestej, kiedy w końcu wznieśli się w powietrze. Thalia zaczęła świrować z powodu lęku wysokości, więc poprosił swoją mamę by się nią zaopiekowała. W ten sposób został sam. Zaczął nerwowo wystukiwać rytm palcami. Pięć razy zerkał dyskretnie na sam koniec samolotu, gdzie samotnie siedziała Reyna. Nie widział jej, zajęła miejsce przy oknie. Will mógłby przysiąc, że za szybą zauważył znajome skrzydła Scypiona. To było imponujące, jak bardzo pegaz przywiązał się do swojej pani. Gotów był polecieć za nią prosto do starożytnych krain bogów.
– To jest żałosne, Solace.- Mruknął sam do siebie.- Przecież ona cię nie zje. Masz tylko podejść i zapytać jak się czuje. Jest tylko dziewczyną. Cholernie groźną, uzbrojoną dziewczyną.
Zagubioną, samotną dziewczyną.
Ten głos przeważył szalę. Westchnął ciężko, poprawił rozczochrane włosy, podciągnął rękawy koszuli i wstał, zmierzając na tył. Reyna kompletnie go zignorowała, czego się spodziewał. Chciał już wrócić na swoje miejsce, kiedy napotkał zachęcający wzrok swojej mamy. Był to tylko ułamek sekundy, bo zaraz wróciła do rozmowy z Thalią. Słyszał jej śmiech i znajomy, sarkastyczny głos córki Zeusa.
– No dalej, Solace. Dasz sobie radę.- Szepnął najciszej jak potrafił.
– Dasz sobie radę z czym?
Jego serce omal nie wyskoczyło z piersi, kiedy Reyna odwróciła się w jego stronę. Jej oczy lśniły w świetle żółto-niebieskich lamp ledowych. Jej skórzana kurtka zaszeleściła, gdy zmieniała pozycję. Czarne włosy opadły, odkrywając dekolt. Srebrne bransolety zabrzęczały, a na pierś opadł srebrny naszyjnik w kształcie gwiazdy. Will już wcześniej zauważył, że nigdy się z nim nie rozstaje.
– Ehm…no ja…- przełknął ciężko ślinę, lecz zaraz dał się złapać w pułapkę jej dużych, ciemnych oczu. Zatapiając się w ich głębi poddał się całkowicie, opadając na fotel obok córki Bellony.
– Chciałem zapytać jak się czujesz. Dzisiejszy dzień był pełen wrażeń.
-Taa…To musiał być poważny szok dla taty Piper.
– Nie ważne, chcę wiedzieć jak ty się czujesz. Wtedy w studio mówiłaś coś….- nie mógł wytrzymać tego ognistego wzroku- Mówiłaś coś o niszczeniu rodziny.
Już. Wydusił to z siebie. Był z siebie dumny na tyle, że odważył się spojrzeć na dziewczynę, która od pewnego czasu dziwnie na niego działała. Mógłby powiedzieć, że uzależnił się od czerni jej oczu. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, jego serce zamarło na chwilę.
Przez dotychczas nieprzeniknioną czerń wreszcie przebiły się emocje. Widział ból, pewnego rodzaju strach i determinację. Niezwykle kształtne usta dziewczyny przyciągnęły jego wzrok, gdy w dylemacie nadgryzła je śnieżnobiałymi zębami. Will widział, że Reyna ocenia go, powstrzymując się od wybuchu własnych emocji.
Kiedy pojawiła się pierwsza łza, po prostu musiał dotknąć jej policzka, by ją zatrzymać. Chwilę potem zakręciło mu się w głowie od pięknego zapachu jej włosów, gdy w końcu się poddała i wtuliła się w niego, szlochając.
To było niesamowite, że Reyna nadal zachowywała się dostojnie. Mimo, że właśnie przeżywała załamanie. Nie płakała, tylko cicho szlochała. Nie rzucała się, tylko drżała w napięciu. On gładził ją delikatnie, ona uspokajała oddech.
Poczuł żal, gdy w końcu odsunęła się od niego.
– Ja…przepraszam. Zwykle się tak nie zachowuję.
– Wiem. Zwykle jesteś surową pretor, która dokopie każdemu, kto tylko ją tknie.
Jej śmiech był lekko zdławiony, ale i tak powodował miłe wrażenie.
– Ja po prostu…
– Musisz się wygadać. No dawaj, wyrzuć to z siebie. Moje ramiona stoją dla ciebie otworem- wyciągnął ręce, demonstrując swoją otwartość.
Reyna prychnęła kpiąco, ale obdarzyła go smutnym uśmiechem.
– Rzeczywiście, powinnam się przed kimś wygadać. Z dwojga złego lepszy syn Apolla, niż irytująca Łowczyni.
– Ałć…Ale w sumie, co racja to racja.- Will także roześmiał się i usiadł wygodnie naprzeciwko Reyny. Siedzieli tak, że ich kolana się stykały. Cały czas patrzyli sobie w twarz.- No więc? Co cię gniecie?
– Od czego mam zacząć?
– Najlepiej od początku.
– Ok…- Dziewczyna zerknęła na resztę towarzystwa, jednak nikt nie zwracał na nich uwagi.- Pewnie wiesz, że nie urodziłam się w Stanach. Jason albo Piper musieli ci powiedzieć, że mam siostrę.
Will pokiwał głową.
– Yhm, Hylla, królowa Amazonek. Jest od ciebie starsza?
– O trzy lata. Pochodzimy z Porto Rico. Widzisz, bo…Rodzina Ramirez-Arellano ma w żyłach prawdziwą, szlachetną krew. Wywodzimy się z rodu Juana Ponce de Leona, żeglarza statku Krzysztofa Kolumba. Osiadł się na Porto Rico, gdzie został gubernatorem. Nie wiem, jak było naprawdę, ale historia głosi, że poprowadził krwawy odwet na Indianach. A bogowie nie popierają barbarzyństwa. Nie mogli ukarać pośmiertnie Ponce de Leona, więc rzucili klątwę na jego ród.
Will słuchał w osłupieniu. To wszystko tak bardzo pasowało do Reyny…By dodać jej otuchy chwycił ją za dłoń, gładząc skórę opuszkiem palca.
– Kiedy urodziła się Hylla, Bellona zdołała przekonać mojego ojca, by wyjechał z małą Hyllą poza kręg podejrzenia. Jednak mój ojciec tak bardzo kochał Bellonę, że trzy lata później ponownie zawitał na Porto Rico. Nie muszę zdradzać szczegółów, byś zrozumiał co się stało.
– Bellona urodziła małą Reynę- mruknął Will.- Ale…To rzadkość, by jedna para bóstwa i śmiertelnika zrodziła dwoje dzieci. Takie przypadki zdarzyły się tylko bogom z Wielkiej Trójki. No wiesz…Thalia i Jason, Bianca i Nico…
– Taaa…- Reyna delikatnie wyswobodziła dłoń spod jego dotyku. Westchnęła i dotknęła swojego naszyjnika.
Will miał wrażenie, że za chwilę usłyszy coś, co wywoła potężny wstrząs emocjonalny. Widząc zdenerwowanie rzymskiej pretor, nie mógł dłużej wytrzymać tego ogromnego napięcia.
– Rey?
– Przez nasze narodziny omal nie wybuchła największa wojna między Belloną a Jupiterem. Mówisz, że dwójka dzieci to rzadkość. A co powiesz na trójkę?
Will poczuł się tak, jakby dostał obuchem w głowę.
– Co?
– Will…Gdzieś tam po świecie błąka się Jorge Ramirez-Arellano. Mój brat bliźniak.
BUM!
Izzy powróciła z Drużyną Marzeń!
Tak, w końcu nadszedł mój ulubiony moment tej historii. Rozdział pisany pod wpływem przeczytanego przeze mnie apelu Adminki.
Mam nadzieję, że moje opowiadanie natchnie także innych do tworzenia.
Adminko, ja i Wędrówka ciągle współpracujemy, to już dwudziesta część. Gorący apel do Adminki i użytkowników RR-bloga! Wujek Rick powrócił z Magnusem, mamy nowy kierunek ujścia twórczości. Zostawmy po sobie ślad, chociażby w komentarzach.
Gorąco pozdrawiam Adminkę, mam nadzieję, że jednak to przeczytasz.
I na koniec zgodnie z modą 😉 hasztagujmy Wędrówkę i nasze plany!
#RRBooks, #UroczyWill, #TeamWeyna, #TristanEmma, #JorgeRamirezArellano, #MagnusChase
Do zobaczenia w Tartarze!
#Annabeth’sPOV
Boskie *_*
Jak każda część twojego opka 😀
WEYNA <3
Nie mogę się doczekać kolejnych części drużyny marzeń. Jak dla mnie ta część twojego Domu Hadesa jest naljepsza 😀
Pisz dalej! I nie obraziłabym się gdybyś pisała częściej!
Jak zawsze opowiadanie świetne!
Ja też shipuję Reynę i Willa 😉 Czytałam od razu jak zostało opublikowane, więc teraz nie pamietam najdrobniejszych szczegółów, ale pamiętam, że było wiele momentów, w których się śmiałam i byłam zaciekawiona. Strasznie mnie ciekawi wygląd bliźniaka. ^^ Czekam na dalsze części. Życzę weny w pisaniu. 😉