Cześć WSZYSTKIM!! Oto następny rozdział mojego opoka. Dedyk dla każdego kto za późno rozpoznaje swoje błędy lub/i uczucia…
– Co to jest? – zapytałam. W sumie, to nie umiem tego opisać. Było to połączenie mechanizmu katapulty, ale wyglądem przypominało to psa z ogonem jak u bobra.
– To… taki scyzoryk… który może być katapultą – powiedział i pokazał, że ogon można „naciągać”, i że jest bardzo ostry.
Wzruszyłam ramionami, a on zaczął strzelać papierowymi kulkami w twarz Malcolma.
Piper ziewnęłam już trzeci raz w ciągu dwudziestu minut. Jechaliśmy już dobre pięć godzin, ale ona nie chce słyszeć o postoju.
– Musimy zrobić postój, przecież musisz odpocząć – argumentowałam. – A jeśli zależy Ci na czasie, to po prostu się zmienisz z kimś za kółkiem.
– Dam radę… – ziewnęła przeciągle. – Do Denver, jeszcze trzysta kilometrów…
– Mam dość, zmieniasz się, ale już! – krzyknęłam, ale nie za głośno.
– No dobrze, tam jest zjazd. – I stanęliśmy na stacji benzynowej.
Stacja wyglądała jak każda inna. Było kilka stoisk z benzyną. Nie potrzebowaliśmy jej, więc zaparkowaliśmy przed częścią sklepową. Znowu zaburczało mi w brzuchu.
– Ej… ludzie – zaczęłam niepewnie. Nie byłam przyzwyczajona do narzekania. – Ja…
– Głodny jestem! – jęknął Malcolm, gdy tylko się obudził.
– Wszyscy jesteśmy – powiedziałam.
– Mogę zrobić burgery z toffu – zaproponował Leo.
– To dobry pomysł – zgodził się Jason.
– Co to toffu? – zapytałam.
– To ty nie wiesz!? – wykrzyknęła przerażona Piper. – A jak myślisz, co jedzą wegetarianie?
– Ja nawet nie rozumiem, jak można nie jeść mięsa – broniłam się. Coś chwyciło mnie za rękę. Wiedziałam, że to ona. Ktoś kto miał zginąć. – Muszę do toalety.
Wszyscy pokiwali głowami. Wbiegłam do sklepu. Przebiegłam między półkami. Wbiegłam do małego korytarza. Potem do drzwi po lewej. Wnętrze toalety było obskurne. Płytki były białe, ale po wielu latach stały się szare. Fugi dawały efekt starości i brudu. Kabiny były siwe. Z ich wnętrza bił odrażający odór. Nie dziwię się, że były puste. Na szczęście nie przeszkadza mi smród. Oparłam się o ścianę. Teraz wystarczyło czekać. Musi zaraz przyjść. Nagle pojawiła się. Kobieta w czarnej todze. Na bladej twarzy górował uśmiech mordercy. A oczy były wielkie. Pałające nienawiścią. Płonące nienawiścią.
– Witaj – przemówiła spokojnym, melodyjnym głosem. – Jak mam się do Ciebie zwracać, tym razem?
– Futia – odparłam – Czemu mam nie mówić im prawdy? Czego chcesz po tylu latach? – miałam w głowie za dużo myśli.
– Ja? – odparła niewinnym głosem. – Ja nie chcę niczego. To ty coś chcesz. A prawdy nie warto mówić, bo..
– To przez kłamstwa, cierpiałam tyle lat – podniosłam głos.
– Nie! Dzięki kłamstwu żyłaś! !- krzyknęła, ale szybo się opanowała.
– Mylisz się. Już nie możesz mnie do niczego namówić. Dorosłam. Bez Ciebie.
– Ach tak? Hah! Jeśli powiesz im prawdę, odwrócą się od Ciebie. Będziesz sama. – spojrzała mi w oczy. – Nadal nie umiesz ukrywać uczuć. Boisz się. Strach znów Cię opęta.
– Nie, nie. Nie! Oni zrozumieją. Wybaczą mi. Nie zostawi mnie.
– On? Ten dzieciak. Skrzywdzisz go. Odtrąci Cię. – zaczęła się śmiać jak morderca, czy psychopata. – Spójrz w lustro. Co widzisz?
Przejrzałam się w nim. Zobaczyłam twarz. Brudną. Wychudzoną. Ponurą. We włosach miałam jakieś liście, gałązki. I krew. Krew potworów i moją. Wory pod oczami. Ale to nie byłam ja. Nie widziałam tego czegoś. Błysku w oczach. Uśmiechu. Te sine usta drżały.
– Jesteś potworem – powiedziała z satysfakcją. – A bestie nie mają przyjaciół. A tym bardziej jeśli dowiedzą się, że kłamałaś.
– Przestań!!! – wykrzyknęłam. Łzy poleciały mi z oczu. Byłam wściekła. Przywołałam ogień. Spojrzałam jej w oczy. Zobaczyłam w nich niepokój. Zaatakowałam. Miotałam płomieniami. Triumfowałam. I nagle zniknęła. Bez błysku. Bez puff. Ale nie to mnie zdziwiło. W drzwiach do łazienki zobaczyłam Jasona. Patrzył na mnie z trwogą. Ze wzrokiem, który przewiercał mnie na wylot:
– Jason… ja, ja – nie wiedziałam co powiedzieć.
-T y, jednak nas… nie mówiłaś prawdy! – krzyknął. – Jeszcze ten ogień…
– Ja naprawdę chciałam… – ale on już biegł do samochodu.
Pobiegłam za nim. Kiedy dobiegłam na miejsce, zobaczyłam ich twarze. Wiedzieli. Malcolm krzyknął „kłamczucha”. I zaczęło się. Mój sen. Nie umiałam tego wyjaśnić. Moich kłamstw i zachowań. Uciekłam.
Biegłam wzdłuż drogi. Nie wiem, w którym kierunku. Nie wiem, ile czasu biegłam. Gnałam przed siebie. Nawet nie zauważyłam, że upadłam na kolana. Zaczęłam pełznąć jak najdalej od drogi. Tak daleko, by nikt mnie nie widział. Mnie i moich łez. Byłam na siebie wściekła. Ona tylko na to czekała. Czekała aż znów będę jej potrzebować. Ale prędzej pozbawię się życia. Położyłam się na plecach. Niebo było piękne tej nocy. Miliony, może miliardy gwiazd „żyły” nie przejmując się niczym. Po prostu były. Jedyne światło, prócz księżyca, rozświetlające czarną pustkę nocnego nieba, a może dziennego, trudno stwierdzić. To takie piękne. Słyszałam gdzieś, jak ktoś powiedział: ,,Istnieć nie znaczy żyć”. Przez całe życie – nie, istnienie – myślałam, że nie ma szczęścia, jest tylko mniejszy i większy ból w życiu, myliłam się… Życie to ciągła wędrówka. Drogi są jak drzewa… mają główny pień, ale z niego wyrastają gałęzie. Wszyscy mamy wybór, możemy iść po konarze, tylko po to, by nie poznać życia. Ale możemy też zaglądać na inne gałęzie, i choć jest możliwość, że trafimy na coś złego, to warto zaryzykować, bo kiedyś na pewno nam się przytrafi coś dobrego. Jak teraz o tym myślę, to chyba całe życie miałam pecha, do czasu aż poznałam Jasona, Leo, Piper, Malcolma i… I Hopa. Kiedy oprowadzał mnie po Obozie, mówił spokojnie, ale entuzjastycznie. Chciał mi pokazać wszystko. Od jeziora, przez pole truskawek po domki obozowiczów. Widziałam, że kiedy na mnie patrzył, rozumiał. Opowiadał swoje życie, jak sen, którego nie pojmuje… ale nie mówił tak, jakby szukał pocieszenia, bardziej jakby chciał, bym i ja się otworzyła. Powinnam…
Łzy mi spływały mi po policzkach. Hah… To zabawne, płaczę z własnej głupoty. Zaczęłam nucić piosenkę której nauczyłam się gdy byłam mała:
Ja się w tym ciele duszę…
Ale być silna ja muszę…
Świat próbuje pokonać mnie…
Ale ja głośno krzyczę NIEEEE…
Bo w życiu bywają piękne chwile…
W bólu przebędę całe mile!
By tylko miłości poznać smak…
Bo to na duszy taki piękny znaaaak!…
Nie będę już więcej uciekać
Na innych wciąż gniewać
Nie będę się już…
Bo nadzieja to mój stróż…
Wymyśliłam tę piosenkę, kiedy zrozumiałam, że moje życie nie będzie proste. Żałuję, że nigdy nie zastosowałam się do porad zawartych w piosence.
Uhh… Jak tu zimno. Chuchnęłam sobie w ręce i zaczęłam się ocierać. Zaczęłam się robić coraz bardziej senna…
– Hestio… – szepnęłam. – Przepraszam. Mam nadzieję, że mnie słyszysz… Rozumiem, teraz naprawdę rozumiem… Jestem jak ogień, nauczyciele tak na mnie mówili, niebezpieczna, ale ciepła… Szkoda, że nie mogłam Ci tego okazać, Tobie ani Hopowi… Słyszysz? Przyznaję się do uczucia… KOCHAM GO!!!! – krzyknęłam ostatkiem sił i, i zasnęłam…
W dniu 2015-10-05 18:26:46 użytkownik Ada Malgosia <ada.elblag@gmail.com> napisał:
Hejka!
Oto następna część mojego opoka. Co u ciebie, po miesiącu nauki? U mnie mnóstwo nauki do prac klasowych, sprawdzianów itp…
TAM TARA TAM- VI rozdział.
Siedziałam na fotelu, oparta głową o szybę. Hope i Malcolm spali jak zabici. Jason, natomiast, co kilkanaście minut otwierał oczy i się rozglądał, i szedł dalej spać. Piper ze skupieniem obserwowała drogę. Leo, nic nie mówił, jakaś nowość, ale coś majsterkował. Co chwila wyjmował coś z pasa. Raz wyciągnął kawałek druta, innym razem stalową płytkę i wiele innych pierdółek. Kiedy skończył, podał mi, bym mogła obejrzeć:
-Co to jest?- zapytałam. W sumie, to nie umiem tego opisać. Było to połączenie mechanizmu katapulty, ale wyglądem przypominało to psa z ogonem jak u bobra.
-To… taki scyzoryk… który może być katapultą.- powiedział i pokazał, że ogon można „naciągać”, i że jest bardzo ostry.
Wzruszyłam ramionami a on, zaczął strzelać papierowymi kulkami, w twarz Malcolma.
Piper ziewnęłam już trzeci raz, w ciągu dwudziestu minut. Jechaliśmy już dobre pięć godzin, ale ona nie chce słyszeć o postoju.
-Musimy zrobić postój, przecież musisz odpocząć.- argumentowałam.- A jeśli zależy Ci na czasie, to po prostu się zmienisz z kimś, za kółkiem.
-Dam radę…- ziewnęła przeciągle.- Do Denver, jeszcze trzysta kilometrów…
-Mam dość, zmieniasz się, ale już!- krzyknęłam, ale nie za głośno.
-No dobrze tam jest zjazd- i stanęliśmy na stacji benzynowej.
Stacja wyglądała jak każda inna. Było kilka stoisk z benzyną. Nie potrzebowaliśmy jej, więc zaparkowaliśmy przed częścią sklepową. Znowu zaburczało mi w brzuchu.
-Ej… ludzie- zaczęłam niepewnie. Nie byłam przyzwyczajona do narzekania.- Ja…
-Głodny jestem!- jęknął Malcolm, gdy tylko się obudził.
-Wszyscy jesteśmy.- powiedziałam.
-Mogę zrobić burgery z toffu.- zaproponował Leo.
-To dobry pomysł.- zgodził się Jason.
-Co to toffu?- zapytałam.
-To ty nie wiesz!?- wykrzyknęła przerażona Piper.- A jak myślisz co jedzą wegetarianie?
-Ja nawet nie rozumiem jak można nie jeść mięsa.- broniłam się. Coś chwyciło mnie za rękę. Wiedziałam, że to ona. Ktoś kto miał zginąć.- Muszę do toalety.
Wszyscy pokiwali głowami. Wbiegłam do sklepu. Przebiegłam między półami. Wbiegłam do małego korytarza. Potem do drzwi po lewej. Wnętrze toalety było obskurne. Płytki były białe, ale teraz po wielu latach są szare. Fugi dawały efekt starości i brudu. Kabiny były siwe. Z ich wnętrza bił odrażający odór. Nie dziwię się, że były puste. Na szczęście nie przeszkadza mi smród. Oparłam się o ścianę. Teraz wystarczyło czekać. Musi zaraz przyjść. Nagle pojawiła się. Kobieta w czarnej todze. Na bladej twarzy górował uśmiech mordercy. A oczy były wielkie. Pałające nienawiścią. Płonące nienawiścią.
-Witaj.- przemówiła spokojnym, melodyjnym głosem.- Jak mam się do Ciebie zwracać, tym razem?
– Futia.- odparłam- Czemu mam nie mówić im prawdy? Czego chcesz po tylu latach?- miałam w głowie za dużo myśli.
-Ja?- odparła niewinnym głosem. – Ja nie chcę niczego. To ty coś chcesz. A prawdy nie warto mówić, bo..
-To przez kłamstwa, cierpiałam tyle lat.- podniosłam głos.
-Nie! Dzięki kłamstwu żyłaś!!- krzyknęła, ale szybo się opanowała.
-Mylisz się. Już nie możesz mnie do niczego namówić. Dorosłam. Bez Ciebie.
-Ach tak? Hah! Jeśli powiesz im prawdę, odwrócą się od Ciebie. Będziesz sama.- spojrzała mi w oczy.- Nadal nie umiesz ukrywać uczuć. Boisz się. Strach znów Cię opęta.
-Nie, nie. Nie! Oni zrozumieją. Wybaczą mi. Nie zostawi mnie.
-On? Ten dzieciak. Skrzywdzisz go. Odtrąci Cię.- zaczęła się śmiać jak morderca, czy psychopata.- Spójrz w lustro. Co widzisz?
Przejrzałam się w nim. Zobaczyłam twarz. Brudną. Wychudzoną. Ponurą. We włosach miałam jakieś liście, gałązki. I krew. Krew potworów i moją. Wory pod oczami. Ale to nie byłam ja. Nie widziałam tego czegoś. Błysku w oczach. Uśmiechu. Te sine usta drżały.
-Jesteś potworem.- powiedziała z satysfakcją.- A bestie nie mają przyjaciół. A tym bardziej jeśli dowiedzą się, że kłamałaś.
-Przestań!!!- wykrzyknęłam. Łzy poleciały mi z oczu. Byłam wściekła. Przywołałam ogień. Spojrzałam jej w oczy. Zobaczyłam w nich niepokój. Zaatakowałam. Miotałam płomieniami. Triumfowałam. I nagle zniknęła. Bez błysku. Bez puff. Ale nie to mnie zdziwiło. W drzwiach do łazienki zobaczyłam Jasona. Patrzył na mnie z trwogą. Ze wzrokiem, który przewiercał mnie na wylot:
-Jason… ja, ja- nie wiedziałam co powiedzieć.
-Ty, jednak nas… nie mówiłaś prawdy!- krzyknął.- Jeszcze ten ogień…
-Ja naprawdę chciałam…- ale on już biegł do samochodu.
Pobiegłam za nim. Kiedy dobiegłam na miejsce, zobaczyłam ich twarze. Wiedzieli. Malcolm krzyknął kłamczucha. I zaczęło się. Mój sen. Nie umiałam tego wyjaśnić. Moich kłamstw i zachowań. Uciekłam.
Biegłam wzdłuż drogi. Nie wiem, w którym kierunku. Nie wiem ile czasu biegłam. Gnałam przed siebie. Nawet nie zauważyłam, że upadłam na kolana. Zaczęłam pełznąć jak najdalej od drogi. Tak daleko, by nikt mnie nie widział. Mnie i moich łez. Byłam na siebie wściekła. Ona tylko na to czekała. Czekała aż znów będę jej potrzebować. Ale prędzej pozbawię się życia. Położyłam się na plecach. Niebo było piękne tej nocy. Miliony, może miliardy gwiazd „żyły” nie przejmując się niczym. Po prostu były. Jedyne światło, prócz księżyca, rozświetlające czarną pustkę nocnego nieba, a może dziennego, trudno stwierdzić. To takie piękne. Słyszałam gdzieś, jak ktoś powiedział: ,,Istnieć nie znaczy żyć”. Przez całe życie- nie, istnienie- myślałam, że nie ma szczęścia, jest tylko mniejszy i większy ból w życiu, myliłam się… Życie to ciągła wędrówka. Drogi są jak drzewa… mają główny pień, ale z niego wyrastają gałęzie. Wszyscy mamy wybór, możemy iść po konarze, tylko po to, by nie poznać życia. Ale możemy też zaglądać na inne gałęzie, i choć jest możliwość, że trafimy na coś złego to warto zaryzykować, bo kiedyś na pewno nam się przytrafi coś dobrego. Jak teraz o tym myślę, to chyba całe życie miałam pecha, do czasu aż poznałam Jasona, Leo, Piper, Malcolma i… I Hopa. Kiedy oprowadzał mnie po Obozie, mówił spokojnie, ale entuzjastycznie. Chciał mi pokazać wszystko. Od jeziora, przez pole truskawek po domki obozowiczów. Widziałam, że kiedy na mnie patrzył, rozumiał. Opowiadał swoje życie, jak sen, którego nie pojmuje… ale nie mówił tak, jakby szukał pocieszenia, bardziej jakby chciał, bym i ja się otworzyła. Powinnam…
Łzy mi spływały mi po policzkach. Hah… To zabawne, płaczę ze własnej głupoty. Zaczęłam nucić piosenkę której nauczyłam się gdy byłam mała:
Ja się w tym ciele duszę…
Ale być silna ja muszę…
Świat próbuje pokonać mnie…
Ale ja głośno krzyczę NIEEEE…
Bo w życiu bywają piękne chwile…
W bólu przebędę całe mile!
By tylko miłości poznać smak…
Bo to na duszy taki piękny znaaaak!…
Nie będę już więcej uciekać
Na innych wciąż gniewać
Nie będę się już…
Bo nadzieja to mój stróż…
Wymyśliłam tę piosenkę, kiedy zrozumiałam, że moje życie nie będzie proste. Żałuję, że nigdy nie zastosowałam się do porad zawartych w piosence.
Uhh… Jak tu zimno. Chuchnęłam sobie w ręce i zaczęłam się ocierać. Zaczęłam się robić coraz bardziej senna…
-Hestio…- szepnęłam- Przepraszam. Mam nadzieję, że mnie słyszysz… Rozumiem, teraz naprawdę rozumiem… Jestem jak ogień, nauczyciele tak na mnie mówili, niebezpieczna, ale ciepła… Szkoda, że nie mogłam Ci tego okazać, Tobie ani Hopowi… Słyszysz? Przyznaję się do uczucia… KOCHAM GO!!!!- krzyknęłam ostatkiem sił i, i zasnęłam…
Sorry!!!!! To moja wina!!! Poprosiłam brata, by wysłał tu moje opoko, bo to on był na komputerze, ale coś poszło nie tak i wysłał w mailu opoko i mail z opokiem… Trochę to nie składne zdanie… Jeszcze raz sorry za utrudnienie i moje niedopilnowanie… CHCESZ COŚ ZROBIĆ RÓB TO SAMA… Całkiem mądre stwierdzenie
Fajne, dasz link do bloga?
Super! Trochę tajemniczo, więc MUSISZ jak najszybciej przysłać kolejną część.
Gdybym nie wiedziała, że jest córką Hestii, pomyślałabym, że Atena jest jej matką… Wiem, że nie tylko jej dzieci są mądre, ale Futia nadawałaby się na jej córkę.
To porównanie życia do drzewa było genialne.
„Coś chwyciło mnie za rękę. Wiedziałam, że to ona. Ktoś(,) kto miał zginąć.” – Bardzo tajemniczo…
Piosenka też świetna. Bardzo pasuje do niej, ale jak by się przyjrzeć… To nie tylko. Jest uniwersalna.
Końcówka zostawia wiele pytań. Ciekawi mnie, co się dalej stanie…
Jedyny błąd, jaki rzucił mi się w oczy, to literówka. Dopisałaś przypadkowo „m”.W innym miejscu niepotrzebnie postawiłaś przecinek.