Rozdział I, czyli jak zaczęły się problemy
Tłum na trybunach szalał, kibice krzyczeli, wprost wrzeszczeli na naszą drużynę. Oczywiście, na przeciwników również. Gdybym się rozejrzał, widziałbym setki uczniów szkoły, ubranych w barwy naszej maskotki z pomalowanymi twarzami, klaszczących, gwiżdżących i śmiejących się nastolatków. To musiało być doprawdy widowiskowe, ale użyłem ,,bym’’, ponieważ czasu na rozglądanie się nie miałem. To miał być najważniejszy mecz roku; ostatni, decydujący mecz, mecz, który miał pokazać, kto zdobywa mistrzostwo krajowe. Do końca zostało już tylko siedem minut, a my przegrywaliśmy czterema punktami. O nie, to nie mogło się tak skończyć. Nie mogło!
Dawaliśmy z siebie wszystko, naprawdę. Srebrne lwy walczyły zaciekle, próbowaliśmy się przedrzeć przez linię obrony delfinów, ale nie było naprawdę jak. Na nagły dźwięk sędziego oznajmiający czas, ruszyliśmy w stronę naszego trenera.
-Weźcie się nareszcie do roboty! –jego gwałtowny krzyk sprowadził nas prędko na ziemię. –Wiem, że dajecie z siebie wiele, ale dajcie jeszcze więcej! Macie to wygrać, jasne!? Do roboty!- po czym w kilku słowach powtórzył nam taktykę z kilkoma małymi zmianami. – No, a teraz dalej! Zdobyć ten tytuł, tak?!
Wróciliśmy na boisko trochę mniej zdyszani. Znów rozpoczęła się gra, tym razem jeszcze bardziej zacięcie. Aż w końcu, po pięciu minutach, podałem do mojego kolegi a on jakoś obszedł przeciwników dookoła i trafił! Prosto do kosza, prościutko za dwa punkty!
Na trybunach zapanował szał (przynajmniej tak słyszałem). Bo chociaż do wygranej zostało nam jeszcze trochę, to coś się nareszcie stało! Jakiś postęp! Ale kolejne chwile nie szły tak cudownie. Sekundy mijały, było ich coraz mniej. Zerknąłem na zegar i… i zostało tylko dwadzieścia pięć sekund do końca! W tym momencie dostałem piłkę. Chciałem się przedostać przez barierę obrońców, ale nie było czasu, z resztą- było ich zdecydowanie za dużo. To była bardzo ryzykowna decyzja, ale nie miałem czasu na rozpatrzenie plusów i minusów oraz tego co powinienem zrobić. No i… rzuciłem.
Piłka przeleciała łukiem nad tłumem zawodników, potoczyła się po obręczy kosza… Czas mijał niesamowicie wolno, miałem wrażenie jakby wszyscy poruszali się w kisielu… Ale…. Trafiłem!!!
Po tym spadła w ręce przeciwników, ale w tym momencie rozległ się donośny dzwonek oznajmiający koniec meczu. Nie wierzę, nie wierzę! Nie dość, że wygraliśmy (chociaż remis byłby już cudnym wynikiem) to jeszcze właśnie ja, ja wycelowałem za trzy punkty!
To, co się działo zrozumiałem dopiero po chwili. Cała drużyna pochwyciła mnie w ramiona, i zaczęła wyrzucać w powietrze. Kibice wypadli na boisko i rozpoczęli skandować moje imię. To było tak nieprawdopodobne uczucie, kiedy zaraz każdy w pobliżu mnie gratulował mi, trener przyjaźnie poklepał mnie po ramieniu, jakaś dziewczyna pocałowała mnie, i znów podniesiono mnie na ręce…
Nagły, ostry ból przeszył mój umysł. Akurat ponownie byłem na nogach, więc runąłem jak długi na ziemię. Coś rozsadzało moją głowę od środka, czułem się jakbym miał szklaną bombkę w mózgu, która nagle rozprysła się na miliard kawałków, boleśnie raniąc. Skuliłem się na ziemi usilnie próbując zachować przytomność. Miałem wrażenie, że ktoś bije we mnie młotkiem, dziwne pulsowanie raz za razem ogłuszało mnie. Jak przez mgłę zrozumiałem, że ktoś się nade mną nachyla i coś do mnie krzyczy. Chyba potem inna osoba mnie przełożyła mnie na nosze, ale po chwili całkowicie straciłem orientację co się ze mną dzieje.
Kolejna fala cierpienia zesłała do mojego umysłu wizję. To znaczy, nie wiem co to było, ale próbując sobie później wytłumaczyć to zjawisko, tak to nazwałem. Przed oczami pojawił mi się obraz przedstawiający bardzo dziwne pomieszczenie. Na rurach pod sufitem wisiały jakieś kształty trudne do rozpoznania. Jednak główną część mojej uwagi przykuwała dziewczyna leżąca pomiędzy nieznanymi obiektami. Miała długie czarne włosy, potargane z każdej strony. Ubrana była w ciemną koszulkę na ramiączkach, wąskie czarne jeansy i takiej barwy tenisówki. Drżała i przerażona wpatrywała się w punkt poza moim zasięgiem wzroku.
W pewnym momencie z naprzeciwka wyłonił się straszny cień, a po chwili z tej samej strony sięgnęły do dziewczyny macki stworzone jakby z cienia. Odsunęła się gwałtownie, ale zaraz potem zdrętwiała i przestała się ruszać. Monstrum wyłoniło się z boku z rozjarzonymi czerwonymi ślepiami.
Zemdlałem.
Wspaniałe. Mroczne macki? Zapowiada się ciekawie. Jedyne, do czego jestem w stanie się przyczepić, jest główny bohater. Kiedy jakaś dziewczyna pocałowała go w policzek, a on nawet nie spojrzał, kim była! Skandal! 😀 Mam nadzieję, że szybko napiszesz kolejną część. :>
Wiesz, nikt nie powiedział, że pocałowała go w policzek 😀
Podoba mi się! Naprawdę zapowiada się ciekawie! Te macki są naprawdę intrygujące :p
Ale fajne^^ Super opisana gra. Aż czuje się te emocje! Jestem ciekawa co to za macki i dlaczego zemdlał. Już się nie mogę doczekać następnego fragmentu
Bardzo dobrze opisany, emocjonujące mecz. Jego strzał musiał wyglądać imponująco…
Zaciekawiło mnie co innego: dlaczego tak nagle zaczęła go boleć głowa? To naprawdę tajemnicze. I w ogóle, skąd się wzięła ta wizja?
No i… Kto jest autorem?
Wiesz Isabell… Strasznie kusi, żeby powiedzieć.
Wiesz, Quick, ja bym się przyznała. 😉
Całkiem przyzwoicie, w sumie to podobało mi się. Nie mogę z tego porównania: ,,wszyscy poruszali się w kisielu” 😀 Pierwszy akapit chyba najlepszy. No cóż.. czekam na kolejną część!