Witam Was ciepło.
Przepraszam tych co czekali na następne rozdziały, ale byłam we Francji. Kiedy miałam dostęp do internetu to nie miałam do komputera, lub na odwrót. Zanim zaczniecie czytać, chcę podziękować Jula2233, za pomoc.
Miłego czytania!
III
– Wiesz co, – zaczął Hope z domku Hefajstosa – jesteś nawet podobna do matki.
Hope Burcart, syn Emilly Burcart i Hefajstosa, lat piętnaście i pół. Ma ostre rysy twarzy. Okalają je ciemnobrązowe włosy, które nigdy nie dają się ułożyć. Ma piękną cerę. Delikatna i tak pięknie opalona, że powoduje, iż większość dziewczyn z Obozu do niego wzdycha. Ma szerokie ramiona i duże, sprawne ręce. Mnie jednak nie imponuje jego umięśnione ciało, tylko oczy. Są niebieskie, ale nie, jak ocean, tylko raczej, jak niebieski płomień. Kiedy tylko je zobaczyłam… nie ważne. To tylko chłopak, który miał mnie oprowadzić po Obozie.
– A co, spotkałeś ją? – zapytałam, kiedy siedzieliśmy na ganku przed Wielkim Domem.
– Raz się do niej modliłem, kiedy był… kryzys w domu, i mi się objawiła. Miała tak samo brązowe włosy jak ty, i ten specyficzny rodzaj płomyka w oczach, taki łagodny ogień. – No, teraz to ja płonęłam na twarzy.
– Naprawdę myślisz, że ona jest moją matką, przecież ona miała być wieczną dziewicą… – nagle podbiegł do nas Leo:
– Hope! Cisza nocna za trzy minuty, pośpiesz się! O, hej Futia – rzucił mimochodem. I tyle go widziałam.
– To… na razie, Grecki Ogniu – pożegnał się syn boga kowali.
Coś było w nim takiego, że nie bałam się. Nie pytał o moją przeszłość, ale opowiedział mi swoją. Ojciec uznał go około miesiąca temu. Burcart nienawidzi matki, może dlatego rozumiał moje uczucia co do ojca? Matula zostawiła go, kiedy miał jedenaście lat (przedawkowała alkohol), ale dla niego to był początek nowego życia. Potem ponad cztery lata żył samotnie. Popadł w rutynę. Umieścili go w rodzinie zastępczej, tam był dwa miesiące – góra, potem opiekunowie mieli go dość i wyrzucili. Następnie, po około pół roku życia na przedmieściach, trafiał do następnego domu.
Choć mieliśmy różne przeżycia, rozumieliśmy się. Mnie ojciec dotykał w taki namiętny, może ubóstwiający sposób, jego biła matka. Z tego co mówił, najbardziej denerwowało ją jego ADHD. Wiecznie coś majsterkował, ale jego matka uważała to za przekleństwo a nie dar. Kiedy poznałam jego przeszłość, zrozumiałam, że w pewien sposób jesteśmy bratnimi duszami. Oboje żyliśmy w niewiedzy o naszych boskich rodzicach. Jednak to nie to powodowało, że się rozumieliśmy. Tą nicią był ból, zadawany przez naszych opiekunów.
Kiedy szedł do domku numer dziewięć, nie mogłam zrozumieć jak daje radę o tym opowiadać. Ja nie potrafiłam wypowiedzieć imienia ojca, a on potrafił przedstawić mi swoją historię jak,… jak zwykły koszmar. Nie rozumiem jak dał radę pogodzić się ze swoim życiem. Na swój dziwny sposób, podziwiałam go za to. Żałowałam, że nie mogę powiedzieć mu prawdy o sobie i ojcu.
Noc była ciemna, ale ciepła. Leżałam na kanapie w Wielkim Domu (co i tak jest sporym luksusem, bo ostatnie trzy lata spałam na gazetach). Niestety nie było domku dla dzieci takich jak ja. Sen długo nie przychodził, chciałam się przejść. Oczywiście jednak powiedziano mi, że Obozu pilnują gargulce, a może to były harpie, mniejsza z tym, więc stanęłam tylko na ganku. Wiatr lekko rozwiewał mi włosy, wdychałam woń otoczenia. Zaczęłam zastanawiać się co oznacza przepowiednia. „Dziecko, które matki nie poznało, a jedynego ojca nie kochało” – jestem prawie pewna, że chodzi o mnie. „Ale z wyprawy nie każdy powróci” – i znowu zobaczę śmierć. O tyle dobrze, że nie kogoś bliskiego. Tak naprawdę to nie boję się śmierci, tylko swoich słabości. Boję się siebie, spaliłam potwora, ogień wydobywał się ze mnie… Z rozmyślań wydobył mnie dźwięk kółek na drewnie:
– Pięknie tu, prawda? – zapytał mnie Chejron. Siedział na swoim wózku inwalidzkim, choć nadal nie wiem jak tam mieści swoją końską połowę.
– Tak. Nie będziesz mnie pouczać, że powinnam leżeć w łóżku itd.? – zapytałam podejrzliwie, z drugiej strony trochę zdenerwowana, że będę musiała się tłumaczyć.
– Wiem, że to nowe doświadczenie – zaczął – jest trudne, ale przyzwyczaisz się do tego i…
– Nie to mnie martw i – wtrąciłam się – umiem przystosować się do każdej sytuacji. Ta przepowiednia mówi o mnie, prawda? – Bałam się, że kogoś zawiodę lub, co gorsza, skrzywdzę.
– Tak myślę – odparł centaur z nutką współczucia w głosie.
– Widziałeś dziś słońce? Wyglądało, jak zaćmienie, choć najbliższe ma być za dwa miesiące – powiedziałam, by jak najszybciej zmienić temat.
– Masz rację. To znaczy, że Helios już nie rządzi na niebie. Przywrócić słońce pomoże ci Leo…
– Hope może jechać? – wtrąciłam się, przy nim czułam się pewniej. Może mu nie ufałam, ale oboje chcieliśmy ze sobą rozmawiać i mieliśmy trudne dzieciństwo.
– To dobrze, że masz już kolegę. Więc tak, Hope i Leo to synowie Hefajstosa, oni przydadzą się przy ratowaniu słońca, może do tego Malcolm, syn Ateny…
– Więc mamy już czwórkę, ja, Malcolm, Leo, Hope, jeszcze tylko dwoje…
– Poprosimy o dwóch herosów z Obozu Jupiter, na przykład…- zamyślił się na chwile- Jasona, syna Pana Nieba i Piper, jego dziewczynę od Afrodyty
– No to mamy szóstkę – podsumowałam. – Ja, Piper, Jason, Hope, Leo i Malcolm
– No to, to mamy z głowy. A teraz idź już w objęcia Morfeusza.
Jak kazał, tak zrobiłam. Na szczęście uprzedzono mnie, że półbogowie często mają „nie koszmary, tylko straszne wizje i wspomnienia” – jak ujął to Hope, więc teoretycznie byłam gotowa. Akcja działa się na przedmieściach mojego rodzinnego miasta, czyli Nowego Jorku. Była ciemna noc. Domy były stare i zaniedbane. Tynk odpadał od ścian, a w wielu miejscach leżały rozbite szyby. W tym okropnym miejscu, jedyną żywą duszą była dziewięcioletnia dziewczynka. Miała na sobie beżową sukienkę do kolan i brązowy szal, którym okryła twarz. Nagle zjawił się mężczyzna w szarym płaszczu. Był to mój rodzony ojciec, w tym samym stroju co zawsze, gdy chciał mnie skrzywdzić. Podchodzi do brązowowłosej dziewczynki, która wyglądała prawie tak samo jak ja w jej wieku i nie opiszę tego co zobaczyłam, to zbyt przypominało, to co robił mi. Ten śmieć zgwałcił tą małą dziewczynkę, jak ona płakała i się wyrywała. Krzyczałam, chciałam jej pomóc, ale byłam tylko duchem, łzy płynęły mi po twarzy. Potem ciemność i głos przy moim uchu. Był ciepły i kojący, a szeptał:
– Tak powstałaś, moja malutka. Na początku nienawidziłam Cię, zresztą sama rozumiesz czemu. Jednak kiedy trzymałam Cię zaraz po narodzinach, cóż, pokochałam moją małą córeczkę. Myślałam, że on się zmienił, zapewniał o tym, przepraszam, myliłam się. Pamiętaj – głos zaczął się oddalać – ogień to też ciepłooo, szukaj… – i obudziłam się.
Leżałam chwilę zamroczona lub oszołomiona, a może to i to naraz… Po paru minutach wstałam i podeszłam do szafy. Znalazłam tam, brązową sukienkę na długi rękaw, która sięgała do łydek, czarne getry i nowe buty na dalekie wędrówki. Przebrałam się i wyszłam z domu. Było chłodno, mimo iż tu pogoda zawsze jest taka sama. Paru obozowiczów było już na nogach, ale większość jeszcze spała, w końcu była dopiero szósta. Zobaczyłam w oddali Chejrona. Zaczęłam biec w jego stronę, by rozruszać stawy, swoją drogą ta sukienka w ogóle nie krępowała moich ruchów. Przerażające było jednak to, że na niebie nie było słońca, a było dawno po świcie. I ten głos nakazujący mi, czegoś szukać… Nagle w coś walnęłam.
– Chejronie, witaj! – powiedziałam, orientując się w kogo uderzyłam.
– Witaj, moja droga. Martwi mnie brak słońca, poza granicami obozu jest potwornie zimno… – zastanowił się chwilę i zawołał jakąś dziewczynę. – Idź po Leona, Hope’a, Malcolna i sprawdź czy Jason i Piper już są w podróży.
– Ajajaj, kapitanie – krzyknęła i pobiegła.
– Sytuacja nie wygląda za dobrze, nie mam pojęcia gdzie zacząć, może…
– Gdzie zanotowano najwyższą temperaturę w Stanach Zjednoczonych?- zapytałam
– Nie wiem, ale Malcoln już tu idzie, on powinien wiedzieć. – odparł centaur i pomachał do chłopaka, który wyglądał jak męska wersja Annabeth.
– Cześć, wam. Chejronie, naprawdę ruszam na misję? – to chyba jego pierwsza taka wyprawa, pomyślałam.
– Tak chłopcze, ty, Futia, Leo, Hope, Jason i Piper z Obozu Jupiter.
– Hej – chyba mnie zauważył- jestem Malcolm, ty pewnie Futia? – wydawał się zarozumiały.
– Tak, to ja – podrapałam się po karku, jak to miałam w zwyczaju, gdy się stresowałam – a to nie Leo i Hope tam idą – i pomachałam do nich, dziękując bogom, że ich zesłali.
– Siemka – rzekli chórem synowie Hefajstosa.
– Chejronie, – powiedziała dziewczyna, która miała ich tu sprowadzić – Ci z Obozu Jupitera będą dopiero wieczorem.
-Oj, oj, niedobrze, ale co zrobimy. Zaczekamy na nich, a przy ognisku złapiecie się za ręce. – Już odchodził gdy nagle się odwrócił- A, Hope, może daj Futiii broń i zobacz co potrafi.- Odgalopował.
Przymierzyłam z 4 korpusy zanim stwierdziłam, że któryś jest na tyle dobry, bym mogła się poruszać. Wybrałam lekki i mało widoczny pod ubraniem. Potem przyszedł moment, by wybrać broń. Zaczęliśmy od zwykłego miecza. Wszystkie były misternie wykonane. Bogato zdobione rękojeści i ostrza, wykonane z niebiańskiego spiżu. Mnie jednak, w oko wpadł stary, zardzewiały sztylet z dłuższym niż zwykle ostrzem. Kiedy wzięłam go do ręki to układał się idealnie. Był lekki jak piórko.
– Ej, co o nim myślisz? – spytałam Hope’a
– Jeśli zmyjesz rdzę, to będzie okay.
Następne dwie godziny czyściłam moją broń. Kiedy go już wypolerowałam, zobaczyłam dopiero jaki jest piękny. Miał uchwyt barwy złota i bieli, niczym wykonany dla królewny. Ale ostrze było jeszcze piękniejsze. Mieniło się barwami ognia, a kiedy mu się bliżej przyjrzałam, zobaczyłam jakieś napisy. „Ogień jest bronią, ale i życiem. Sami wybieramy jak go używamy.” Był gorący kiedy go trzymałam.
Potem tylko trenowałam nim walkę, jestem prawie pewna, że płonął żywym ogniem, choć nic nie podpalił. Większość rywali pokonywałam. Moja drobna postura dała mi możliwość unikania niemal wszystkich ciosów. Prawie całe życie uciekałam, więc byłam szybka i bystra, dzięki czemu z łatwością przykładałam sztylet do gardła leżącego przeciwnika. W końcu nadeszła pora kolacji.
– Na wstępie pragnę przywitać naszych gości z Obozu Jupiter, Jasona Grace i Piper McLean – powiedział Chejron, a tłum zawiwatował. – Następnie, pragnę ogłosić kto wyrusza na misję przywrócenia słońca. Jason – syn Jupitera, Piper – córka Afrodyty, Leo i Hope od Hefajstosa, Malcolm – dziecko Ateny i dowódczyni misji – Futia, potomkini Hestii!
Oj tam, pomoc. Sama przyjemność.
Opko fajne. Zazdro odwagi za podjęcie się trudnego tematu, co do przeszłości bohaterki. Może to głupie, ale ja trochę bym się bała tego tematu. Wydaje się taki intymny.
Jula2233
Opowiadanie jest niezłe, czytało mi się je dosyć lekko. Widać postęp, robisz mniej błędów. Na pewno jeszcze jakieś robisz, ale ja sama nie umiem pisać, więc ich nie widzę.
Za to kilka rzeczy przykuło moją uwagę:
– Hope. Jestem prawie pewna, że jest to imię damskie, więc nieco razi kiedy „Hope powiedział”. Po drugie to trochę dziwne, że nowo poznanej osobie, którą tylko oprowadzał po obozie opowiedział swoje nieszczęśliwe dzieciństwo.
– Nie rozumiem, jak Hestia dała się tak łatwo zgwałcić zwykłemu facetowi. Znaczy jasne, ona była dziewięcioletnim dzieckiem, a on dorosłym mężczyzną, ale w końcu jest boginią. Mogła go zamienić w robaka, czy coś.
– Czemu właściwie Jason i Piper są u Rzymian, a Annabeth w obozie? Przecież Percy i Ann chcieli studiować w Nowym Rzymie. Chyba, że to jeszcze ten rok kiedy chodzą do liceum. Ale to nie zmienia tego, że Piper i Jason powinni być w obozie herosów.
Mam nadzieję, iż nie masz mi za złe, że komentuję tak późno. Nie udzielam się tutaj zbyt często, bo sama nie umiem pisać.
Tak więc czekam na kolejne części, mam nadzieję, ż będą coraz lepsze.
Lisa
Dzięki za komentarze.
a)Oglądałam pewien serial, gdzie Hope to męskie imię. Poza tym osobiście Hope kojarzy mi się z chłopcem.
b) Hestia nie zaatakowała, bo kojarzę ją z osobą spokojną i niezmieniającą ludzi w robaki.
c) Jason i Piper byli w Rzymie, bo syn Jupitera musiał tam załatwić sprawy związane ze swoją obietnicą, wobec pomniejszych bogów. A Piper mu towarzyszyła. A jeśli chodzi o Annabeth to jest to okres przed studiami.
Jeszcze raz dzięki za komentarze. Mam nadzieję, że w końcu moje prace nie będą miały błędów.