Pierwszy rozdział! Mam nadzieję, że się Wam spodoba. I że nie będzie niepłynnych opisów ani żadnych zgrzytów.
Jest napisany inaczej niż prolog i opowiada o czymś innym. Efekt zamierzony. Wiadomości z niego wykorzystam później. Znacznie później.
Bez dedykacji, bo nie chce mi się pisać. Oddaję to w Wasze ręce
Isabell22
Biegłam wąską ścieżka, ledwie widoczną w gęstej trawie. Las wokół groźnie szumiał. Wydawał się mroczny i ponury. Świat pogrążył się w ciemności, jednak poprzez szpary pomiędzy gałęziami pokrytymi liśćmi prześwitywało blade światło księżyca. Czasami w powietrzu roznosił się huk sowy lub złowieszczy skowyt wilka. Zresztą najlżejszy trzask budził grozę.
Przedzierałam się przez krzewy. Było to trudne, gdyż rosły blisko siebie, skutecznie uniemożliwiając wygodne przejście. Ponadto moja skórzana, rozpięta kurtka zaczepiała się o ich kolce. Nie chciałam jej podrzeć, więc zwalniałam. Błędnie.
Za plecami czułam niebezpieczeństwo. I to, że niczego takiego nie widziałam, nie zmieniało tego przekonania. Wciąż miałam wrażenie, że ktoś wbija we mnie wzrok. /Wygłodniały/ wzrok.
Drzewa rosły coraz rzadziej. Przypomniały mi się te szczęśliwe czasy, kiedy nie wiedziałam, że jestem herosem. Zabawy w chowanego, pikniki, czytanie książek w cieniu potężnego, rozłożystego dębu…
Dotarłam do doliny. Wyglądała niczym oaza na pustyni, tyle że tutaj roślinność otaczała pustkę. Nie na odwrót. Rozejrzałam się. Z miejsca, w którym stałam przed chwilą, nie dało się zobaczyć wodospadu. Przepięknego, niesamowitego, spieniającego się przy ziemi wodospadu, który kawałek dalej mieszał się ze strumieniem. Tworzyli niedużą rzekę, która wartko płynęła, przedzielając dolinę na pół.
Pierwsze promienie słońca rozjaśniły okolicę i padły na ten cud natury. Utworzyła się śliczna tęcza, w sześciu kolorach: pomarańczowym, żółtym, zielonym, niebieskim, fioletowym i różowo – czerwonym. Unosiła się nad renesansowym mostkiem, łączącym dwie architektury: grecką i rzymską. Poręcze miały kształt łuku, ale ta figura pojawiła się również pod spodem. Całą konstrukcję podpierały kolumny w stylu korynckim. Nawet z tej odległości widziałam wysokie głowice, zdobione liśćmi. Lub czymś podobnym.
Podeszłam bliżej i poczułam na twarzy małe kropelki. Kochałam wodę… Jej szum zawsze mnie uspokajał.
Nagle usłyszałam coś dziwnego, jakby szept. Odwróciłam się i przejechałam wzrokiem po otoczeniu. Jednak wszystko grało. Uznałam, że się przesłyszałam…
I wtedy ktoś zakrył mi oczy. Złapałam czyjeś ręce i odciągnęłam je od głowy. Odwróciłam się. Przede mną stał mój przyjaciel. Jego zazwyczaj rozwichrzone, ciemnobrązowe włosy przyklapły, ale to tylko dodawało mu uroku.
– John – powiedziałam.
– John – potwierdził, uśmiechając się szarmancko. Wyciągnął do mnie rękę, a ja uścisnęłam ją. Poprowadził mnie do wodnej ściany… i przeszliśmy przez nią. To było takie niesamowite uczucie…! Jakby szło się we mgle, tyle że w bardziej materialnej, zimnej i mokrej formie. Zupełnie, jakby… przekraczało się granicę między światami.
Po drugiej stronie rozpościerała się spora grota. Nie byłoby w niej nic niezwykłego, gdyby dało się dostrzec sufit, a także gdyby nie rozwidlała się na kilka korytarzy. Poszliśmy tym po lewej stronie.
Nie był długi, lecz ciemny. Tak, jak oczy chłopaka – ciemnoszare, wpadające w czerń. Tajemnicze, nieco mroczne… Piękne.
Przystanęliśmy. Jednocześnie zapaliły się wszystkie pochodnie. Gdy światło przestało mnie razić, spostrzegłam, iż ściany pokrywały płaskorzeźby. Niestety nie mogłam się im dokładnie przyjrzeć, gdyż brunet stanął przede mną i chwycił moje ręce.
– Joanne. Muszę tam pójść… – Wskazał brodą wąski korytarzyk. Mierzył około metra wysokości i wyglądał, jakby miał się zawalić. Utkwiłam w nim przerażony wzrok.
– Przecież on zaraz runie! – Bezskutecznie próbowałam go powstrzymać.
– Jo, spójrz na mnie – rzekł uspokajającym tonem. Posłuchałam go, ale serce nadal biło mi w przyspieszonym tempie. – Wiem, co robię. I wiem, co muszę zrobić… – przerwał na sekundę i dokończył lekko drżącym głosem – …i co jest konieczne.
Zniknął w sztolni, zanim zdążyłam zaprotestować. Nie mogłam się ruszyć… Zresztą było już za późno.
Ziemia zatrzęsła się. Upadłam bezwładnie. Moją prawą nogę i rękę przeszył ból.
Wstrząs się powtórzył… Dwa razy. Ze sklepienia zaczęły odpadać skały. Kilka wylądowało tuż obok mnie, zmuszając do działania. Chciałam dostać się do Johna, jednak kamienie, zdradliwe podłoże, opuchnięta kostka i dłoń zalana krwią znacznie to utrudniały.
Przeszłam przez ścianę z wody. W dolinie panowała ciężka cisza – ptaki umilkły. Burzowe chmury pokryły niebo, przysłaniając słońce…
… A ja obudziłam się, oblewana przez pewną córkę Zeusa.
– Clare! Ile razy mówiłam ci, że tego nie znoszę?!
– Milion – odparła radośnie, głupio się uśmiechając. – Dzisiaj jest Lany Poniedziałek!
Zaklęłam pod nosem. Nienawidziłam tego dnia.
– To nawet nie jest greckie święto! I nie ma nic wspólnego z kulturą Starożytnej Grecji!
– No i co z tego? Ważne, żeby dobrze się bawić!
– Więc pozwól mi „dobrze się bawić”! – warknęłam. Dziewczyna podeszła do drzwi, dodając jeszcze:
– Najmokrzejszego Dyngusa!
Zacisnęłam pięści, lecz po chwili rozluźniłam je. Opadłam z powrotem na poduszki, chowając twarz w dłoniach.
Znowu ten sen. Ten sen, opowiadający o utracie Johna. O tym, jak… zaginął.
„Zaginął” – tak mówili wszyscy. Ale ich tam nie było. Nie na nich spadł „dach” groty. A ja… Pragnęłam łudzić się tą nadzieją. Jednakże nie umiałam… Ten tunel się zniszczył. A mój przyjaciel zginął.
Nagle poczułam na policzku zimny nos i chłodny, mokry język. Potem usłyszałam niegłośne szczeknięcie. No tak… Czasem mój beagle zachowywał się tak cicho, że go nie zauważałam.
Jego gładka i miękka sierść miała trzy kolory: biały, czarny i brązowy. Wyróżniał się łatami w kształcie kropel wody na łapach. Sięgał mi do kolana.
Kiedyś razem z Johnnym odwiedziliśmy schronisko dla zwierząt. Smutne oczy przewierciły mnie na wylot. Nie mogłam oderwać od niego wzroku – mały, chudy szczeniak w małej, ciasnej klatce. Ten okropny widok nie dawał mi spokoju. Wkrótce wróciłamtam, by zaadoptować Herberta – czy też Herbiego, jak wolałam go nazywać. Stał się moim wiernym przyjacielem.
– Pewnie chcesz się pobawić, co? Najpierw śniadanie. – Na ostatnie słowo pies nadstawił uszu.
Założyłam sprane, granatowe spodnie, czarny podkoszulek i pomarańczową bluzę z logo Obozu Herosów, której normalnie bym nie włożyła. W końcu i tak będzie mokra… Nie tylko z powodu oblewających się półbogów. W zatoce spieniały się wielkie fale, a drzewa uginały się pod naporem wiatru. Musiał wiać z wielką siłą. No i gdzie się podziała to piękna pogoda, tak charakterystyczna dla tego miejsca…?
Ledwie przeszłam przez próg, a już ociekałam wodą. Następnie przeraźliwe zimno przeszyło mnie do szpiku kości. Wróciłam do domku, dygocząc z zimna i szczękając zębami. Przecudnie.
Nałożyłam kurtkę. Podeszłam do wejścia i przerzuciłam przez nie jakąś szmatę. Usłyszałam ostrzegawcze szczeknięcie i zobaczyłam strumień wody, zapewne z wiadra. Uśmiechnęłam się pod nosem – mój podstęp zadziałał. Szybko przebiegłam, tym razem nie dostając. Sukces!
Dotarłam do jadalni. Zdążyłam na rozłożenie dachu. Beżowe blachy ustawiające się na drewnianej konstrukcji wyglądały niesamowicie, jednak nie zwróciłam na to szczególnej uwagi. Nie miałam odpowiedniego nastroju.
Usiadłam na kanapie z niebieskim obiciem. Jak widać, dzięki nietypowej pogodzie standardy się zwiększyły… Stół też okazał się nowy. Dodatkowo kolor drewna przypominał to, z którego buduje się statki. Ponadto meble były rzeźbione w fale.
Ojcu by się spodobało, pomyślałam.
Moje szczęście zakłócili Clare i jej chłopak, Eric. Miałam ogromną ochotę wrzasnąć na nich i pokazać pewnym palcem, gdzie powinni usiąść. Czy oni naprawdę nie widzieli, że pragnę /jedynie spokoju/?!
– Idźcie. Stąd. Natychmiast! – wycedziłam.
– Nie ma powodu do nerwów, Jo. Chcieliśmy tylko… – zaczął Eric, a ja mu przerwałam.
– Nie nazywaj mnie Jo. – Moje oczy zapłonęły nienawiścią. Z gardła mego psa wydobyło się niskie warczenie, a chwilkę potem donośne szczeknięcie. Przegonił te /bardzo miłe, uprzejme i zupełnie nigdy nie przeszkadzające/ dzieciaki. Tak, uwielbiam sarkazm.
Podrapałam Herbiego za uszami i ukradkiem dałam mu kawałek kiełbasy. Sama wzięłam z talerza gofry i wyszłam, wściekła. Nie potrafiłam z nimi wytrzymać! I Jo… Przecież ten idiota o tym wiedział!
Ruszyłam do domku numer trzy. Po wojnie z Gają należało uwolnić Delfy spod władzy Pytona. John, Eric i ja musieliśmy to zrobić… Wtedy spotkaliśmy Clare – niegdyś małą, grzeczną i uroczą dziesięciolatkę. Ścigał nas olbrzymi wąż, aż do Obozu. Pamiętam, że byłam ledwie żywa… Nie tylko wyczerpanie spowodowało to odczucie.
Wracając do tematu – gad zniszczył większość budynków, w tym mój. Teraz jego ściany miały kolor biały, dach – niebieski, tak jak wszelkie dodatki: drzwi, okiennice, schody, pościel, poduszki… I tym podobne.
Położyłam się na łóżku, próbując zasnąć i głaszcząc Herbiego po grzbiecie. Prawie mi się to udało, gdy do środka wparowali najwięksi tępo – idioci, jakich znał świat.
– Chodź! Musisz to zobaczyć!
– To niesamowite!…
– Przestańcie mi się drzeć do ucha! Poza tym, mówiłam wam tysiące razy, że nie możecie tutaj przebywać!
Ogromnie niezadowolona, zawiązałam sznurówki i powlekłam się za parą.
Sprawdzam, czy umiecie czytać ze zrozumieniem
Boskim rodzicem Joanne jest:
a) Zeus
b) Hades
c) Posejdon
d) Apollo
Świetnie! Ciekawie piszesz! Nie mogę się doczekać kolejnych części! Ja myślę, że to jest odpowiedź „c”.
Pozdrawiam serdecznie
Wasza annabeth01
Fajny rozdział! I moim zdaniem w żadnym Twoim opowiadaniu nie było „zgrzytów”, a w tym tymbardziej.
„Domek numer 3” – stawiam na „c”. 😛
Jula2233
PS Ten sen był chyba THE BEST! 😉
Świetne, zgrzytów nie było. Całość wypada genialnie i nie mogę doczekać się drugiego rozdziału bo wiem, że będzie równie świetny.
Odpowiedź C) Posejdon ;P
Dzięki za wszystkie komentarze i miłe słowa!
Marta, cieszę się, że w końcu założyłaś sobie tu konto! Witam(y) na RR!
Mój wniosek: umiecie czytać ze zrozumieniem! 😉 Tak, odpowiedź c.
Isabell22