16. Raz Meduzie śmierć
Reyna wcale nie miała za złe Willowi, że kiedy się odwrócił pisnął jak mała dziewczynka.
Ona oczywiście też się bała, ale jednak zachowała zimną krew. Buzowały w niej geny Bellony, a i gorąca, latynoska krew Ramirezów dawała o sobie znać. Nie wiedziała do końca co się dzieje. No bo…serio…ze wszystkich znanych jej potworów, musiała trafić na Meduzę. Akurat ona, Reyna. Ta, co przeżywa senne koszmary o wydarzeniach z rodzinnego San Juan. Ta, co nie ufa nikomu, oprócz towarzyszki Mii de Ville, która pomogła jej uciec z wyspy Kirke. To, że później okazała się córką rzymskiej personifikacji Apolla znacznie pomogło jej przetrwać rozłąkę z rodzeństwem.
Może to przez Mię pozwoliła sobie na swobodniejsze zachowanie względem Willa. Miała dwanaście lat, kiedy doszło do ataku na wyspie Kirke. Ona i Hylla trafiły tam po strasznej nocy w San Juan, kiedy to zostały oddzielone od reszty rodziny, od…
Nie, nie będzie o tym teraz myśleć. Podejrzewała, że to Fobos i Dejmos jako bogowie strachów wpływali jakoś na jej wyobraźnię. Może nieświadomie, ale jednak. W końcu Fobos nie odstępował jej na krok, co swoją drogą było już wkurzające. Will stał sztywno, porażony widokiem Meduzy, a Thalia stała obok Dafne, zakrywając siebie i ją parką Łowczyni.
Super.
Prychając w duchu na powierzchowną odwagę Greków, Reyna w końcu skierowała swoją uwagę na Meduzę. Zmrużyła oczy, podchodząc bliżej. W każdej chwili była gotowa je zamknąć, gdyby Meduza zechciała zamienić ją w kamień.
– Ehm- odchrząknęła.- Możesz powiedzieć…hm, co cię tu sprowadza?
Jeszcze nigdy w życiu nie cieszyła się tak na pogardliwe prychnięcie Thalii Grace. Nie, żeby jej nie lubiła, czy coś. Chociaż nie…Obie się nie znosiły. Ale, na bogów, to była Meduza. W takich okolicznościach Reyna skłonna była przyjąć każdą pomoc. Nawet pyskatej Łowczyni. Żeby tylko udało się opracować jakiś plan, serię sygnałów…
W tej chwili usta Reyny wyszeptały mało kulturalne słowa pod własnym adresem. Ależ była głupia! Mogła przywołać pomoc. Co prawda narazi się na gniew Meduzy, ale co tam. W końcu przeszła szkolenie w Obozie Jupiter, zasilała Drugą Kohortę i razem z Mią w przeciągu trzech lat zdołały zostać najważniejszymi osobami w obozie. W obliczu takiego życia, Meduza wydawała się pestką. Wężowogłową, ohydną pestką.
Zatrzymała się tuż przed Willem, zasłaniając go przed Meduzą. Chłopak i tak nie był w niczym pomocny. Nie chciała, by coś mu się stało, więc z całą swoją odwagą wyciągnęła zza pasa swoją złotą włócznię. Brzęk złota widocznie przykuł uwagę Meduzy, bo wyprostowała się jak struna i głośno wciągnęła powietrze.
– Herosi.- Mruknęła, ale zaraz znowu zaczęła wąchać.- Wyczuwam Apolla, Zeusa…silna woń Artemidy i Afrodyty. I coś jeszcze…coś nowego.- Zrobiła krok w stronę Reyny, wymijając oszołomionego Willa.
Serce Reyny głośno tłukło się w piersi, gdy zacisnęła mocno oczy. Dzięki bogom, że Mia przeszkoliła ją w zakresie bojowości zmysłów herosa. Jako córka Apolla miała nadzwyczajnie rozwinięte zmysły węchu i słuchu, co odbijało się automatycznie na arenie. Reyna pamiętała treningi z Mią, kiedy to biegały po lesie z opaską na oczach i hartowały słuch i węch. Gdyby tylko teraz udało jej się osłabić i tak nieprzydatny wzrok w walce z Meduzą…
Z opałów wybawił ją Will, który wreszcie pokonał swoje oszołomienie.
– EJ TY! Czy twoje wężyki nie są głodne?
I obrzucił ją serią jabłek zręcznie zrywanych z pobliskiego drzewa owocowego Afrodyty. Reyna zaczęła powoli opracowywać plan, a do tego były potrzebne jej dwie rzeczy. W sumie…to trzy.
Raz jeszcze zamknęła oczy i pędem ruszyła w stronę Thalii i Dafne. W biegu skierowała swoje myśli do Obozu Herosów, gdzie zostawiła Scypiona i zagwizdała ostro, wiedząc, że minie parę chwil, aż jej wierny towarzysz przyleci tutaj z Long Island.
I to była druga faza. Gdy dobiegła do Łowczyń krzyknęła, by biegły za nią. Sama pociągnęła za sobą Fobosa.
– Rozdzielamy się! Wy tam- wskazała Thalii bujną pergolę, która odsłaniała wejście w głąb Boskiego Ogrodu Afrodyty.- Dejmosie, pomóż Willowi! A my- syknęła do Fobosa- zaprowadzimy Meduzę nad klif.
– AJ- zawył zadowolony.- Zapowiada się niezła zabawa.
Reyna odetchnęła głęboko, zbierając się w sobie. Trzeba było wywieść ją w pole, by mogła zbliżyć się i uciąć ten ohydny łeb.
– Jak mam walczyć z potworem, na którego nie można patrzeć?
– Użyj pasty!- Wysapał Fobos, biegnąc za nią ścieżkami ogrodu.
– Co?
– Widziałem, że masz pastę od Apolla, ślicznotko. Nie powiedziano ci, jak działa?
Reyna zatrzymała się i sięgnęła do swojego plecaka. Patrząc wyczekująco na Fobosa, desperacko szukała znajomej tubki.
– To cacko to Pasta Zmysłów. Smarujesz nią wybraną część ciała, by zabrać z niej trochę mocy i życzysz sobie, które zmysły chcesz wzmocnić. Lepiej zamknij oczka, bo może szczypać.
– Chwila! Okej, oślepię się, by wzmocnić słuch. Tylko ktoś będzie musiał pomóc mi znaleźć Meduzę.
Gdy tylko wypowiedziała te słowa, jęknęła bezradnie. Fobos szczerzył się jak głupi do sera. Super, sukces planu zależał od napalonego boga strachów.
Za sobą usłyszała krzyki Willa dezorientujące Meduzę, ale coś czuła, że to na nią szykuje się potwór. Reyna czuła delikatne wibracje w brzuchu, bezwiednie zaczęła zaciskać palce na swojej włóczni. Odrzuciła włosy do tyłu, wyciągając z kieszeni prostą czarną gumkę i związała je. Ręka zadrżała jej lekko, gdy zobaczyła wyraz twarzy Fobosa.
Nie, tylko nie to. Nie mogła podobać się bogowi! I to jeszcze synowi Wenus. Już dość się nacierpiała. Ta pamiętna ucieczka z wyspy…Klątwa Kirke…Nie, STOP! Reyna nie mogła o tym myśleć, właśnie teraz walczyła z legendarną Meduzą. Głęboko odetchnęła, delektując się pięknymi zapachami ogrodu, które przywodziły jej na myśl ulubione miejsce w Obozie Jupiter. Automatycznie wycisnęła pastę na palce, kierując dłoń w stronę oczu.
Kiedy tylko pasta Apolla nawiązała kontakt z jej organem wzroku, usłyszała głośny wrzask nie daleko miejsca, gdzie obecnie się schroniła. I choć nogi miała jak z waty, wyrzuciła swoją złotą włócznię w górę, czekając aż w jej dłoni pojawi się idealnie wyważony miecz z cesarskiego złota.
Przypomniała sobie jak dwa lata temu razem z Mią, Jasonem i Dakotą brała udział w misji odzyskania broni z wraku w Charleston. Przyszło im walczyć z Lamią, ale odnaleziona broń okazała się wielkim darem od samego Wulkana. To właśnie tam znaleźli złote monety, które zamieniały się w miecz i włócznie. Te gadżety przypadły w nagrodzie Reynie, Jasonowi i Dakocie, a Mia dostała pas złotych sztyletów, które należały do samego Juliusza Cesara.
Była przygotowana na wszystko, spodziewała się bólu, wbijania igieł czy fali ognia. Ale kiedy pasta zaczęła działać, poczuła, że jej powieki stały się ciężkie, a w umyśle wybuchła fala barw. Chwilę potem słyszała najmniejszy szmer, szelest liści i nieodłączne przekleństwa Thalii, która znajdywała się teraz na drugim końcu ogrodu. Fobos sapał koło niej i obijał się w biegu o wszystkie krzewy, wyzwalając niezwykłą mieszankę zapachów.
Zerwała się do biegu w chwili, gdy Meduza wkroczyła w aleję cytryn. Fobos krzyknął ostrzegawczo i pobiegł za nią. Meduza szła szybkim tempem po ich śladach, w czarnych okularach na oczach. Reyna słyszała groźne syki wydobywane przez węże na jej głowie. Słyszała każde poruszenie kamienia pod jej stopami, każdy trzask jej laski o posągi Afrodyty. Biegła szybko, instynktownie poruszając się po labiryncie drzew. Wyczulone zmysły idealnie zgadywały kierunki geograficzne na tyle, by po dłuższej chwili role się odwróciły. Teraz to ona goniła Meduzę.
– Zatrzymaj się, niuniu!- Fobos ciężko dyszał, kiedy złapał ją za ramię, by się zatrzymała. Z tego co podpowiadały jej zmysły, Meduza była jakieś cztery aleje od niej, rozwalając wszystko co napotkała na drodze. Thalia i Will widocznie spotkali się, bo znowu słyszała kłótnię.
– Co to ma kurde być! Zabawa w kotka i myszkę?
– Nie, to jest zabawa w „Piękne masz oczy, zamienię cię w kamień”!
– Gdzie jest Reyna?
– Nie wiem, uciekałam przed cholerną Meduzą!
– Zostawiłaś ją?!
– Nie jestem jej niańką!
– Ale to jest cholerna Meduza!
– Nie jestem idiotką, Solace! Rusz dupę w troki, zjeżdżamy stąd!
Reyna przeklęła po cichu. Nawet teraz nie mogli się powstrzymać. Postanowiła załatwić to szybko. Licząc na wierność Scypiona i jakże wspaniałą pomoc Fobosa, wyszła na główną aleję, krzycząc głośno.
– EJ, GADZICO! TU JESTEM! NO CHODŹ!
Usłyszała jeszcze jak Fobos nazywa ją nienormalną seksowną niunią, kiedy Meduza wreszcie ukazała się we własnej osobie. Nie wiedziała do końca jak to działa, ale barwy w jej umyśle działały jak czujnik ruchu. Przed sobą nie widziała kompletnie nic oprócz wielkiej żółto-czerwonej plamy zmierzającej w jej kierunku. Syczenie wężów złączyło się z żałosnymi jękami Fobosa, a Reyna skrupulatnie odliczała jej kroki. Od dziecka miała niebywały talent matematyczny, więc szybko w myślach określiła ewentualne pole manewru.
– Fobosie- szepnęła. Adrenalina szumiała jej w głowie, kiedy podszedł do niej, a ona zacisnęła dłoń na rękojeści miecza.- Powiedz mi, z której strony mam zaatakować. Musimy zaprowadzić ją nad klif.- Jeśli dobrze usłyszała, to Will, Dafne, Dejmos i Thalia zmierzali w kierunku rzeki Ladon na wzgórzu. Marudzenie Thalii nie było pomocne, ale przynajmniej wiedziała, że całe zagrożenie skupiło się na niej.
– Ehm, niuniu…Gadzica na dwunastej- szepnął zdenerwowany Fobos.- Nadchodzi coraz szybciej…Ona biegnie! UWAŻAJ!
Kiedy tylko usłyszała krzyk, jej ręka automatycznie zakręciła młynka i wykonała obronne pchnięcie łukiem od dołu. Zaraz potem odskoczyła w prawo, wykonując kopnięcie z półobrotu. Wylądowała na jednym kolanie, podpierając się dłońmi. Usłyszała, jak Meduza upuszcza swoją laskę, a jej złość wzmogła agresywność węży na głowie. Wykorzystując jej oszołomienie zacisnęła w dłoni garść piasku i na oślep sypnęła przed siebie z nadzieją, że oślepi choć na chwilę Meduzę.
– Zabieraj laskę!- Wrzasnęła do Fobosa i wyciągnęła rękę, by złapał ją i poprowadził nad klif.
– Ohyda! Odcięłaś jej trzy wężyki!
– To chyba dobrze?
– Rozzłościłaś ją, niuniu.
– Przestań mnie tak nazywać.
– PRRRRRR!
I właśnie w tej chwili nadzieja na pozbycie się Fobosa przepadła. Biegła z pełną prędkością jaką mogła z siebie wydobyć, więc wyprzedziła młodego boga. Nagle straciła grunt pod nogami i zamachała żałośnie ramionami, z nadzieją na odzyskanie równowagi. Poczuła jak Fobos doskakuje do niej i obejmuje ją silnie w pasie. Na ugiętych nogach wyskoczył na prawo, ciągnąc ją za sobą. Oboje jęknęli, gdy z dużą siłą upadli na drogę naznaczoną wielkimi korzeniami. Miecz wypadł z dłoni Reyny, a trzask który usłyszała poinformował ją, że Fobos złamał zdobytą laskę.
Na dłuższą chwilę zabrakło jej tchu. Musieli znaleźć się nad urwiskiem. Siła uderzenia skupiła się na prawej nodze, nie mogła się ruszyć. W dodatku chyba rozcięła sobie łuk brwiowy, bo czuła jak gorąca ciecz zalewa jej twarz. Fobos jęczał gdzieś obok, ale to przerażający, kobiecy śmiech sprawił, że po raz pierwszy od dawna poczuła się pokonana i bezradna.
– Doprawdy, imponujące.- Meduza podeszła do niej bardzo blisko. Ohydny smród potwora atakował jej oszołomione zmysły. Zaczęła się bezradnie szarpać, kiedy ostre paznokcie wbiły się w jej ramiona i pociągnęły w górę.
Zatoczyła się niebezpiecznie, ale Meduza mocno ją trzymała. Jej węże zaczęły błądzić między włosami Reyny, usiłując sprawić, by otworzyła oczy.
– Niesamowite.- Głos Meduzy hipnotyzował, Reyna poczuła się jak małe dziecko usypiane do snu.- A jednak to prawda. Rzymianie i Grecy połączyli siły. Ale ty…ty jesteś niezwykła. Masz w sobie coś takiego…Emanujesz przywództwem. Już kiedyś spotkałam dziewczynę o podobnym charakterze. Chciałam przekupić ją, by dołączyła do mnie, ale wtedy zjawił się synalek Posejdona i ją uratował.
Reyna miała spore trudności z oddychaniem. Meduza i węże atakowały jej twarz z każdej strony. Płuca ją paliły od szaleńczego biegu, głowa pulsowała bólem, a prawa noga powoli drętwiała po bolesnym kontakcie z korzeniami. Ostatni raz w takim stanie znalazła się tuż przed tym, jak mianowano ją pretorem. Ale wtedy pękała z dumy, gdy poobijaną i zakrwawioną legioniści unieśli na tarczy. Teraz najbardziej bolało ją poczucie bezradności.
I nagle poczuła ogromną ulgę, kiedy usłyszała znajome parsknięcie i trzepotanie skrzydeł. Meduza była zbyt zajęta delektowaniem się jej porażką, więc nie zauważyła nadlatującego pegaza o lśniącej sierści. Skrzydlaty koń wylądował majestatycznie u boku Reyny i błyskawicznie stanął dęba, taranując kopytami wrzeszczącą Meduzę.
– Nie! Jak śmiesz! To ja jestem matką wszystkich pegazów!
Scypion raz jeszcze prychnął lekceważąco, osłaniając Reynę. Tak bardzo wzruszył ją widok ukochanego konia, że poczuła w sobie nagły zastrzyk świeżej energii. Wiedziała, że Meduza nie może zrobić krzywdy żadnemu pegazowi, bo naraziłaby się na gniew Neptuna, ojca wszystkich koni. Krzywiąc się z bólu zmusiła się do kolejnego wysiłku.
– Fobosie! Gdzie jesteś? Rzuć mi miecz!
– Odwróć się, stoję po lewej. Trzymaj!
Usłyszała brzęk oręża i szmer piasku, kiedy miecz wylądował obok niej. Wymacała go ręką i stanęła wyprostowana, opierając cały ciężar na zdrowej nodze. Uspokoiła oddech i skupiła się na Scypionie. Od lat był jej wiernym towarzyszem, razem pokonali nie jednego potwora. Opracowała nawet serię sygnałów i działań. Instynktownie wyczuła, że Scypion na nią patrzy. Z szacunkiem oddała mu pokłon, wiedząc w duchu, że on także chyli przed nią łeb. Wyciągnęła przed siebie lewą dłoń, wykonując charakterystyczny gest przywołania.
Scypio ruszył ku niej kłusem. Tak jak oczekiwała, zdewastowana Meduza ruszyła za nim z wściekłym rykiem. Nie zważając na okropny ból w nodze z gracją wskoczyła na grzbiet swojego pegaza i razem stanęli nad krawędzią klifu.
Zobaczyła jeszcze wbiegających na urwisko Willa, Thalię, Dejmosa i Dafne, a potem wszystko się skumulowało. Meduza z furią zrzuciła swoje okulary i ze świecącymi oczami ruszyła na Scypiona. Will wystrzelił kilka strzał, ale żadna nie uczyniła poważniejszych szkód. Gadzica złapała swoją połamaną laskę i wycelowała nią w konia.
Reyna zgrała się z ruchami pegaza i objąwszy go kolanami uniosła się tułowiem do przodu. Niespodziewanie Meduza przebiła bok Scypiona swoją laską, przez co koń zarżał, zraniony. Zdając się na swoje nawyki bojowe zaparła się nogami i zakręciła młynka nad głową, kierując złoty miecz w lewo. Poczuła delikatne ukłucie w rękę, kiedy cesarskie złoto ucięło głowę Meduzy. Ucięta część spadła bezładnie na ziemię, a reszta ciała runęła w przepaść za nimi.
I wtedy wydarzyło się kilka rzeczy na raz.
Scypio drgnął konwulsyjnie, przez co straciła oparcie. Usłyszała, jak jej towarzysze krzyczą głośno jej imię. Kopyta pegaza ześlizgnęły się po piasku, a ona poczuła, że spada. Ostatnim co zobaczyła przed spadkiem z urwiska, to pędząca w jej kierunku Thalia Grace. Potem, z zadziwiającym spokojem otuliła ramionami szyję Scypiona i wyszeptała do ucha słowa podzięki.
Po urwisku niósł się głośny krzyk Willa, kiedy nagle rzeka Ladon wybuchła, pochłaniając spadających wiernych przyjaciół.
Hej! Izzy wróciła 😉
Wow, nie wiem jak wy, ale ja jestem z tego rozdziału mega dumna. Ukazałam w niej moją wymarzoną Reynę, taką jaką sobie wyobrażam. Odważną, gotową do poświęceń, znającą swoje możliwości. Motyw jej przyjaźni ze Scypionem jest dla mnie bardzo ważny. Ukazałam w tej części kilka faktów z jej życia, które rozwiną się dalej i złączą z życiem innych bohaterów. Co jeszcze mogę powiedzieć? Staram się wkomponować moje opowiadanie w kanon, stąd wspomnienie wyspy Kirke i misji z cesarskim złotem w Charleston.
Co się stanie dalej? Tego dowiemy się za dwa rozdziały. Mogę wam zdradzić, że pojawi się kolejny, uwielbiany przez większość bóg, rodzic jednego z bohaterów. Będzie też ognisko i zabawa w szczerość.
A w następnej notce: Annabeth tresuje smoka, a Percy zrobi sobie kuku.
Do napisania!
I powinnaś. Rozdział jest naprawdę świetny, ciekawy, genialny. Uwielbiam Reynę! Cudnie ją oddałaś! Jest takim wzorem do naśladowania.
Szczerze mówiąc, wolałabym to zamiast Domu Hadesa… Cudownie piszesz.
Isabell22
Dzięki, dzięki 😉
Nie wiem, co o tym myśleć, bo już kolejna osoba pisze, że to opowiadanie jest całkiem niezłą alternatywą dla Domu Hadesa. Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy. No bo kto by nie chciał pisać tak dobrze, jak ulubiony autor? Mam swoją wizję, i fakt, niektóre wydarzenia z Domu nie podobały mi się. Ten Rickowy Tartar rozszedł się po kościach. Percy i Ann chodzą, walczą, zabijają i Bum! Witaj Agro II. Nie sądzę, by ktoś był tak wytrzymały, nawet oni. Dla Boba również mam lepsze rozwiązanie. Zwiążę go z kimś ważnym dla jednego z bohaterów. I szykuje się jedno wielkie, emocjonalne tasowanie! Spory szok dla Nico, łzy dla Annabeth, i coś nowego dla Leona. Uwielbiam mieszać i szokować! 😀
Co do Reyny…No cóż, uwielbiam ją. Troszkę pocierpi, ale w końcu będzie szczęśliwa. I nie, nie pozwolę na kompletnie zlanie jej, jak w Krwi Olimpu 😉
Parę rzeczy które mi nie pasowały.
Skoro Reyna nic nie widziała, to skąd wiedziała że Meduza ma okulary a przed spadnięciem widziała Thalie?
Oprócz tego to moje ulubione opko ma blogu
Dziękować 😀
A co do twojego pytania. Jak wspomniałam w jednym zdaniu, Meduza nie powinna krzywdzić pegazów 😉 A że rzuciła się z pazurami na Scypiona, to hm…włączyła się do akcji specjalna, boska jednostka ochrony koni 😀 Moc boska skumulowała się w wybuchu, ale wcześniej odepchnęła od siebie inną boską ingerencję, w tym przypadku pastę Apolla 😉
To w skrócie, bo spotkanie z gościem z Olimpu w części 18 😀
Nieźle super mega koks