Cud, że to skończyłam! Szkoła, szkoła i szkoła. Jakie to moje życie jest nudne… Ulubione powiedzenie moich nauczycieli: „Za miesiąc egzaminy. Musimy skończyć materiał. Ale nie martwcie się. Po egzaminie będziecie poprawiać tak długo, aż poprawicie.” Chyba łatwo się domyślić, że nie mam dużo czasu, a jak jest chwila to po prostu nie chce mi się pisać… Mam nadzieję, że coś z tego wyszło i się wam spodoba. Dedykacja dla wszystkich, którzy skomentowali poprzednią część.
Beth
Ashley obudziła się o piątej rano. Zawsze wstawała tak wcześnie, by pobiegać przed szkołą. Ubrała się w pożyczony od jednej z córek Apolla dres, bo Vanessa ‚nie posiada niestylowych ciuchów’. Ashley nie odpowiadał tylko kolor. Nie cierpiała czarnego, ale nie miała wyjścia. Nie mogła przecież biegać w sukience czy dżinsach.
Spięła włosy w luźnego koka i wyszła na zewnątrz. Było jeszcze dużo śniegu. Nie przeszkadzało jej to, bo na Alasce zawsze było go pełno i była przyzwyczajona do takich warunków. Włożyła słuchawki do uszu, włączyła muzykę i ruszyła przed siebie.
Ashley spojrzała na zegarek w telefonie. Była ósma, czyli pół godziny wcześniej miało się zacząć spotkanie w sprawie jej kary.
– Cholera – mruknęła.
Nigdy wcześniej nie zdażyło jej się stracić rachubę czasu. Miałaby wtedy pełno spóźnień w szkole, a chcąc dostać się na wymarzone studia nie mogła sobie na to pozwolić.
Spojrzała na czteropiętrowy budynek z błękitnymi ścianami i pobiegła w jego stronę.
Skręciła za róg i…
– Sorry.
Chłopak, na którego wpadła przytrzymał ją w pasie, by nie upadła.
Miał brązowe włosy i duże, przenikliwe oczy. Ashley rozpoznała go.
– Chłopak Kim? – prychnęła i nim zdążył się odezwać, dodała: – Nieważne. Śpieszę się.
– Wiem. Właśnie po ciebie szedłem.
Spojrzała na niego pytająco, więc wytłaczył jej, że wszyscy czekają przy stole do ping-ponga, gdzie odbywają się wszystkie narady. Długo nie przychodziła, dlatego Chejron wysłał go po nią.
Na miejscu byli centaur i czworo herosów. Wśród nich znała tylko Johna, który był grupowym domku Hermesa, i kojarzyła dziewczynę, którą spotkała na początku. Byłaby nawet ładna, gdyby nie anoreksja, pomyślała Ashley.
– Dobrze, że już jesteście – odezwał się Chejron. – Ashley, towarzyszyć ci będą Michael i Liz.
Wskazał na chłopaka, który ją przyprowadził, a następnie na tę dziewczynę wyglądającą na niedożywioną. Anorektyczka uśmiechnęła się do niej.
– To ja już wolę iść sama – wyrwało się blondynce.
Wszyscy na nią spojrzeli.
– Ashley – zaczął spokojnie Chejron, – oboje zgodzili się ci towarzyszyć, więc powinnaś być im wdzięczna. Poza tym zawsze wysyłamy trzech herosów.
Dziewczyna westchnęła, ale nie odezwała się już. Zaczęła myśleć o tym, co zrobić, by Liz jej nie ośmieszyła. Gdyby ktoś zobaczył je razem… Przede wszystkim musi przytyć. Trzeba będzie też coś zrobić z tym sianem na głowie. Nowe ciuchy, bo te są sprane i do tego na pewno z lumpexu. Potem…
– Zadań nie układał nikt z Obozu – wyrwał ją z zamyślenia głos Chejrona. – Będziecie więc mogli korzystać z pomocy każdego.
Wyciągnął przed siebie kopertę i podał ją Ashley. Otworzyła ją i wyciągnęła perlisto-białą kartkę, na której złotym atramentem i starannym, pochyłym pismem zapisano cztery wersy:
W domu twym mieszkała Rzymianka,
Choć teraz wygląda jak szklanka.
Pierwszy z rubinów znajdziesz tam.
Nie dasz rady, nie próbuj sam.
– Co za idiota to napisał? – zapytała odkładając list na stół.
Nikt jej nie odpowiedział, ponieważ wiedzieli, że bywały przepowiednie jeszcze bardziej pokręcone.
– Trzeba się zastanowić, co to znaczy – zmienił temat John i ponownie przeczytał pierwszy wers.
U pojawił się pierwszy problem. Michael mieszkał w internacie, mama Liz dostała mieszkanie służbowe nad muzeum, które wybudowano niedawno, a Ashley w domu postawionym przez jej ojca. Siedzieli w chwilę w milczeniu.
– Spójrzcie! – krzyknęła nagle Joanna. – „Rzymianka” napisano z dużej.
– I co z tego? – zapytał Michael.
– Gdyby było napisane z małej litery, chodziłoby o dzisiejszy Rzym. Jednak z dużej piszemy, gdy chodzi o mieszkańców metropolii – wyjaśnił John.
– A ponieważ za czasów Starożytnego Rzymu nie znano Ameryki, to chodzi o rzymskiego herosa – dokończył Chejron.
Ashley, Liz i Michael popatrzyli na niego zdezorientowani. Wytłumaczył im więc, że nie tylko grecka mitologia jest prawdziwa, ale również rzymska.
Musieli jeszcze dowiedzieć się, o co chodzi z ‚domem’.
– Wcale nie musi chodzić o literalny dom – odezwał się brunet o zielonych oczach, który jeszcze się nie odzywał.
– Jev! Jednak tu jesteś – powiedziała sarkastycznie Joanna. – A już myślałam, że jako syn Hekate użyłeś Mgły.
Przewrócił oczami i ignorując jej słowa, mówił dalej.
– Może chodzić o miasto, region albo stan.
Urwał na chwilę. Popatrzył po trójce herosów. Jego wzrok zatrzymał się na blondynce.
– Ashely, gdzie mieszkasz?
– Mówiłam już… – zaczęła, ale przerwał jej.
– Odpowiedz – powiedział spokojnie, ale stanowczo. – Gdzie mieszkasz?
– Na Alasce, ale…
– Wystarczy – przerwał jej znowu i popatrzył na Chejrona.
Ashley spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. Nie przywykła do tego, by ktoś mówił jej co ma robić. Jednak nie odezwała się. Miała ważniejsze problemy na głowie. Na przykład, co zrobić, by Liz wyglądała jak normalna dziewczyna.
– Była jedna Rzymianka mieszkająca na Alasce – odezwał się po chwili Chejron.
Wszyscy popatrzyli na niego z wyczekiwaniem.
– Nazywała się Hazel i była jedną z Siedmiorga.
Jego słowa zrozumieli tylko John, Jev i Joanna. Znali sławną przepowiednię Siedmiorga i ich walkę z Gają.
– Hazel żyła na Alasce dawno temu. W czasie drugiej wojny światowej – zaczął opowieść centaur. – Poświęciła swoje życie, by opóźnić odrodzenie jednego z gigantów.
Urwał na chwilę, by herosi mieli czas na zrozumienie tych słów.
– Porównanie do szklanki pasuje – ciągnął dalej, – bo wyspa, na której się wtedy znajdowała zatonęła. Musicie ją znaleźć.
Po tych słowach zapanowała cisza. Chejron wstał dając do zrozumienia, że skończyli. Ashley poszła wziąć prysznic i przygotować się do drogo. Była zadowolona, że zaczynają niedaleko jej domu.
Joanna poszła do domku Aresa, bo jej bracia spali już za długo, a musieli jeszcze posprzątać domek przed codzienną kontrolą czystości. Michael miał iść z nią, ale Jev poprosił go, by poczekał chwilę, bo chce mu coś dać. Poczekali na Liz, która rozmawiała z Johnem. Kiedy chłopak wyszedł, syn Hekate wyciągnął z kieszeni sześć fiolek wielkości małego palca u ręki. W środku znajdowała się lazurowa ciecz. Podał im je.
– Każda z fiolek wystarcza tylko na jeden raz – powiedział. – Jeśli wylejecie jej zawartość na broń i powiecie jaki jest wasz cel, a następnie rzucicie bronią, będzie ona leciała tak długo aż trafi. Będzie goniła ofiarę.
Oboje spojrzeli na płyn. Michael podziękował tylko i pobiegł za Joanną, która właśnie wchodziła do domku.
Liz schowała flakoniki do kieszeni spodni.
– Dzięki – uśmiechnęła się.
– Powodzenia – odpowiedział. – Coś czuje, że nie pójdzie wam łatwo.
– Czemu?
Wzruszył ramionami. Nie mógł jej powiedzieć prawdy o misji.
– Będziemy w kontakcie.
I wyszedł zostawiając Liz samą. Zastanawiała się, o co mu chodziło. Po chwili jednak poatanowiła o tym nie myśleć. Poszła się spakować. Do wyjazdu została tylko godzina.
Nieco krótkie Ale bardzo fajne i ciekawe. Zadania…? O, jakaś nowość! Zaciekawiły mnie.
Mam nadzieję, że szybko napiszesz cd. Weny!
Muszę wymyślić coś w podziękowaniu za te wszystkie dedykacje. Która to już? Szósta, siódma?
Jeszcze raz dzięki!
Isabell22
Super część. Znalazłam chyba jedną literówkę, ale to szczególik. Jestem ciekawa co wymyślisz. I ten… coś myślę, że komuś się ta fioka wyleje i będzie dopiero problem. 😀 Zgadzam się z Izabell22 trochę krótkie, ale rozumiem szkoła. Mnie też dobija. Dużo weny życzę!