Już dwunasty rozdział, a ja jeszcze nie wyjawiłam kto jest boską matką Jamesa. 😮 Obiecuję, że w następnym rozdziale na 100% się tego dowiecie i James was zaskoczy. 😉
Miłego czytania!
Alis
Rozdział 12 „Pierwszy klucz”/ Connor
Wpatrywałem się w plecy Simona idąc po mokrej i błotnistej ścieżce. Deszcz lał się strumieniami, przez co nasze ubrania przypominały wodospad. Materiał lepił mi się do ciała przyprawiając o dreszcze. Że też musiało się akurat teraz rozpadać. Nikt z nas nie był przygotowany na nagłe oberwanie chmury. Wyglądaliśmy wręcz jak ostatnie sieroty, drżące z zimna. Czy ta Polska to kraj deszczu i mroźnego lata? Bo przecież… było jeszcze lato, koniec sierpnia. Już niedługo będzie wrzesień i lamusy z każdego kraju będą biegły na rozpoczęcie szkoły. W głębi duszy cieszyłem się, że nie pójdę w tym roku do tej budy. Miałem dość siedzenia na nudnych lekcjach, gdy za rogiem czaiło się tyle niebezpieczeństw. Zawsze rwałem się, by rozwalić łeb jakiemuś potworowi, który się czasem przypałętał. Choć szkoła nic dla mnie nie znaczy; przecież w obozie też się uczymy tylko, że jak przetrwać oraz greki, to w zupełności wystarczy. Po co nam więcej? I tak powodem naszego istnienia jest wykonywanie misji i śmierć godna herosa. No, ale trochę tęskniłem za tymi przykurczami, którzy oddawali mi swoją forsę. Zawsze był z nich jakiś pożytek. Teraz pewnie nudzą się, a ich kieszenie są pełne banknotów.
-D-d-daleko jeszcze? – wybełkotała Alis, która opatuliła się jedynym kocem.
– Nie wiem – odparł jej Simon, który parł naprzód przez deszcz. – Zaraz powinniśmy dojść.
Zastanawiałem się czy on naprawdę zna drogę. Może kręcimy się w kółko marnując czas. Mógłby przynajmniej zarządzić postój i rozpalić ognisko. Choć nie… w tym deszczu nie wydobylibyśmy nawet małego płomyka.
-Pst – rozległo się przy moim uchu.
Spojrzałem na Jamesa, który zjawił się obok rozmasowując mokre ramiona.
– Co o nim myślisz? – zapytał wskazując na syna Hermesa.
Zdziwił mnie tym pytaniem. Co o nim myślę? Cóż… Nawet spoko gość. Na pewno bardzo odważny jeżeli zbliżył się do Thalii, gdy była w złym humorze. Miał szczęście, że nie został kaleką. Jeden chłopak od Afrodyty ( tak wiem… okropność być jej synem!) założył się z swoimi siostrami, że poderwie Thalię. Jak to się skończyło można się tylko domyślać. Powiem tylko, że cały domek Apolla miał nie lada problem i szpital był nieczynny przez tydzień. Musieliśmy układać rannych, którzy wrócili z misji w ich domku gdzie młodsi ich opatrywali. Nie wiem co tam się działo, ale po tygodniu zastaliśmy zahartowany personel i zdziwionego pacjenta, który był cały w gipsie. Kości się zrosły, a syn Afrodyty dostał urazu psychicznego. Po całej tej aferze żaden z chłopaków nie zbliża się już do Łowczyń.
Odchrząknąłem i szepnąłem Jamesowi do ucha:
– Całkiem spoko. Czemu pytasz?
– Nie widzisz tego?
Zmarszczyłem brwi i przez deszcz wpatrywałem się w zmoknięte plecy Brytyjczyka.
– Czego? – zapytałem nic nie rozumiejąc.
– Zwróć uwagę na jego nogi – szepnął.
Trochę się zdziwiłem jego odpowiedzią. Nogi? O co mu chodzi? Spojrzałem zaciekawiony w dół. Simon szedł jednostajnym ruchem, stawiając buty w błocie, które okrywało całą ich powierzchnię. Zresztą moje i reszty też nie były czyste.
– Nie rozumiem – wypaliłem.
James westchnął najwyraźniej zrezygnowany i nic nie dodał. Pokręciłem tylko głową zażenowany, ale jednak co jakiś czas zerkałem w dół, sprawdzając co tak go zaniepokoiło.
***
Mijały minuty, a moje nogi stawały się ciężkie i sztywne. Ciało wręcz marzyło o ciepłym ognisku i gorącej herbacie. Wróć! Gorąca czekolada byłaby najlepsza. Powiem wam szczerze, że to była nudna wędrówka. Żadnych potworów, walk i tym podobne. Słyszałem opowieści od Leona, (tak… tego od przepowiedni siedmiorga) że prawie co chwilę potwory nie dawały im spokoju. Jak nie na lądzie to w morzu i jeszcze jakiś rzymianin się przyłączył do walki… Eh… nasza misja to porażka. Co ja będę opowiadać jak wrócę? Że marzłem na deszczu w odległym od nas kraju? Do tego nie znaleźliśmy żadnych kluczy, o których mówiła Rachel. Jedynym oderwaniem od rzeczywistości był skok z samolotu, topienie się i pomoc dziwnego gościa. Aż na samą myśl o nim zabolało mnie ramię. Czemu wszyscy celują w moje ramię?! Jak nie ciotka Jamesa to Max. Tak, tak wiedziałem, że ta gra to nie jest coś zwykłego. Nadal, gdy nią ruszam czuję nieprzyjemne mrowienie. Choć syn Apolla podawał mi ambrozję i jakieś maści oraz kategorycznie zabronił jej nadwyrężać (Ta, jasne. Myśli, że gdy coś nas zaatakuje ja będę stał z założonymi rękami?! Jeszcze czego!) to raz zarazem ból wracał.
– S-s-simon, wiesz w ogóle gdzie idziesz? – wybełkotała Cass osłaniając głowę przed deszczem bluzą. Trochę śmiesznie wyglądała. Pewnie myślała, że jej się fryzura popsuje. Gorzej od córek Afrodyty.
– Tak. Jeszcze parę minut i wyjdziemy na drogę – odpowiedział jej.
– Przydałby się jakiś postój – powiedziała Alis. – Moje nogi już nie wytrzymują.
Brytyjczyk odwrócił się w naszą stronę zdziwiony. Nie mam pojęcia co sobie o nas myślał. On jedyny nie drżał z zimna i w ogóle nie zwracał uwagi na strumienie wody, które po nim spływały. W końcu westchnął i zaczął się rozglądać za jakimś schronieniem.
– Tam możemy odpocząć – powiedział zbaczając ze ścieżki.
Ruszyliśmy za nim zniecierpliwieni. To zimno naprawdę dawało się we znaki! Nie dziwiłbym się, gdyby jutro wszyscy obudzili się z gorączką i cieknącym nosem. Nikt z nas na pewno nie będzie zachwycony perspektywą ruszania dalej, gdy czujesz, że coś rozrywa cię od środka.
Jakie było moje szczęście, gdy zobaczyłem miejsce, do którego zmierzał Simon. Była to jaskinia. Nie za duża, nie za mała, wystarczająca, aby nas pomieścić i ochronić przed deszczem. Dziewczyny pierwsze runęły na ziemię, wyciskając ciuchy z wody. Męska część towarzystwa (wraz ze mną) zaczęła przygotowywać tymczasowy obóz. Max położył plecak i zniknął w strugach deszczu mówiąc, że znajdzie coś na rozpałkę. Szkoda tylko, że wszystkie gałęzie były mokre i nici z ogniska. Nawet chciałem podzielić się z nim moim spostrzeżeniem, ale zniknął mi z oczu. Simon przetrząsał nasze bagaże i rzucił każdemu suchy ręcznik ( nie pytajcie skąd tyle ręczników się wzięło w małym plecaku. Było tam jeszcze więcej rzeczy, których nie mam czasu wymieniać. To tylko magia dzieciaków Hekate). James zdjął koszulkę i rozwiesił ją na wystającym korzeniu, (wspominałem, że jaskinia była cała z ziemi? Nie? To teraz wiecie) odsłaniając paskudne blizny na ramieniu. Widać było, że jeszcze się całkiem nie zabliźniły choć minęło już sporo czasu. Ja praktycznie zrobiłem to samo wycierając zmarznięte ciało ręcznikiem. Gdy już wszyscy się wytarli do sucha, dziewczyny zrobiły z ręczników parawan, odgradzając się od nas ku niezadowoleniu Simona.
– Nie zamierzasz się przebrać? – zagadnął go James wyciągając z plecaka czyste ciuchy, które rzucił mi i Maksowi, (który właśnie przed chwilą wszedł do środka) po czym spojrzał na Brytyjczyka.
– Nie chcę robić kłopotów – powiedział.
– Ale to nie problem – odpowiedział mu Max rzucając w jego stronę ciuchy, które złapał. – Jesteśmy tak jakby rodziną.
– Trochę w to wątpię – odparł przyjmując podarunek.
– Czemu? – zapytał podejrzliwie James.
Simon spojrzał na niego zdezorientowany.
– Co czemu? – zapytał się go.
– Czemu w to wątpisz? Przecież sam nam powiedziałeś, że jesteś herosem.
– Ta… – parsknął śmiechem – To, że jakaś lalunia tak powiedziała nie znaczy, że od razu mam wierzyć, że moim ojcem jest jakiś bóg. Mam ojca i matkę, i trochę trudno mi to przyjąć do świadomości – przerwał po czym dodał. – Fajna blizna, też gonił cię pies mutant?
– Nie – odparł mu chłodno James. – To pamiątka po prawdziwym, greckim bogu.
Oczy Simona błysnęły ciekawością. James jednak nie poruszał dalej tego tematu i nałożył koszulkę, dając do zrozumienia, że temat skończony. Nie wiem co takiego się stało, że nagle stał się taki zimny i oschły. To było do niego raczej niepodobne. Zawszę lubił się pośmiać i poznawać nowe osoby, i ich historię; tak przynajmniej było w obozie. Nie wiem co go tak zmieniło. Czy to przez tą adrenalinę, gdy byliśmy wręcz pewni, że zginiemy roztrzaskani o ciemne wody Atlantyku? A może to coś innego? Eh… aż mnie głowa od tego wszystkiego rozbolała. Ja zazwyczaj nie myślę tak intensywnie, ale jak coś mnie zaciekawi, to samo się dzieję. Na Zeusa! To pewnie przez panią „encyklopedie”, która zaraża nas swoją wiedzą!
– I co znalazłeś jakieś patyki? – przerwał moje rozmyślania Simon.
– Nie. Zdałem sobie sprawę, że jednak nic z tego nie będzie – odparł mu Max.
Czyli jednak nie jest taki tępy jak na początku myślałem. Miałem zamiar już stracić wiarę w to, że syn Apolla jest jedynym normalnym z nas ( no oprócz mądralińskiej). Nie dość, że biedak wariował i wmawiał nam nierealne rzeczy to jeszcze tracił wiedzę. Ciekawe co się zdarzy za kilka dni.
Spojrzałem na Simona, który wyciągnął coś z kieszeni i pomachał nam przed oczami; był to mały woreczek.
– Pokazać wam sztuczkę? – zapytał i nie czekając na odpowiedź sięgnął do środka. Gdy tylko zanurzył w nim rękę, przez jego palce zaczął wylatywać biały proszek, który posypał się na ziemię.
– Nie mówisz chyba, że to jest… – zacząłem zdziwiony.
Nie wierzyłem w to co widzę. Czyżby Simon był uzależniony od narkotyków?! I jeszcze nam proponował byśmy odjechali? Nie miałem nic przeciwko temu tylko, że ostatnia moja przygoda z narkotykami skończyła się na komendzie policji. Dziewczyną pewnie się to nie spodoba.
– Ćpasz? – wypalił w końcu Max osłupiały.
Simon spojrzał na niego i wybuchnął śmiechem.
– C-co? Nie. Skąd wam to przyszło do głowy? – zapytał.
Spojrzeliśmy po sobie nieco zawstydzeni. Eh… czemu wszystko co jest białe muszę brać za narkotyk? Jedynie James zachowywał kamienną twarz i wpatrywał się z nieufnością w doń Simona.
– To co to jest?
– To? – wskazał na proszek, który znajdował się na jego dłoni. – To prezent od Tasi.
– Thalii? – poprawił go Max.
– Tak, jej! Zobaczcie.
Gdy to powiedział wyciągnął kolejną rzecz. Była to zapalniczka, całkiem nowa. Zbliżył dłoń do płonącego ogniwa, a proszek zajął się ogniem. Ogień jednak nie poprzestał na proszku i ruszył w górę po rękawie Brytyjczyka. Simon wrzasnął, a my odruchowo z nim. Nawet dziewczyny się włączyły, gdy spojrzały przez parawan z ręczników na jego płonące ramię. Simon w jednej chwili wybuchnął niepohamowanym śmiechem, ledwo łapiąc oddech.
– Żartowałem! – w końcu krzyknął, przerywając nasze wrzaski oraz strzepując kilka ziaren dziwnej substancji z rękawa. – Podpalił się tylko ten proszek. Szkoda, że nie widzieliście swoich min.
– To nie było śmieszne! – powiedziała Cass. – Myśleliśmy, że coś ci się stało.
– Spokojnie mała. Nie musisz się tak o mnie martwić. – odpowiedział jej.
Cass przewróciła oczami i nic więcej nie dodała. Wszyscy wpatrywaliśmy się w białą kulę ognia, która znajdowała się w dłoni Simona.
– Do czego to służy? – zapytałem.
– Daje ciepło – powiedział i położył kulę na ziemi.
Rzeczywiście po paru minutach przestaliśmy drżeć z zimna i w spokoju mogliśmy odpocząć, gdy na zewnątrz trwała ulewa.
***
Siedziałem obok Jamesa i wsłuchiwałem się w rozmowę Simona z Alis. Reszta już dawno położyła się spać, a mnie musieli zostawić na warcie. Ale dlaczego mnie? Czemu ja musiałem przechodzić te tortury? Moje zdanie o Simonie zaczynało się powoli zmieniać. Od teraz był to zwykły palant, który zaczął filtrować z Alis. Do tego dziewczynie to przypadło do gustu albo tego nie zauważyła. Nic dziwnego jeśli opowiadał jej śmieszne historie ze szkoły, dodając trochę romantyzmu. Pff… Nie udało się z Thalią to zabiera się za Alis. Jeszcze oczaruje Cass, a wtedy Maksowi puszczą nerwy i powie coś czego będzie później żałować. Choć myślę, że już dawno powinien jej powiedzieć. Tylko zwleka niepotrzebnie.
-Ona była jakaś taka tępa i brzydka z dwoma wystającymi zębami. Nie to co ty – usłyszałem spod przymrużonych powiek.
– Co masz na myśli? – powiedziała biorąc włosy za ucho.
– No wiesz. Nigdy nie spotkałem takiej dziewczyny. Jesteś zabawna, piękna i masz charakterek. Jeżeli chłopacy u was tego nie zauważyli to znaczy, że są ciapami i synalkami mamusi – powiedział przyprawiając Alis o atak chichotu.
Przynajmniej wie, że nie jest tu sama. Jakby zaczęła się śmiać na wszystkie strony obudziłaby resztę.
– Żartujesz prawda? – odparła.
– Nie – szepnął.
I w tej chwili coś trąciło mnie w ramię. Otworzyłem oczy i spojrzałem na Jamesa, który (najwyraźniej rozbudzony) powiedział chłodno:
– Skończcie te swoje zaloty i dajcie nam spać.
– Masz z tym jakiś problem? – odparł mu Simon.
James (już u kresu sił) nic nie powiedział tylko wstał i wyszedł na zewnątrz. Od razu ruszyłem za nim, aby go zawrócić. Nie chciałem, aby włóczył się po nocach i ściągał na nas uwagę. Teraz byłem zmęczony i za bardzo nie miałem ochoty na potyczki z wrogiem. Deszcz jeszcze kropił, ale nie na skalę powodziową jak rano. Niech to! Simon miał rację co do tego, że ta kula nieźle grzeje. Teraz drżałem z zimna idąc za przyjacielem, który stanął obok drzewa.
– Co ty wyprawiasz? – zapytałem go.
– Nic nie rozumiesz – powiedział.
– Co nie rozumiem?
James odwrócił się w moją stronę.
– Nie ufam mu. On… wydaje mi się, że… – próbował wydukać.
– O co chodzi? – zapytałem zaciekawiony.
Przyjaciel spojrzał na mnie zamyślony. Co? On też mi nie ufał?
– Chodzi o to, że… Po prostu mam takie wrażenie… ja coś odkryłem – powiedział z trudem. – Simon, nie… -nie dokończył, bo przerwało mu wołanie syna Hermesa.
– Ej, co wy tu robicie? Strasznie tu zimno – powiedział, gdy podbiegał do nas.
– Nic – wysyczał mu James i ruszył z powrotem do jaskini, trącając przy okazji go ramieniem.
Ja stałem tam jak kołek i nie wiedziałem co się właściwie dzieje. Widać było, że chciał mi powiedzieć coś ważnego, ale nawet nie dokończył, tylko zrezygnował i zostawił mnie z mętlikiem w głowie.
Simon spojrzał na mnie podejrzliwie i powiedział:
– Nie martw się o niego. Jest zazdrosny, to widać.
Coś w jego tonie mi się nie spodobało. No, ale może ma racje? Eh… ta noc jest jakaś dziwna i męcząca…
***
– Już jesteśmy na miejscu! – zawołał Simon, gdy wszyscy opuściliśmy las.
Naszym oczom ukazała się droga z zabudowaniami. Stały tu jednopiętrowe domki z ogrodami, które były całkiem inne niż u nas. My zazwyczaj rzadko, kiedy ogradzamy ogród przed domem. Kawałek dalej był przestanek autobusowy, przy którym zatrzymywał się właśnie autobus. Simon wskazał na niego i w jednej chwili już biegliśmy na złamanie karku, aby wsiąść do środka.
***
Podróż trwała z dwadzieścia minut i skończyła się na przystanku w zatłoczonym mieście. Z każdej strony dorośli śpieszyli do pracy, obijając się o nas i rzucając kilka słów do komórki; całkiem jak w Nowym Jorku. W końcu udało się nam wyjść z autobusu i skierowaliśmy swoje kroki prosto przed siebie, aż doszliśmy do ogromnego placu. Nic na nim się nie znajdowało oprócz kilka, białych słupów. Zdziwiłem się tym widokiem. Przecież na placu powinno coś być.
– Gdzie my jesteśmy? – zapytała Alis.
– Ja chyba wiem – powiedziała Cass. – Wydaje mi się, że to może być Warszawa.
– Uchu… To nasza podróż do Berlina trochę potrwa – odparł Simon. – Zrobimy sobie krótką przerwę. Pójdę sprowadzić jakiś transport. Za dwie godziny spotykamy się tutaj – to powiedziawszy odszedł.
***
Staliśmy tam jak słupy, a Cass przypomniała sobie historię tego miejsca i zaczęła nas zamęczać. Czułem się gorzej niż na lekcji w szkole. Głowa mnie już bolała, a oczy zaczęły się zamykać. Gdyby była tu jakaś ławka to bym się położył i usnął. Ona znała cały podręcznik na pamięć!
– A najciekawsze jest to, że…
– Błagam przestań! – wypaliłem już zmęczony.
Córka Ateny spojrzała na mnie z wyrzutem, ale nic nie dodała. Uf… mało, by brakowało, abym rzucił się z klifu. Tylko szkoda, że w promieniu kilkunastu kilometrów takiego klifu nie było. Najlepiej wejść na dach jakiegoś budynku i skoczyć. To też jest jakaś alternatywa. Choć nie wiem czy zdołałbym dojść, bo już po chwili zaczepiła nas pięcioosobowa grupa staruszków. No może mieli na oko ze sto lat lub więcej, ale to nie było najgorsze. Najgorsze było to, że zaczęli do nas coś gadać, a my staliśmy tam jak kołki nic nie rozumiejąc.
– Ostrzygłbyś się! – zawołała do mnie jakaś babcia po polsku. – Wyglądasz jak zarośnięta małpa!
– Zobacz co się stało z tą młodzieżą. Nawet ci nie odpowiedzą. Bez kultury.
Nie miałem bladego pojęcia o czym one tak trajkoczą. Nawet Cass próbowała dogadać się po swojemu, ale dziadek przerywał jej co chwila i krzyczał:
– Co?! – i tak w kółko.
– Co oni gadają? – zapytał się James i dostał laską po głowie.
– Nie ładnie jest przeklinać!
– Ał to bolało! – powiedział i uchylił się przed kolejnym zamachem.
– My amerykanie, my mówić po angielsku. – słyszałem głos Maksa.
Byłem już u kresu sił oraz pewny tego, że za chwilę popełnię samobójstwo. Moja głowa kuła niemiłosiernie i czułem, że zaraz pęknie. Na szczęście od staruszków uwolniła nas jakaś kobieta, która przeprosiła nas za ich zachowanie (tak przynajmniej mi się wydawało z tego co mówiła) i wróciła z nimi do grupy, gdzie stało więcej turystów.
Przetarłem pot z czoła. Ta pogoda chyba zaczęła wariować. Raz jest zimno, a raz grzeje jak na pustyni. Miałem już dość tej całej tułaczki. Jeżeli tak samo będzie w Berlinie to naprawdę pomyśle, że ktoś robi z nas żarty.
Zerknąłem na Alis, która miała dziwnie zamyśloną twarz.
– Co jest? – zapytałem i podążyłem za jej wzrokiem.
Dziewczyna wpatrywała się w dziwny wieżowiec z zegarem, który był parę przecznic stąd.
– Co to jest? – zapytała.
Cass spojrzała w kierunku budowli i odparła:
– Pałac kultury i nauki. Najwyższy budynek w Polsce. Czemu pytasz?
– Widzicie te promienie?
Spojrzałem w górę na zachmurzone niebo. Jakie promienie? O czym ona mówiła? Wszyscy pokręciliśmy głową.
– Muszę tam iść – wypaliła i ruszyła w stronę budowli.
– Alis, czekaj! – zawołała za nią Cass.
Zerknąłem na Jamesa, który rozmasowywał głowę. Wzruszył ramionami i powiedział:
– Mamy jeszcze czas zanim ten Romeo wróci.
W sumie racja. Kiwnąłem mu głową na znak, że zrozumiałem i ruszyliśmy za dziewczynami.
***
-Alis, stój! – wołała Cass za przyjaciółką, gdy dziewczyna weszła na barierkę i złapała się krat.
Byliśmy w środku pałacu kultury na najwyższym piętrze. Wiał tu chłodny wiatr, a okna nie miały szyb tylko kraty; pewnie po to, aby nikt nie popełnił samobójstwa. No, ale dla Alis nie ma rzeczy niemożliwych. Tłum ludzi wrzeszczał przerażony na to co się przed nimi rozgrywało. Trochę się zdziwiłem, że dziewczyna podchwyciła mój pomysł z samobójstwem. Ale przecież ona nie miała żadnego powodu, aby skoczyć, więc po co wspinała się i odpowiadała, że musi to zrobić?
– Zwariowałaś?! Zejdź!
– Cass, ma rację! Po co to robisz?! – zawołał Max.
Alis westchnęła i przerzuciła nogi na drugą stronę.
– Tam coś jest! – zawołała.
– Connor! – nawrzeszczała na mnie córka Ateny. – Zrób coś!
-Ale co?
– Właź tam i ją ściągnij!
Zdawało mi się, że się przesłyszałem, ale w końcu wykonałem jej polecenie ( teraz nie było czasu na kłótnie). Kiedy uczepiłem się barierki tłum wstrzymał oddech. Tak, byłem cięższy od Alis i krata się groźnie zachybotała, ale wspinałem się coraz wyżej. Niestety cały mój entuzjazm prysł, gdy spojrzałem w dół. W jednej chwili moje ciało dostało odrętwienia i nie chciało ruszyć się o centymetr. Serce mi przyśpieszyło i zacząłem się pocić, czując dziwne wiercenie w żołądku. Na bogów! W tamtej chwili zdałem sobie sprawę, że mam lęk wysokości po tej przygodzie z samolotem! Zamknąłem oczy i próbowałem uspokoić oddech. Nie mogłem przecież wyjść teraz na tchórza. Ruszyłem dalej powtarzając w głowie „ tylko nie patrz w dół”. Kiedy znalazłem się na szczycie i przekładałem nogę nad ogrodzeniem, Alis wspinała się już po kamieniu. Dziewczyna ma stalowe nerwy. Ja już ledwo żyłem! Oddech miałem coraz bardziej urwany, a ciało drżało w konwulsjach. No, ale nie miałem wyjścia i ruszyłem jej tropem ostrożnie łapiąc się chropowatej cegły.
W końcu udało mi się dotrzeć na wyższy poziom; zamknięty dla zwiedzających. Dobrze, że przez te całe lata tyle ćwiczyłem. Nie wiem co by się stało, gdyby nagle moja dłoń zwiotczała. Pewnie bym zginął wrzeszcząc jak mała dziewczynka. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło.
Powoli wstałem na nogi i zacząłem iść w stronę otwartych, metalowych drzwi. Ręce miałem pokaleczone, a nogi drżały ze strachu przez co ledwo stawiałem kroki. Wszedłem przez drzwi z napisem „dla personelu” ( Nie wiem co to znaczyło, bo było po polsku) i znalazłem się we wnętrzu zegara, gdzie trybiki chodziły i wydawały dziwne świsty. Powietrze tu było ciężkie od kurzu, ale co dziwne sprzęt wyglądał na zadbany.
– Alis! -krzyknąłem.
– Connor, szybko! – zawołała z góry pełna ekscytacji.
Szybko wbiegłem na schody (co było dość trudne) i ruszyłem w górę. Właśnie w tym momencie wszystko się pokomplikowało. Jedna z nóg postanowiła zahaczyć o stopień i na finale wyłożyłem się pod nogami Alis. Dziewczyna zachichotała i pomogła mi wstać.
– Po co tutaj wlazłaś? – warknąłem zły zaistniałą sytuacją.
– Zobacz! – wskazała na pustą ścianę.
– No… nic tu nie ma… – powiedziałem zastanawiając się czy dobrze się czuję.
Dziewczyna westchnęła i stanęła przed ścianą. Dotknęła najpierw jednej cegły i zaczęła sunąć palcem po kolejnych. Zdziwiłem się, gdy jedna z cegieł poruszyła się i wpadła z głośnym trzaskiem za ścianę. Dziewczyna zrobiła to samo z kolejnymi cegłami odsłaniając małe pomieszczenie. Ale kto i po co miałby je zamurowywać? Było całkiem puste, pełne pajęczyn i kurzu. Alis weszła powoli do środka i zaczęła skakać. Czułem się w tamtej chwili niezręcznie. No, bo… to wydawało mi się trochę dziwne. Zacząłem myśleć, że może naprawdę zwariowała. W końcu jednak podłoga nie wytrzymała i z głośnym trzaskiem pękła. W ostatniej chwili chwyciłem dziewczynę za rękę, aby ją uratować przed spadnięciem w dół.
To nie było przyjemne uczucie. Zacisnąłem zęby próbując ją wciągnąć, ale moja ręka paliła niemiłosiernie, przez co było to dość trudne.
– Connor, puść mnie! – zawołała.
– Zwariowałaś?! – krzyknąłem.
– Muszę tam iść – powiedziała chwytając moją drugą rękę, przez co syknąłem i za bardzo się nachyliłem.
Dziewczyna wykorzystała to i z całych sił pociągnęła w dół, przez co razem z wrzaskiem spadliśmy na zimną posadzkę. Syknąłem z bólu powoli wstając i rozganiając tumany kurzu, które wprawiły mnie o atak kaszlu. Rozejrzałem się po ciemnym pomieszczeniu zatrzymując wzrok na jasnej poświacie, która wychodziła z kwadratowej, kamiennej skrzyni.
– Co to? – zapytałem i podszedłem do obiektu.
Starłem kurz z nawierzchni i przez przezroczysty kamień zobaczyłem złoty, emitujący mocą, pięknie ozdobiony klucz. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Nie wyglądał jak te dzisiejsze, małe i płaskie. Ten był jak cała moja ręka i gruby jak dwie. Na jego szyjce były napisy, które błyszczały czerwienią. Zdałem sobie sprawę, że wstrzymuje oddech.
– Znalazłaś go – powiedziałem wpatrując się w zadowoloną i oczarowaną Alis.
– Musimy go wziąć – odparła kładąc ręce na kamieniu.
– Jak chcesz go stąd wziąć? Potrzeba co najmniej czterech dorosłych mężczyzn, aby to podnieść.
– Nie mamy wyboru – powiedziała i uchyliła wieko.
To był jednak nasz błąd, który sprawił, że cały budynek się zatrząsł.
CDN
Wow. To było niesamowite! Wcześniej nie za bardzo lubiłam Connora, ale teraz zmieniłam zdanie. Świetnie piszesz! I ciekawa jestem, o co chodzi z Simonem.
A NAZWY NARODÓW PISZEMY WIELKĄ LITERĄ! Amerykanie, Rzymianie.
Isabell22
+ Ha! Pierwsza!
Akurat rzymianie z MAŁEJ. To nie są mieszkańcy kraju, tylko miasta.
Ale tutaj chodzi o starożytnych Rzymian, obywateli Rzymu. Ich się pisze z dużej. Rick też tak pisał, sprawdzałam.
A jak starozytni Rzymianie, to ok. Sorki
Dzięki. Nie zauważyłam; jestem ślepa… XD
Może zacznę od błędów, bo w kilku miejscach się trochę pomieszałaś.
1 „Czemu wszyscy celują w moje ramię?! Jak nie ciotka Jamesa to Max. Tak, tak wiedziałem, że ta gra to nie jest coś zwykłego. Nadal, gdy nią ruszam czuję nieprzyjemne mrowienie. Choć syn Apolla podawał mi ambrozję i jakieś maści oraz kategorycznie zabronił jej nadwyrężać (Ta, jasne. Myśli, że gdy coś nas zaatakuje ja będę stał z założonymi rękami?! Jeszcze czego!) to raz zarazem ból wracał.” – Najpierw mówisz o ramieniu, potem o grze i wyszło ci, jakby Connora bolała gra, jak nią rusza. I przeczytaj sobie jeszcze raz ostatnie zdanie, które tu zacytowałam, ale pomiń nawias – „Choć syn Apolla podawał mi ambrozję i jakieś maści oraz kategorycznie zabronił jej nadwyrężać to raz zarazem ból wracał.”- Musisz zwracać uwagę, czy po usunięciu fragmentu z nawiasu, zdanie nadal ma sens, bo w tym przypadku go nie ma.
2 ” odsłaniając paskudne blizny na ramieniu. Widać było, że jeszcze się całkiem nie zabliźniły choć minęło już sporo czasu.” – Rany się zabliźniają, nie blizny.
3 „To pewnie przez panią „encyklopedie” ” – Encyklopedię powinno być z dużej litery.
4 „usłyszałem spod przymrużonych powiek.” – Trochę dziwnie to brzmi, nie uważasz? Mogłoby być np. : ” usłyszałem i popatrzyłem na nich mrużąc powieki”, czy coś w tym stylu.
5 ” Co nie rozumiem?” – Powinno być ” Czego nie rozumiem?”.
6 „Kawałek dalej był przestanek autobusowy, przy którym zatrzymywał się właśnie autobus. – Błąd powtórzeniowy. Mogłaś nie pisać przystanek autobusowy, tylko po prostu przystanek.
7 Pisałaś, że ktoś coś powiedział po polsku lub coś pisało, ale Connor tego nie rozumiał. Zapomniałaś tylko, że oni to opowiadają i teraz jestem ciekawa, w jaki sposób Connor wymówił te słowa.
Poza tym było świetnie. Ja też nie ufam Simonowi. Nielubię go. Za to Connora kocham.
Pisz dalej
Tak to jest, gdy całe dwa tygodnie ma się pełne sprawdzianów… Nawet moja pani od polskiego mówi, że zdarza mi się trochę pomieszać. Czytałam to dwadzieścia razy przed wysłaniem i nie wiem czemu tego nie zauważyłam. ;/ No, ale spróbuje coś z tym zrobić. Dzięki za komentarz. 😉
Ta… Rozumiem. W tym roku mam egzaminy i nauczyciele dosłownie wariują, by wyrobić się z programem… Codziennie coś.
Parę błędów było, ale obecnie Pan Tadeusza nieco (bardzo) zlansował mi mózg, toteż zupełnie nie mg ich teraz znaleźć xD Szczególnie, że Beth już trochę powypisywała :’)
No dobra, co tu dużo mówić? Opko coraz lepsze, piszesz coraz płynniej i ładniej. Do tego; Pałac Kultury, bosko, że go użyłaś. Szczególnie zaciekawił mnie ten mechanizm, który uaktywniła Alis, fajnie byłoby jakbyś opisała dokładnie jak on działa (tu ta dźwignia tak, ten kołowrót tak xd). Ale ja lubię takie rzeczy, tak więc to już moja sugestia 😀
Niech budynek… Nie, niech się nie zawali. Zrób jakiś zwrot akcji: skaczące posągi itp 😀 (kolejna sugestia jkbc xd)