Mam nadzieję, że się spodoba i nie zawiodłam nikogo tą częścią. Czekam na szczere komentarze i wasze opinie!
Ja osobiście z rozdziału jestem raczej zadowolona, choć nie uważam go za jakiś bardzo śmieszny czy wyjątkowy. Ale tragedii nie ma ;D I przepraszam, że taki długi- postaram się pisać mniej ;’)
Dedykuję to Grupowej, Isabell22 i Beth- wasze komentarze i uwagi dają mi kopa, żebym siadała i pisała dalej. I każdego Rudego Rydza 😀
Wasza Ann ;D
– Możesz mnie postawić na ziemi, naprawdę- zapewniłam tego chłopaka po raz dwudziesty.- Czuję się świetnie.
Nie wiem, dlaczego mi nie wierzył. Cóż, może to wina mówienia przez nos – brzmiałam jak Kaczor Donald na sterydach. A może tego, że wyglądałabym tak, jakbym piła krew z krwawego jeziora, bez pomocy rąk; byłam w niej cała przy nosie i ustach.
– Wykluczone- usłyszałam od Nicka.
Nicolas szedł obok uśmiechając się promiennie do każdego kwiatka i chmurki na niebie. Głupawka z Turnieju, kiedy omal nie udusił się ze śmiechu oglądają popis umiejętności Es i moich jeszcze mu nie przeszła. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie, bo bezczelnie oddał możliwość do wykonania polecanie: „Chłopaki, zanieście Victorię do szpitala!”, temu rudemu chłopakowi!… Który cholera jasna potraktował to zadanie bardzo serio i jak na razie moje prośby na nim nie robiły wrażenia.
– Postaw mnie na ziemi!- zażądałam, zwracając się do tego rudzielca. – Po-staw mnie na zie-mi, kre-ty-nie!- przesylabizowałam mu, za każdym razem dźgając go palcem w ramię.
Równie dobrze mogłabym dźgać kamień i kazać mu zrobić się różowym- żadnych szans na powodzenie tej misji!
– Jak cię postawiłem przed chwilą, zrobiłaś krok i poleciałaś do przodu.
Z urody przypominał szczura. Nie, nie miał wystających jedynek, ani odstających uszu. Nie miał przekrwionych małych oczek, ani zadartego nosa. Po prostu… taki typ urody i już.
– Nie prawda, potknęłam się i tyle- zaprotestowałam.
– Na prostej, w zawiązanych butach, o powietrze?- Uniósł brwi z prześmiewczym geście.
– Aghr!- warknęłam zblazowana, bezradnie rozluźniając wszystkie mięśnie.
Czułam się już lepiej. Palący bój w nosi ustąpił, chwilę po tym jak się pojawił. To wszystko wydarzyło się tak szybko, że zdążyłam tylko poczuć rękę Lolity, potem ziemię, a dopiero potem zorientowałam się, że to pulsowanie i pieczenie pochodzi z okolic twarzy.
– A w ogóle, to jak ty się nazywasz?
Uniosłam głowę, żeby spojrzeć na twarz nieznajomemu, który niósł mnie na rękach, jak książę księżniczkę. To byłoby nawet urocze, pod warunkiem, że wygrzebalibyśmy się z jakiegoś horroru. Księżniczka ze złamanym zakrwawionym nosem, cała w ziemi i ociekająca wodą, a książę rudy. Nie wiedziałam, które gorsze.
– Peter Redclif- powiedział, jednocześnie delikatnie poprawiając mnie w swoich ramionach.
– Victoria Rowllens.
– Przecież wiem- odpowiedział, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie.
– Tak, mi też miło cię poznać- mruknęłam, wzdychając.- Ale naprawdę, czuję się świetnie. Mogę iść sama?
– Nie, nie możesz.
Był nawet przystojny i dobrze zbudowany. Miał szerokie ramiona, wszystkie mięśnie i ogólnie mógłby bez problemu mnie wdeptać w ziemię. Jakby mi położył rękę na ramieniu, to pewnie zapadłabym się w glebę po kolana. Na szczęście, on takiego problemu nie miał. A kiedy mnie podniósł, miałam wrażenie, że aż się zdziwił, że jestem taka lekka.
Mimo to nie wyglądał na ‘pakera’- wąskie biodra i chuda szyja oddalały go od tego miana. Nie był jak te mięśniaki z magazynów dla niewyżytych kobiet.
Delikatne kołysanie działało usypiająco. Bardzo dobrze, bo dzięki temu odechciało mi się polecieć do Kiwy oraz Lolity i im oddać. Nie odczuwałam potrzeby przywalenia im, jedyne co chciałam, to żeby mnie przeprosiły i kupiły kwiatki.
Tak- kwiatki. Bardzo lubię kwiatki.
Choć z drugiej strony, wściekłam się. Jak ten gnój śmiał do mnie podejść i mi coś wytykać. Z Oliwierem wszystko pozowało na śmieszne- on naprawdę, był przekomiczny tymi groźbami. Ale przylazło to chuchro i błysnęło swoim dowcipem. A ja nawet nie byłam specjalnie niemiła! Chciałam iść na imprezę i mieć spokój! Ale nie, ona i tak musiała mnie pobić! A jej siostrunia dobić! Kto jeszcze?!
Zadygotałam, kiedy zawiał delikatny wietrzyk. Byłam podobno osłabiona, wyczerpana, cała ociekałam wodą, a mokre ubranie chyba zamarzło i przyczepiło się do mnie jak lodowata warstwa nowej skóry.
– Trzęsiesz się- zauważył Peter. Wywróciłam oczami, ale znowu spróbowałam się uwolnić z tego uścisku.
– Rozkazuję ci postawić mnie na ziemi!- spróbowałam.- Nie masz prawa mnie dotykać, bez mojej zgody!
Peter uniósł brwi wyżej i spojrzał się na mnie zdumiony. Wyglądał naprawdę na zdziwionego, jakby ktoś pierwszy raz w życiu kazał mu coś zrobić. A ja się tylko jeszcze bardziej zirytowałam tym, że się nie posłuchał. I jak za każdym razem, kiedy serce zaczynało mi być przez emocje szybciej, poczułam się gorzej. To było potworne uczucie- każdy gwałtowny ruch kończył się pulsowaniem w nosie i czoła, jakby miało mi odpaść.
Wściekła zerknęłam na Nicolasa. Szedł taki zadowolony, uśmiechnięty… Na kimś trzeba było się wyżyć, no nie?
– Nick, a dlaczego tylko Peter mnie niesie, co? Czy przypadkiem ty też nie miałeś pomagać?
Chłopak obrócił głowę, tak, że jego niebieskie tęczówki zwróciły się w moją stronę. Jakby usłyszał wyzwanie, uniósł brwi a jego wargi wykrzywiły się w jeszcze szerszym uśmiechu. Nie robiłam sobie nic z tego spojrzenia, jedynie wyzywająco uniosłam jedną brew. Nick widząc to, zmrużył oczy i wyjął ręce z kieszeni spodni. Zatrzymał się i spojrzał na Petera z powagą.
– Dobrze, Peter, zatrzymaj się- poinstruował syn Hermesa, machając ręką, tak, jakby coś kreślił w powietrzu.- Ty ją weźmiesz na nadgarstki, a ja za kostki, okay? Vicky, wolisz być niesiona i mieć widok na to, co przed nami, czy za nami?
Spiorunowałam go spojrzeniem, przylegając bliżej mięśniaka. Niech mu będzie, już wolałam, żeby mnie nie dotykał, skoro miałam być niesiona jak worek cementu.
Na szczęście doszliśmy do jednego z budynków. Podłużny, najprostszy z możliwych- wyglądał jak drewniana chatka, tyle, że rozmiarów XXL i zamiast szpiczastego dachu z czerwoną dachówką, widać było prawie płasko ułożone deski. W środku natomiast, wszystko wyglądało już mniej bajkowo. Sala wykładana kafelkami, z metalowymi łóżkami ustawionymi po dwóch stronach sali. Każdy przedmiot i element czysty, biało-niebieski i metalowy. Dzięki bogom, zamiast tych irytujących żarówek, co świecą we wszystkich szpitalach, tu ktoś mądry zamontował najprostsze, białe kinkiety, a na półkach nocnych stały lampki z białymi abażurami.
– Zaraz ktoś ściągnie lekarza, nie ruszaj się.
Peter odłożył mnie, jakbym była z porcelany, na jednym z łóżek, a potem zniknął za meblościanką, pełną kolorowych pudełeczek i słoików. Czułam się dobrze, na tyle dobrze, że najchętniej bym sobie już stąd poszła.
– Macie tu lekarza?- zapytałam nieufnie, palcami ocierając usta z nowej ‘porcji’ krwi, która pociekła mi z nosa.- Czy herosa z powołaniem?
Nick zgromił mnie spojrzeniem, kiedy tylko spróbowałam wstać. Chcąc nie chcąc musiałam usiąść prosto i oprzeć się o ścianę. To złagodziło morderczy wzrok Nicolasa, który oparł się obiema dłońmi o dolną balustradę łóżka.
– Tak, to syn Apolla. Apollo jest bogiem wielu dziedzin, w tym medycyny.
No i pięknie. Czyli mam dać się zbadać nieletniemu?! O cholera, w tamtej chwili naprawdę się przeraziłam. Na kontrolach zawsze trzeba zdejmować bluzkę kiedy lekarz osłuchuje płuca. Albo dać się dotknąć. A co jak ten nastolatek będzie ode mnie młodszy, cholera? Przecież to będzie nieetyczne i… niesmaczne!
Zanim zdążyłam oznajmić, że wychodzę, pojawił się Peter. Rudy podszedł do łóżka z tej samej strony co Nicolas, a w ręku trzymał jakąś ścierkę. Podał mi ją, patrząc się prosto na mnie.
– Trzymaj.
– Co to?- burknęłam, zadzierając głowę, by na niego spojrzeć.
Jedną ręką zaczęłam rozsznurowywać buty, po to, żeby za chwilę skopać je na podłogę. Skarpetki miałam tak samo mokre jak wszystko inne, ale ich postanowiłam już nie zdejmować.
– Lód. Przyłóż sobie do nosa- odpowiedział spokojnie, ignorując mój ton.- I nachyl głowę do przodu, nadal cieknie ci krew.
W świetle, które przedostało się przez szpitalne okno i oświetlało twarz Petera, dostrzegłam, że chłopak jest cały w piegach. Nie tylko na policzkach i nosie- na dłoni też widać było małe kropki.
Zrobiłam dokładnie to co kazał, choć dotknięcie narządu węchu, nie było najprostszym zdaniem. Kątem oka, zauważyłam, że Nicolas puszcza barierkę przy moim łóżku. Jego kroki rozerwały ciszę dość brutalnie, zdawały się być strasznie głośne kiedy wychodził ze szpitala.
– Spróbuj oddychać przez usta, będzie ci łatwiej- usłyszałam następną komendę.
Uniosłam głowę, bo zaczął bolec mnie kark, od tego pochylania się do przodu. Chłopak siedział na łóżku obok, skrzyżował ręce i zaczął bezczelnie się na mnie patrzeć. Zirytowana (w tamtej chwili nawet oddychanie mnie już zaczynało wkurzać) podciągnęłam trochę wyżej nogi, żeby się nie garbić jak prostak. Jego wyraz twarzy był bardzo trudny do odgadnięcia. Zdawał się być obojętny na wszystko, ale to było nie tyle co pokazywanie, że nic go nie obchodzi, co po prostu przekaz: „Jestem od tego wszystkiego lepszy, mam was w nosie”.
– Pobiłaś się z kimś?- zapytał po chwili.
Prawdę mówiąc, ucieszyłam się, że się odezwał. Nigdy nie lubiłam być z kimś sam na sam i milczeć. Czułam się zobowiązana, do podjęcia rozmowy, taki stary nawyk. A dzięki niemu, nie musiałam tego robić i nie wyszłam na nachalną laskę z dobrym nastrojem, którego niestety nie miałam!
– Nie, kwiatki zrywałam- prychnęłam, śląc mu pełen politowania uśmiech.- Nie widziałeś?
– Nie. Choć teraz żałuję.
Uśmiechnął się, co nie wyszło mu nawet jakoś bardzo źle- miał ładny uśmiech.
– Żałujesz?
Bordowa koszulka leżała na nim w sam raz, a przez środek i na ramionach biegły ciemniejsze plamy. Dokładnie tam, gdzie moje mokre spodnie i koszulka go dotykały. Ale że nie wyglądał, jakby był tym poruszony, nie czułam się winna i nie przeprosiłam.
– Bijące się dziewczyny są ciekawszą rozrywką niż bójki facetów- powiedział, wzruszając ramionami, tak jakbyśmy właśnie rozmawiali o tym, jaki rodzaj książek lubimy najbardziej.- Wszystkie chwyty dozwolone i takich atrakcji nie ma codziennie.
Nie bardzo wiedziałam co na to odpowiedzieć. „Skoro tak, będę biła się częściej”? Poza tym- dla mnie ta bójka nie była żadną atrakcją.
– A na Turnieju poszło ci słabo, nie umiesz walczyć.
– Bystry jesteś- skwitowałam.- Chcesz mi powiedzieć coś jeszcze, czy od razu dobić?
Choć mnie rozśmieszył, to i tak nie umiałam zdobyć się na miły ton. Nadal byłam zirytowana zachowaniem Kiwy i Lolity. A poza tym, on właśnie mi powiedział, że jestem ofermą. Tu nie da się być miłym, nie w takich okolicznościach.
Jednak Peter słysząc to, uśmiechnął się.
– Masz inne atuty. Umówimy się?
Spiorunowałam go wzrokiem. Aha, czyli postanowił mnie dobić od razu.
Tak kochasiu, pytaj się zbulwersowanej laski, z rozkrwawionym nosem, boląca głową i krwią na mordzie, czy się z tobą umówi. W najlepszym wypadku wasza pierwsza randka będzie w szpitalu: dołączysz do niej, i będziesz siedział obok z równie zapuchniętym nosem.
– Oczywiście- odparłam, spokojnie. Najlepszą bronią na sarkazm, jest sarkazm.
Na szczęście nie zdążył mi odpowiedzieć, bo usłyszałam dźwięk otwieranych się drzwi szpitala, a potem kroki. Spojrzałam się w tamtą stronę i zamarłam. Nicolas szedł ze spojrzeniem utkwionym w suficie i zdawał się powstrzymywać resztkami silnej woli, żeby nie rozszarpać blondyna, który szedł obok niego, nadal w czarnym stroju turniejowym.
– Nadal nie rozumiem, jakim cudem…? Cholera, tej dziewczynie nie powinno się dawać żadnych niebezpiecznych przedmiotów, widziałeś jak mnie pobiła?!
– Yhym.
Nicolas wziął głęboki oddech, starając się nie udusić wysokiego blondyna, który szedł obok niego i trzymał się za brzuch. Nie miałam pojęcia, kim była owa dziewczyna, jednak wyglądało na to, że musiała go pobić.
– Brałem udział w Turnieju, nie widziałem, żeby komukolwiek stała się krzywda! To na…- Urwał, bo zobaczył moją osobę na jednym z łóżek.-Ach. To ty.
Alex zatrzymał się w pół kroku, kiedy tylko napotkał moje przerażone i zdumione spojrzenie. Dzięki ścierce z lodem, nie było widać, że aż uchyliłam usta w grymasie niezadowolenia.
– To już rozumiem, jakim cudem- westchnął z kpiącym uśmiechem.
– Co on tu robi?- zapytałam rzeczowo Nicka. Ten tylko wzruszył ramionami.
– Żyje, niestety nadal żyje.
Alex go zignorował i podszedł do mnie. Odruchowo przechyliłam się na bok, prawie nie spadając z łóżka, kiedy wyciągnął do mnie rękę.
– Łapy przy sobie!
– Chcę cię tylko obejrzeć- prychnął blondyn zdegustowany.
– Aha, jasne! Obejrzeć!– zawołałam, przeczołgując się na czworaka, na drugi koniec materaca.- A masażystą jesteś tylko hobbystycznie, tak?
Alex wyprostował się i wzniósł oczy ku niebu. O nie, ja się nie dam nabrać! Nagle przypomniała mi się ta przerażająca rozmowa przed Turniejem, oraz uwagi o bolących stawach, masowaniu i innych… Po moim (albo lepiej jego) trupie dam mu się teraz dotknąć.
– Alex, dorabiasz jako masażysta?- Nicolas wydawał się bawić w najlepsze tą sytuacją. Oparł się o jedną z półek i przyglądał się blondynowi z szerokim uśmiechem.- To świetnie się składa, ostatnio strasznie boli mnie prawa stopa.
– Kochana, nie mam zamiaru cię masować- powiedział spokojnie ten kretyn, ignorując Nicolasa.- Chcę cię tylko zbadać, zba-dać!
– Nie rozbiorę się, zapomnij!- zaooponowałam, zsuwając się na podłogę, bo Alex był bardzo zawzięty, żeby mnie dopaść. A łóżko było za małe, żeby trzymać się z daleka.
– Rozebrać?- zapytał naprawdę zdumiony.- Ja też nie chcę, żebyś się rozbierała, o co ci chodzi?!
– U lekarza zawsze mnie osłuchiwali i musiałam zdejmować bluzkę- wyjaśniłam uczynnie, opierając się o szafkę.
Stanie na własnych nogach nie wychodziło mi najlepiej, szczególnie kiedy gonił mnie pan doktor- masażysta. Gonił jak gonił… stał po drugiej stronie łóżka, mocno zirytowany i wyglądał tak, jakby chciał mi poprawić po Lolicie złamanie nosa.
– Kobieto, złamałaś nos czy masz zapalenie płuc? Po cholerę miałbym cię osłuchiwać, skoro tylko ktoś cię pobił?
Nicolas odchrząknął i z uśmiechem omiótł spojrzeniem nas wszystkich.
– To wy się bawcie dalej, a ja idę sprawdzić co u Kici.
– Mogę iść z tobą?!- zawołałam, na chwilę odciągając szmatkę z lodem od nosa.
Alex popatrzył się na Nicka tak, jak na mnie przed chwilą. Syn Hermesa posłał mu szatański uśmiech, ale dla podkreślenia efektu uniósł brwi w górę, jakby nie wiedział o co blondynowi chodzi.
– Nie, raczej nie- Nick wydął dolną wargę, nie odwracając wzroku od Alexa.- Myślę, że koniecznie powinnaś zostać tu z Alexem, a ja powiem Es, że jeszcze żyjesz.
– Proszę- jęknęłam rozpaczliwie.- Nie zostawiaj mnie tu, nie ręczę za siebie! Pójdę z tobą…!
– Nie dojdziesz tam sama- skwitował Peter kręcąc z powagą głową.- Zaniosę cię.
*
– Powtórzę ostatni raz: albo siadasz i się nie ruszasz, albo wychodzisz stąd i wykrwawiasz się na śmierć.
Alex jedną rękę oparł o biodro, drugą władczo wskazywał na łóżko, niczym ciocia-kochana-niańka. Patrzył na mnie wściekły, a ja uparcie trzymałam się ledwo żywa na nogach, ignorując strumień krwi cieknący z prawej dziurki od nosa. Cholerne bicie serca, mogłoby pompować mniej tego paskudztwa.
– Nie wykrwawi się- zauważył rzeczowo Peter, ani na chwilę nie spuszczając ze mnie wzroku.- Po prostu będzie osłabiona, potem miała krzywy nos, a potem ślady.
– Będę miała bliznę?- zapytałam rudzielca-gryzonia, który kiwnął głową.
– Tak. Jeżeli nie dasz się wyleczyć temu tutaj: tak. Ale blizny są seksowne.
– Ciebie nikt nie pytał o zdanie!- warknął Alex, czym Peter się wcale nie przejął. Był zbyt zajęty prześwietlaniem mnie wzrokiem.
Chcąc nie chcąc usiadłam na łóżku. Żeby nie było- zrobiłam to tylko i wyłącznie przez zawroty głowy. I dlatego, że stałam już tak długo, że wszystko wokół mnie wirowało, a przed oczami miałam ciemne plamki. Na dodatek ścierka zrobiła się bardziej czerwona od momentu, w którym ześlizgnęłam się na podłogę.
– Dobrze, ale ostrzegam, że jak mnie dotkniesz, spróbujesz pomasować, albo zrobisz coś, co mi się nie spodobać, będę się bić.
– Tak samo skutecznie, jak na Turnieju?- mruknął obojętnie, nawet na mnie nie patrząc.- Czy może tak jak po, bo z tego co widzę, efekty są olśniewające.
Moją odpowiedź zagłuszył trzask otwieranych szufladek i półek, kiedy Alex chyba celowo zaczął mini hałasować i czegoś w nich szukać.
Peter wziął w tym czasie ode mnie zakrwawioną ścierkę, którą nadal trzymałam przy twarzy, choć lód już dawno się roztopił. Było mi chłodno, cała dłoń mi odmarzła, a czarne rękawiczki bez palców, których nie zdążyłam zdjąć przesiąknięte jeszcze większą ilości wody, też nie pomagały. Na materacu pode mną, widać było mokre plamy, tam, gdzie siedziałam wcześniej. Prawdopodobnie teraz, na brzegu łóżka, powstawała kolejna kałuża, bo czułam ociekający wodą materiał spodni, cały czas przyklejający mi się do nóg.
– Peter, idź powiedz Chejronowi, że raczej nie pojawimy się na zakończeniu pierwszego dnia.-Alex popatrzył się na chłopaka, który podał mi kolejną, czystą ścierkę.- Ja jeszcze może dołączę na koniec, ale sam.
– Tak, powiedz to- poparłam blondyna, machając szmatką.- I dodaj, że sam, ponieważ ja będę w tym czasie leżała martwa w worku na śmieci. W kawałkach, posiekana skalpelem i nafaszerowana lekami.
Alex westchnął zirytowany, a Peter rzucił mi przeciągłe spojrzenie, ale sobie poszedł. Kiedy tylko zamknęły się za nim drzwi, usiadłam na baczność, celując ostrzegawczo palcem w blondyna.
– Masz mnie wyleczyć szybko, bezboleśnie i nie zbliżać się więcej razy, niż to będzie niezbędne, zrozumiano?
– Kochana, po co ta wrogość?- zapytał, odzyskując sarkastyczny ton.
– Lekarz nie powinien mieć uprzedzeń do pacjenta, to nieetyczne- ciągnęłam, ignorując to co powiedział.- Macie tu innych gnojków z powołaniem?
– Tak, jest taki jeden.
– Jest?!- zawołałam ożywiona.- To ja chcę, żeby on mnie leczył, pójdź po niego!
Alex posłał mi jeden z tych zabójczych uśmiechów, ale na mnie nie robił już wrażenia. Co z tego, że to potworny przystojniak. Nie, te lśniące oczka i kości policzkowe nie robiły na mnie już wrażenia- poznałam go i nie było szans na współpracę!
– Mam pójść po Milosa?
Wytrzeszczyłam oczy, ale chwilę potem załkałam teatralnie. Opadłam na poduszkę, omal nie uderzając głową o ścianę. Tego wszystkiego było tak dużo, a ja taka mała, taka bezbronna, taka niewinna! Co ja im wszystkim zrobiłam?
Choć prawdę mówiąc, mogłam narzekać ale… Nigdy bym nie cofnęła czasu. Nie dałabym się na nowo wcisnąć do szkolnej ławki, bez wiedzy o tym miejscu. Co ja bym robiła w moim starym życiu? Przyjazd tu to była jedna z najlepszych chwil mojego żywota, naprawdę. I to właśnie sobie pomyślałam, leżąc w tym nowym życiu z rozpaćkanym nosem, ręce i twarz miałam czerwone od krwi, a pulsowanie głowy i nosa utrudniała mi myślenie, o funkcjonowaniu nie mówiąc. To i tak- chciałam tu być i nawet mnie cieszyło to, że tyle się dzieje…!
– Nie uważasz, że powinniśmy się zaprzyjaźnić ze względu na Es?- usłyszałam.
Cofam, parę osób i wydarzeń chętnie bym wykasowała. Obróciłam głowę w stronę blondyna, który szukał teraz czegoś w jednym z pudełek.
– Co ma Es do naszej przyjaźni?- prychnęłam, udając, że nie wiem o co mu chodzi.- Ja lubię Esmeraldę i tak zostanie.
– A ja lubię błyszczyki truskawkowe, i obawiam się, że to też tak zostanie- rzucił wesoło.- A masażu nie musiałaś się nigdy obawiać, przecież mówiłem, że to pakiet tylko dla pięknych i miłych dziewczyn, zapomniałaś Veronico?
I zanim zdążyłam go udusić siłą woli zniknął zza regałami z jakimiś medycznymi badziewiami. Póki nie widział, przesunęłam się na brzeg szpitalnego łóżka, bo zimna ściana przeszywała mnie na wskroś. Nie słuchałam go, byłam zbyt zajęta trzymaniem ścierki z lodem na nosie, oraz uporczywym kopaniu w krzesła przed sobą. Stamtąd coś do mnie mówił, cały czas nawijał o wielu sprawach, pozorując, że jest przyjaźnie nastawiony.
Ten Turniej był porażką. A Kiwa tylko pogorszyła wszystko. Jak ona… Przecież ja jej nic nie zrobiłam, ba!, nawet nie planowałam nic zrobić. Dałam jej spokój, nie wpychałam się jej do życia, nie obgadywałam, nie prześladowałam, nic. Czy to nie jest przesada? Nawet Turniej się skończył, a jak widać powinnam zadbać o swoje ubezpieczenie! A Lolita…? Co to w ogóle było!? Jeszcze plansza Nemezis- a tam ten małpiszon Scholastyka jakaś tam… Chyba spokojnie mogłam ten dzień uznać za dzień, w którym odnawiam wszystkie złe więzi. Najpierw to krówsko co się rządziło w mojej szkole, potem Kiwa i Lolita… Cudnie, jeszcze geografa do tej sekty zabrakło!
– Veruś!
Zamknęłam oczy, żeby nie wybuchnąć i nie odkrzyknąć czegoś mniej przyjemnego. Alex pojawił się przede mną z nieodgadnionym wyrazem twarzy- jakby jednocześnie chciał się ze mnie śmiać, ale też być sceptyczny. Bardzo trudna kombinacja, moje gratulacje, że nie dostał od tego wykrzywu twarzy. Przestałam kopać w krzesło, wystukując nic rytmicznego i zacisnęłam palce na materacu szpitalnego łóżka.
– Znalazłem prawie wszystkie leki, które przywrócą ci twój prosty nosek do formy.
– W takim razie poproszę porcję na wynos.
– Nie, nie.- Pokręcił głową.- Tak nie można.
– Okay- wzruszyłam ramionami, ześlizgując się z łóżka na podłogę i odrzucając na półkę szmatę z lodem. Od razu zakołysało mi się w głowie, ale nie dałam tego po sobie poznać.- W takim razie poczekam, aż samo się zagoi. Na razie!
I już chciałam odejść, ale ten palant zrobił krok w lewo, zastępując mi drogę. Uniosłam brwi, zadzierając głowę. To było złym pomysłem, z racji mojego stanu, ale nie mogłam pozwolić, żeby ten pajac patrzył się na mnie z góry!
– Jak samo się zagoi, będziesz miała zgrubienie na środku nosa, który zostanie lekko przekrzywiony w jedną stronę- oznajmił radośnie.
Z frustracją przyłożyłam sobie rękę do twarzy. Kiedy tylko dotknęłam nosa, zapulsowało tak mocno, że pociemniało mi przed oczami.
– To czemu nie chcesz mi dać na wynos?- fuknęłam.
Chcą nie chcąc jednak z powrotem usiadłam na łóżku, bo złamane miejsce zaczynało pulsować już regularnie, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Do tego te czarne plamki przed oczyma…Nie chciałam
– Bo wątpię, czy umiałabyś sobie podłączyć kroplówkę, gdybym dał ci ją na wynos.
Przez chwilę chciałam protestować, że dałabym radę, ale prawda była taka, że prędzej wbiłabym sobie tą igłę w oko, niż udałoby mi się wcelować tam gdzie trzeba.
– Jak kroplówka naprawi mi nos?- spytałam zaciskając sceptycznie wargi.- Gdzie mi ją podłączysz, do czoła?
– Skarbie, jesteś w świecie bogów greckich- uciął z politowaniem w głosie, a ja zacisnęłam palce, na dźwięk słowa ‘skarbie’. Miałam nadzieję, że z emocji nie trysnęła mi kolejna fontanna z nosa.- Tu zdeptanie złego kwiatka, albo obrażenie krowy, może sprawić, że coś cię trzaśnie z nieba.
– Dobra, nie ciągnij tematu. Ważne, żebym wyglądała jak człowiek.
Wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, jakby chciał pokazać, że z trudem powstrzymuje się od śmiechu.
Nie mając nic lepszego do roboty, podciągnęłam nogi na łóżko i oparłam się o ścianę. Zabrałam koc z półki, żeby wcisnąć go sobie za plecy i odciąć się od marmurowej powierzchni. Teraz, kiedy było już po Turnieju, a nawet dodatkowo pojawiły się inne atrakcje, całe te Plansze, Arena i ogólnie Turniej, zdawał się być potwornie nierealny, jakby to był wyjątkowo dobrze zapamiętany sen. Nie czułam żadnych siniaków, ale kiedy podciągnęłam jedną nogawkę legginsów, moja łydka miejscami była fioletowa i zielona.
Alex podszedł do kolejnej półki, przerzucając kilka pudełek i słoików, a kiedy i tam nie znalazł tego, czego uporczywie szukał od pewnego czasu, zatrzasnął ją zirytowany.
– Nie ruszaj się, idę po Chejrona, bo skończyły się igły. I serio, nie próbuj uciekać- oznajmił Alex, mijając mnie; nawet się nie spojrzał.
– Jasne- mruknęłam, ale już raczej tylko do siebie, bo chłopak był za daleko, żeby mnie dosłyszeć.- Ucieknę, szczególnie, że po pięciu krokach świat wiruje, tak, na pewno ucieknę!
Alex trzasnął za sobą drzwiami, a ja bezwładnie osunęłam się na łóżko.
Chcąc nie chcąc, zaczęłam się zastanawiać, czy czekają mnie jakieś konsekwencje. Przecież rozwaliłam barierę na tej głupiej Arenie, to nie byle usterka… Mimo to, wcale nie czułam się za to odpowiedzialna, o nie! I jakby kazali mi coś naprawiać, byłam gotowa dać sobie złamać nos po raz drugi.
Nie moją winą było, że nie spodziewali się oblania wodą instalacji w gejzerze. No błagam…! Na całej planszy armatki wodne, wszędzie latają potwory z toporami i herosi z bronią. Kwestią czasu było wbicie broni w instalacje i zalanie ich wodą…! Dało się?! Jak widać, cholera jasna, dało się! A zrobiły to dwie Ciamajdy Turnieju!
Zza ścianami budynku słyszałam podniecone głosy, śmiechy i wrzaski. Wszyscy świętowali koniec Turnieju. Niekończąca się impreza. Każdy człowiek w tym obozie, właśnie świętował. Uczestniczy szczególnie. Oczyma wyobraźni widziałam Jenny i jej zespół, którzy cieszą się z najlepszego wyniku na pierwszym dniu. Nawet Oliwier, Norbert, Courtney i Es się bawią- choć byliśmy ostatni… Też powinnam się bawić! Przecież to ja byłam maskotką turnieju, to ja zmasakrowałam Milosowi naradę i to ja dostarczyłam jak na razie najwięcej atrakcji! Ale niee.. ja już pięć minut potem zostałam pobita i zaciągnięta na siłę do szpitala. Jakby to była kara za to, że przeze mnie przegraliśmy.
Na tę myśl musiałam aż fuknąć z frustracji.
No to jak tak, to powinni pobić też Es. Tak, powinni. Wtedy Kiwa miałaby pretekst: „Przez was mój kochany przyjaciel Oliś przeegraaał! Lolita, zabij ją, bo mi nie wychodzi!”, a ja mogłabym pośmiać się ze złamanego nosa Es, kiedy ta śmiałaby się z mojego.
Ale nieee… Po co być sprawiedliwym! Czy mogło być lepiej?
Zapamiętać na przyszłość: nigdy nie zadawać retorycznych pytań, jeżeli nie chce się znać odpowiedzi.
Huknęły drzwi, a ja na dźwięk głośnych kroków podskoczyłam i omal nie spadłam z materaca.
– Bogowie, Rowllens!
Jęknęłam, osuwając się niżej na łóżku, kiedy drzwi otworzyły się z impetem i do szpitala wszedł, a właściwie wpadł, prawie biegnąć, nie kto inny jak…Thomas.
– Rowllens, jak się czujesz? Jesteś cała?
– Nie, w kawałkach- mruknęłam niedosłyszalnie, podciągając się i siadając prosto.
Syn Kabanosa stanął za dolną balustradą mojego łóżka. Uniosłam brwi, czekając na cokolwiek, co by wyjaśniało jego stan i to wtargniecie. Jednak zamiast tego Thomas przejechał po mnie wzrokiem, od moich stóp po moją głowę (co było dość logiczne, biorąc pod uwagę to, że miałam złamany tylko nos; tak, bardzo logiczne), po czym z naturalnością w swojej wypowiedzi orzekł:
– Wyglądasz fatalnie.
– A ty za to równie beznadziejnie co zawsze- warknęłam.
– Chciałaś powiedzieć świetnie- poprawił mnie, ale nie ciągnął tematu.
Zgadywałam, że musiał biec, bo jego włosy, zwykle stylowo nieułożone, były wyjątkowo rozczochrane nie-stylowo. Do tego blady, nie uśmiechał się, tylko patrzył się prosto w moje oczy, jakbym została mianowana na najnowszy eksperyment bio-ekonomiczny.
Przysunął sobie jednym ruchem ręki krzesło, które stało przy łóżku obok i usiadł metr ode mnie. Oparł łokcie na kolanach, nadal wprawiając mnie w zakłopotanie tym patrzeniem się w moje oczy.
– Thomas?- mruknęłam trochę zbita z tropu.
Przechyliłam głowę, lustrując go spojrzeniem. A gdzie sceptyczne uwagi? Dlaczego jeszcze nie zostałam nazwana nową mistrzynią turnieju, ani nic w tym stylu? No nawet mógłby powiedzieć, że Hagrid lepiej walczy, a on nic…?
Trybiki w mojej głowie obracały się coraz szybciej, tak jak serce, które również przyspieszyło. Coś tu nie pasowało, a jakby na potwierdzenie moich myśli zobaczyłam niemal przerażone spojrzenie brązowych oczu i usłyszałam:
– Cholera, powinienem kupić ci kwiaty.
– Powinieneś- przyznałam mu rację.- Jesteś beznadziejny, naprawdę powinieneś pomyśleć o kwiatach.
– Dobra, kupię ci kwiaty, tylko nie pisz…
Czy on się przyznaje do winy? Chce się ze mną pogodzić i prosić o wybaczenia, za jego wszystkie komentarze skierowane do mojej osoby? O cholera, czy to znaczy, że mój koniec jest bliski, a on chce mieć czystą kartę, bo jak umrę, poczucie winy będzie dręczyć go na zawsze, blah blah blah i te sprawy?
– Czy ja umieram?!- zawołałam przerywając mu, bo w tym momencie wyraźnie spanikowałam.
Thomas uniósł wyżej brwi i przez chwilę patrzył się na mnie jak dawniej, czyli jak na idiotkę, która bredzi od rzeczy. Nawet się uśmiechnął.
– Raczej nie, to tylko złamanie nosa, a gangreny raczej tu nie złapiesz.
Może to on umierał?
– Rowllens, bo…
– Umierasz?- wydukałam. Nie zabrzmiało to inteligentnie, raczej żałośnie i strasznie cicho.
– Nie, na razie tylko cię przepraszam- mruknął zirytowany, że nie dopuszczam go do głosu.- Błagam cię, nie pozywaj tych idiotów, co?
Zupełnie zapomniałam, że Thomas jest bratem Kiwy i Lolity. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, dlatego po prostu wyczekująco się na niego patrzyłam. Po prawdzie, Thomas chyba nie zakładał, że cokolwiek powiem, bo nie przerywał ani na chwilę:
– Nie mam pojęcia, skąd ojciec ich wytrzasnął. Naprawdę. Oni są encyklopedycznymi kretynami, a jeżeli mają coś wspólnego ze śmiercią, to z pewnością jest to ich głupota, która kiedyś ich pozabija. A do tego czasu trzeba ograniczać zniszczenia, jakie tworzą. No i nawet moja porządna Lolita, odkąd pojawiła się Kiwa, kurde. A mieli być z niej ludzie. Bogowie, chica, obyś trafiła na normalne rodzeństwo.
Nadal milczałam. Słuchanie przeprosin i tłumaczeń było fajne, nie powinien sobie przerywać..!
– I naprawdę: błagam, nie pisz żadnych skarg- zaczął, drapiąc się w kark z niewyraźną miną.- Teoretycznie jestem za nich w pewnym stopniu odpowiedzialny, więc to ja będę musiał płacić grzywnę!
Widząc jego rozszerzone oczy i niemal błagalne spojrzenie musiałam się wyszczerzyć.
– To w końcu przekonujesz mnie, żebym pisała czy nie?
Odpowiedział mi morderczym spojrzeniem, na co zrobiłam niewinną minkę i zatrzepotałam rzęsami.
– Pieprzeni kretyni, na chwilę na nich nie uważałem…na chwilę!- jęknął.- Najpierw opowiada całemu Obozowi bajeczki, zmyśla historyjki o mnie, a potem próbuje zabić przypadkowych przechodni! Za rok zamontuję każdemu jakieś obroże elektryczne, które będą ich dusić. Ewentualnie po prostu pozabijam na dzień dobry.
– Jakie bajeczki?- zaciekawiłam się, unosząc brwi i kąciki ust w górę. Thomas drgnął, ale zaraz machnął ręką i rzucił niby od niechcenia:
– Nic ważnego, szkoda na to czasu.
Wzruszyłam ramionami, zastanawiając się, czy mogę jakoś skorzystać w mojej sytuacji. Skoro Thomas już tu przyszedł, przepraszał mnie i był nawet miły, to dlaczego tego nie wykorzystać? Poza tym, ja nie chciałam, żeby on mnie przepraszał za nie. Nie, żeby mi się to nie podobało. Ale on nic nie zrobił. To Lolita z Kiwą, powinny mnie przeprosić i to one powinny czuć się głupio.
– A dlaczego ty mnie przepraszasz?
– Przepraszam cię ja, bo to niestety moi idioci cię pobili.
– I dlatego, że mogę się odwołać do czegoś tam, przez co ty będziesz płacił mi odszkodowanie, tak?
Thomas popatrzył się na mnie tak, jakby rozważał złamanie mi nosa po raz drugi.
– To bardzo materialny aspekt tej całej sytuacji. Zapomnij o nim- stwierdził.- Wolę wersję, że przyszedłem tu, bo mi cię szkoda.
– Do mnie bardziej trafia ten pierwszy, jaka szkoda, co nie?
– Rowllens, bo wsadzę cię w samochód i odwiozę na komisariat- odgryzł się, mordując mnie spojrzeniem.- A tam przypomnę kim jesteś i że tydzień temu wysadziłaś budynek pełen dzieci. I o ile dobrze pamiętam, próbowałaś mi wtedy nawet złamać nos, ale ci się nie udało. Jednie go obiłaś, ale na to też znajdą się papiery.
Pozostało mi tylko posłać mu triumfujący uśmiech, który złagodził jego wzrok. Nachylił się do przodu, wplatając wąskie palce we włosy. Przez chwilę patrzył się na podłogę, nic nie mówiąc. Jego ciemne spodnie i bluzka na tle szpitalnej bieli tego miejsca wręcz raziły w oczy. Słyszałam jak z westchnieniem wciąga powietrze i podnosi głowę by na mnie spojrzeć.
– Ale jak się czujesz?
– Dobrze- przyznałam zgodnie z prawdą.
Fakt, że odkąd tu przyszedł, ani razu nie był cyniczny i arogancki, nie obraził mnie ani nie próbował wyprowadzić z równowagi, działał na mnie jakoś kojąco i ja również, nie umiałam się zdobyć na żadne uszczypliwe uwagi.
– Choć jak wstaję, to kręci mi się w głowie.
Dlaczego on się tym tak przejmował? Wolałabym już, jakby tu przyszedł i się ze mnie śmiał! Wtedy wiedziałabym co mu odpowiadać, a nie…
– No dobra- powiedziałam, śląc mu mordercze spojrzenie.- Jak nie będę warczeć na twoje rodzeństwo, nie napiszę żadnej petycji ani skargi, to zaczniesz zachowywać się normalnie?
– Słucham?- mruknął zdumiony.
– Nie gniewam się na Kiwę, na Lolitę też nie!- zawołałam ze sztucznym entuzjazmem.- Zadowolony?
– Ależ skąd, gniewaj się na nie, możesz nawet pobić, byleby dowody nie prowadziły na mnie.
– Zabawny- skwitowałam. – No to niech one mnie przepraszają. Ty mi nie złamałeś nosa, ani nie próbowałeś wytrzeć mną połowę ziemi w obozie, jak Lolita i Kiwa. Jeżeli ktoś ma mnie przeprosić, to wyjątkowo tą osobą nie jesteś ty.
– Wyjątkowo?- powtórzył, uśmiechając się po swojemu i unosząc brwi.- Powinienem cię za coś przeprosić?
– Tak.- Skrzyżowałam ręce i z powagą skinąłem głową.- Ale to tak długa lista, że myślę, że załamałbyś się przy punkcie ósmym. Do dwudziestego piątego leżałbyś w ciężkiej depresji i kałuży łez.
– Który brzmi: „Thomas jest głupi, bo lubi go więcej osób i jest ładniejszy niż ja”?
– Ładny to jest gej albo pięcioletni chłopiec; faceci są przystojni- zacytowałam moją ukochaną babunię.- A ten punkt jak już, brzmiałby: „Wcale nie jest taki piękny za jakiego się uważa”. Miałbyś depresję, co?
– Jesteś niemożliwa. Jak się czujesz?- zapytał, uśmiechając się szeroko.
– Jeżeli jeszcze raz zapytasz, złamię tobie nos, żebyś wiedział, jak to jest.
– Myślisz, że nie wiem?- zapytał, ale zaraz spoważniał.
Przechylił się na krześle do przodu, żeby sięgnąć do półki. Otworzył jedną z szuflad, po czym wyciągnął z niej paczkę chusteczek i mi podał. Zmarszczyłam zdumiona brwi, na co Thomas wskazał na swój nos i wyjaśnił:
– Znowu krwawisz.
Przeklęłam cicho, natychmiast podtykając sobie pod twarz papier. Nie chciałam jeszcze bardziej straszyć. Czerwona buzia i czerwone ręce na tle czerwonego dekoltu i zaschniętych włosów robiły pewnie piorunujące i wystarczające wrażenie. Thomas z cierpliwością wymalowaną na twarzy podał mi kolejne opakowanie chusteczek.
– Krew leci z nosa, kiedy serce bije ci szybciej- powiedział niczym fachowiec, po chwili.- A serce bije szybciej, kiedy jesteś podniecona. Chcesz mi coś powiedzieć, Rowllens?
Zgromiłam go spojrzeniem. Choć musiałam przyznać, że o wiele bardziej wolałam z nim rozmawiać w ten sposób, a nie słuchać jego lamentów.
– Albo kiedy jest się panicznie przerażonym- odgryzłam się, wycierając sobie górną wargę jak tylko najdelikatniej się dało.
To nie tyle co bolało, co powodowało okropny ból głowy i uczucie, że ktoś dokleił mi sztuczny nos. Do tego utrudniało oddychanie- musiałam wdychać i wydychać powietrze przez uchylone usta. Thomas patrzył się na mnie, kiedy zezowałam na swoje ręce, przytykające coraz to więcej chusteczek do twarzy, bo dosyć szybko się czerwieniły.
– Już nie cieknie- powiedział po chwili usłużnie syn Tarota.- Jeżeli się nie widziałaś, to informuję cię, że wyglądasz fatalnie.
– Oświeciłeś mnie już na powitaniu, że wyglądam potwornie.
-Masz cały fioletowy nos, a miejscami sino niebieski. No, na samym dole wręcz amarantowy.
Myśl pierwsza: wygadam jak Buka z Muminków. Myśl druga: jaki kolor to amarantowy? Myśl trzecia: skąd u diabła on wie jaki to kolor?!
Thomas chyba źle zinterpretował moje zmieszanie, bo kiedy podniósł się z krzesła uśmiechnął się czarująco w moją stronę i powiedział:
– Nie martw się z Rowllens, nawet z takim nosem chętnie bym się z tobą umówił.
Spiorunowałam go spojrzeniem.
– Bynajmniej się nie martwię- przypomniałam mu.- Ale to dobrze, że przynajmniej jedno z nas, umie przymknąć oczy na wady drugiego.
– Też tak uważam, szczególnie, że to drugie nie ma na co przymykać oka- uśmiechnął się w ten irytujący, dla wielu dziewczyn zabójczy sposób, kiedy stanął zza oparciem łóżka.- To jak, widzimy się wieczorem?
– Ustaw się w kolejkę, już jeden chciał mnie dziś tym zdenerwować.
– Mam pierwszeństwo- zbył mnie.- I jako syn Tanatosa jestem śmiertelnie poważny.
– Powinieneś teraz uśmiercić jakiegoś niewinnego skowronka na drzewie obok, dla lepszego efektu- skwitowałam z kpiącym uśmieszkiem na ustach.- Nie uważasz, że to niezbyt w porządku zatruwać moje myśli takimi sprawami, kiedy siedzę w szpitalu i mam złamany nos?
– Bynajmniej. To jak?
– Oczywiście- odparłam, uśmiechając się promiennie, jak tylko najładniej umiałam.
Thomas widząc to wydał się być bardzo zadowolony z siebie. A gdy tylko kiwnął mi głową i ruszył ku wyjściu, dodałam:
– Z przyjemnością zobaczę cię wieczorem na kolacji, to będzie cała przyjemność po mojej stronie.
Z satysfakcją patrzyłam jak Thomas się zatrzymuje, ale jednak zamiast wyglądać na zawiedzionego, zaczął się śmiać.
I dlatego właśnie mogłam znosić jego beznadziejne oblicze romantyka- on tego nie traktował poważnie, droczył się tylko.
– Wiesz, o że nie o to mi chodzi.
– Wiesz, że mi właśnie o to chodzi.
Thomas wyszczerzył się rozbawiony, ale nic nie powiedział, tylko zaczął kierować się w stronę drzwi. Odprowadziłam go spojrzeniem, jak z rękoma w kieszeniach, już znacznie spokojniej, niż kilkanaście minut temu, szedł pomiędzy łóżkami szpitalnymi. Właśnie chciałam coś dodać, kiedy nagle Thomas obrócił się i idąc tyłem patrzył się na mnie z błyskiem w oku.
– A w ogóle, Rowllens- zaczął, uśmiechając się bezczelnie.- Strasznie seksownie wyglądałaś, kiedy miałaś mokrą bluzkę.
*
Nigdy nie miałam nic przeciwko zastrzykom, kroplówką i innym cudom medycyny, gdzie ci sadyści lekarze wbijają biednym pacjentom igły. Dlatego wcale nie musiałam się wysilać, żeby wyglądać na niewzruszoną, kiedy Alex po raz drugi wbijał mi to cholerstwo „bo nie mógł trafić w żyłę”. Kurde, akurat mi te niebieskie kreski widać doskonale na zgięciu łokcia, potrzeba chyba ślepego, żeby ich nie zauważył. Ale nie, pan masażysta uparcie ich nie dostrzegał i co ukucie sprawdzał moją minę. A kiedy natrafiał na moje znużone spojrzenie (raz nawet ziewnęłam dla efektu), zirytowany dźgał mnie tym cholerstwem jeszcze raz.
Niemniej jednak odsiedziałam swoje, dałam sobie posmarować czymś żółtym nos, nie protestowałam, kiedy kazał mi siedzieć godzinę z kroplówką i nawet podziękowałam, jak zrobił mi z nosa nieudolną mumię. Musiałam przyznać, że kiedy wstałam i poszłam do wyjścia, ani razu nie rozbolała mi głowa, nos nie pulsował, a czarne plamki się nie pojawiły.
Jedynie serce omal nie wyskoczyło mi przez gardło, kiedy pchnąwszy drzwi szpitala, usłyszałam:
– VI!
Amy i John stali tuż przed szpitalem. Blondynka miała na sobie niebieską koszulkę (ponieważ drużynie Hermesa przypisano ten kolor), a na polikach narysowała sobie po dwie niebieskie kreski. Zgadywałam, że żółte buty były powiązane z Apollem, którego dzieci grały w zespole na Turnieju z rodzeństwem Amy, która krzyknęła na mój widok.
Uniosła w teatralnym geście ręce w górę, a kiedy nic się nie wydarzyło, zmarszczyła brwi. Jej spojrzenie powędrowało na brata, którego też zaraz szturchnęła łokciem w ramię.
– John! Strzelaj!
– Co..? A!
Johnny trzymał w rękach taką tubę, która po naciśnięciu jak strzykawkę, wystrzeliła w powietrze deszczem kolorowego confetti. Co prawda, wszystko opadło na Amy i Johna, mnie nawet nie dotykając. Jednak to nie przeszkodziło Amy wydać z siebie wrzasku szczęścia i rzucenia mi się na szyję. A szkoda.
– Mordeczko, opieprzyłam Lolitę i Kiwę najmocniej jak umiałam. A ten burak Alex nie pozwolił mi wejść do szpitala! Byłam tu pierwsza, zaraz za tobą, Nicolasem i Peterem!
Spojrzałam się na nią sceptycznie, kiedy mnie puściła.
– To jakim cudem przed Thomas ze mną rozmawiał?
– Nie mam pojęcia- przyznała i faktycznie, wyglądała na zdumioną.- Alex i Nick się o coś strasznie kłócili, więc ten bufon się na mnie wydarł, że nie mogę wejść.
– Na co Amy przyfasoliła mu tą petardą- dopowiedział Johnny, a ja uśmiechnęłam się do siebie, bo przypomniałam sobie, jak Alex marudził coś o niebezpiecznej psychopatce, która go pobiła.
– Czekaliśmy tu od początku… no, na jakieś dwadzieścia minut zrobiliśmy sobie przerwę, bo zgłodniałam.
Aha. Czyli ominęli jedyny moment, kiedy tak jak Thomas mogli mnie odwiedzić. Ci to mają szczęście. A raczej ja je mam! Mogłam siedzieć i żalić się Amy, jakie życie jest nie sprawiedliwe, a zamiast tego zostałam porównana do czegoś amarantowego, jakimkolwiek kolorem to coś jest, oraz dowiedziałam się, że mogłam dostać kwiaty, ale ich nie dostałam.
– Jak się czujesz?- zapytał John podchodząc do nas bliżej.
Dopiero teraz zauważyłam, jak on wyglądał. A kiedy to dostrzegłam, parsknęłam szczerym śmiechem. Chłopak miał na sobie niegdyś białą koszulkę i zwykłe jeansy, ale przez niebieską i żółta farbę pierwotny kolor zupełnie znikł. Ale ubranie to nie wszystko; najprawdopodobniej ktoś oblał biedaka wiadrem farby, bo wszystko miał kolorowe- pozlepiane włosy, twarz, z wyjątkiem kółek wokół oczu, które musiał sobie wytrzeć, ręce.
– Bardzo śmieszne- skwitował, kiedy zgięłam się ze śmiechu w pół.
– Przepraszam, ale wyglądasz, jakby ktoś wykąpał cię w farbie- przyznałam, na co Amy dumnie uniosła rękę w górę.
– Ja! Choć kąpać, go nie kąpałam.
Na jej słowa znowu parsknęłam, a Johnny z konsternacją wycelował w Amy armatką do confetti.
– Na następny Turniej ty się malujesz na niebiesko- fuknął, ale nie wyglądał na rozgniewanego.- A ja nawet nie dotykam tego paskudztwa. To może powodować odczyn alergiczny. Pomijając fakt, że to jest farba do ścian, którą będę zmywał miesiąc- stwierdził z konsternacją na twarzy.- Nie oblewa się ludzi farbami do ścian!
Naprawdę, do tej pory nie mam pojęcia, skąd ta dwójka się urwała.
Amy tylko wywróciła oczami szczerząc się bez ustanku. Wzięła mnie pod rękę i nie czekając na kolejne wywody Johnny’ego, pociągnęła mnie w stronę domków. Okularnik westchnął tylko i dołączył do nas. Spojrzał się na mnie i z troską w głosie spytał o to, co pytał mnie już chyba każdy:
– Jak się czujesz?- zapytał, a potem od razu dodał:- Mówiłem, że powinnaś zrezygnować. Ten Turniej był okropnym pomysłem!
– Lepiej, niż ty wyglądasz.
Amy parsknęła krótko. Na jej prawym poliku niebieskie kreski rozmazały się, tworząc niebieski rumieniec, który zakrywał maleńkie piegi.
– Skoro czujesz się już dobrze, możemy iść na imprezę!
Na te słowa Johnny natychmiast stanął w miejscu i spojrzał na Amy tak, jakby ta właśnie nazwała jego ulubioną encyklopedię archaizmów ‘makulaturą nadającą się tylko na podpałkę albo papier toaletowy’. Uwierzcie- nie chcecie, żeby Johnny się na was kiedykolwiek tak spojrzał…
– O nie! – Poczułam jego dłoń na ramieniu, jak jego palce oplatają moją rękę i zmuszają do zatrzymania się.- Przecież Victoria dopiero co wyszła ze szpitala, ma opatrunek na nosie i jest osłabiona!
– Jest impreza?
To było głupie pytanie, biorąc pod uwagę fakt, że odkąd zawlekli mnie do szpitala, non stop słyszałam dudniące dźwięki i głośne śmiechy oraz wrzaski. Ktoś ewidentnie się bawił, w licznym gronie, bardzo głośnym do tego.
– Oczywiście!- rozpromieniła się blondynka.- Wszyscy świętują, bo to rozpoczęcie, bla bla bla. Ale nie martw się, jak dobrze pójdzie i Chejron nas nie pozabija, gdy przeciągniemy to świętowanie do czwartej nad ranem, to co dzień turniejowy będziemy organizować takie sprawy.
– Bosko- powiedziałam, naprawdę ucieszona. – Choć można by sądzić, że to Pan D. mógłby się bardziej irytować.
– I tu się mylisz- wtrącił triumfalnie Johnny, zapominając o tym, że chciał zabić Amy.- Pan D., to przecież Dionizos- bóg szaleństwa, zabawy, imprez. Nasze potańcówki nie robią nic złego, wręcz w ten sposób oddajemy mu cześć.
Faktycznie. Potańcówki nic nie robiły, oprócz tego, że to archaiczne słowo raniło moje biedne uszy.
– To tym lepiej, jakoś wolę się narazić Chejronowi.
Jedną ręką zaczęłam zdrapywać z nosa plaster, który przytrzymywał kawałek bandaża. Johnny natychmiast chwycił mnie za rękę i odciągnął od twarzy.
– Co ty robisz?- zawołał oburzony.
– Idę do ludzi, nie chcę wyglądać jak biało-nosy weteran wojenny!- zaprotestowałam, drugą ręką próbując się uratować od plastra. Udało mi się niemal natychmiast, więc Johnny nie zdążył nic już zrobić.- Widzisz? Wygląda już świetne, żadnych śladów.
– No to postanowione! Idziemy się bawić- zawołała Amy i zawyła triumfalnie tak głośno, że aż skuliłam ramiona.
– Nie ma szans! Idziemy do domu, Victoria się przebiera, myje i kładzie odpocząć. Widzisz tego siniaka na ramieniu? Tu potrzeba wskoczenia pod kołdrę, ugrzania się, zadbania o jej ciało i przespania się.
Amy patrzyła się na niego z obojętnością, a kiedy skończył wywód uniosła jedną brew.
– Jakbym cię nie znała, uznałabym to za opis gwałtu- skwitowała.
Johnny zacisnął usta i przymknął oczy, nabierając powietrza w płuca. Odetchnął dobity wypowiedzią swojej siostry, ale nie skomentował tego, choć widziałam, że chce. Zamiast tego zarządził:
– Co nie zmienia faktu, że Victoria nie idzie na żadną imprezę.
Obie z Amy popatrzyłyśmy się na niego identycznie- jak na idiotę, ale idiotę, który odbiera nam całą przyjemność z życia. Jednak Johnny był nie wzruszony, wziął mnie pod drugie ramie i z zaciętością oznajmił:
– Prędzej przebiorę się za kobietę, niż Victoria gdzieś pójdzie.
*
Po takim stwierdzeniu, jakie wygłosił Johnny, można by się spodziewać, że pół godziny później skakałam w rytm muzyki, a Johnny obok w kiecce i pantoflach. Jednak zmartwię was- ten staroświecki hipokryta jak chciał, umiał być stanowczy.
Kiedy Amy próbowała go zignorować i zaciągnąć mnie w prawo, czyli dokładnie skąd dobiegały śmiechy i wrzaski, John bez słowa odciągnął mnie w lewo, do domków. A kiedy Amy próbowała protestować posłał jej takie spojrzenie, że nawet ona się przymknęła. Niestety, ja tyle szczęścia nie miałam. Po pierwszej próbie ucieczki, byłam ciągnięta za obie ręce, a po drugiej, zostałam potraktowana brutalnie i bestialsko! On mnie podniósł i przerzucił sobie przez ramię jak worek kartofli!
Najpierw wrzasnęłam ja, a potem Amy:
– Wiedziałam, że ta groźba gwałtu była poważna!
Nie słuchałam jej, bardziej przejęłam się swoją sytuacją- byłam pewna, że po pierwsze spadnę, a po drugie, ten chudy chłopiec, kiedy mnie podniesie połamie się całkowicie. Jednak ku mojemu zdumieniu Johnny trzymał mnie mocno, nawet musiałam przyznać, że było to wygodne. Co nie zmienia faktu, że czułam się jak Fiona ze Shreka, kiedy to tamten ogr ją porywał! Cudnie, znowu jestem księżniczką! Nawet pasowało… Tylko John chwilowo nie był zielony, a niebieski w żółte plamy.
Jednak Amy się nie poddawała i przez całą drogę truchtała przed nami. Choć jej nie widziałam, bo jako worek kartofli podziewałam widoki które mijaliśmy, to słyszałam doskonale.
– Johnny koch…
– Nie.
– Ale mój mi…
– Nie.
– Kocham ci…
– Nie.
– Dupku!
– Nie.
– Jestem głupia!
– Tak. Au!
Przestała dopiero kiedy znaleźliśmy się przy tym ogródku pomiędzy domkami i tam zostałam uwolniona. W momencie w którym dotknęłam stopami ziemi, poczułam, że zdrętwiały mi nogi, tym razem na prawdę. Nie marudziłam wyjątkowo, tylko razem z Amy pomaszerowałyśmy do domku numer jedenaście, a John, niczym nasz strażnik, dwa kroki za nami.
– Beznadziejny jesteś- uznała Amy, gramoląc się na jedno z łóżek.- Nie pozwalasz mi się bawić.
– Możesz iść- powiedział okularnik, siadając na krześle przy mały stole.- Ty nie brałaś udziału w Turnieju, ani nikt nie złamał ci nosa.
O cholera, Turniej. Przez tą całą aferę z Kiwą i Lolitą, zupełnie o nim zapomniałam, a przynajmniej nie przykładała do tego uwagi. A teraz nagle w mojej głowie pojawiło się milion wspomnień, jak urywki filmu, które pokazywały co ja właściwie najlepszego nawyrabiałam…!
Nagle poczułam się obco, w Turniejowym stroju, a czarne rękawiczki bez palców, które nadal miałam na dłoniach, wydały mi się potwornie nienaturalną i niewygodną rzeczą, a przemoczone buty mocno uwierały. Zachciałam się ich pozbyć, byleby nikt nie pisnął słowa o dzisiejszych Planszach.
Zupełnie zignorowałam rodzeństwo, które radośnie się przekrzykiwało, wymyślając coraz to nowsze argumenty i snując podłe oskarżenia. Usiadłam na pierwszym wolnym łóżku, lekko skołowana.
– Odbierasz mi możliwość aktywności fizycznej. Takie działania doprowadzą do demencji starczej i otyłości!
– Czy ty w ogóle wiesz, co to demencja starcza?
– Tak! Twierdzisz, że nie wiem?! To powiedz jeszcze, że to ja złamałam jej nos i to moja wina, bo choć celowałam w ciebie trafiłam w Vi! Tak, dodaj mi jeszcze zeza i zaćmę!
– Amy, nic takiego… Victoria, co się stało?
Obydwoje zamarli natychmiast, Amy aż się wyprostowała i wstała. Zerknęłam na nich z wyrazem szoku na twarzy. Nie byłam nawet smutna, tylko nie wierzyłam w to, co się wydarzyło.
– Rozwaliłam Turniej.
Amy odetchnęła z ulgą i usiadła z powrotem na łóżku.
– Szybka jesteś- zauważyła przekornie.
Jednak to mnie wcale nie pocieszyło.
– Rozwaliłam tą barierę, ośmieszyłam się, przegrałam i wyszłam na idiotkę- ciągnęłam bez żadnych emocji w głosie. Brzmiało to tak, jakbym wyliczała komuś jego nie powodzenia, a nie mówiła o sobie!
Dopiero sobie uświadomiłam…co… to było już nawet zbyt głupie, by było śmieszne. Można mi było jedynie współczuć. Co mi odbiło, żeby robić z siebie pośmiewisko? Nie żebym robiła to z zamysłem. O nie, przecież jakbym umiała walczyć, na pewno nie chowałabym się za plecami innych. To nie moja wina, że nikt mnie nie wyszkolił i niczego nie nauczył!
O cholera, ale ja będę musiała wyjść do ludzi! Oni umrą ze śmiechu na mój widok. Myśl, że ktokolwiek mógłby się ze mnie śmiać i mieć do tego jeszcze powód, była nie do zniesienia.
– Oliwier mnie zabije, a wszyscy będą wytykać palcami- dodałam niemal histerycznie.
John słysząc to natychmiast znalazł się obok mnie. Popatrzyłam się na niego, modląc się o to, żebym przypadkiem się nie rozkleiła.
– Victoria, wcale nie- powiedział łagodnie, jakby mówił do niemowlaka.
Nie przeszkadzało mi to, czułam się tak jakbym mentalnie była na poziomie cholernych bobasów. Poza tym, w tamtej chwili chciałam, bardzo chciałam, żeby ktoś mnie poklepał po plecach i pocieszał. Ale nie pocieszał, że mam wstawać i nie marudzić, bo nic się nie stało. Chciałam, żeby ktoś usiadł i zaczął się użalać razem ze mną, mówiąc, że mam rację, że jestem biedna, ale mam się nie przejmować, bo jestem wspaniała, to był wypadek, normalnie jestem boska… Tak, chciałam się użalać nad sobą.
– Nikt nie będzie cię wytykał palcami. A Oliwier sam zgodził się przyjąć ciebie i Esmeraldę do swojego zespołu, wiedział, że żadna z was nie jest mistrzynią szermierki i innych dziwactw.
– Dokładnie- poparła go Amy, która przeczołgała się z jednego łóżka, na to, które okupowałam, miętoląc rogi poduszki.- A poza tym, byłam na trybunach. Widziałam reakcje innych!
– Tak?- natychmiast podniosłam głowę i obróciłam się, by patrzeć na blondynkę.- I co?
– Śmiali się- przyznała, a moja twarz ponownie wylądowała na poduszce.- Ale raczej nie z ciebie, tylko tego co robisz. Według nich to było śmieszne i zamierzone.
Wybełkotałam coś w poduszkę. John musiał uznać, że się rozkleiłam, bo poczułam jego rękę na ramionach i ciepłą dłoń na przedramieniu.
– Oj Victoria, nie płacz.
– Nie płaczę- zaoponowałam, patrząc na niego zblazowana.- Ja nigdy nie płaczę.
– Płakałaś jak Lolita złamała ci nos- zauważyła blondynka.
Uniosłam zdumiona brwi. Nawet tego nie pamiętałam dokładnie, ale i tak nie przypominałam sobie, żebym się rozkleiła!
– Mordeczko- zaczęła Amy, odgarniając mi włosy z twarzy jak mama. To wcale nie pomogło.- Weźmiesz prysznic, pożyczę ci kolejne ciuchy, potem pogramy w karty albo warcaby. Co wolisz!
– Poszukajmy pozytywów… Choć mówiłem, że ten pomysł to idiotyzm!
– Nieprawda- burknęłam. Nawet w tej chwili byłam gotowa bronić swoich przekonań.- Pomysł był fajny, ja go rozwaliłam.
– Nieważne. Na planszy Nemezis poradziłaś sobie całkiem-całkiem.
Na samo wspomnienie skrzywiłam się nieznacznie. Scholastyka, potworna kobieta z klasy wyżej. Ona była… ona… ona była jak wszystkie trzy bohaterki z Wrednych Dziewczyn zebrane do kupy. I w sumie to nie wiem, dlaczego tak mnie nie lubiła (nie żebym ja ją, ale ja nie atakuję ludzi co przerwa i nie próbuję ich wdeptać w ziemię; a nawet jak próbuję, to mi to..ykhym…wychodzi). Chyba kiedyś rozwaliłam jej śniadanie, jakiś budyń czy jogurt na nią rozlałam i ta się wkurzyła. I od tamtej pory próbowała być ‘złą laską, która zniszczy mi życie”. No i była starsza, miała świtę półmózgów i myślała, że dzięki temu ma przewagę. W każdej szkole może być tylko jedna boska osoba, A zarówno ja, jak i Scholastyka, myśląc „boska osoba” widziałyśmy przed oczyma same siebie. Takie zestawienie aż się prosiło o kataklizm.
I nagle mnie olśniło. Przecież Es znała Kiwę ze szkoły. A ja chodziłam do tej szkoły co Es, czyli… chodziłam do szkoły z Kiwą! To małe blade stworzenie czyhało na mnie od tak dawna, miałam je pod nosem i spałam spokojnie…! Mogła mnie zabić już wcześniej. A przynajmniej próbować. Poza tym…nie, raczej nie. Kiwa nie mogła być w świcie Scholi (mimo, że była półmózgiem), tam trafiały tylko ładne klasowe modelki, które miały większy obcas buta niż iloraz inteligencji. Więc pomysł, jaki mi wpadł do głowy, że chciała się zemścić za urażenie jej ‘królowej’ odpadł, wykreśliłam go z myśli.
– Twój nos nie przypomina śliwki jak kilka godzin temu.- Johnny nie poddawał się, tylko dzielnie wyliczał dalej.- Nie straciłaś ręki ani nogi. Już wiesz jak wygląda Turniej i na przyszłość będziesz wiedzieć, czego masz się spodziewać. Przed tobą pięć dni na przyszykowanie się do kolejnych Plansz.
– Właśnie, Jenny, wiesz, ta co cię chciała toporem zabić- przypomniała mi córka Hermesa- powiedziała, że chętnie cię podszkoli w walce. Chyba zrobiła to w przypływie euforii ze zwycięstwa, ale to nie zmienia faktu, że masz świetną trenerkę!
– Widzisz?- Poczułam, że John przyjacielsko pociera moje ramię.- To kolejny plus.
– A John wygląda jak Smerf, którego obsikał dinozaur- dodała entuzjastycznie Amy.- Same plusy!
****
I jak rozdział?
Mogę liczyć na Waszą szczerą opinię?
Zastanawiałam się, kiedy to wstawicie 😉
Rozdział jak zawsze świetny! Amy, John i Vicky Boscy! W szczególności wyliczanka Amy.
Sorki, że się nie rozpisuję, ale spieszę się na dodatkowy angielski.
Z przyzwyczajenia wchodzę tutaj po raz kolejny, patrzę na Fielgą Trujdzę i dopiero zauważam, że dostałam dedykację (wiem, jestem bardzo spostrzegawcza). I dociera to do mnie teraz. DOSTAŁAM DEDYKACJĘ! Nie sądziłam, że to się stanie kiedykolwiek, co dopiero w tak krótkim czasie! Bardzo dziękuję!
Ommmm….! Moja kochana Vicky
Rozdział genialny. Nie mogłam się oderwać od tekstu (i walce to nie ma związku z jutrzejszą kartkówką z fizyki…)
Kocham ich wszystkich. Naprawde. Ale Thomas w tym rozdziale wymiata xD Tak samo jak Amy i Johnny. Nie wiem co mogę jeszcze pisać pod tym opkiem, żeby się nie powtarzać. Po prostu czekam na CD!!!
Cholera, dlaczego mi nikt jeszcze nie złamał nosa?! Na prawdę, jeżeli to owocuje zaproszeniami na randki z dwoma chłopakami *w ciągu pół h?*, z czego jednym z nich jest Thomas. THOMAS! Boże, Rowllens, ty nie strzelaj fochów, tylko jego zaciągnij na ten cholerny stół! Milos sobie poradzi, z tą grzywką przecież tłumy za nim mdleją (no na przykład sama Dais!).
A będąc poważną *nie to, że wcześniej nie byłam..!*, to rozdział świetny. Długi, ale taki ma być! I co ja mam wypisać, co? Zbił mnie Nicolas i to jak chciał nieść Victorie, a Rudy Rydz vel Peter ze swoimi trzeźwymi uwagami i podrywami już tylko dobijał! Potem Thomas *przez cały fragment siedziałam jak w transie, bujając się w kuckach na krześle…*, a Amy i Johnny na koniec już nie musieli nic robić, bo ja leżałam wbita głęboko w ziemię. „Jakbym cię nie znała, uznałabym to za opis gwałtu” Umierałam po tym ;’) Mega! No tak, jakby go nie znała- ale zna, więc wie, że John to adoptowany brat transwestyta xD
To smutne, że takie rzeczy dzieją się tylko w opkach! że tacy pełni i ciekawi ludzie pojawiają się tam, oraz, że tylko tam można nawiązać z nimi takie relacje ;-;
A Victoria? No jak zawsze- przy jej rozmowie z Alexem miałam banana na twarzy, przy Thomasie już pisałam wam wyżej. Podobało mi się zakończenie- że Vicky jednak coś trafiło związanego z Turniejem, i dobrze, bo aż się zdziwiłam, że ma taki dobry humorek!
Czekam na CD <;
Absolutnie uwielbiam! Przeżywam cały czas, bo jest na prawdę świetna! I przepraszam, że kopia, ale niech ludzie i na tej stronce widza, jak bardzo kocham to opko i ile mogę o nim pisać, a co! *przepraszam, mam za dużo szkoły :<*
Tyle dobrobytu w jednym rozdziale, omnomnonomnom w<
Część wspaniała, śmiałam się co chwila, bo czytając oglądałam te wydarzenia jak film w swojej głowie! Wszystkie ruchy, zachowania, miny, wypowiedz… wszystkie wydarzenia przewijały się w mojej głowie, jak niesamowity, pełen i powalający film. To niesamowite, na ogół czytając jakieś prace blogowe nic takiego nie odczuwam, tylko przy lepszych książkach Gratuluję Wam dziewczyny.
Moja kochana Victoria, co oni ci zrobili…? ;') Choć jestem fanką tego złamanego nosa całkowicie, to współczuję Vicky przez tą kroplówkę- ona ziewała,mnie musieliby uśpić *ale inną metodą niż zastrzykiem xD *, bo nie dałabym się nakłuć nieletniemu! Lekarzowi to jeszcze… I nie wiedziałam, komu bardziej współczuć- Alexowi czy Rowllens, że na siebie w tym szpitalu trafili Myśl o Vicky, któa na czworaka ucieka na drugi koniec łóżka… ach A ja bym była szczęśliwą, piszczącą fangirl. A ten paring jak się nazywa? Thoria, Vicmas, czy coś innego? Bo nie wiem czego mogę być fanką ;”)
A Vicky w tej części była taka… No taka świetna! W poprzedniej czegoś mi w niej zabrakło, minus rozmowa z Milosem i Alexem, ale w tym rozdziale znowu jest bezczelna, pewna siebie i dumna!
Ostatnie zdanie mnie powaliło, Amy jednak powinna dostać dożywocie za swój humor i entuzjazm! Dzień z życia Amy: „Rano omal nie udusiłam Vi, potem okradłam połowę obozu na zakładach, no potem oblałam brata farbą do ścian, później pobiłam Alexa a wieczorem próbowałam zaciągnąć półżywą Vi na dyskotekę! Nudno dzis było…” Kocham ją! I Johnny’ego też, jak ja mu współczuję! A odkąd przeczytałam ich karty i to jak się poznali xd Patrzę na nich zupełnie inaczej i jeszcze mocniej ich ubóstwiam.
Milos lekarzem. No to pewnie zalegalizowałby eutanazję jakby dopadł Vicky w szpitalu ;>
Czekam na kolejny rozdział!
Dobra. Mam chwilę to muszę to wykorzystać i wam coś napisać 😉
1) Kocham!
2) Uwielbiam!
3) Thomas!
4) Stare złe małżeństwo!
Im dłuższe tym lepiej Rozmowa Vicky z Thomasem mnie powaliła. „Czy ja umieram?”. „Umierasz?” Zakochałam się w tym fragmencie Zaczynało mi już brakować ich rozmów. Pisz ich iwęcej, proooszę!
Amy i Johnny… Jak zwykle świetni. Nie będę się o nich rozpisywać, bo już większość wypisana, ale „A John wygląda jak Smerf, którego obsikał dinozaur” to było najlepsze. Super zakończenie. Kocham to!
5) Nick!
6) Peter (tak się nazywał?)
Dziękuję za dedykację. Czekam na CD.
Beth
Wszystko fajnie, ogólnie super ale… miał wszystkie mięśnie? xD Chyba wyćwiczone czy coś takiego xp.