Hej! To już piąta część tego opka! Nie powiem, trochę mi odwalało, kiedy to pisałam. Gabi, proszę, przeczytaj to opowiadanie i załóż tu sobie konto. Ta część jest ze szczególną dedykacją. Raczej nie wiecie, że jestem w Ruchu Światło Życie (Oaza młodzieżowa). Oaza i książki Riordana to dwie rzeczy, które kocham najbardziej. Dlatego tą część dedykuję wszystkim, uczestnikom Oazy i innych grup „przykościelnych”.
A oto opko.
Biegliśmy przed siebie. Potem skręciliśmy w prawo, to znaczy lewo, a może to jednak było prawo. Yyy. Nie wiem. Jak się śpieszę, to miewam problemy z odróżnianiem stron. Bestia biegła za nami. Sięgnęłam po breloczek. Nie dlatego, że wiedziałam, iż to broń. Jak się denerwuję, to lubię pomiętosić coś w dłoniach. Tak samo było wtedy w szkole. On chyba wyczuwa, kiedy potrzebuję pomocy, bo zwykle jak go dotykam, to w nic się nie zmienia.
Sowa zmieniła się w sztylet raniąc moje palce. Bolało… POTWORNIE BOLAŁO!!! Chwyciłam sztylet i rzuciłam się na potwora.
-Nie rub tego!-krzyknął w biegu Leo.-Waruj! Biegnij za mną! Nie atakuj go! Słyszysz?!
-Lepiej mi pomóż!-Odcięłam potworowi łeb.
-Co ty do jasnej ciasnej robisz?!-ochrzanił mnie syn Hefajstosa.-Widzisz?! W tym miejscu już odrastają mu DWIE głowy.
-Plan jest taki-Nie zwracałam na niego uwagi.-ja odcinam szkaradzie głowy, a ty spalasz miejsca, w których mają odrosnąć nowe. W ten sposób jakiś sławny heros pokonał podobnego potwora.
Leo uderzył się ręką w czoło.
Od razu zabraliśmy się do roboty. Po dobrych parunastu minutach, po potworze nie było śladu.
Teraz szłam sobie ulicami Nowego Yorku, za rękę z synem Hefajstosa. Jego ciemne włosy były potargane. Chłopak był nieco wyższy ode mnie, czyli niezbyt wysoki. Był szczupły, a wręcz chudy, ale miał niebiański uśmiech. Patrzył na mnie z troską i politowaniem. Mimo to śmiał się. Objął mnie ramieniem.
-Dobra jesteś!-chichotał-Wymyśliłaś odpowiednią strategię w kilka minut. Ale wiadomo, że gdyby nie JA, to byś zginęła.
-Tak Leo. Jesteś bardzo dzielny. Chcesz może naklejkę „Dzielny pacjent”? Zostały mi jeszcze jakieś z czasów jak miałam sześć lat.-dowartościowałam go.
-Z naklejki chyba zrezygnuję ale… O Bogowie! Co ci się stało w rękę?!
-To nastąpiło podczas zamiany breloka w sztylet.
-Ale ta rana jeszcze krwawi!
-Ojj…
Leo wyjął z pasa bandaż i opatrzył mi dłoń. Robił to z TAKĄ czułością! Ach… Spojrzałam w jego piękne, ciemne oczy. Lśniły, jakby mieszkały w nich małe ogniki.
-Teraz to ty zasłużyłaś na „Dzielnego pacjenta”.- powiedział kiedy skończył.
Nagle z jednego z budynków po mojej, chyba, lewej, wyszła Clarisse.
-Leo!-skarciła go.-Laski powyrywasz później.
-Ja jej tylko opatrywałem ranę!-tłumaczył się przystojniak. Yyy… Znaczy Leo.
-Atena! Stać cię na więcej!-oznajmiła córka Aresa.-Poza tym, Leo przeżywa rozstanie z Kalipso.
-Leo, co się stało?-zaniepokoiłam się.
-Nic ważnego. Poprostu. Założyliśmy zakład mechaniki samochodowej i zbudowaliśmy dom. Pewnego dnia pokłóciliśmy się i PRZEZ PRZYPADEK spaliłem nasz dobytek, a ona mnie wyrzuciła.
-Tak mi przykro…-zasmuciłam się. Jak można zostawić TAKIEGO chłopaka z tak błahego powodu?! Ja się pytam jak!
-Dobra! Skończcie już!-warknęła moja siostrzyczka.-Szybko! Musimy odnaleźć Afrodytę!
-Choleryczka-mruknęłam.
Pobiegliśmy do tego wielkiego, przeszklonego budynku, z którego wyszła córka boga wojny. W holu czekali na nas: Percy, Annabeth, Piper, Nico i Dominika.
-Atena, gdzieś ty była?! Szukaliśmy cię przez pięć godzin!-ochrzaniała mnie Domi.
-Po pierwsze, nie wiem gdzie byłam. A po drugie, to nie przez pięć godzin, tylko około półtorej godziny!-obraziłam się.
-Nie no… Ona jest jakaś psychiczna!-stwierdził syn Hadesa.-Boi się pająków. Okej, to jestem w stanie zrozumieć-dziecko Ateny, ale strach przed psami, kompletny brak orientacji w terenie i zerowe poczucie czasu, to już jest PRZESADA.
-Ekhm.-chrząknęłam.-Ja tu jestem.
-To dobrze, już myślałem, że znowu się zgubiłaś!-dopiekł mi syn Hadesa.
Posłałam mu zabójcze spojrzenie.
-Sory, ale gdybyś spojrzała na zegarek, zobaczyłabyś, że jest już po dziewiątej, a z Olimpu wyszliśmy koło czwartej.-stwierdził chłopak.
-Nico!-warknęła Piper.-Daj jej spokój.
-Ona jest bardzo mądra i odważna!-bronił mnie Leo.-Gdybyście widzieli jak pokonaliśmy tą hydrę.
-Zaraz. Jaką hydrę?-zapytała Annabeth.
Leo opowiedział jej jak mnie znalazł, i jak pokonaliśmy potwora podkreślając przy tym, co by było gdyby jego przy mnie nie było. W sumie miał rację. Prawdopodobnie bym zginęła.
Znienacka pojawiły się obok mnie dwie, na oko siedemnastoletnie, dziewczyny.
-Jesteście herosami?-zapytała pierwsza. Miała długie, brązowe włosy, zielone oczy, jasną cerę, niewielką, delikatną twarz, z pełnymi ustami i zadartym nosem, pokrytym licznymi piegami. Była dość wysoka i szczupła. Jej błękitna suknia wycierała podłogę gdy dziewczyna szła. Jej koleżanka natomiast, była blondynką z brązowymi oczami, okrągłą twarzą i jasną karnacją. Blondi była o głowę niższa od koleżanki i miała na sobie czarną, rozkloszowaną sukienkę przed kolano.
-Tak.-dopowiedzieliśmy chórem.-Czy tu jest Afrodyta?
-Nie,-odpowiedziała blondynka.-ale wyglądacie na zmęczonych. Może zostaniecie u nas do jutra, i rano wyruszycie szukać bogini?
-Nie ma mowy!-protestował Percy.-Nie chcę znowu być zamieniony w świnkę morską!
-Spokojnie, my nie zamieniamy ludzi w zwierzęta.-odparła szatynka.-Poza tym dostaniecie nowe ciuchy, opatrzymy ranę waszej koleżance i zrobimy wszystko żebyście się zrelaksowali. Jesteście w hotelu „Goździk”. Mamy pięć gwiazdek.
-Dobrze.-zgodziła się Piper.-Ale tylko na jedną noc.
-Chłopcy, chodźcie za mną! Zaczniemy od zabiegu poprawiającego kondycję skóry.-Zachęcała szatynka.
-A wy dziewczyny, chodźcie ze mną.-zaprosiła blondi.
-Ile będzie kosztować ta noc?
-Dla herosów za darmo.-zaśmiała się nasza przewodniczka.
Weszliśmy do pokoju. Był naprawdę wielki.
-Niestety, mamy tylko pokoje rodzinne. Inne są zajęte. Wiadomo, są oddzielne łóżka bo jedno podwójnie zamieniliśmy na dwa jednoosobowe, ale niestety dwa łóżka są dziecięce.-uprzedziła blondynka.
Wszyscy skierowali wzrok na łóżka w kształcie samochodów.
-To ja już pójdę przynieś wam stroje kąpielowe, przed wizytą w SPA, a wy ustalcie, kto, gdzie śpi.
Annabeth i Piper spojrzały znacząco na mnie i Dominikę.
-Nooo… -zaczęła Annabeth.-Ja, Clarisse
i Piper jesteśmy za wysokie, żeby spać w takich małych łóżkach, ale wy jesteście odpowiedniego wzrostu.
-Ann ma rację.-stwierdziła Piper.-Poza tym, może uda się zamienić te łóżka na normalne.
-Mam nadzieję, że Piper ma rację. Nie chcę na tym spać.-mruknęła Domi.
-Oj. Ale dziewczyny, to tylko jedna noc.-namawiała nas córka Ateny.
-One, poprostu się boją, że ktoś im zrobi zdjęcie i wstawi na Facebooka.-stwierdziła Clarise.-Mam rację?
Pokiwałyśmy głowami.
-Obiecuję wam, że nikt tego nie zrobi!-przyrzekła Piper.
-Na Styks?-zapytałam.
-No pewnie, że na Styks.-odparła.
-Ale, ja wciąż chcę zmienić łóżko.-warknęła Domcia.
Wtedy przyszła ta blondyna z obsługi z naszymi strojami kąpielowymi.
-Przepraszamy, za kłopot, ale czy można by wymienić jeszcze jedno łóżko, na normalne?-zapytała Piper.
-Tak, pewnie, ale tylko jedno. Które wymienić?-odpowiedziała blond dziewczyna.
-To przy tarasie.-powiedziała Annabeth.
-Dobrze, załatwimy to, jak będziecie w SPA.
A teraz kilka słów o naszym pokoju. Był on bardzo duży. Ściany były pomarańczowe, a podłoga wyglądała na drewnianą. Po środku pomieszczenia stał stół z pięcioma taboretami. Po prawej od wejścia była łazienka, a tuż za jej ścianą-wyrko Clarisse. Obok niego, tuż przy drzwiach prowadzących na OGROMNY taras, stało łóżko Domi. Na przeciwko niego, było posłanie Piper. Potem Annabeth, i tuż przy drzwiach moje. Wcale nie przeszkadzało mi, że będę spać w dziecinnym łóżku. Szczerze mówiąc, bardzo mnie to cieszyło.
Na początku opowieści, pisałam z mojego obecnego punktu widzenia. Jeszcze raz wszystko wytłumaczę w moich kwestiach rodzinnych.
Moja prawdziwa matka miała męża i jedną, naprawdę fajną, córkę. Niestety, mój niedoszły ojczym zmarł. Mama, kilka lat później wybrała się na wycieczkę do Nowego Yorku. Wtedy spotkała pijanego Aresa, który zauroczył się w, czterdziestosześcioletniej kobiecie, zabrał ją na Olimp, była niezbyt miała sytuacja z Ateną i urodziłam się ja. Moja śmiertelna matka, zaraz po moich narodzinach, sprowadziła moją macochę pod swój dach i tłumaczyła mi, że to jest moja prawdziwa matka. Powody były dwa: Kobieta tak śmierdziała, że odstraszała wszystkie potwory, i drugi, według mojej mamy, kobieta w jej wieku, jest za stara, żeby mieć dzieci (tak na marginesie, nie wiem, czy pamiętacie, jak moja macocha na początku opowieści zamieniła się w potwora. No właśnie…). Okej. Teraz już wszystko jasne. Co to ma wspólnego z łóżkiem?
Otóż, ja z mamą i macochą czasami się przeprowadzałyśmy. Moja śmiertelna siostra dostała jedno mieszkanie, w którym ja kiedyś mieszkałam. Ona ma już dwoje swoich dzieci (dziewięcioletniego syna i pięcioletnią córeczkę), ale zostawiła mój pokój, taki jaki był, żebym zawsze mogła tam wrócić (nie powiem, wykorzystywałam to. Na przykład czasami po wywiadówkach. Głupie pismo techniczne. Zawsze dostawałam z tego pały, bo nigdy nawet nie chciało mi się na to spojrzeć.). W każdym razie, jako dziecko, nie byłam typową dziewczynką. Uwielbiałam gotować, budować, bawić się kolejką elektryczną i samochodami, ale lalkami też dosyć często się bawiłam. Zwykle ćwiczyłam na nich pseudo szermierkę, ale nie zawsze. Czasami byłam dobrą mamą, która kazała robić swojej córci sto pompek, bo dziewczynka chciała zjeść loda, a przecież wiadomo, ze taki lód, to same puste kalorie. Wracając do tematu. W moim starym pokoju stało identyczne łóżko, do tego, w którym teraz miałam spać. Często w nim nocowałam i nie miałam nic przeciwko, żeby to powtórzyć. Budziło to we mnie pozytywne uczucia.
Przebrałam się w strój kąpielowy. Pasował idealnie. Zwykle nosiłam luźne spodnie i bluzy, więc niezbyt często przyglądałam się swojej figurze. Byłam całkiem szczupła, z widoczną talią. Moje rozpuszczone, jasne, blond włosy opadały delikatnie na ramiona. Kolor mojej skóry, jak to kiedyś określili moi koledzy z klasy, był jak „rzygi o poranku”, czyli dosyć jasny. Uśmiechnęłam się do siebie w lustrze, ukazując przy tym słodko skrzywione, białe zęby. W moich szarych oczach pojawił się błysk. Po raz pierwszy, kiedy przeglądałam się w lustrze, nie zwróciłam uwagi na swój mizerny wzrost-zaledwie metr pięćdziesiąt pięć. Strój był błękitny. Dobrze mi było w tym kolorze.
Wyszłam z łazienki.
-Domi, wiesz co?-zaczęłam.-Trochę tęsknię za Gabrysią. Szkoda, że wyjechała na wakacje miesiąc wcześniej.
-Nooo. Ona jest FAJNA!-stwierdziła moja koleżanka. Chodziłyśmy z Gabrysią do jednej klasy. Ona też przeczytała wszystkie części Percy’ego.
Szliśmy korytarzem za tą blondynką, u której chwilę wcześniej zauważyłam plakietkę z imieniem.
-Ona ma na imię Mał-go-rza-ta.-szepnęłam, ale nikt mi nie odpowiedział. (Tu zwykle pojawia się smutna buźka)
Weszliśmy do pomieszczenia z jacuzzi i zobaczyłam Gabrysię.
-Gabi!-krzyknęłam.
-O siema! Co tam u was?-powiedziała mnie przyjaciółka.
-To jest Gabrysia, nasza koleżanka ze szkoły. A to są: Annabeth, Piper i Clarisse.-przedstawiła wszystkich Domi.
-Zaraz… Te heroski, z książek Riordana?!-zapytała Gabi.
-Tak. To one.-odpowiedziałam.-My też jesteśmy herosami.
W tym momencie nad łepetyną Gabrieli (Jej! Świętujmy! Po raz pierwszy w życiu dobrze napisałam jej imię!) pojawił się taki ognisty znaczek. Przypominał kaduceusz (sory, ale nie wiem jak to się pisze.).
-Jej Gaba! Ty też jesteś herosem! Twoim ojcem jest Hermes!-krzyknęłam.
-Jej! Nie wiem dlaczego, ale ci wieżę. Jesteśmy przyjaciółkami, ale jeżeli jeszcze raz powiesz do mnie „Gaba”, to zrobię to, co ty zawsze chciałaś zrobić z naszą klasą!-odpowiedziała dziewczyna. Tak na marginesie, to ja naprawdę ZAWSZE chciałam dawać mojej klasie prezenty. NIGDY, ANI TROCHĘ przez myśl mi nie przeszło, żeby poodkręcać im głowy i powylewać flaki. W ogóle o niczym takim nie myślałam. Co złego to nie ja.
-W takim razie-rzekła Annabeth.-Musisz iść z nami. Jutro wyruszamy.
-Okej.-zgodziła się nasza przyjaciółka.-Tylko może zacznijcie od podniesienia się z kolan i wejścia do jacuzzi, bo ludzie się na nas gapią.
Zrobiliśmy to, o co prosiła i opowiedzieliśmy jej o naszej misji. W końcu przyszła mama Gabrysi. Jej też wszystko wytłumaczyliśmy. Fajnie! Po raz kolejny wyszłam na kompletną ofermę! W trakcie, kiedy reszta tłumaczyła Gabi i jej mamie, która w zasadzie to wiedziała, ja uciekłam do szatni i przebrałam się w normalny strój, po czym udałam się do pokoju, cały czas szlochając. Ja się starałam, ale i tak ZAWSZE wychodziłam na totalną ofermę. Nigdy nic mi się nie udawało! Głupi świat! Chyba naprawdę powinnam zamknąć się z Wiktorem w tej durnej kartce papieru!
Szłam korytarzem płacząc nad swoim nędznym losem, kiedy usłyszałam głosy. Otarłam łzy cieknące po policzkach i pobiegłam zobaczyć, co się dzieje. To co ujrzałam było przerażające! Jeden z goździków w wazonie odstawał od reszty! Dopiero później zobaczyłam chłopaków z naszej drużyny w towarzystwie jakiejś dziewczyny. Ona namawiała ich, żeby się czegoś napili. Leo wziął łyka i upadł. Jego skóra zmieniała kolor na zielony, a włosy stawały się biało różowe! On zamieniał się w GOŹDZIKA! Nie zwróciłam uwagi, ale chłopcy byli związani. Wbiegłam do sali ze sztyletem w dłoni, krzycząc: „ŁAAAAAAAAA!”. Tak, wiem, to cudowny okrzyk bojowy. Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną. Przecięłam linę, którą związani byli moi koledzy. Po chwili zaatakowaliśmy osłupiałą czarodziejkę. Percy i Nico sprowadzili ją do parteru, a ja pobiegłam do pasa na narzędzia Leona i wyciągnęłam z niego taśmę klejącą i linę. Związaliśmy ją i zakleiliśmy jej usta . Dziwnie łatwo poszło. Po dwóch sekundach czarownica sama się rozwiązała.
-Lecę po dziewczyny!-rzuciłam wybiegając.
Wpadłam do SPA i streściłam wszystko dziewczynom. Gabi poleciała się spakować, a reszta postanowiła się ubrać. Niedługo potem, wszystkie stałyśmy ramię w ramię walcząc z wiedźmą.
-Gabi! Zapakuj nasze rzeczy na Panią O’Leary!-rozkazała Ann, rzucając dziewczynie klucz do naszego pokoju. Nico zrobił to samo.
Podbiegłam do Leona, którego jedyną ludzką częścią ciała była głowa. Wyciągnęłam z kieszeni pudełko z ambrozją i włożyłam mu do ust kilka jej kawałków. Chłopak zaczął zmieniać się z powrotem w człowieka. Reszta drużyny nas osłaniała. Nie wiem dokładnie, jak toczyła się walka, bo byłam zajęta Leonem. Wtedy do pokoju weszła Gabi.
-Pies gotowy do drogi.-rzekła.
-Świetnie. Teraz posadź Lea, na ogarze, żeby był bezpieczny.-podałam jej nieprzytomnego chłopaka.
Gdy widziałam, jak odchodziła, coś we mnie pękło. Leo był naprawdę cudowny! Ogarnęła mnie wściekłość. Chwyciłam sztylet i pobiegłam do tej debilki, która mu to zrobiła. Cięłam ją krzycząc:
-Jak mogłaś?! Jesteś potworem!
-Nie, nie jestem potworem. Jestem Krike.-Powiedziała kobieta.
-Nie obchodzi mnie, kim jesteś!To za Lea! Giń!-krzyknęłam, po czym odcięłam jej głowę.
Wiedziałam, że rzucała na nas różne czary, tylko z opowieści przyjaciół. Byłam zbyt zajęta pomstą Leona i nie zwracałam na to uwagi. Wybiegliśmy z hotelu i dosiedliśmy psa. Z synem Hefajstosa było już lepiej. Piper opowiedziała mu o bitwie. Percy kierował ogarem. Nagle coś szarpnęło. Percy zatrzymał suczkę. Chodnikiem szła piękna kobieta. Była dosyć wysoka i smukła. Miała blond włosy do pasa i piękną twarz. Przypominała mi wszystkie bliskie osoby. Postać miała na sobie rurki i luźną koszulkę, a na głowie czapkę z daszkiem.
-To Afrodyta…-przerwała milczenie Piper.
-Tak. To ja.-odezwała się kobieta.-Wracam właśnie z pokazu mody. Szczerze mówiąc, ci ludzie mają słaby gust…
-Może cię podwieźć?-zaproponował syn Posejdona.
Gdy bogini wspięła się na sukę, a miała z tym taki sam problem jak ja, ruszyliśmy.
-Słyszeliśmy o twoich jeansach i próbowaliśmy przekonać Herę, żeby ci je oddała, ale ona jest taka uparta. Może jej odpuścisz, jeżeli dostaniesz od nas takie same, lub podobne spodnie?-zagadałam.
-Tak. WTEDY jej odpuszczę. Ale to ona musi mi je dać.-powiedziała bogini.
-Okej… Ale, czy mogłabyś wyszukać je w intrenecie, żeby można było je łatwiej kupić?-zapytałam.
Afrodyta zrobiła to, o co prosiłam, a ja kupiłam spodnie. Dotarliśmy na Olimp. Hermes przybiegł do nas od razu.
-Atena, to ty?-zapytał.
-Tak.-potwwierdziłam.
-Mam paczkę dla ciebie. Podpisz tutaj.
Podpisałam i rozpakowałam ja. Były w niej jeansy. Łał! Szkoda, że Poczta Polska tak nie działa. Pobiegliśmy do willi Hery.
-Czy mogłabyś, przekazać to Afrodycie?-podałam jej spodnie.
Pobiegliśmy do domu Afrodyty. Ze zewnątrz przypominał apartament żony Gromka. Czekaliśmy na boginię miłości. Przyszła po dłuższym czasie z uśmiechem na twarzy.
-Pogodziłam się z Herą!-krzyknęła.
-To świetnie!-stwierdziła Piper.
Wróciliśmy do Hestii.
-Okej. Jeden spór rozstrzygnięty.-oznajmiła Clarisse.
-Co mamy jeszcze zrobić?-zapytał Nico di Angelo.
-Ostatnio Apollino próbował wymyślić jakąś piosenkę, ale coś mu nie szło. Artemida zabrała mu tą jego harfę, żeby się przymknął, a on zabrał jej łuk, żeby oddała mu ten instrument. Od tego czasu są ze sobą pokłóceni. Wy musicie ich pogodzić.-przedstawiła sytuację bogini.
Pozdrawiam serdecznie!
annabeth01 z OND1 (Oaza Nowej Drogi, stopień pierwszy. Dla ludzi z poza Oazy-średnio wtajemniczona, stopień pierwszy.) ;-D
Od kiedy to przeczytałam, mam przed oczami blondynkę nakłuwającą starszą kobietę. A właściwie dźgającą sztyletem raz po razie. I co chwilę chichoczę pod nosem!
A na poważnie, to niezła część. Przemyślenia Ateny – genialne! Błędy małe i niezauważalne: Apollino? Nie znam takiego boga. A zamiast pokłóceni użyłabym skłóceni, ale to też jest okey.
Tylko że… Nico wciąż nie jest sobą. Według mnie tutaj był zbyt pewny siebie i… hmm, jak to ująć? Zły? Denerwujący się?
Wiem, że ciężko odwzorować czyjąś postać, ale jednak…
Isabell22
Gaba, doceń siłę perswazji i determinację swojej koleżanki, załóż konto, a jak źle ci wyjdzie opko, napisz inne pod innym nickiem.
Co do opka;
-Bohaterowie jacyś tacy nie swoi
-Glównie Nico, ale Percy,Clarisse i Annabeth zbyt łatwowierni
-Jak mama Gabi (serdecznie pozdrawiam) uwierzyła w to wszystko? Jak ona sama w to uwierzyła? Ot tak ? (Tu Quick próbuje pstryknąć)
Kikre – Kirke
Apollino- Apollo
Kaduceusz – Kaduceusz
Znalazłem parę literówek Akcja za bardzo pędzi. Próbuj łączyć dialogi z opisami. Mimo tego część całkiem fajna. Isabell, Gabrielo, niechaj Bóg będzie z wami
EDIT: Annabeth01 i Gabrielo.
Pomyliłem z koleżanką z pierwszego komentarza