Hej! It’s me again. Starałam się dać więcej opisów. Mam nadzieję, że jest lepiej.
Beth
Richmond, Vermont.
Biało-niebieski autobus wyglądał jakby za chwilę miał się rozpaść. Uczniowie weszli do środka i usiedli na odrapanych fotelach. W powietrzu unosił się zapach zgnilizny, pleśni i wymiocin.
Gdy ruszyli, nauczycielka angielskiego zaczęła mówić:
– Nie wolno jeść, pić, wstawać ani przeszkadzać kierowcy. Postój będzie dopiero na Long Island…
– Zobaczysz, że Killerowa kiedyś kogoś zabije – szepnęła Ann, a na pytające spojrzenie Liz, dodała: – nazwisko zobowiązuje.
Liz przewróciła oczami. Dziewczyny jeszcze chwilę rozmawiały, a potem założyły słuchawki i włączyły muzykę.
Long Island
Kilka godzin później autobus zatrzymał się na planowanym postoju. Wycieczka stanęła na poboczu drogi, którą z obu stron otaczał gęsty las. Liz i Ann poszły w głąb lasu. Kiedy jezdnia
znalazła się poza zasięgiem ich wzroku, pierwsza z dziewczyn coś usłyszała. Obróciła się i zobaczyła… To niemożliwe, pomyślała. Chciała zapytać przyjaciółkę, czy widzi to, co ona,
ale nie chciała, by oprócz ADHD i dysleksji, zaczęto wytykać jej, że ma schizofrenię. Jednak, gdy znowu spojrzała w tamtą stronę, znowu go zobaczyła. Musiała w dyskretny sposób zapytać
Ann, czy widzi to samo.
– O! – zaczęła. – – Nie tylko nasza szkoła chodzi po lasach.
– Masz na myśli tego dziadka, co zbiera grzyby? – zdziwiła się dziewczyna. – Ludzie często to robią.
Czyli Ann nie widziała tego samego. Wzbudziło to w Liz mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyła się, że to nie jest to, ale z drugiej oznaczało, że ma zwidy. To nie wróżyło nic dobrego.
– Wracamy? Zaraz koniec postoju – odezwała się nagle Ann.
do ciebie dojdę – odpowiedziała Liz.
Kiedy przyjaciółka odeszła, Liz usiadła na ziemi opierając się o pień drzewa. Musiała choć przez chwilę zostać sama i pomyśleć. Co jest ze mną nie tak?, pełno pytań tłoczyło się w
jej głowie.
– Z tobą jest w porządku. Twoja koleżanka nie widzi przez Mgłę, bo w przeciwieństwie do ciebie jest śmiertelniczką – niski, chropowaty głos wyrwał ją z zamyślenia.
-Kim jesteś? Widziałam coś podobnego w książce – mówiąc to ostrożnie wstała.
– Powiem ci, bo wolę, żeby mój posiłek wiedział, że jestem cyklopem – odparł.
Liz rzuciła się do ucieczki. Nie wiedziała, czy biegnie w dobrą stronę, ale cieszyła się (po raz pierwszy), że ma nadpobudliwość. Dzięki niej, mogła biegać bez końca.
Po chwili domyśliła się, że nie zmierza w prawidłowym kierunku. Przebiegła przez pole truskawek, zastanawiając się kto sadzi ich tyle w środku lasu, gdzie każdy może je zabrać. Parę
metrów dalej zdała sobie sprawę, że nie słychać już kroków.Zwolniła spoglądając przez ramię. Faktycznie. Nikt jej już nie gonił. Bała się jednak wrócić, bo wiedziała, że znowu
może się na niego natknąć. Wtedy usłyszała głosy. Brzmiały przyjaźnie, więc ruszyła ostrożnie w ich kierunku. Po chwili doszła do domków. Było ich dużo, ale nie potrafiła określić
ich liczby. Rozejrzała się i zobaczyła wielki, biały budynek. Kawałek dalej stały stoły i ławki, na których w większości siedziały dzieci i nastolatkowie. Ale przy jednym stole siedziało
dwóch mężczyzn. Pierwszy był starcem, drugi, w średnim wieku, miał na sobie garnitur w lamparcie cętki. Jeśli ktoś ma mi pomóc, to musi być dorosły, pomyślała. Kiedy do nich doszła,
rozmowy ucichły i nikt nie krył zaskoczenia. Czuła na sobie wzrok wszystkich.
– Przepraszam – zaczęła niepewnie. – Chyba się zgubiłam.
– Jak tu trafiłaś? – zapytał starszy pan.
– Ja… – nie chciała mówić przy wszystkich, bo bała się, że ją wyśmieją.
Wtedy zobaczyła, że mężczyzna, z którym rozmawia nie jest człowiekiem. Od pasa w dół był białym ogierem. Cofnęła się.
– W lesie widziałam… Ale nie jestem pewna… To znaczy ostatnio mam dziwne halucynacje… Dokładnie od przed chwilą…- jąkała się.
– Nie wstydź się. Powiedz, co widziałaś – zachęcił ją starzec.
Uspokoiła się i zaczęła mówić. Słowa same płynęły z jej ust. Opowiedziała o tym, jak zobaczyła grzybiarza, jak ją gonił i dobiegła aż tutaj, jak przedstawił się jako cyklop i
mówił coś o śmiertelnikach. Na końcu dodała, że teraz też ma zwidy, bo zamiast człowieka widzi półkonia.
– Nie masz halucynacji – jego głos był ciepły i głęboki. – Jestem centaurem. A ty jesteś herosem.
– Chejronie. Może po prostu widzi przez Mgłę – krzyknął ktoś.
– Byłoby to możliwe, gdyby cyklop jej nie gonił – odparł spokojnie.
– Poza tym mamy magiczną barierę – dodała siedząca niedaleko brunetka o brązowych oczach.
– Joanna ma rację – potwierdził centaur. – John, oprowadź…
– Elizabeth Simons. Znaczy… Liz.
Wysoki blondyn wstał i pokierował ją w stronę domków.
– Nie mam czasu na oprowadzanie. Reszta grupy na mnie czeka.
– Wątpie – uśmiechnął się szelmowsko. – Masz pytania?
– Może, o co chodzi z tymi cyklopami, centaurami, śmiertelnikami i herosami?
Zaczął opowiadać, że bogowie istnieją, że to nie mity. Odpowiadał na wszystkie jej pytania. Powiedział, że w każdym domku mieszkają dzieci danego boga, że sam jest synem Hermesa i mieszka
w domku nr 11.
– Na razie zamieszkasz z nami. Przyjmujemy wszystkich, którzy jeszcze nie wiedzą, kto jest ich boskim rodzicem.
– Nie mogę zostać. Czekają na mnie.
– Już pojechali – odezwał się głos za nimi.
Mała dziewczynka, o rudych włosach i dużych niebieskich oczach, podała Liz jej torbę.
– To Katie, nasza najlepsza złodziejka – powiedział John, ale widząc minę dziewczyny dodał: – nawet jej nie zauważyli. Chcesz coś zjeść?
– Nie jem kolacji – odpowiedziała jak w transie.
– To możemy iść wybrać broń.
Zabrał ją do czegoś, co wyglądało jak duża szopa. W środku były łuki i kołczany pełne strzał, miecze, włócznie, sztylety. Wszystko błyszczało oprócz małego drewnianego klocka.
– Co to jest? – zapytała Liz.
– Nie wiemy. Został znaleziony podczas jednej z misji razem z listem, że należy do odpowiedniego herosa – odpowiedział.
Kiedy go podniosła, zamienił się w długi, piękny miecz. Nie był ani za lekki, ani za ciężki. Rękojęść była idealnie dopasowana. Liz znała się na mieczach, bo jej matka pracowała w
muzeum historycznym i niedawno mieli wystawę dotyczącą średniowiecza. Dowiedziała się wtedy dużo na temat najróżniejszej broni. Nagle poczuła ruch pod dłonią i usłyszała:
– Miśleliśmy, że już nigdy nas nie znajdziesz – powiedział syczący głos.
Realizm pojechała na wycieczkę wesołym autobusem i już nigdy nie wrócił? Rada na przyszłość: nie szukaj sensu podczas podróży ruskimi autobusami sprzed zmiany ustroju. Gdyby to opowiadanie zaczęło się, gdy Liz jest już w obozie, gdyby nie było całej tej niesamowicie naciągniętej akcji – byłoby o niebo lepiej. Dlaczego Liz nie mogła ‚wczoraj przybyć do obozu w wyniku dziwnych wypadków podczas szkolnej wycieczki’? Bo w opku ona stwierdziła „A, co mi tam, walę wszystko, jakiś grzybiarz rzucił niejasną aluzję, że mnie zje, może pobiegnę w las; o ładna altanka, może tam wbiję, ej, Pan Koń, podejdę i zapytam o co kaman!” Logiki tu za grosz.
I opisów też nie zauważyłam. Bo to o, jak się domyślam, pawilonie jadalnym, to było kilka podstawowych zdań, które są niezbędne, żeby czytelnik wiedział, co się dzieje. Nie opis. Żadnych domków, żadnych losowych spotkań w międzyczasie… Nic.
Tylko ten ostatni akapit jakoś się broni. Ładny, baśniowy, pewnie nieświadomie, ale napisany w stylu opowiadacza, jak gawęda, jak opowieść ustna. Miła rzecz na zakończenie. I dobrze, ja tak sądzę, że nie rozpisywałaś się o mieczu czy jego zdobieniach, parametrach technicznych itp. Liz wiedziała, czytelnik nie musi, bo szczerze – czy mnie to obchodzi czy ten miecz miał metr dwadzieścia, czy metr czterdzieści? Jednosieczny czy dwusieczny? Who cares?
Dużo pracy przed Tobą, ale weź się nie zniechęcaj i pisz dalej, i nie przejmuj się (za bardzo, trochę masz się jednak przejąć!) że Ci jaka Kiva jedzie po tekście w komentarzach. Pisz dalej, pisz opisy, a nie ich marne namiastki, rozwiń akcję, rozwiń pomysł, zredukuj absurd do minimum (chyba że ma to być komedia absurdu…) i zobaczymy, jak będzie.
Akcja pędzi, pędzi, pędzi ;3 Zwolnij. Szczególnie początek. Dałoby się opisać coś jeszcze- czy Liz i Ann się cieszyły, że jadą, jak znosiły podróż, że inni uczniowie darli się na cały autokar… dużo tego Potem w tym lesie też coś więcej. I popieram przedmówczynię poza tym- no okay, poprawę widać 😀 Czyli jeszcze trochę i będzie na prawdę cudnie
Nie było zle , ale popieram osoby z góry, akcja za bardzo pędzi. To opowiadanie jest jak wypracowanie na polski, czyli wszystkie ogóły byle by napisać. Fabuła za to bardzo mi się podoba. Mam nadzieję ze się nie zniechęcisz. I nie przejmuj się krytyką, bo moje opka mają to samo do zarzucenia 😛
Do zobaczenoe na kolejnym opku
Podoba mi się, że zażartowałaś, takie rozluźnienie atmosfery 😀 Aż sama prychnęłam, w pozytywnym sensie, na żart o ”nazwisku”. Taki prosty, oczywisty humor, a niezły.
Powiem Ci tak, kochana, że poprawka jest i bardzo dobrze, że się starasz Im więcej będziesz pisać i wykorzystywać naszych rad, tym lepiej będziesz bazgrać.
Oczywiście, przydałyby się dłuższe opisy, bardziej urozmaicone. Załóżmy, tak dla podstawy, że każdy dłuższy opis (np wygląd domku w środku) musi się składać z CHOĆBY czterech zdań złożonych. Jeśli dobrze pamiętam, nie przepadasz za opisami, ale mus to mus
Ogólnie; poprawa jest. Dodałabym jeszcze nieco przemyśleń, takich podstaw typu; Jak minęła podróż? – ale jest OK.
Tylko musisz się skupić na bardziej realistycznych zachowaniach Liz. 😉 Pomyśl, co ty byś zrobiła w danej sytuacji.
Wizja następnej części z opisami i *tym wszystkim powyżej* brzmi super. Bo teraz czuję się jak jakaś Alicja w Krainie Czarów. Ale zapowiada się fajnie i to z tą „Killerową” było super. Hehe.
Kiva: Faktycznie, lepiej by było?, zrobić następny dzień i tylko wspomnieć o tym jak trafiła do Obozu. Ale nie pomyślałam wcześniej, a teraz już za późno. Cieszę się, że przynajmniej końcówka ci się spodobała 😉
Grupowa: Postaram się następnym razem bardziej rozpisać.
Jula: Mogłabyś podać kilka tytułów swoich opek, bo nie miałam okazji czytać, a chętnie to zrobię?
Carmel: Tak, dobrze pamiętasz, że nie przepadam za opisami, ale postaram się pisać ich więcej. Cieszę się, że uważasz, że jest lepiej. Dzięki
Caitlyn: Alicja w krainie czarów? Mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej 😉