Potykając się, lekko oszołomiona, wróciłam po gwizdku na metę. Tak w ogóle, to kto wymyślił idiotyczny gwizdek? Na jakimś wf-ie jesteśmy czy co?
Plansza Nemezis była jak dotąd najokrutniejszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła w Obozie. Najbardziej bezlitosna. Najbardziej dotkliwa. Najbardziej prawdziwa.
Kto stawia mnie na oczach całego Obozu przed najgorszym wrogiem, jakiego kiedykolwiek miałam? Przed rywalem? Przed osobą, którą nienawidzę bardziej niż… niż słoneczka z Teletubisiów? Albo Buka? No, ta to szczególnie. Jak oglądałam Muminki jako bachor, kiedy to cholerstwo wkraczało na ekran, darłam się głośniej niż na widok klauna. Tak, uważam, że klauny są psychiczne. W ogóle jestem przeświadczona, że klauny to transwestyci… wróćmy do złoczyńców mojego dzieciństwa. Sowa z Kubusia Puchatka? W ogóle, ona to chyba była jakimś dilerem czy coś, bo ten… cholercia, no popatrzcie- stawiała się wszędzie na wezwanie, zawsze miała to, co potrzebne… Przypadek? No grzeszyłabym, gdybym nie wspomniała o moim cudownym, wspaniałomyślnym, kochanym i ulubionym nauczycielu historii (w tej wypowiedzi nie znajduje się nawet gram ironii. Mhmm…). Ogólnie mogli dać wszystko, wszystko, ale tego się nie spodziewałam.
Jak mogli dać mi się mierzyć z moją macochą?
Przełknęłam ślinę. Ze wszystkich suk na świecie, które mi coś zrobiły, wybrano właśnie ją. Ale przyrzekłam sobie, że nigdy, przenigdy nie zniżę się do jej poziomu. Podczas całego tego czasu spędzonego z nią na planszy Nemezis nie dotknęłam jej, jedynie wpatrywałam się w jej oczy. I mimo, że uczyniła kilka prowokujących gestów, nie ruszyłam się ani o centymetr. Przyrzekłam to sobie.
W końcu nagle zniknęła, ściany się rozpłynęły tak szybko, jak się na początku pojawiły, a ja zostałam sama z myślami. Nie, nie chciało mi się płakać. Pragnęłam wrzeszczeć. Krzyczeć głośno, tupać, wyrywać włosy, drapać się po rękach. Zamiast tego przełknęłam wszystkie emocje, chwyciłam za gumkę do włosów na moim nadgarstku, naciągnęłam ją i puściłam. I znowu. Znowu.
Cudowny sposób na rozdarte z wściekłości serce.
Żeby tylko odwrócić myśli, popatrzyłam na Arenę. Było to ogromna przestrzeń z zieloną, krótko przyciętą trawką, a w jej czterech kątach zauważyłam ukopane kopce, których wcześniej nie było, z kratami. Z tego, co widziałam, otaczało nas jakieś pole magnetyczne albo coś w tym stylu, które uniemożliwiało ucieczkę. Z mojego miejsca widać było tylko sędziów, za to widowni ani śladu. Zerknęłam tylko na Nicka, który uśmiechnął się do mnie sarkastycznie, mrużąc lekko oczy. Oczywiście, jak zawsze dodało mi to otuchy. Znowu czułam się jak podczas wszystkich świąt rodzinnych, po których uciekałam do niego, żeby zapomnieć o upokorzeniu od strony macochy. Potrząsnęłam głową i rozejrzałam się, wyłapując znikąd pojawiające się ogromne… wiertarki? kosiarki? wentylatory? Nie wiem, ale wyglądało dziwnie. Mało czego, to było tak, jakby one wyrastały z ziemi. Na samym środku planszy, rozkopując glebę wokół, zmaterializowały się cztery słupy, na których znajdowały się platformy, a w ich centralnym punkcie zauważyłam jakieś podwyższenia… ale nie miałam pojęcia, do czego mogą służyć.
– Jeszcze żyjesz? – usłyszałam głos z mojej lewej, toteż obróciłam głowę. Courtney patrzyła na mnie z uśmiechem, a jej rude włosy połyskiwały w słońcu. Jest od Hekate, przypomniałam sobie. To prawdopodobnie dlatego czułam od niej dziwne mrowienie na skórze. – No nieźle. Niektórzy już nie dają rady. Trzymasz się. – Skinęła głową.
– Ty też. – Nawet nie zwracałam uwagi na to, jak to głupio zabrzmiało. Ale miałam rozpaczliwą potrzebę zamienienia z kimś słowa. Poza tym, Courtney nie wyglądała na przerażoną, bardziej… podekscytowaną? Szybko przegrzebałam pamięć i znalazłam to, czego szukałam. – Plansza Nemezis cię nie wykończyła?
– To był tylko mój irytujący mały braciszek – prychnęła, ale odwróciła głowę. – A z tobą? Okej? – Czyli niezadane pytanie „A tobie to zadanie dało w dupę tak samo, jak mnie?”
– Tak – odpowiedziałam na oba pytania.
– I właśnie dlatego – mruknęła dziewczyna – czekam na wysiłek fizyczny, a nie psychiczny.
Wyprostowałam się z uśmiechem i pokiwałam głową. To Turniej. Słabi mogą wymiękać. Ale, sorry, nie ja. Nie tym razem.
Wróciłam na linię startu i założyłam ręce na piersi. Nawet nie wysiliłam się, żeby sięgnąć sztyletu. Zerknęłam na prawo i napotkałam spojrzenie Vicky- bardzo jednoznaczne, prowokujące i szatańskie spojrzenie. Od razu uniosłam kącik ust w lekko krzywym uśmiechu, które zwykle oznaczało kłopoty. Zwykle. Tym razem to była zwykła irytacja wszystkim, co się do tej pory zdarzyło. Vicky wydęła usta i zmarszczyła brwi. To wyglądało tak, jakby mnie pocieszała. „Ej, grzeczna dziewczynka, nie przejmuj się macochą. Nie teraz. Pamiętaj, że mamy coś do rozwalenia”. I miała rację- wyżyjmy się.
Rozległ się gwizdek.
Razem z Vicky jako pierwsze wystartowałyśmy. Co ze względu na obcisły strój było dość trudne, ale mimo to się głośno zaśmiałam, oczywiście prawie się wywalając, za to Vicky podskoczyła i wyrzuciła rękę w górę, przy czym prawie równocześnie zawyłyśmy. Biegłyśmy przed siebie, kompletnie nie wiedząc, co mamy robić ani dokąd zmierzać. Czyli… typowa dobranocka w stylu Maki Paki. Tylko że ten stworek w sumie miał cel- WYMYĆ KAMIENIE.
Ale bajka chyba nie przewiduje ogromnych, krwiożerczych zwierzątek, które cholera wie czemu wyrosły sobie spod ziemi jakieś dwa metry ode mnie.
Bestie miały jakieś trzy metry w górę, jeden z bok, posiadały imponujące (a przede wszystkim: ostre) uzębienia, na których dentysta mógłby pokazywać wzór szczęki. Całe ich ciało pokrywały błyszczące, lekko niebieskawe łuski, centralnie na środku czoła wyrastały im po jednym, świecącym się rogu (i nie, moje dzieci, to nie były jednorożce). Miały jedynie przednią parę kończyn, zakończonych pazurami (i powiem więcej- one bynajmniej nie były tępe. Mam na myśli pazury, oczywiście). A ślepia tych kreatur podbiegały pod lasery- małe, czerwone, świdrujące.
Na chwilę stanęłyśmy jak wryte (wydawało mi się, że wręcz na chwilę rozchyliłam usta), tylko po to, żeby po trzech sekundach wydać dziki wrzask i zrobić w tył zwrot.
– O KUŹFA!
– SPIEPRZAMY!
Z okrzykiem „AAAAAAAAAAAA” rzuciłyśmy się w stronę startu (przy okazji potrącając wszystkich dookoła, ale cii, nic nie było). Oczywiście było to nieco trudne- wiecie, my akurat nie walczyłyśmy ale inni? Jak w swoim żywiole, cholera. Co któryś biegał z zadowolonym, pewnym siebie uśmieszkiem, nacierał na drugiego. Śmigająca broń, plemienne okrzyki (nie wiem, kto był na tyle głupi, żeby wpuścić Chase’a na Arenę, no ale dobra). Dopiero gdy Vicky stanęła, przestałam biec.
– O…Cholera… Co to…było…?! – wysapała, opierając się o kolano. Wyglądała na trochę bardziej wyczerpaną niż ja, bo moja osoba trzymała się prosto. Ale zwalam to na karb męczących treningów tańca, podczas których byłam hartowana na różne sposoby, żeby mieć dobrą kondycję.
– Nie mam zielonego pojęcia. W każdym razie nie zamierzam zawracać –wystękałam, oglądając się przez ramię na potwory, powoli masakrowane przez dzielnych półbogów. Psh, jakbym chciała, to też bym tak mogła. Tylko… ten, byłam w lekkim szoku.
Nagle Vicky się wyprostowała, wpatrując się w jakiś punkt. Podążyłam za jej wzrokiem.
– To armatki wodne! – zawołała, a oczy jej się zaiskrzyły. Przykucnęła, chyba tylko po to, żeby zbadać maszynerię, kiedy wspomniany wyżej przedmiot wypluł na nią rzekę wody.
– Hahahahahahah!
Dziewczyna stała z miną pod tytułem „Co to kurwa miało być”, podczas gdy ja lałam z niej obok. Och, wyglądała zupełnie jak Tinky Winky! Muahahahah, rany, zdjęcie zrobić i straszyć nim małe dzieci! „Kochane, pamiętajcie, jak nie zjecie szpinaku, to przyjdzie Baba Mokry Łeb i was zjeeeee!”. Nawet ja bym się zmusiła do wciśnięcia tego obrzydlistwa. Wolę roślinkę od Baby Mokry Łeb, takiej ze sterczącą na wszystkie strony fryzu…
– AŁA! KRETYNIE! – wydarłam się, kiedy skierowała na mnie strumień cieczy ręką.
Palant, zaczęła się śmiać. Ha. Ha. Ha. Nie, tak serio to nie wiedziałam, jak później rozczeszę moje loki. Cholerne armatki! Chyba miały czujniki ruchu, bo z tego, co zauważyłam, nie dało się nimi obracać, tylko po prostu samoczynnie się przestawiały i buch! jebut wodą.
Chryste. CZUJNIKI RUCHU!
Zaczęłam biec przed siebie (w międzyczasie odgarniając z oczu włosy, bo, jakby to powiedzieć, nieco utrudniały widzenie) w rozpaczliwej próbie ucieczki przed bezlitosnymi strumieniami cieczy, kiedy wpadłam na kogoś.
– Cześć, złotko! – zawołał Alex, trzymający miecz w dłoni. Co prawda jedynie we mnie celował, nie atakował ani nic, ale i tak z determinacją wyszarpnęłam dwa sztylety z tych wszystkich linek, które otaczały moją talię. Ja się już z nim policzę za tę imprezę! I rozmowę z Vicky! I za to, że jest zbyt seksowny!
Dobra, zezwalam wam to ostatnie wykreślić.
Alex z lekkim zdziwieniem uniósł brwi i jakby w odpowiedzi na moją reakcję, lekko się zamachnął. Za pierwszym razem ledwo ustałam na nogach. Za drugim razem z wrzaskiem uskoczyłam, natomiast potem nie miałam tyle szczęścia i musiałam zablokować cięcie.
Pamiętaj, Es! Co to Nick mówił? „Szerzej nogi”…
STOP. RANY BOSKIE, CO ON MIAŁ NIBY NA MYŚLI?!
Przypomniałam sobie mój przyśpieszony kurs języka mieczowego, który zafundował mi Nicolas, i skrzyżowałam sztylety (ha! zapamiętałam! Lepiej nawet od „szerzej nogi”!), po czym wymanewrowałam tak, aby pomiędzy nie wpadł miecz Alexa.
– Gdzie się tego nauczyłaś? – Chłopak wyszczerzył się do mnie, podczas gdy ja nawet się uśmiechnąć nie mogłam, byłam zbyt skupiona na tym, żeby mi nie odciął rąk! – Mogę ci potem dać prawdziwe korepetycje – zaproponował, puszczając mi oczko.
Och, chyba wolę nie wiedzieć, jak będę wyglądać te jego… korepetycje. Jeśli wiecie, co mam na myśli. Bogowie, powinnam się leczyć.
Z lekkim okrzykiem (no co? Podobno pomaga. Zresztą w tym harmiderze i tak nikt nie miał prawa mnie słyszeć.) wykręciłam jego miecz, tak jak widziałam kiedyś, jak Nick to robił.
Cóż, niezbyt zadziałało.
Zabolały mnie ręce, a przy okazji prawie się wywaliłam, plącząc się o własne nogi. Na całe szczęście/nieszczęście (zależy jak na to patrzeć), Alex przytrzymał mnie w pasie, lekko obejmując.
Och, mógłby zahamować swój popęd/hormony/wszystko-co-sprawia-że-jest-chłopakiem (tak. Zdecydowanie za dużo dwuznaczności) chociaż tutaj.
Kątem oka zauważyłam Vicky, jak z szeroko otwartymi oczami się w nas wpatrywała i prawdopodobnie starała się zamordować Alexa samym spojrzeniem. Nie wiem, może uznała, że mnie molestuje czy coś. Co, patrząc na sytuację, nie było wcale takie nielogiczne… Ale dzielny chłopak się trzymał i nawet na nią nie spojrzał. Biedna Vi.
– Hej, jest spoko, słońce – wyszczerzył się do mnie, kiedy się wyszarpnęłam z jego objęć. – Mam odwracać uwagę, ale nie zaszkodzi ci potłumaczyć. Popatrz. – Chwycił mnie za ramiona i obrócić w kierunku tych dziwnych platform z wybrzuszeniami na środku, które utrzymywane były na słupach. – Te takie wyrostki to wyrzutnie wody. Jedna osoba sobie wskakuje na taką planszę, wchodzi na armatkę, armatka robi bum! i się leci w górę. – Poczułam jego palce na moim podbródku, zmuszające mnie, żebym spojrzała nieco wyżej. – Widzisz takie małe coś w powietrzu zawieszone? To wam będzie potrzebne.
– Ale w czym? – spytałam, mrużąc oczy.
– Nie mam pojęcia. Po prostu lepiej zdobyć, żeby potem nie było zaskoczenia. – Puścił mnie. – No, leć. Spotkamy się po Turnieju. – Mrugnął do mnie, obrócił się i ruszył z powrotem w wir walki.
Jeśli to, co mówił, było prawdziwe, to zapewne Oliwier się tym już zajął. Rozważałam przywalenie mu mieczem za ten numer (tak wyciągać mnie z bitewnego haju? Chamstwo!), ale po pierwsze- nie miałam miecza, a po drugie- znając moje szczęście, sama bym sobie podstawiła nogę. W takim wypadku ruszyłam na poszukiwanie Vicky. Czułam się jak na tych wszystkich dziwnych grach terenowych, kiedy się szuka przyjaciół i razem atakuje bazy czy coś. Tak zwana adrenalina w żyłach.
Zobaczyłam ją zaledwie po kilku sekundach, kiedy to (z wytrzeszczonymi gałami) broniła się przed Jenny. Wszystko było w żartobliwym tonie- Vicky próbowała się utrzymać na nogach. Wyglądały całkiem nieźle- niczym tańcząca Lala i Dipsy z Teletubisów. Nie, nie Tinky Winky tylko ta dwójka. Tinky Winky akurat jest mój.
Tak serio to Victoria wrzeszczała i z rozpaczą starała się uchylać przed bronią dziewczyny (myślę, że dwustronna siekiera to bardzo subtelny przedmiot do walki). A biedna Vicky miała miecz, którego nie umiała nawet podnieść. W tym samym momencie, kiedy zaczęłam iść w jej stronę, zostałam zwalona z nóg na trawkę przez niewiarygodnie mocny strumień wody. Zaczęłam kaszleć, bo kilka kropel (czyt. litrów) wlało mi się do gęby. Wstałam i z determinacją zaczęłam biec w stronę platform, po drodze zgarniając Vicky (dosłownie- porwałam ją tuż sprzed nosa Jenny). Nie było to zbyt taktyczne, ale co z tego? Chociaż z drugiej strony… jakby się zastanowić… te wielgachne potwory morskie wciąż grasowały po Arenie. We dwie raźniej.
(No i w razie czego można Vicky wypchnąć przede mnie, prawda?)
– Masz mi coś do powiedzenia? – spytałam niewinnie, ciągnąc dziewczynę za sobą.
– Po coś mnie wzięła? Przecież zajebiście mi szło! – oburzyła się dziewczyna, przewracając oczami.
– Jasne jasne. Muszę mieć tarczę. Czyli albo ty, albo Alex.
– Myślę, że Alex zdecydowanie łatwiej by odstraszał.
– Nie, kochana, uwierz mi, że nie… – zapewniłam ją, uśmiechając się szatańsko. Ja wcale nie sugerowałam czegoś na temat mokrej szopy na jej głowie, nie, nie, nie, w żyyyciuuu…
W całym chaosie się lekko pogubiłam i kompletnie nie widziałam gdzie biec. Kiedy tuż przede mną wyrosła Dentystyczna Bestia, z wrzaskiem machnęłam przed sobą sztyletem, zostawiając na jej piersi długą, krwawiącą smugę. Kreatura warknęła na mnie, kiedy na jej plecy wskoczył jakiś przystojny (zanotować!) chłopak, zarzucając ciemnymi włosami. No i, jak to ja, kiedy tak stałam, wgapiając się w jego twarz (była naprawdę niezła), Vicky pociągnęła mnie za sobą.
Choleeeera, zapomniałam ją wypchnąć przed siebie! Nosz kuźfa, i wystawiłam na działanie tych ząbków jakiegoś przystojnego (wyryć w pamięci!) faceta, przy którym Tinky Winky się umywa.
Czekajcie, kto to mówił, że kolekcjonuje numery telefonów…?
Dotrzymywałam kroku Victorii, która dzielnie szurała mieczem po gruncie i w przełomowym momencie, kiedy się wysiliła i wreszcie uniosła go w powietrze, armatka wodna wytrąciła go jej z rąk, przy okazji wywalając całą jej osobę na ziemię.
– Hahahah, kretynka!– zawołałam. Podeszłam do niej, ale na moje nieszczęście (w jej przypadku to było jeszcze większe nieszczęście), ta bestialska maszyna umyśliła sobie znowu plunąć wodą, więc…
Określmy to tak, że Vicky, po wyczerpującej torturze podnoszenia się, ponownie rozpłaszczyła się na ziemi, przygnieciona mną. Coś czuję, że Milos był zazdrosny.
– Ał. Ałałałałałałałałał – jęczała dziewczyna. Myślę, że tego powodem nie była nawet moja waga, a to, że grunt był dość nierówny, no i…
E tam, mi tam było bardzo wygodnie.
W chwili, kiedy usłyszałam głośny hałas, obróciłam głowę. Ledwie zarejestrowałam moment, kiedy trzy osoby wskoczyły na pierwszą, najniżej położoną z platform, o których opowiadał Alex, bo Vicky wykorzystała moją nieuwagę i zrzuciła mnie z siebie na twardy grunt.
– Ałć! Mogłaś delikatniej – poskarżyłam się, wstając i otrzepując legginsy. – Nic tu po nas. Korzystając z okazji… chcę się wystrzelić z armatki! – Zapiszczałam jak mała dziewczynka i, nie oglądając się na siebie, poleciałam do pierwszej lepszej wyrzutki.
Całe szczęście, że nikt nie był na tyle pojebany jak ja, żeby je ujeżdżać. Z zadowoleniem rozejrzałam się wokół i z ogromną satysfakcją stwierdziłam, że podczas gdy inni naparzali się mieczami, ja zajmowałam godne miejsce obserwacyjne.
Z gracją na niej klapnęłam i nagle zrozumiałam, czemu Tinky Winky nigdy nie siadał na dziurach do króliczków.
Bo nigdy nie wiesz, kiedy.
Poczułam tylko ogromną falę uderzeniową i zostałam wyrzucona w górę, po czym spadłam na materac. Nie byłoby w tym nic bolesnego, gdyby nie to, że ktoś postanowił też się zabawić i centralnie na mnie wylądowała cała mokra Vicky. Wolałam sobie nie wyobrażać, jak wyglądam.
Przez chwilę leżałyśmy i śmiałyśmy się praktycznie cały czas, aż w końcu zaczął mnie boleć brzuch. Więc, oczywiście, zaczęłam rechotać jeszcze bardziej. Nawet zapomniałam, że tam gdzieś nad moimi głowami, na tych platformach z gejzerkami na środku tłukli się przedstawiciele drużyn, żeby tylko wystrzelić się w górę, na następną planszę, i w górę, i w górę, aby w końcu zdobyć tę swoją upragnioną muszelkę.
Dziewczyna nagle zapiszczała i podniosła się.
– Idziemy bawić się w berka z armatkami – wydyszała tylko, odwróciła się i z wrzaskiem zaczęła biegać przed armatkami niczym nastolatka na haju.
O, kurde. A może… ona… Kurde. Czy ja o czymś nie wiem?
Normalni ludzie nie są tacy weseli. Chyba że jest się mną. Ale ja jadę na wiecznym szczęściu, jestem Dziecko Radości, Szczęścia i innych pierdół. Dobra, oprócz cholernych poranków. Ale cholerne poranki i się zdarzają rzadko. No i wtedy cisnę po ludziach przez pierwsze… dwadzieścia cztery godziny. Nick to nazwał Cholernymi Dniami. Spoko, potem mi przechodzi i na powrót staję się Potomkinią LSD i kokainy. Mam na myśli szczęścia. Ta, mhm. Szczęścia.
Ze śmiechem przeleciałam obok pierwszej armatki. Cóż, było kiepsko, bo nie zdążyłam uskoczyć. Ale wiecie co? Są plusy tej wyrzutni wody. Jak się wywalisz, a mokra ziemia się do ciebie przyklei- nie martw się. Możesz pobiec przed nią jeszcze raz. Wtedy będziesz czyściutki. Z jednej strony. Druga będzie w błocie, ale to szczegół.
– Żyjesz?! – ryknęła Vicky, po raz setny podnosząc się z ziemi mokra i z bananem na twarzy.
– Jasssne – mruknęłam, unikając zręcznie jednego strumienia cieczy. O kurde, nabieram wprawy!
Kiedy stanęłam, napawając się moim sukcesem, poczułam uderzenie o wielkiej sile w plecy i wywaliłam się na twarz.
A było tak pięknie.
Kiedy Vicky zaczęła się śmiać, z satysfakcją wstałam, wyciągnęłam sztylet i nakierowałam strumień wody na jej osobę, śmiejąc się przy tym szyderczo. Oczywiście, moją broń porwała ciecz, co dziewczyna skwapliwie wykorzystała, podnosząc de facto moje ostrze i tańcząc z nim triumfalnie, za co znowu oberwała w twarz.
Rozpętała się wielka bitwa na przekierowywanie wody. Oczywiście działałyśmy na dwa fronty (w grze były jeszcze inne wyrzutki) i w efekcie raz pozostałam w miejscu, bo dwa strumienie wody równocześnie we mnie uderzyły, ale ogólnie było ciekawie. Chyba przy okazji trafiałyśmy też innych… ale to przecież nie nasza wina, że się tam znaleźli, ej! Nikt im nie kazał tam iść, ej!
Zabawa skończyła się, kiedy „przez przypadek” uderzyłam cieczą w Vicky, a ona się wywaliła. Jej ciężki miecz zrobił naprawdę długą, głęboką rysę w gejzerku.
– Wstawaj i walcz, Rowllens! – zawołałam ze śmiechem, uskakując przed litrami wody, kierującymi się w moją stronę. Niestety, Vicky posłuchała i już po chwili leżałam jak długa na ziemi, starając się wytrząsnąć z ucha w cholerę dużo wody.
Bogowie, kto wymyślił tę planszę?! To takie nie ekologiczne! Ile wody marnujemy! Przecież sama nasza zabawa prawdopodobnie zabrała kilka basenów w Afryce!
– Leciiii! – Kiedy próbowałam wstać, kolejny strumień walnął mnie w brzuch. Przewaliłam się na plecy z przeciągłym jękiem.
– Auć! – Chwilę potrwało, zanim się pozbierałam. A gdy to już zrobiłam, zerwałam się na nogi wybrałam najsilniejszą wyrzutkę w zasięgu wzroku, podbiegłam do niej i przekierowałam wodę na Vicky.
Pech chciał, że stała obok gejzerka z rysą.
Pech chciał, że gejzerek nie wytrzymał psychicznie i się załamał. A towarzyszyło mu jedno, wielkie BUM.
Siła wyrzutu wody z rozwalonej armatki była tak wielka, że poleciałam kilka metrów w tył. Do ust dostała mi się masa wody, na chwilę znalazłam się całkowicie pod wodą. Kiedy już się wynurzyłam, wszystko wokół mnie wręcz ociekało bezbarwną cieczą, nie było suchego miejsca. Zakaszlałam, próbując się podnieść, ale kolejne buchnięcie przygniotło mnie z powrotem do ziemi. Zdołałam jedynie unieść lekko głowę, tylko po to, żeby zobaczyć przelatującą fioletową iskrę w miejscu, gdzie powinna być niewidzialna kopuła, bariera. Obserwowałam zanikające falowanie powietrza.
O Chryste.
Wysadziłam barierę wokół Areny!
Przez chwilę mrugałam z konsternacją i dopiero po chwili usiadłam, nieco oszołomiona, rozglądając się wokół. Wcześniej nie widzieliśmy trybun.
Cóż. I to się zmieniło. Albowiem wokół mnie rozciągała się widownia, a jak popatrzyłam bardzo w górę, znowu zauważyłam stanowisko, przy którym siedział Nicolas, Thomas i Vivie. Zauważyłam tylko, jak mój przyjaciel ze śmiechu położył się na stole, syn Tanatosa „dyskretnie” ziewnął i z elegancją zasłonił usta dłonią, a dziewczyna, cała wyprostowana, jakby połknęła kij, z wyrzutem spoglądała w naszą stronę.
Dopiero po chwili usłyszałam głos naszego seksownego organizatora Turnieju, Milosa, jak próbował uspokoić rozszalałe trybuny.
– Spokój! Spokojnie, to tylko… problemy techniczne!
O, mój dyrektor też się tłumaczył tak przed wszystkimi uczniami, kiedy Vicky wysadziła szkołę.
Usłyszałam kaszel i mój wzrok znowu powędrował w górę. Nicolas zadławił się pączkiem i Thomas klepał go po plecach, podczas gdy Vivie nawijała do mikrofonu coś, czego nie słyszałam przez krew szumiącą w uszach. Widziałam tylko, jak Nick ma coraz większą głupawkę, aż w końcu przez moje otępienie przedarł się jego głos:
– Od razu widać, kto jest jej przyjacielem! Bene, mio sole! *tu: Nieźle, moje słońce!* – Po czym musiał odstawić mikrofon jak najdalej od siebie, bo dostał następnego ataku śmiechu.
Z opresji starał się wybawić wszystkich Milos, drąc się:
– PRZED WAMI PLANSZA DEMETER! NA MUSZLI JEST WYRYTA MAPA, JAK DOSTAĆ SIĘ DO METY! RESZTA DRUŻYN, KTÓRE NIE POSIADAJĄ MUSZLI, MAJĄ UTRUDNIONE ZADANIE, BOWIEM MUSZĄ SAMI SOBIE ZNALEŹĆ DROGĘ DO FINAŁOWEGO PUNKTU!
Przeczołgałam się na materac i padłam na niego, przymykając oczy. Rozwalanie pola siłowego czy jak to się tam nazywa jest męczące. Obok mnie klapnęła Vicky, wykręcając włosy.
– Patrz. Wycofują się – relacjonowała, podczas gdy ja leżałam praktycznie bez życia na miękkim tworzywie. Wolałabym podłogę, ale było wygodnie, więc nie narzekałam.
– Seksownie wyglądają?
– Jak nic. Popatrz, mokre koszulki ich opinają.
Macie w skrócie nasze priorytety życiowe.
– Przyklejony do klatki piersiowej mokry materiał opina ich doskonałe ciała – ciągnęła Vicky, nagle natchniona, jakby pisała książkę. – Biegną przez pole chwały, ich włosy falują na wietrze… Dzierżą miecze, sklejone krwią i posoką wrogów…
– Masz na myśli… no wiesz… miecze – wtrąciłam niewinnie, okręcając kosmyk kręconych włosów wokół palca.
Przez chwilę chichotałyśmy, po czym nastała chwila ciszy, w czasie której uspokoiłam nieco bicie serca.
– Może powinnyśmy iść za nimi?
– Vicky… no dobra, wszyscy idą?
– No tak. Każdy.
– Ale tu są materace.
– Twoje argumenty są bardzo przekonujące.
Usłyszałam, jak rozwala się obok mnie. Chwilę przeleżałyśmy, susząc się. Ja słuchałam stłumionych głosów komentatorów i co jakiś czas przez moją głowę przebiegał gwałtowny śmiech Nicka i jego nagłe urwania, kiedy prawdopodobnie oddalano od niego mikrofon.
– Zdajecie sobie sprawę, że mamy całą drużyną dotrzeć na metę? – zapytał nas spokojny głos w góry. Poderwałam głowę i zobaczyłam stojącego nad nami Norberta.
– Taaa, zdajemy.
– No i wiecie, że miałyście to zrobić jakieś piętnaście minut temu?
– Taaa, możliwe.
– Oczywiście doskonale rozumiecie, że jesteśmy ostatni.
– Taaa… czekaj, co?! – Vicky w jednej chwili zerwała się do pionu, patrząc na niego wielkimi oczami.
– Spoko, nie spieszcie się, i tak przegraliśmy. Nie dotarłyście na metę, więc drużyna nie była w komplecie – oznajmił chłopak z łagodnym uśmiechem, a ja przez chwilę nie zarejestrowałam tej informacji. Zauważyłam tylko, że w miejscu gejzerów, armat czy jak to tam nazwać pojawiły się ogromne, zielone rośliny, wszystko wyschło, wykwitły kwiaty, a nas otaczał słodki zapach tysiąca i jednej zielenin. Dopiero po chwili słowa Norberta trafiły do mojego mózgu, gdzie zostały przetrawione i przedstawione wyraźnie.
Przegraliśmy.
Oooo… Szkoda… Tak liczyłam na Vicky i Es! Ale dlaczego? Musiały przegrać? Ciekawe czy im się dostanie od Norberta, bo był zadziwiająco spokojny co było troszeczkę dziwne. ALE JEDEN PLUS! Miały ubaw no nie? Zresztą znając wasze zajebiste pod każdym względem bohaterki jakoś nadrobią. Albo nie… Nie ważne. Kiedy następna część???? Nie wytrzymam bez dowiedzenia się co dalej!
A i ciekawa jestem co powie Kiwa po zobaczeniu tego co one narobiły. Jak zobaczyłam jej reakcję po tym jak Vicky upuściła miecz, to co powie na coś takiego? Trwa turniej, a Vicky i Es robią sobie bitwę na armatki wodne przy okazji rozwalając to pole siłowe? osłonę?, a potem zamiast iść na następną planszę i wygrać one wygrzewają się na materacach… Taaa…
Hahahahahhahahahha! Es i Vicky! Kocham! Uwielbiam! Są najllepsze! Nie mogę się przestać śmiać 😀 Na pytanie, jaki jest ich największy talent, odpowiedź brzmi „Wysadzanie”. Rowllens wysadziła szkołę, Es barierę… Tylko czekać, aż Kiw coś wysadzi. I właśnie zmierzam do tego, czego mi brakowało. Kiw i spółka podłączyli się do mikrofonów, by kibicować Oliwerowi i Lolicie. I to jest to, czego mi brakowało. Kiedy bariera została wysadzona, turnieowicze mogli wszystko usłyszeć, więc, wg mnie przynajmniej, Kiwa, Hope, Dais i Will powinni zacząć się drzeć i kibicować…
Ale nieważne. I tak było cudownie 😀
Czekam na CD
Uwielbiam Fielgą Trujdzę! To najlepsze, najzabawniejsze opko na tym blogu! Piper, nie rozumiem, czemu myślisz, że jest kiepski. Ja bym nie umiała napisać choćby w połowie tak fajnego…
Piszcie szybko!
Isabell22
Nie spodziewałam się, że wygrają. To by było przesłodzone, bo przecież… no cały dowcip polegał na tym, że Victoria je wcisnęła na Turniej, a potem wyszło na to, że ani jedna, ani druga nie umie walczyć. Jakby wygrali, to byłabym zawiedziona. NO ALE JAK ZWYKLE NIE JESTEM, HMMMM pomyślmy dlaczego…? A no tak! To WASZE opko! Zapomniałabym, że tu o zawód trudno będzie ;’)
Widzę ten odwrót! Mam go przed oczami. O Boże, ale inni musieli mieć polewkę z tych dwóch sprinterek xDDD I musieli być w niezłym szoku, kiedy niechcący przyfasoliły im armatkami wodnymi ;’)
Zdanie: „Bo nigdy nie wiesz kiedy” czy jakoś tak, mnie rozbroiło. Było takie… takie…grrr…mhroczne… i ja przez to prawie płakałam <3 ! A reakcja Nicka była taka kochana, o mamo, biedny, taki atak śmiechu, ojej, jak ja mu współczuję, bo od tego często brzuch może boleć ;') A Milos ratujący sytuację mnie tylko dobił. Tak jak relacjonowanie Vicky, kiedy Es "opalała się" na materacach xDD
świetne! Czekam na kolejne! Jaka szkoda, że nie wysyłacie tego częściej. Powinni wam dawać 3 dni weekendu, żebyście miały więcej czasu na FT, tak, to by było coś.
Baba Mokry Łeb :I Kurde, jak ja kocham Es i Vicky. Nawet jak przegrywają, to wygrywają.
Tęskniłam. O truskaweczki, jak ja tęskniłam!
Co do nastawienia na wygraną- Eos, mordeczko, pozwól że się dopiszę do ciebie. Wygrana byłaby sztuczna. Musiałby stać się cud, a tego raczej nie było- Alex od razu rozbroił *dwuznaaacznoooość wszędzie!*, a Vicky ‚walcząc’ z Jenny też się nie popisała umiejętnościami- i co, nagle miało je natchnąć i miały wygrać? Z jednym, czy dwoma treningami przed? Przecież to by było aż śmiesznie głupie, a to nie w waszym stylu!
I to ja chcę podziękować wam, to wy jestescie wytrwałe i nadal to piszecie.
Nie wiem dlaczego, ale najbardziej mnie rozśmieszyły reakcje sędziów. Po prostu widziałam jak Nicolas płacze ze śmiechu. „Nigdy nie wiesz kiedy” tak samo mnie powaliło. A uwagi o „mieczach” i opis uczestników przez Vicky *tej coś się musiało stać przez te armatki, toć tam między nimi Alex musiał być, a ona mówi, że sexy wyglądają!* mnie rozzzzzzbroiły! 8tu bez dwuznaczności, nie to co wyżej!*
Czekam na kolejne
Ahhhhh! Przeczytałam oczywiście już w piątek, ale że ze stronką coś było nie tak, to komentuję teraz 😉 Rany! Jak można tak pisać!? Biję wam trzem ukłony. Piper, genialny rozdział, co czwarte zdanie powala, akcja prowadzona idealnie, tyle się dzieje a nikt się nie gubi. No i podpisuję się pod dziewczynami powyżej, armatki rządzą, Alex wymiata, Nicolasa kocham 😀 Co jeszcze… Chyba więcej nie wymyśle. Po prostu uwielbiam to opowiadanie i nic nie zmieni mojego zdania.
Buziaki! (Bo wszystkie jesteście takie wspaniałe :P)
Opowiadanie jest genialne. Jak… zawsze.
Hah. Turniej <3
Muszę Cię bardzo przeprosić, Piper, z powodu mojego komentarza pod którąś tam z poprzednich części, w którym trochę skrytykowałam żarty Twoich bohaterów. Ostatnio czytałam jakieś beznadziejne opka i aż płakać mi się nad nimi chciało, a nawet najgorsza napisana przez Ciebie część FT była o niebo lepsza.
Dziewczyno, Ty i reszta załogi tego opowiadania przyzwyczaiłyście mnie do tak dobrych teksów, że zrobiłam się zbyt wybredna, i gdy któryś tam żart mi się nie spodobał, to wypowiedziałam się źle o całej części!
Szczerze to nigdy nie lubiłam Es i za każdym razem gdy pojawiała się jej narracja, to niezbyt chciało mi się czytać, ale cóż… Na początku wydawało mi się, że po prostu piszesz gorzej, ale to chyba wina mojej wybredności jeśli chodzi o bohaterów. Piszesz równie dobrze co Ann i Karmelek :3
Kończę już tę przydługą i przygłupią wypowiedź, pozdrawiam ^^
Jane
Teraz, jak już Turniej się odbył, to jestem strasznie ciekawa tego, co będzie po. I tak jak do tej pory czekałam na ten moment, ten punkt programu, kiedy dowiem się co z Turniejem dokładniej będzie, jak będzie wyglądał Pierwszy Dzień, czy dziewczyny sobie poradzą- tak teraz jestem ciekawa co je spotka po Turnieju! Konsekwencje, reakcje innych bohaterów! To niesamowite, że cały czas wprawiacie mnie w stan: „czekam!”. Aż nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć co o Turnieju powie Nick, który jak na razie wydał się być bardzo…radosny xD Albo Thomas- przecież on nawet nie chciał, żeby Rowllens się w to mieszała. Tak samo Kiwa-co jej siostra robiła na planszy Nemezis u Rowllens!? Amy i Johnny, nawet Milos (ten to będzie miał uciechę ;3 ). Jestem tak ciekawa tego -co dalej, co dalej, co dalej!
Piszcie najszybciej jak możecie- rozdział boski, jak dla mnie- niczego nie zabrakło!