Wiem, że krótkie, że opisu mogłyby być lepsze, ale nienawidzę początków. Kolejne będę o wiele dłuższe, mam nadzieję… Zapraszam do czytania i mam nadzieję, że nie zepsułam czegoś
Amorki
Somewhere in the end of all this hate
There’s a light ahead
That shines into this grave
That’s in the end of all this pain
In the night ahead there’s a light upon this
House on a hill ~ The Pretty Reckless
[Emily]
Mały dom na wzgórzu. Jedyny w całej okolicy. Pustej, okrutnie chłodnej tej jesieni okolicy. Dookoła jedynie nagie postkowia i ani śladu żywej duszy. Ale tam w tym domu zawsze świeciło się światło. Wręcz wabiło by do niego wejść. Ogromny cień na ziemi jakby się poruszał. Z każdym podmuchem wiatru kołysał się.
Zawsze bałam się tego domu. Był taki pusty i samotny. Kilka razy w oknach widziałam postać. Na pewno nie była to żywa istota. Biła od niej aura śmierci. Otoczona przez dziwne poczucie osamotnienia i nagłą chęć zakończenia swego, jak przekonywała, nędznego żywota. Przerażał mnie spokój, który emanował z tej prostoty. Z tych zwykłych ciemnych desek, z tak popularnego dymu ulatującego z komina. Zbyt proste, zbyt spokojne.
Niestety moja droga zaprowadziła mnie właśnie w to miejsce. Wiatr nucił swoją smętną opowieść, opowiadając ją skupionej dolinie. Burzowe chmury jak zwykle gromadziły się, pragnąc nie uronić ani słowa z tej dołującej pieśni. Na swój sposób piękna i straszna. Liście na jedynym drzewie tańczyły powoli w rytm smętnej melodi. Wszystko tworzyło razem piękną harmonię.
Otoczyłam się ramionami i naciągnęłam kaptur bluzy na twarz. Nikt nie mógł mnie zobaczyć. Moje ciemne włosy powiewały spod materiału przysłąniając lekko moje pole widzenia. Ponura atmosfera wręcz przytłaczała. Miałam ochotę położyć się tutaj i zasnąć. Moje kroki ciągnęły się echem jak smętne uderzenia o struny. Wkomponowały się. Musiałam stąd jak najszybciej odejść inaczej bym zwariowała. Tak tu melancholijnie!
Popielate obłoki posiadały jednak inne plany. Dołączyły do utworu swój własny fragment. Rytmiczne uderzenia, na wzór uderzeń serca. Tętniły głośnym echem, przez co pejzaż jeszcze bardziej przygnębiał. Kap, kap, kap… Zwyczajne… Kiedyś już słyszałam określenie na ten krajobraz. Szara rzeczywistość. Trafione stwierdzenie, nawet za bardzo. Tuż nad ziemią unosiła się biała mgiełka powstała na skutek odbijających się kropelek.
Poprawiłam na ramieniu plecak z lekarstwami i puściłam się biegiem w stronę jedynego schronienia. Przez chwilę poczułam się wolna. Piekły mnie płuca, nogi bolały od zbyt wielkiego wysiłku, który przeszłam, a jednak było w tym coś pięknego. Przez ten jeden moment ten świat przestał być klatką, w której stałam się więźniem. Pojmowałam go wtedy jako nowe wyzwanie.
Kap, kap, kap…
Przemoczona do suchej nitki stanęłam ze spuszczoną głową przed drzwiami. Uniosłam pięść i zapukałam. Kompletna cisza. Nawet deszcz jakby na chwilę umilknął. Przeraziłam się jeszcze bardziej. W domu skrzypiała podłoga pod ciężkimi krokami. Moje serce dołączyło do melodi tego miejsca. Stopy wrosły mi w ziemię. Ciągle też oddychałam ciężko.
Skrzyp. Blada twarz męzczyzny. To pierwsze co ujrzałam. Trupio blada cera nie sugerowała, żeby żył. Tyle się nasłuchałam o tym miejscu. Czarne głęboko osadzone oczy lustrujące otoczenie z wręcz niezdrową obojętnością. Za duże, podziurawione i szare ubranie nie przykuwało wzroku. Był wysoki, sięgałam mu ledwo do ramienia, a nie narzekałam na wzrost. Gestem zaprosił mnie do środka.
Najgorsze scenariusze przemknęły mi przez myśl. Narzędzia tortur, martwe ciałą zwisające z sufitu, wisielcy… Moja chora wyobraźnia nie napawała mnie optymizmem. Tony broni, noże… Czerwona, ciężka, szkląca się posoka na podłodze. A pośrodku niej dziecko. Wystające żebra świadczyły o głodzie, jakie przeżył. Liczne blizny pokazywała, jak wiele musiał wycierpieć aż nadszedł Koniec. Ogrom czasu minął zanim pozwolono mu zasnąć snem wiecznym i kamiennym. Pogrążył się we własnej krainie szczęścia bądź nienawiści, które opanowały jego serce. Mogłam jedynie spekulować jak głośne były jego krzyki. Rozrywające przestrzeń, szarpiące tą denerwującą ciszę na kawałki, przyprawiające o ciarki na placach.
Nie…
Otrząsnęłam się i na sztywnych nogach wkroczyłam do pomieszczenia. Od razu zalało mnie światło, które podziwiałam z daleka. Nie było naturalne. Istniało, niczym żywa istota. Nie rozumiałam tego. Jak ono mogło żyć? Szeptało. Poruszało się. I nagle cichło tak szybko jak się odezwało.
Spojrzałam w kąt, gdzie siedziała mała, blondwłosa dziewczynka. Szara skóra kontrastowała z pięknymi bursztynowymi oczami, świecącymi resztkami nadziei. Biała piżamka, teraz zamieniła się w pomięty i brudny kawał materiału. Kołysała się w przód i tył, mrucząc pod nosem coś o wyzwoleniu i ostatecznym końcu wojny. Potem przeniosła na mnie swe błyszczące oczęta i przemówiła:
– Koniec wojny nadchodzi. Już tutaj słyszę jego powolne kroki – jej słaby głosik nie oddawał w pełni powagi tego co właśnie wypływało z jej spierzchniętych ust. – Nuci pieść zwycięstwa, nie szczędzi ofiar i mozolnie posuwa się do przodu. Gaja najbardziej się go obawia. Wyzwoli ludzi z okowów, lecz później już nie powróci. Ostatni raz, kiedy ludzkość zostanie wyzwolona. Ostatni, nigdy więcej… On nie zamierza więcej stawać w waszej obronie…
Otworzyłam szeroko oczy. Ta mała była wyrocznią! Zdumiałam się nad własnym odkryciem, a jednocześnie wytłumaczyło to dlaczego to światło było takie przerażające. Ona z nim rozmawiała. Wybawiciel… Gdzieś o nim słyszałam. Chciałam to sobie wszystko poukładać, ale ona najwyraźniej jeszcze nie skończyła:
– Ty i Wybawiciel. Jesteś naszym zniszczeniem. Albo on nas uratuje, albo ty nas unicestwisz, Emily Blaze. Jesteś Złem.
Zaczęłam się wycofywać z nadzieją, że ten kierunek to kierunek wyjścia. Deski skrzypiały pode mną, ale ja brnęłam dalej. Dziewczynka ciągle coś szeptała, ale ja jej nie słuchałam. Do czasu…
Złapała świeczkę, zawodząc, że spełniła misję i nic jej tu nie trzyma. Mężczyzna w tym czasie nalał do kieliszka wina i upił spory łyk. Pił i pił, a kiedy przestał skinął mi głową i podszedł do blondynki. Ona rzuciła świeczkę pod swoje nogi.
Deski zapaliły się. Stopy tej dwójki płonęły żywym ogniem, a mimo to na ich twarzach gościły uśmiechy. Żywioł szybko się rozprzestrzeniał. Pochłonął już niemal połowę domu. Powoli, cierpliwie pożerał kawałek po kawałku. Zbliżał się. Biegnąc, przewróciłam stół i poparzyłam się. Zawyłam z bólu. Czemu oni nie krzyczeli?
Skóra zrobiła się czerwona i piekła niemiłosiernie. Ze łzami w oczach rozpaczliwie rzuciłam się ku wyjściu. Nie miałam zamiaru umierać. Najpierw jakaś dziewczynka powiedziała, że mogę zniszczyć świat i jestem Złem, a potem podpala siebie?! To tylko sen. To tylko sen.
Powtarzałam to jak mantrę. Oparłam się plecami o drzwi i zaczęłam się histerycznie śmiać. To sen… Zaczęłam w to wierzyć. Przestałam się bać, wiedziałam, że nie spłonę tutaj. Skoro miałam unicestwić ludzkość nie mogłam umrzeć teraz. Było za wcześnie. Odwróciłam się i złapałam za klamkę. Słońce właśnie zachodziło. Biegłam przed siebie. Mokre kosmyki lepiły się do mojej twarzy. Stopy od czasu do czasu ślizgały się na mokrej powierzchni. W końcu przwróciłam się. Głową uderzyłam o kamień. Krew zaszumiała mi w uszach, a przed oczami pojawiły się czarne plamki. Ból, jak setki małych sztyletów wbijanych w mój mózg.
Znów spojrzałam na dom na wzgórzu. Płomienie pewnie doszczętnie by go spaliły, gdyby nie deszcz. Ciemny, ciężki dym ulatywał ze zgliszczy i mogę przysiądz na Styks, że widziałam w nim twarz tej dziewczynki. Bogowie, wariuję…
Wstałam i ruszyłam dalej. Do domu było jeszcze daleko.
Moje mieszkanie zazwyczaj tętniło życiem, przez mojego brata. Teraz panowała w nim dojmująca cisza. Coś złapało mnie za sercę. Rzuciłam plecak w kąt i pobiegłam do pokoju Killiana.
– Kili! – zawołałam. – Kili, to ja!
Odpowiedziała mi cisza. Wtedy jednak lepiej usłyszałam pojękiwanie w kuchni. Powoli skierowałam się w tamtym kierunku. Ktokolwiek tam był już wiedział o mojej obecności. Zachowałam się strasznie lekkomyślnie. Kiedy przekroczyłam próg wbiło mnie w podłogę.
Mój brat leżał bezwładny i związany na podłodze. Ciemne włosy miał posklejane krwią. Z małej ranki na czole sączyła się ciężka posoka. Oddychał nierównomiernie. Jednocześnie wyglądał tak spokojnie. To okropne wrażenie będzie mi towarzyszyć do końca życia. Tak wyglądali martwi ludzie…
Jego porywacze, dziewczyna z czarnymi włosami i onyksowymi oczami, które pusto wpatrywały się w przestrzeń, a na jej ramieniu siedział kruk, oraz chłopak z jasnymi krótkimi włosami z jednym, prawym okiem, byli uzbrojeni. Teraz kiedy mnie zauważyli wyciągnęli miecze i przyjęli bojowe pozycje. Mieli przewagę przez sam fakt, że nie potrafiłam walczyć. Drugim faktem było to, że mój brat chorował. Mógł umrzeć w każdej chwili i nie chciałam, żeby coś mu zrobili.
– Kili… – jęknęłam ze łzami w oczach.
Chłopiec poruszył się niespokojnie. Wsparłam się o futrynę drzwi. To nie mogło się dziać. Nie teraz… Przyłożyłam rękę do ust i pokręciłam głową. Nie on!
– Odsuń się – nakazał gardłowo chłopak.
Podskoczyłam na dźwięk jego głosu. Przeraził mnie. Otarłam łzy i złapałam najbliżej leżący przedmiot – tępy nóż kuchenny. Mocno zacisnęłam na nim rękę, udając pewną siebie. Daleko mi było do wojownika, albo nawet żołnierza na szkoleniu, ale nie oddam brata bez walki! Z drugiej strony jendak coś mnie kusiło, żeby uciec i nie mieszać się w to.
Zaśmiał się i powoli zaczął iść w moim kierunku. Brunetka w tym czasie przerzuciła sobie mojego brata przez ramię i wyskoczyła oknem. Krzyknęłam za nią, ale zbyt późno. Rozluźniłam uścisk jednak nie puściłam noża. Po prostu wpatrywałam się w miejsce, gdzie zniknął Killian. Nie on…załkałam w myślach.
Blondyn w tym czasie przyłożył mi miecz do szyi i bacznie obserwował moją reakcję. Pociągnęłam nosem i zwróciłam oczy w jego kierunku. Zero emocji, zwykła obojętność, jakbym była szkodnikien, którego trzeba zabić i nikt po nim nie zapłacze. A jednak ja płakałam. Tak bardzo chciałabym powiedzieć, że wyrywałam się i przysięgałam zemstę. Że zadałam mu rany. Ale prawda była inna. Łzy leciały strumieniami, a ja nie byłam w stanie się ruszyć.
Złapał mnie za włosy i pociągnął w stronę okna. Zawyłam z bólu. Próbowałam się szarpać, lecz nic to nie dało. Odwrócił mnie przodem siebie i przystawił koniec ostrza do brzucha. Czułam wiatr za plecami. On chciał mnie wypchnąć z trzeciego piętra! Spanikowałam. To był ten rodzaj szaleństwa, kiedy nawet zabicie kogoś wykałaczką wydaje się jednym ze sposobów przetrwania. Szaleństwo…
– Nie… – zdążyłam szepnąć.
Poczułam silne pchnięcie. Wiatr szarpał mi włosy, a kończyny leciały bezwładnie. Szumiało mi w uszach, a serce biło tak szybko i żałośnie, że chyba samo nie wierzyło w szansę przeżycia. Żołądek kilka razy wywrócił mi się do góry nogami. Najgorsza była świadomość, że pozwoliłam, by zabrali mojego brata. Odnajdę go, choćbym miała zginąć, przysięgłam sobie. O ile nie zginę teraz…
Głośny gruchot mojego ciała o beton to ostatnie co usłyszałam. Potem była tylko ciemność, które wydawała mi się najlepszą opcją. Spokój, brak bólu…
[Colette]
Jak można tak spartaczyć misję! Nie do pomyślenia. Tak, łatwe zadanie; porwać ośmiolatka. Jasne było, że to ja zostanę ukarana za ich brak predyspozycji i profesjonalizmu. Mój własny oddział zawiódł. Widziała ich siostra tego chłopca. Czy teraz już nic nie znaczy bez świadków? Najwyraźniej nie.
Niemal zleciałam po schodach. Mój długi skórzany płaszcz w czarnym kolorze powiewał za mną niczym peleryna, a ciężkie kroki wojskowych butów odbijały się echem. Pas niedbale trzymający się na biodrach brzęczał od uderzeń o siebie sztyletów i miecza. Jako najwyższy dowódca musiałam być wyposażona, już mój przełożony o to zadbał.
Powiedzieć, że byłam zła, to jak stwierdzić, że tornado to bryza. Najchętniej ukatrupiłabym ich na miejscu. Oczywiście, nie przyjmowano tego ze spokojem, zostałabym zawieszona w obowiązkach. Uszczupliłabym jedynie naszą armię, a nikomu tak nie zależało na jej zwycięstwie jak mi. Bogowie i ich dzieci zabili mi ojca. Moja przełożona dała mi szansę rewanżu, z której miałam zamiar skorzystać. Nie odpuszczę im tak łatwo.
Popchnęłam masywne wrota do środka. Moim oczom ukazała się wielka sala. Sufit przypominał nocne niebo bez księżyca i gwiazd, a ściany jakby rozmywały się w otchłani. Podłogę pokrywała warstwa kurzu, błota, odrobiny krwi i wszystkiego, co można przynieść pod butami. Naprzeciwko mnie stał wielki tron zbudowany z kości. Rozłożona na nim Gaja nie budziła strachu. Ciemne włosy spięła w warkocza, a brązowa szata spływała do samej ziemi. Ogólnie charakteryzowała się na „Matkę Ziemię”. Trochę jej to nie wyszło zważywszy na opinię, jaką posiadała wśród śmiertlenych.
Klęknęłam na lewym kolanie na znak szacunku. Jednocześnie spuściłam wzrok i pochyliłam głowę. Teraz pozostawała mi czekać, aż każe mi wstać, albo ropocznie kazanie. Najwyraźniej nie spieszyła się zbytnio. Kątem zobaczyłam wyprostowaną Nyks stojącą po prawicy Królowej, jak kazała tytuować siebie Gaja, przyglądała mi się z zainteresowaniem. Jej jasne włosy w niczym nie nadawały jej wyglądu Władczyni Ciemności. A te niebieskie oczy? Przewiercały duszę! Zupełnie, jakby chciała poznać moje najskrytsze myśli. Naturalnie nie mogła tego zrobić, byłam w pewnym sensie nietykalna. Na razie nie zdradzę dlaczego. To trochę krępująca sprawa…
– Co ja mam z tobą zrobić? – spokojny głos przeszył przestrzeń niczym miecz.
Wiedziałam, że nie oczekiwała odpowiedzi, ale mimo to moje usta już układały się w zdanie, które miało mnie bronić przed oskarżeniami. Wciągnęłam głębiej powietrze, aby się uspokoić. Nie mogłam dać się sprowokować. Tylko pogorszyłabym sprawę, a moje szanse diametralnie by spadły. Siedziałam, więc cicho podziwiając brud na posadzce.
– Twoi żołnierze wykazali się niesubordynacją, narażając misję na niepowodzenie.
Powstrzymałam odpowiedź.
– Moim zadaniem jest karanie nieposłuszeństwa. Tym razem jednak moją karą dla ciebie i twojego oddziału będzie robota w terenie.
Odważyłam się podnieść głowę, ale widząc dezaprobatę, niemal gniew w jej oczach powróciłam do oglądania niezwykłych odmian błota. Zagryzłam wargę niemal do krwi. Na moje nieszczęście za często zdażało mi się tu przychodzić.
– Doszły mnie słuchy o tym, że mimo klęski Dwunastego Dywizjonu, który jak dobrze wiesz przegrał bitwę pod Monte Casino i dzięki temu stłumiliśmy bunt, szykowane są kolejne oddziały. Twoim zadaniem będzie śledzenie ich poczynań i zdawanie mi z nich raportów.
Nie wytrzymałam. Ja mam być jakimś nic nie wartym zwiadowcą? Ona ma czelność prosić mnie o to, żebym zhańbiła swój honor?
– Chcesz mnie zrobić zwiadowcą? – mój niski warkot zdziwił ją. Ale ja kontynuowałam niezrażona. – Jestem twoim głównym dowódcą i chyba nie muszę ci przypominać, jakie masz wobec mnie zobowiązania?
Wstłam i trzęsłam się z gniewu, zaciskając pięści. Gaja nie pozostawała mi dłużna. Świdrowała mnie swoimi oczami, również podniosła się i spoglądała na mnie z góry. Jej oblicze na chwilę zachmurzyło się, a dookoła niej rozpostrał się blask. Nie spuściłam wzroku, choć czułam, że igram z ogniem. Ona nie znosiła, jak ktoś podważał jej rozkazy.
– Śmiesz mi mówić o zobowiązaniach? Jesteś głównym dowódcą i powinnać mi dziękować, że masz moje zaufanie i powierzam ci tak ważną misję! Nie zmienię zdania, a co do moich obietnic, to pragnę cię powiadomić, że o niczym nie zapomniałam. A teraz zejdź mi z oczu, Watson!
Skinęłam sztywno głową i wyszłam. Sfrustrowana zaczęłam okładać ścianę pięściami. Z okaleczonych kostek płynęła mi krew, ale nie zwracałam na to uwagi. Kopałam i biłam najmocniej jak potrafię, starając się wyładować gniew tutaj niż na podwładnych.
Zaufanie… Pfff… Mogła mnie wysłać na front, a nie na przeszpiegi! Niestety, przysięgałam na Styks, że będę jej wierna. Śmierć była dla mnie gorsza niż cokolwiek innego. Jedną z obietnic Gai była moja nieśmiertleność.
Odmaszerowałam korytarzem. Jeszcze jej pokaże, że zasługuje na moje zaufanie, a nawet powinna o nie błagać!
Bardzo mi się podobało Wydaje mi sie, ze jest troche błędów interpunkcyjnych , ale nie jestem pewna, bo się nie znam :'(
Fabuła bardzo ciekawa. Juz nie mogę się doczekać następnego rozdziału
Muszę przyznać że bardzo mi się podoba 😀 A szczególnie początek, choć moim zdaniem akcja w domku z tą wyroczni dzieje się trochę za szybko. Jeśli chodzi o błędy to jakoś dużo ich nie znalazłem, jedyne co mi się w oczy rzuciło to ,,Monte Casino”. Jeśli chodzi o to wzgórze i miasto we Włoszech to piszę się Monte Cassino ale to tylko mały szczegół. Ogólnie praca bardzo dobra 😀
Bardzo mi się podobało. Fabuła ciekawa i barwna. Błędów nie widziałam, nawet im się nie przyglądałam. Nie mogę się doczekać następnego ciągu i proszę pisz szybko.