Niektórzy pamiętają pewnie zabawę „Dopisz Kolejne Zdanie”, w której to napisaliśmy szalone opowiadanie. Niektórzy pisali „niech ktoś napisze to jako zwykłe opowiadanie”. Choć zabawa odbyła się ponad rok temu, to postanowiłem teraz stworzyć z tego jedno opowiadanie. Będzie ono w 90% identyczne. Musiałem dokonać paru poprawek. Czas 3-osobowy. Chione starała się zrobić z tego Percico.
No to czytajcie! Quickdroo
Adminka, Zeuska, krzysztalowa_kula, magiap, MosMorde, Amorki, iriska335, szekla, Inez, Annabeth24, Rademedes, Annabelle, LEOszczura, carmel, Apollon, J.J, Nożownik7, kira, _piesek_, Hestiunia, Piper77, Chione, Annieee, Raisa, Melchior, amello, artemis435, Niya, Grupowa Team Leo, Monika.m, Quickdroo, Avery, Kiva, Serigala, Eirene, Ms.DeRise,
(Wszystkie osoby, które dodały komentarz)
Ciepły wieczór. Plaża. Piasek. Percy siedział wpatrzony w spokojny ruch fal. Wtem za plecami usłyszał dziwny dźwięk, który z każdą chwilą, stawał się coraz głośniejszy. Powoli wziął do ręki swój magiczny długopis i szybko obrócił się za siebie. W ostatniej chwili powstrzymał cięcie. Oczy Syna Posejdona zmieniały się z każdą sekundą. Czy to strach? A może furia? Raczej zaskoczenie. Ta osoba, była ostatnią, którą spodziewał się tu zobaczyć. Tą osobą była Annabeth, która spoglądała na Percy’ego ze wściekłością.
Dziewczyna wykonała krótkie pchnięcie i ostrze broni pokryło się krwią. Zraniony chłopak upadł na kolana, wciąż nie mogąc uwierzyć w zaistniałą sytuację. Dziewczyna natomiast z szatańskim uśmiechem odbiegła w stronę obozu. Jej śmiech sugerował, że pojęcie zdrowych zmysłów już nigdy nie było jej bardziej obce.
-Annabeth! Annabeth, dlaczego?! – resztkami sił krzyknął za blondynką, po czym stracił przytomność.
Percy obudził się w ciemnym pokoju, do którego światło wpadało tylko przez malutkie okienko. W pokoju, oświetlanym przez blask księżyca nie widać było niczego, prócz zarysu smukłej sylwetki chłopaka. Niski, z pulchną twarzą, nachylił się nad chłopakiem i bezceremonialnie zapytał:
-Czipsa?
-Yyy, nie dzięki – odparł Percy zdziwiony. – Kim jesteś?
– Wiele ci to nie powie- rzucił lekceważącym tonem.- Na pewno nie chcesz tego czipsa? Ostatni z paczki- dopytywał się.
– Nie. Gdzie jesteśmy? – spytał Percy, próbując wypatrzeć cokolwiek w ciemności.
– W moim domu- rzucił chłopak lekceważąco, chrupiąc ostatni ziemniaczany płatek.
– Kto normalny nie chce jedzenia? – spytał retorycznie i opróżnił paczkę -Hmm… To chyba statek…
-Odpoczywaj. -odezwał się ponownie, donośnie chrupiąc.
Percy poczuł dziwny zapach… czy to była… smażona ryba?
-Czipsy o smaku ryby? Kim ty jesteś?!- zakrzyknął syn Posejdona, szukając ręką swojego długopisu. Orkana nie było
-Gdzie jest Annabeth?! – Percy ukrył twarz w dłoniach
-Jaka Anna?
–Nie Anna, ale Annabeth! – poprawił go Percy.
–Nie znam nikogo o takim dziwnym imieniu – odparł chłopak, wzruszając obojętnie ramionami.
Wciąż nie mógł zapomnieć o jej wrogim spojrzeniu i szyderczym uśmiechu. Co się z nią stało?!
-Zwariowała- rzucił nieznajomy swobodnie.
-Czytasz w myślach?! – krzyknął i osunął się od obcego.
– Nie, w czipsach- oświadczył kompletnie poważnie.
Percy obdarzył go spojrzeniem typu „dziadu, z którego psychiatryka uciekłeś?”.
-No co?- spytał nieporuszony chłopak.- Ty nigdy nie czytałeś w czipsach? Ta dzisiejsza młodzież!
Aha, fajnie… – mruknął Percy.
– Nie, żyję już na tyle długo, że wiem co chodzi ludziom po głowie, gdy mają taką minę- odparł tonem kogoś, kto ma tysiące lat i wyjął z kieszeni coś co w ciemności przypominało wisiorek. – IGNOPERLIS- wyszeptał chłopak do wisiorka, a ten zalśnił błękitnym blaskiem, kładąc się bladymi cieniami na twarzy nieznajomego i pogłębiając ciemną barwę oczu.
Percy był pewien, że to wszystko mu się śni. Potrząsnął głową i uszczypnął się w ramię. Zabolało. ,,W czipsach?! – pomyślał – To nie dzieje się na prawdę. Nawet mitologiczny świat nie jest AŻ tak pokręcony.”
– Jesteś bogiem czipsów? Mówisz poważnie? – chłopak nie miał pojęcia czy jest bardziej rozbawiony czy zrozpaczony.
Percy musiał przyznać, że jeszcze nigdy w przeciągu swojego całego herosowego życia nie był w tak absurdalnej sytuacji widząc, że nieznajomy milczy postanowił zapytać ponownie:
-To gdzie DOKŁADNIE jesteśmy? – niebieskooki był już wyraźnie podirytowany. – I jak się tu właściwie znalazłem?
– To były zbuntowane czipsy – odparł z powagą chłopak. – One się mogą wszędzie czaić… Skąd wiesz, czy właśnie tuż za tobą nie czai się jakiś z miniaturowym karabinem?!
– Czy ty się przypadkiem nie pokłóciłeś kiedyś z Dionizosem?- zapytał Percy.
-Co? W życiu. Zwariowałeś – na twarzy niskiego chłopaka można było dostrzec zdziwienie. – Gość załatwia mi dietetyczną colę, rozumiesz… cola plus czipsy… poezja dla podniebienia.
Percy przejechał sobie dłonią po twarzy. To się nie dzieje naprawdę. Najpierw to dziwne zachowanie Annabeth, a teraz dziwny gostek czytający w czipsach i kumplujący się z Dionizosem…
-Słuchaj, miło się gadało, ale czas na mnie. Muszę wracać do… – syn Posejdona nie był pewny czy może zaufać nieznajomemu. -… do siebie.
Wstał i nagle poczuł silny ból w brzuchu. To czipsy zaczęły wypełniać go od środka! Słyszał jak kruszą się wewnątrz niego, walcząc o miejsce. Wiele z nich zamieniało się w pył, ale nowe wciąż przybywały…
Percy jęknął.
– Co ty…
Nieznajomy parsknął. Czarnowłosy złapał się za brzuch. Ogrom bólu go przytłaczał. Co to miało być? Zadawał sobie takie pytanie.
– Nie znieważa się bogów, Perseuszu. – zabrzmiał donośny głos w jego głowie.
Nagle zrobiło mu się ciemno przed oczami. Jedyne co usłyszał przed zemdleniem to śmiech, który zapamięta do końca życia…
-Moje życie nie może już być bardziej popaprane- pomyślał, unosząc się w pustce, która zaczęła się zmieniać.
Dostrzegał kontury krzywego domku na smoczej nodze i prowadzący do niego żółty chodnik, co nie zmieniło jego przekonania, że to jeden wielki żart. Całe otoczenie, prócz pastelowego domku, nie istniało. Było nicością. A, kiedy wychylił się za chodnik, zaczął się dusić z braku powietrza.
-Nie schodź ze ścieżki…- Syczący głos wypełnił jego umysł. Syn Posejdona był bliski płaczu a jednocześnie chciało mu się śmiać. Bóg czipsów, Annabeth chcąca go zabić, teraz to…
– Cholera, trzeba było nie jeść tych grzybów od Travisa i Connora- pomyślał coraz bardziej podejrzewając, że to tylko halucynacje.
Ruszył do przodu, powolnym krokiem szukając orkana. Ale pojawił się problem – nigdzie go nie było!
Tak, to na pewno tylko złudzenie. Annabeth stojąca przed nim i znów śmiejąca się wesoło zarzucając mu ramiona na szyję. Tak bardzo chciał by to mogło się ziścić.
A może to jednak to sen? A te grzybki były po prostu bardzo mocne…? Annabeth stoi przed nim i zastanawia się dlaczego bredzi o chipsach ?
Na samą myśl o tym, jak ‘cudnie’ musiałoby to wyglądać aż się uśmiechnął. Cóż, sądząc z dotychczasowego doświadczenia, Annabeth szybko nie zapomniałaby mu dyskusji o chipsach.
Dotarł pod domek, rozmyślając jak musi teraz wyglądać. Nagle zauważył przyczynę braku Orkana.
Nie miał ma sobie spodni! Jak mógł tego nie zauważyć?! Pewnie ten chipsowy yeti mu je zabrał. Zaczął się rozglądać za jakąś inną odzieżą, zajrzał do szafy, i poprzeglądał szuflady, niestety jedyne co udało mu się znaleźć to mini spódniczka hula….
Kiedy ją ubrał zaczerwienił się cały, jak burak. ‘Ale wstyd’ pomyślał. Teraz wiedział przynajmniej wiedział, ze był w okolicach Hawajów. Ciepło, piękne słońce, szum fal… taak to zdecydowanie Hawaje.
Nagle chłopak usłyszał kobiecy głos:
-Aloha! – była to ostatnia osoba, której Percy by się spodziewał.
Reyna?- Próbował zakryć obciachową spódniczkę, w której kieszenie, co gorsza nadal nie pojawił się Orkan- Co ty tu robisz?
– Odpoczywam – uniosła koktajl z palemką i uśmiechnęła się.
-Słuchaj, mam do ciebie nietypowe pytanie… -zaczął skołowany chłopak. -… czy…czy… nie no chyba zwariowałem… czy słyszałaś coś może o bogu czipsów?
-Tak.
Percy uśmiechnął się z wdzięcznością. miał ochotę wyściskać Reynę. Już się bał, że tylko mu przewidują się grubasy rąbiące czipsy…
– Bogowie, Reyna- wykrztusił z siebie i przybierając błogi wyraz twarzy.
– Aha- mruknęła ta, unosząc koktajl jak do toastu i pociągając dużego łyka.- Czyli zwariowałam.
– Nie!- zaprzeczył chłopak.- Ja też go widziałem.
Na twarzy Reyny pojawił się szeroki uśmiech.
– No to super. Albo to jakiś nowy spisek, albo oboje się czegoś naćpaliśmy- podsumowała i podała mu swojego drinka.
– Co to jest?- spytał.
– Nie wiem. Znalazłam w jednej z szuflad całą beczkę tego. I przez dwa dni praktycznie tylko to jem.
Percy pokiwał ze zdumieniem głową, ale wziął od niej szklankę. Koktajl, o ile nim był, smakował obrzydliwie.
– Co ja my tu tak właściwie robimy?- spytał, wykrzywiając się i oddając dziewczynie szklankę.
– A bo ja wiem- wzruszyła ramionami.- Ostatnie zniknięcia i pojawienie się w innych nalezą do ciebie i Jasona. Może i tym razem jakiś chytry plan Junony?
– Albo coś przedawkowałem i mam zwidy.
– Nie, bo ja też musiałabym je mieć- odrzekła i dźgnęła go palcem w klatkę piersiową.- A nie wydajesz się być przewidzeniem.
Nagle wpadł mu do głowy dziwny pomysł.
– A może Oktawian?
– Co „może Oktawian”?
– Wybija konkurencje. Ja byłem tym gościem w purpurowym szlafroku…
– Todze- syknęła Reyna posyłając mu mordercze spojrzenie.
– Właśnie. Zaraz pojawi się tu Jason i Frank i wtedy on zostanie tym gościem w purpurowym szla…- zaczął ale widząc parę brązowych oczów, z których niemal leciały pioruny, poprawił się: – todze.
Reyna wzruszyła ramionami, ale Percy jak zatchnięty kontynuował.
– I zostanie tym petrytorem czy jak to stanowisko się nazywa…
– Nie mogę uwierzyć, że jesteś taki ignorancki- stwierdziła dziewczyna.
– …i razem z Rachel przejmą władze nad Obozem Herosów i Nowym Rzymem!- wykrzyknął.
– Wow… nie zapędzasz się trochę? – wykrzyknęła Reyna cofając się o dwa kroki.
Wzruszył ramionami.
– A ja jestem Amazonka- żachnęła się Reyna patrząc na niego z politowaniem.
– No, tak swoją drogą to… Nie zdziwiłbym się.
Zaraz pożałował tych słów, bo dziewczyna nadepnęła mu na stopę i zaczęła mruczeć pod nosem coś po łacinie. Nic przyjemnego i chwalebnego.
– Ja tylko mówię to co myślę- mruknął obrażony.
– Myślec, to ty lepiej czasem zacznij- wyszczerzyła się
– To bardzo prawdopodobne!- od dawna już ją podejrzewał. Pod taką rudą czupryną nie może czaić się nic dobrego!
– Zmyślasz!
– I pewnie do tego chcą obalić olimpijczyków!!! – chłopak nakręcał się dalej
-Percy opanuj się! Pewnie nam się to wszystko śni, więc korzystaj ze słońca póki możesz – dziewczyna powróciła do opalania.
Niestety nie trwało to długo, bo nagle usłyszeli krzyk biegnącego Oktawiana.
-AAA!!! Niech ktoś zatrzyma to stado pawianów!!!
– Widzisz?! Czyli to nie on – powiedziała Rayna do Perciego i dalej się opalała ignorując krzyki przerażonego chłopaka
– A może – zastanawiał się Percy – A może to jest podstęp. Rachel zamieniona w stado pawianów tylko gra, że chce zabić Oktaviana, a tak na prawdę przybyli nas wykończyć?!
-Myślisz, że on wykombinowałby coś takiego? Masz po prostu schizę. Zaraz zaczniesz widzieć stado metalowych aniołów z Marsa. -A takie jak te się liczą?- Percy wskazał palcem w górę.
Gdy straszydła podleciały bliżej, okazały się nie metalowymi aniołami z Marsa, a skrzydlatymi jamnikami! Gdy wylądowały, natychmiast rzuciły się na pawiany, ratując Oktawiana z opresji.
Tego wszystkiego było już dla Percy’ego za wiele.
-Niech mi to ktoś, w końcu wyjaśni!!! – ryknął do swoich przyjaciół, którzy w momencie stanęli na baczność.
-Może ja spróbuję – usłyszał za sobą głos swojej ukochanej dziewczyny, swojej ukochanej Annabeth.
– Co ty tu robisz? – zapytał speszony.
– W wielkim skrócie? – spytała retorycznie. – Ktoś podmienił nas na roboty.
Teraz to naprawdę ma już świra.
– O święty jamniku! – Percy pokręcił głową z niedowierzaniem. – Jeszcze mi powiedz, że konkurs tańca został odwołany.Tak bardzo chciałem pokazać swoją solówkę…
– Percy skup się! -Annabeth potrząsnęła nim. – Tutaj dzieje się coś dziwnego!
Popatrzył na nią.
-Tak wiem. Tu naprawdę coś nie gra. Super, to może… Na Posejdona! Hefajstos zwariował?!!!-Annabeth dała mu prawy sierpowy.
-Więc co takiego się tutaj dzieje? Jeśli to nie Oktawian ani Rachel albo zwariowany Hefajstos, to kto?!
– Olimp został zaatakowany przez rzygające watą cukrową zmutowane kucyki Pony z piłami mechanicznymi zamiast kopyt – powiedziała śmiertelnie poważnym tonem. – Bogowie, po zetknięciu się z watą cukrową zamieniali się w… – zająknęła się. – Istoty niemyślące. „Bóg czipsów”, którego zapewne spotkałeś to… Hades. Po tym, jak oszalał. (CZEMU)
Nagle Annabeth zmieniła kształt, przyjmując nową, dziwaczną formę. Był to ogromny miś- żelek. Zalśnił swoim żelatynowym, różowym ciałkiem o przepysznym, malinowym smaku i powiedział głosem Annabeth:
– Przybywam z przyszłości. Zaufaj mi, bo inaczej złe, ananasowe miśki opanują cały znany nam Wszechświat, a Chuck Norris zginie!
– Aha…- Mruknął Percy coraz bardziej zrozpaczony – Nie no spoko. Czy tylko ja uważam, że to nienormalne! Świat herosów jest pokręcony, ale nie do tego stopnia! Reyna powiedz coś!
– Jestę ślimakię! – odparła. I rzeczywiście zamieniła się w wielkie, ohydne, śluzowate monstrum. Percy spojrzał zrozpaczony na Oktawiana.
-No, co?! Nie patrz tak na mnie! Co ja mam niby zrobić?
-Pozarzynaj jakieś pluszaki, bo ja wiem, powróż z waty cukrowej?!
-Jak chcesz to mogę powróżyć z twojego misia- oznajmił, wskazując na misio-żelko- Annabeth.
– Oktawian? – spojrzał na niego. W jego oczach zobaczył strach. – Czy ty też masz zamiar zamienić się w to coś?
– Bez przesady Percy – odpowiedział – To co teraz zrobimy?
Nagle Percy dostał tęczą w tył głowy.
-Skup się, glonomóżdżku. Pamiętaj o Chucku Norrisie! Tylko on może pomóc ci z powrotem domóżdżyć bogów!- rzucił miś, zanim nie rozpuścił się na glutowatą kałużę, w której wytaplała się Reyna.
Tylko ona (prawdziwa Annabeth) wie co robić.
– Reyna, Octavian. Musimy znaleźć Annabeth, prawdziwą. Na pewno będzie wiedziała co robić – stwierdził i bez ich zgody ruszył na przód.
Wtedy przed nimi pojawił się wielki kamienny stół i różne kreatury zabijające leżącego na nim lwa.
Skołowany Percy patrzył jak zacieśnia się krąg potworów. Doliczył się tam kilku Chrysaorów, dwóch Erynii, czterech Empuz, Echidnę, Gorgony, a nawet Minotaura, prowadzącego Gello.
-Eee… Octavian? Ślimaczku przydałaby nam się pomoc twojego krwiożerczego wcielenia- wydusił Percy, nie odrywając wzroku od dziwacznej sceny.
Nagle wokół tego obiadku podniosła się mgła. Wyglądała jak trujące opary, ale zapewne ze szczęściem naszych bohaterów byłaby ona zabójcza tylko dla herosów i herosów zmienionych w ślimaki.
Wtedy mgła przybrała ludzki kształt, okrążając kreatury. Co raz bardziej zagubiony Percy obserwował jak zielonkawe opary, zmieniają się w rycerzy w lśniących zbrojach. Rzucili się oni z bojowym okrzykiem na potwory. Rozbrzmiał spiż i niebo przybrało barwę krwi.
Percy zrobił sobie małe przypomnienie wiadomości. Bóg Śmierci chciał go zabić chipsami. Ok. Olimp został zaatakowany przez rzygające watą cukrową zmutowane kucyki Pony z piłami mechanicznymi zamiast kopyt. Ok. Bogowie zamienili się w bezmózgie dziwadła. Ok.
Annabeth zamieniła się w różowego, malinowego misia Haribo. Ok.
Reyna zamieniła się w ślimaka. Ok. Musi odnaleźć Chucka Norrisa. Ok.
Jakieś potwory zabijają lwa na kamiennym stole(rodem z Narnii). Mgła atakuje potwory. Ok. Co tu do Zeusa Wszechmogącego się dzieje!!!!!.
Takie myśli zaprzątały głowę Percy’ego. Ogarnął się dopiero wtedy, gdy strzała przemknęła mu tuż koło ucha. Zauważył wtedy, że martwy lew wstaje i atakuje wszystko dookoła. Nagle ryknął, a wtedy wszystko ustało.
Świat wokół niego zastygł, jakby w upiornym oczekiwaniu. Ale na co właściwie? Odpowiedź nadeszła szybciej, niż sądził. Zobaczył w oddali, na niebie rozmazany kształt. Przybliżał się on z każdą sekundą. Syn Posejdona wytężył wzrok. Nie, nie może być… Zmierzał ku nim Zeus, prowadząc za lejce skrzydlatego kucyka na biegunach.
W ustach żuł gumę Donald, a kiedy przygalopował, zaczął śpiewać
‘Szklana Pogoda…”, i zaczął padać deszcz. Wtedy potwory, lew, Zeus, guma Donald, oraz Reyna ślimak, zaczęły się rozmywać, aż w końcu został tylko Percy i Wyrocznia, która nie wiadomo skąd przyszła i zaczęła śpiewać: „O, radości, iskro bogów, kwiecie Elizejskich Pól…”, a potem zaczęła śpiewać „We Wil Rock You.” tupiąc nogą.
Nie. Pomylił się. Śpiewała „We wil fuck you”. Przeraził się. Zaczęła podchodzić coraz bliżej i bliżej, zawodziła coraz bardziej. Jej zasuszone usta szczerzyły się w upiornym uśmiechu. Wytrzymał jej wzrok, jednak po chwili nie mógł i zamknął oczy. I nagle… Złożyła wilgotny pocałunek na jego ustach. CO DO?!
Nie był w stanie nad sobą zapanować. Po prostu strzelił jej z liścia.
Mumia zwinęła się z bólu. Nagle zaczęła się przeobrażać w jakąś postać w czarnym płaszczu. To był Nico di Angelo.
-Po*ebało Cię!- krzyknął, a na policzku miał czerwony ślad po ręce Percy’ego.
-Trzeba było mnie nie całować!- odkrzyknął Percy.
-Chciałem zobaczyć, czy ty to ty, a nie jakiś robot. Twoje usta mają bardzo ciekawy smak. Trudno pomylić je z innymi.
– Twoje też – powiedział Percy.
I spojrzał na niego wzrokiem, od którego Nicowi zakręciło się w głowie. – Chodź do mnie – szepnął.
Nico opanowało coś dziwnego… Dawno skrywane uczucie. Ruszył do przodu, prosto w ramiona syna Posejdona i przylgnął z powrotem do jego ust. (NIE)
-Szkoda że nie mam kamerki, albo chociaż telefonu.- odezwał się głos za nimi.
Szybko oderwali się od siebie. a nimi, we własnej osobie stał Grover.
-Klub wzajemnej adoracji?- zapytał ze śmiechem.- Czy to tak się kończy postanowienie o znalezieniu Annabeth?
Percy kompletnie o niej zapomniał. Miał ja szukać. Nico raczej nie był zachwycony słysząc to imię.
Nagle z nieba wystrzeliła dziesięciometrowa sowa śnieżna, porwała Percy`ego i Nica w swoje szpony i odleciała w siną dal. Syn Hadesa całą drogę trzymał swojego towarzysza za rękę. Było im zimno, lodowaty wiatr targał ich ubraniami. I nagle, gdzieś nad Bośnią i Harcegowiną, sowa przemówiła do nich ludzkim głosem…:
-Jaki kursik?
– Rio de Janeiro, bejbe – odparł jej Percy. – Annabeth zawsze chciała tam pojechać, może ją znajdziemy!
Sowa poleciała w drugą stronę.
-Ej! Rio de Janeiro jest w tam!- Percy wskazał palcem.
-Nie pochwalam twojej przyjaźni z moją córką.- Percy usłyszał w swojej głowie głos Ateny.
-Akurat ty nie mogłaś dotknąć waty cukrowej.- wrzasnął Percy. Chciał sięgnąć po miecz, ale nie mógł jak.
– Ale ja już się z nią tylko przyjaźnię! – wrzasnął syn Posejdona. – Jeszcze o tym nie wie, ale mam kogoś innego!
Sowa gwałtownie wyhamowała.
– Że co proszę? – wysyczała.
– Patrz! – powiedział Percy i przycisnął swoje wargi do ust Nica.
– Ja zawsze wiedziałam, że ją zdradzisz! – krzyknęła sowa. – Ty debilu! Ty nie myślące stworzenie z wodą, zamiast mózgu! Gińcie!
I po prostu… Wypuściła ich ze szponów. Prosto na Himalaje.
Całe szczęście, że śnieg to taka woda. Dzięki temu( i dzięki drobnej modlitwie do Bogini Chione), udało im się wylądować, nie łamiąc sobie kości.
– Żyjemy! – krzyknął syn Posejdona i uściskał Nica.
Nie cieszyli się jednak długo.
Przed nimi zmaterializowała się piękna, młoda, czarnowłosa dziewczyna w sukni z wirujących płatków śniegu. Była bosa. Oczy miała kawowe, cerę bladą, usta wściekle czerwone. Jak świeża krew.
– Czemu zakłóciliście mój spokój jakąś modlitwą? – spytała władczym tonem.
A możemy sobie iść i już nie będziemy przeszkadzać?- zapytał z nadzieją w głosie Nico.
-Nie.- odpowiedziała chłodno.- Za to że przeszkodziliście mi w bawieniu się z moim jamnikiem, to wyślę was w dwa zupełne inne miejsca na Ziemi i stracicie pamięć.
-Nie.- odpowiedział Percy.- Znowu?
A potem zobaczyli tylko ciemność.
No i gdzie mógłby wylądować ktoś taki jak Percy? Odpowiedź jest prosta we wspaniałych, znienawidzonych Hawajach!!!
-No nie, to już jest przesada- wymamrotał Percy, kiedy maziowaty ślimak obśluzował go.
Nagle obok niego z cienia krzywej chatki na smoczej nóżce wypadł Nico.
-Stary, żyjesz?
-Nico?
-Spodziewałeś się boga chipsów? Stary, wyrzuciło mnie, gdzieś w Coober Pedy.
-Gdzie?
-A, bo ja wiem? Pod ziemią z tysiącem ludzi z klaustrofobią… jak w zakładzie psychiatrycznym marki Ares i spółka z.ł.o.
-Myślisz, ze są tu tancerzy hula?- zapytał nagle Nico.
-Nie wiem, ale ważne, żeby nie było kucyków Pony i Chucka Norrisa.
-Wołaliście mnie?- zapytał głos za nimi.
w ich stronę szedł Chuck Norris. co chwila atakowały go kucyki Pony, a on wykonywał słynne kopy z półobrotu.
-Suuupeeer…..-jęknął Percy- za jakie grzechy, no ja się pytam?!!
– Przehandlowałeś rodziców na banany w poprzednim życiu, stary, teraz cierp – odpowiedział Nico, uśmiechając się sadystycznie.
Percy rzucił mu tylko spojrzenie, którego nie powstydziłby się sam Hades, wyciągnął z kieszeni długopis i z okrzykiem ‘Za Narnię!’ zaszarżował na wroga.
Nie trzeba chyba było mówić, że atak był z góry skazany na niepowodzenie. Gdy Percy poczuł smak butów, był w innym miejscu. W końcu to są buty CHUCKA NORRISA. Nikt nie wiedział gdzie Percy jest. Nico, Annabeth, Grover, Atena, Ślimak, Misie Haribo, a Chuck Norris po prostu zapomniał(skleroza, ach skleroza). A więc gdzie Percy mógł być? Na Madagaskarze!
Nico po chwili zmaterializował się obok niego.
– Skarbie, gdzie jesteśmy? – spytał.
– Co ty odwalasz? – zdziwił się syn Posejdona. – Chwilę temu chciałeś mnie zabić…
– Nie, to był tylko Oktawian, który zamienił się w zmiennokształtnego, po zamordowaniu pluszaka Artemidy… Ja cię kocham ponad wszystko – zapewnił Nico.
– Skoro tak – uśmiechnął się Percy i padł na piasek.
– Nico di Angelo, czy zechcesz za mnie wyjść? (NIEEEE)
-Ekhem… Percy.- usłyszał za sobą głos Annabeth.- Co ty odwalasz.
-Eee… co ty tu robisz?- zapytał Percy zmieszany.
Za drzew i krzaków zaczęli wyskakiwać obozowicze, satyrowie, oraz satyry, pokładając się na Ziemi ze śmiechu. Nico zrobił to samo.
-O co tu chodzi?!- zapytał kompletnie już zbity z tropu Percy.
-Wszystko było podłożone.- powiedział Grover tarzając się ze śmiechu.- Kucyki Pony, misie Haribo, Chuck Norris, Sowa. Chcieliśmy zobaczyć twoją reakcję, ale takiej beki się nie spodziewaliśmy. Boki zrywać!- Grover tarzał się ze śmiechu na piasku.
Percy nie mógł uwierzyć. Wszystko było kontrolowane. Grover, Nico, Annabeth, tylko udawali, żeby zrobić sobie z niego bekę.
***
Na Obozie wszystko było w normie. Percy jeszcze nie wybaczył przyjaciołom, tego co im zrobili. Zerwał z Annabeth i Nico. Miał niezły pomysł na zemstę na nich. Po dłuższej chwili wstał i ruszył w kierunku obozu. Wtem na skale, na której czekał na Annabeth. „To był tylko sen?”- pomyślał. Zdziwiony swoim snem poszedł do Rachel by dowiedzieć się o co chodzi. Zanim jednak dotarł do obecnej wyroczni poślizgnął się na skórce od banana i wpadł do Labiryntu. W Labiryncie było ciemno. Na ścianach były plamy czegoś, co przypominało zaschniętą krew.
-Musze się stąd wydostać -pomyślał.
Obrócił się powoli chcąc sprawdzić czy – a nóż widelec – nie ma za nim jakichś drzwi z napisem „Ewakuacja”. Niestety jedynym co zobaczył był wielki, ozdobiony rzędem ostrych zębów uśmiech należący do…
Niestety, kucyka Pony. Kucyk kłapnął szczęką i zamienił się w – o zgrozo – Mrocznego.
,, Hejka szefie. Masz tam gdzieś cukier w zanadrzu?”- powiedział głos w głowie Percy’ ego . Wyciągałem z kieszeni kostkę cukru i dałem ją Mrocznemu. W odpowiedzi Percy otrzymał pełne oburzenia spojrzenie.
„Tylko jedna? Czy to jest z podtekstem? Jestem za gruby?!”
W tym momencie pegaz rozpłakał się i poleciał gdzieś przed siebie.
I znów w punkcie wyjścia- pomyślał Percy.
Powoli, wpadając co rusz na ściany, skrzynie, posągi Chucka Norrisa i puste paczki po czipsach, przemierzał pokręcony Labirynt. Wata cukrowa zwieszała się ze ścian, tworząc marną imitacje pajęczyn z cukierkowymi pająkami.
”Muszę być przygotowany na atak tych cholernych kucyków…” pomyślał. Starał się nie dotykać waty oświecając korytarz światłem Orkana.
Niestety po paru metrach okazało się, że zapomniał wymienić żarówki w mieczu. W ten sposób Percy szedł sobie przez Labirynt z mrugającym wesoło Orkanem, z czym że przerwy w dostawie światła za każdym razem stawały się coraz dłuższe. Aż w końcu zupełnie ustały.
Syn Posejdona osunął się na ziemię. Gdy usiadł przed oczami rozbłysła mu wiadomość wysłana przez Annabeth.
– Gdzie ty do cholery jesteś!? Ja tu czekam i się zamartwiam! Znalazłeś test ciążowy prawda? Wiem, że to dla ciebie szok ale nie wygłupiaj się i wracaj!
– ANN! Nie rozumiesz utknąłem w labiryncie!
– Och, jak dobrze że masz mnie! Oto jak cię wyciągniemy…
Zawołamy Haribo i cie uratujemy!
Percy zrobił tzw. ‘facepalm’.
-Mówisz serio? Ann, to teraz ty jesteś glonomóżdżkiem…
-No dobra, w ostateczności to Hoodowie mogą przemycić Chucka Norrisa. Zadowolony?
-Tak stary, jak on rąbnie z półobrotu- trącił się Loe.- To mówię ci będziesz miał…
-Aaa, pewnie mnie wystrzeli na orbitę… Normalnie super…
– Ale przynajmniej nie będziesz już uwięziony w Labiryncie! – otrzymał radosną odpowiedź
Nagle usłyszał za sobą dziwny dźwięk. Sygnał został przerwany, a Percy się odwrócił i zobaczył… różowego, pluszowego misia wielkości dorosłego słonia. Przytulanka miała wystające wampirze zębyi i wpatrywała się w niego swoimi oczami z koralików.
Percy żałował że nie ma Oktawiana. Rozprułby go i przy okazji, coś tam by przepowiedział.
-Hej, jak tam? -próbował zagadać misia.
…
W tym momencie kończą się komentarze pod Dopisz Kolejne Zdanie. Jak teraz patrzę na te opowiadanie, uważam, że jesteśmy pokręceni. Jeśli ktoś chce, niech dopisze w komentarzu ciąg dalszy, Haribo i Pony są dozwolone
Sorki za niespójność w niektórych miejscach. Pod koniec chodzi o to, że po wydaniu się tego żartu, Percy budzi się i idzie z tym snem do Rachel i spada do labiryntu.
This is both street smart and intgelilent.
Hahahaha, tak, zdecydowanie pokręceni :D.
Myślę, że fajnie wypadło. Jakieś literówki się trafiły ale co tam…
Praca grupowa 😛
Zgadzam się z Annel. Jest zabawne, ciekawe…
+ Hades jako bóg chipsów? 😀
Przeczytałam połowę. Prawie spadłam z kanapy. Dokończyłam czytać. Tarzałam się po podłodze ze śmiechu. 😀 😀 😀
To. Jest. Extra!
Nie no, my to Królowie Opowiadań xD Walić wszystko, chipsy i koniki najlepsze :”) Aż jestem dumna, że brałam w tym udział. No i brawa dla Cb, Q., że Ci się chciało to łączyć 😀 Boska robota 😀
Wow!! To jest tak pokręcone jak ja dosłownie! A do tego etapu dojść to właściwie nie możliwie . Serio to jest świetne. Uśmiałam się przy tym 😉