Ciemność. Przytłaczająca ciemność. Wszędzie, gdzie sięga mój wzrok. Wszędzie, gdzie tylko się obrócę. Gdzie ja jestem?! Co się ze mną do cholery dzieje?! Ciemność. Tylko ciemność.
Uspokój się. Przypomnij sobie wszystko po kolei, a odpowiedź pojawi się sama.
Nazywam się Aero Clark. Jestem synem Aresa, dowódcą oddziału spod Grzmiącej Wody. Trwa wojna. Herosi i inne ludy Fanii kontra Mroczni. W ostatniej potyczce walczyłem z kilkoma cirrusami – mieszańcami elfów i cieni. Jeden z nich był chyba zabójcą. Zaatakował jednego z nowych rekrutów, a ja go osłoniłem. Ciął mnie w twarz i straciłem przytomność.
Sięgam rękami do twarzy i gwałtownie zdzieram bandaże opasujące moją głowę. Dotykam oczu, czuję dziwne zgrubienie. Blizna? Nie, rana nie do końca wygojona. Otwieram powoli oczy i syczę z bólu.
Ciemno. Cały czas ciemno. A ja mam otwarte oczy. Niewiele, ale jednak.
Słyszę kroki, jęki rannych i szelest lekarskich fartuchów. Czuję ulgę – wróg nie zadałby sobie trudu opatrywaniem mnie. Ale… Przecież nie mogą chodzić po ciemku!
– Gdzie ja jestem? Niech ktoś włączy światło! – krzyczę z paniką w głosie. Czemu do cholery nic tu nie widać?!
Nie, to nie możliwe. Nie ja. Nie teraz. Nie. Nie. Nie. To tylko zły sen. To sen. Koszmar. Koszmar. Koszmar. Koszmar. Klątwa wroga. Tak, to klątwa! Te stwory musiały rzucić klątwę ciemności na obóz! A co z tarczą ochronną? – odzywa się złośliwy głosik w mojej głowie. Przymknij się – odpowiadam. Czemu tego nie przyznasz? Tam, głęboko bardzo dobrze wiesz, że ty… MORDA W KUBEŁ!
Minie. Niedługo minie…
– Will, obudził się! – Słyszę głos. Znajomy. Ale nie mogę sobie przypomnieć do kogo należy. Daję upust swojej frustracji, krzycząc:
– Kto tu do cholery jest?! Zapal wreszcie to pieprzone światło!
– To się nim zajmij! Byle szybko! Weź go do siebie, mamy nowych rannych! I jak wyjdziesz to zawołaj drugą zmianę! –wydał szybkie polecenia drugi głos. Will Solace, syn Apolla. Jestem pewny. – Nico, podaj mi igłę! Muszę szybko założyć szwy Marcie.
– Jak wy możecie pracować w takich ciemnościach?! – pytam zły. – Kiedy wreszcie włączycie światło?!
– Już niosę! Parthex, idź po rannych. Kenia, zabierz stąd wreszcie pułkownika.
– Nigdzie stąd nie idę! – gwałtownie protestuję.
– Owszem, idziesz – spokojnie odzywa się pierwszy głos. Trudno mi zdecydować, czy należy do faceta, czy dziewczyny.
– Nie. – Czuję chłodne, szczupłe dłonie o delikatnych palcach na moich przedramionach. Czyli dziewczyna. Nie, żeby w tej chwili robiło mi to jakąś różnicę. Pokazuję to, dobitnie stwierdzając: – Nigdzie się stąd nie ruszam.
Słyszę westchnienie. Dwie szczupłe dłonie układają się na moich policzkach i obracają moją głowę lekko w lewo. Rozmówczyni chce zapewnie patrzeć prosto w moje oczy. Zabawne, bo ja nadal nic nie widzę.
– Nazywasz się Aero, prawda? – Kiwam głową, cały czas marszcząc brwi. Unoszący się delikatny zapach fiołków dekoncentruje mnie trochę, więc milczę. – Więc Aero, posłuchaj mnie przez chwilę. Wiem, że czujesz się zdekoncentrowany i zagubiony. – Prycham, ale głos nie daje za wygraną. –Ale zrozum moją sytuację. Nie mam takiej krzepy jak ty, więc nie mam szans, jak zaczniesz się szarpać. Nie zaciągnę cię też nigdzie siłą. Obiecuję, że odpowiem na wszystkie twoje pytania, ale musisz zwolnić łóżko. Dlatego proszę uzbrój się w cierpliwość i chodź za mną.
– Włącz światło – mówię spokojnie. – Wtedy z tobą pójdę.
– Nie. Jesteśmy na froncie. Jak Mroczni zobaczą światła zorganizują nam tutaj masakrę. Gdy jest ciemno trudniej nas znaleźć – czuję dziwną nutę w głosie dziewczyny. Może kłamie?
– A co z operującymi?
– Okulary. – Głos wraca do wcześniejszego tonu. Nie mam wyboru, muszę jej na razie zaufać. – A teraz chodź. Ostrożnie. Złap mnie za rękę. Tak, dobrze. Zaprowadzę cię do wyjścia.
Dobrze mi już znana drobna ręka chwyta mnie pod łokieć, a druga obejmuje w pasie.
Śmiała jest – myślę i lekko się rumienię. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem przez kogoś dotykany. A zwłaszcza przez dziewczynę.
Daję prowadzić się korytarzem, aż czuję na twarzy powiew świeżego powietrza. Czemu nadal nic nie widzę? Nawet jeśli jest noc…
Zaczynam wątpić w słowa dziewczyny. Co jeśli… Nie, muszę jej zaufać. Żadnego gdybania. W tym stanie nie poradziłbym sobie z byle piekielnym ogarem, o dziewczynach i orientacji w terenie nie wspominając.
Po kilku minutach marszu dochodzimy do celu. Dziewczyna puszcza mnie i przez chwilę mocuje się z zamkiem. Wchodzimy do pokoju, a ona sadza mnie na czymś miękkim, pewnie łóżku.
– Co chcesz wiedzieć najpierw? – pyta siadając na skrzypiącym krześle naprzeciwko mnie.
– Czy możesz włączyć światło?
– Niestety nie. Nie mam przyciemnianych okien. – Znów ten dziwny głos. Zastanawiam się. Podczas drogi ochłonąłem i wróciła mi zdolność trzeźwego myślenia. Postanawiam chwilę się z nią podroczyć. Tak w ramach zemsty.
– Którą mamy godzinę? – Słyszę parsknięcie. Marszczę brwi.
– No i czego rechoczesz?
– Hahaha, wybacz! Nie sądziłam, że akurat to będzie cię interesować.
– A co innego by miało?
– Nie wiem. Na przykład to, kim jestem.
– Nie pochlebiaj sobie… Kenia, czyż nie?
– Skąd wiesz? – pyta zaskoczona.
– Usłyszałem w szpitalu – mówię zadowolony z siebie. I kompletnie nieświadomy zagrożenia.
– Och, brawo! Zaskakująca umiejętność dedukcji jak na syna Aresa – stwierdza złośliwie.
– I mówi to dziecko gościa, który lata w sukience ze złotą harfą i straszy ludzi? – odgryzam się, a ona wybucha śmiechem.
– Nieźle, nieźle. Nie powiem, piękna wizja. Ale Hefajstos nie ma takich zwyczajów, przynajmniej z tego co wiem.
– Hefajstos? To po diabła robisz za pielęgniarkę?
– Brak personelu. Wiesz, chodzę do szkoły medycznej. Znaczy wcześniej… – nie kończy. Nie musi. Chwilę siedzimy zatopieni w myślach. Przerywam wreszcie ciszę pytaniem:
– To która godzina?
– Trzecia dwadzieścia siedem w nocy. Dwudziestego pierwszego maja. Spałeś dwa dni.
– W ogóle tego nie czuję. Jestem tak samo padnięty jak wcześniej – kłamię. Ale wiem, że sprawi jej to ulgę. Nie chcę jej robić kłopotu.
– To nie dobrze. Śpisz dzisiaj tutaj. Pobudka o dziewiątej. Potem idziemy na śniadanie, do szpitala na kontrolę i do pani generał. – Kenia wstaje i rusza w kierunku drzwi. – Idę po jakiś koc. Możesz zająć łóżko, prześpię się na podłodze.
– Nie możesz. Nie pozbyliśmy się jeszcze szczurów – protestuję.
– I właśnie dlatego ktoś ranny nie powinien kusić losu – odgryza się. Łapię ją za rękę i przyciągam do siebie, po czym sadzam siłą obok na łóżku. Krzyczy cicho, zaskoczona. Musi być czerwona jak burak. Ale słania się na nogach. Czuję to.
– Daj spokój. Jesteś po dwunastogodzinnym dyżurze, prawda? Musisz się wyspać – czuję, że jej opór słabnie. Wzdycha ciężko. – Dobra, inaczej. Śpij ze mną.
– Trochę dziwnie mi słyszeć coś takiego z ust faceta, wiesz? – wzdycha. Ale nie protestuje.
– Obiecuję, że nic ci nie zrobię – zapewniam, by ją uspokoić.
– Wierzę ci na słowo. Dobranoc, Aero – odpowiada i wślizguje się pod kołdrę. Za chwilę słyszę równy oddech.
– Dobranoc, Fiołku – odpowiadam szeptem.
Wreszcie skończony! Pierwszy rozdział mojego nowego opka! Strasznie dawno nic nie wstawiałam, więc proszę o szczerą krytykę. I wytknięcie wszystkich błędów, zwłaszcza interpunkcyjnych.
Dedykuję ten rozdział Cassiel. Mam nadzieję, że nie weźmie mi tego za złe
Boginka
Może tak: jejku, trochę to pędzi. To znaczy wiesz, na początku nie bardzo załapałam o co chodzi, ale okej, to chyba efekt celowy?
Nawet mi się podobało. No, więcej niż nawet. To było fajne. Chociaż trochę za dużo dialogów w drugiej części (tzn pod koniec).
Błędy? Nie znalazłam. Nie było też żadnych herezji (;D), tylko nie wiem co mają okulary do widzenie w cimności (jeśli się nie mylę w 40 linijce?).
Naprawdę nie skrytykuję od strony technicznej, bo się na tym nieznam.
Podobał mi się początek, kiedy A. nie miał pojęcia gdzie się znajduje, a inni , w pewnym sensie, go ignorowali. +
Czyli będzie kontynuacja? Fajnie.
Jane
Świetny początek, z końcówką gorzej. Zgrabnie wprowadzony bohater, ładny początek akcji, tylko po co, skąd i na co te elfy, duchy i inne pierdółki nie-z-tej-mitologii? Może ci to po co potrzebne, kto tam Autora wie…
Pod koniec za dużo dialogów – mogłaś wpleść jakiś opis, ja wiem, przeżyć, doznań innych niż wzrokowe (jak mniemam będziesz ich pisać w tym opku dużo)… A błędów nie wyłapałam, czyli pod względem poprawności jest okej.
Żeby tylko kontynuacja była szybko…
Intów nie ma, za to znalazłam orta! Takiego walącego po oczach.
,,Nie dobrze”. No comment needed.
I w jednej kwestii nie jestem pewna. A mianowicie, czy po wielokropku zaczyna się z małej czy z dużej litery O.o Ale to chyba od wyczucia zależy… CHYBA…
Opko całkiem niezłe, pod koniec (a właściwie od 1/4 długości opka) szlag trafił opisy, bo cały czas albo w większości był dialog. No i wydaje mi się trochę dziwne, że gość jest synem Aresa, i traci przytomność od cięcia w twarz… Tzn. teoretycznie mógł zostać trafiony w jakieś hiper-mega-ważne naczynie krwionośne, ale wciąż… XD
I powaliła mnie ilość równoważników zdań. Okej, rozumiem, że czasami są bardzo potrzebne i w ogóle, ale ich tu jest nadmiar. Taki lekki.
Ale rozumiem, że miałaś przerwę i wyszłaś z wprawy. Ale masz szybko do niej wrócić!
Ok. Oryginalność bije po oczach. Naprawdę kawał dobrego opka. Ciekawie napisane, ale akcja jest stanowczo zbyt szybka.
Dziewczyny mają racje co do tego, że od około połowy tekstu opisy poszły w las i nie wróciły. Po za tym opis tego co się stało na polu bitwy jest tak ubogi, że aż boli.
Wiele osób na RR to robi, ale przedstawianie bohatera już na samym początku opowiadania nie jest najlepszym rozwiązaniem. Osoba czytająca opko powinna stopniowo poznawać postać. Moment, w którym Kenia pyta Aero o imię i fragment „Zaskakująca umiejętność dedukcji jak na syna Aresa”, może spokojnie zastąpić 2 pierwsze zdania 3 akapitu.
Od razu mówię, że to tylko moje zdanie. Są gusta i guściki oraz różne style pisania.
Pozdrawiam.