Miłość i wojna: wszystkie chwyty dozwolone
Wiecie jak trudno wleźć na najwyższy punkt widokowy obozu, gdzie dzieciaki Hefajstosa urządziły sobie domek strategiczny? No cóż, wspinaczka sama w sobie nie jest trudna, ale jeśli dołożyć do tego ciężki plecak, miecz zwisający na biodrach i kilkunastokilogramową zbroję, to wędrówka staje się troszeczkę trudniejsza. Och, należy jeszcze wybrać takie gałęzie, by zasłoniły cię przed widokiem cholernie groźnych, wkurzonych i doskonale wyszkolonych obozowiczek pod przywództwem Clarisse La Rue, grupowej domku Aresa.
I wcale nie ratował mnie fakt, że od dwóch lat byłem jej chłopakiem.
Bo widzicie, w tym właśnie tkwi szczegół. To jest nasza wersja kłótni z serii „To ja mam rację”, choć wcale tak nie jest. Uwierzcie mi, nie wiedziałem w co się pakuję, gdy się w niej zakochałem. Może to, że Clarisse pomogła mi z moją…chorobą, wtedy, po tej historii z labiryntem, przysłoniło mi trochę jej rzeczywisty obraz. Wszyscy moi kumple dziwili mi się, jak ja z nią wytrzymuję. Ale co ja na to poradzę? Wdarła się do mojego serca i choć nie raz daje mi w kość, uważam, że to całkiem ekscytujące, kiedy wychodzimy razem na miasto, a Clarisse nie pyta mnie o zdanie, tylko robi to, na co ma ochotę. A także to, że na randki potrafi przyjść w podartych spodniach i zakradać się do ogrodów po wiśnie i jabłka, zamiast siedzieć sztywno w restauracji i gapić się na siebie. Kręci mnie to, kiedy naprawiamy razem mój motor. I to, że walcząc na arenie, w pewnym momencie ze złością ściąga swoją bandanę, a włosy opadają jej na plecy. Uwielbiam nawet ten specyficzny amerykański akcent, gdy wypowiada moje nazwisko.
To zawsze jest nazwisko. Nigdy imię.
Dobra, ale przejdźmy do rzeczy. Po co włażę na to drzewo? By zdobyć plany strategiczne dziewcząt. Wiem, że to niezbyt fair, ale jestem synem Hermesa, więc podstępy i kradzieże to coś co kocham. Poza tym, nie oszukujmy się. Podział drużyn nie jest równy. Okej, może sam sobie na to zasłużyłem, ale mimo wszystko. Nawet Pan D. uznał, że mamy postawić na siłę, a nie na rozum. Zwyczajowo bitwy o sztandar rozgrywały się według określonego planu: najpierw sojusze domków, by utworzyć drużyny. Potem wybór miejsca na sztandar i przygotowanie strategii. Potem zaczynały się przydziały zadań. Obrona, atak, wywiad albo zadanie specjalne.
Tym razem drużyny były wyjątkowe. Chejron w sumie nie był przekonany do tego pomysłu, ale nie miał wyboru, kiedy do Wielkiego Domu wpadła Clarisse i zarzuciła mu faworyzowanie facetów jako najlepszych herosów. Nie pomagał też fakt, że wówczas w pokoju znajdowała się Rachel Dare, nasza wyrocznia. No wiecie, to też dziewczyna, i to taka, którą tolerowała Clarisse. Wbiegłem za nią do gabinetu Chejrona, ale wpadła w swój trans i rozpętała prawdziwą burzę w Obozie Herosów.
W sumie…To chyba bardziej moja wina.
***
To był zwykły dzień w obozie, kilka tygodni po wygranej wojnie z Gają. Jak co dzień, razem z Connorem i Travisem sprawdzaliśmy co w lesie piszczy. Chejron zarządził regularne patrole, w razie, gdyby któryś z odrodzonych potworów postanowił nas zaatakować. Całkiem niedawno w obozie zjawił się Pan D., więc na rozrywkę nie narzekałem. Przyjechała też grupa herosów z rzymskiego obozu, w ramach podpisanych paktów powojennych. Trochę smutno było bez Valdeza, ale Dakota- syn Bachusa, okazał się niezłym kompanem w robieniu żartów. Ja i moi bracia szybko przygarnęliśmy go w domku Hermesa.
Kiedy skończyliśmy nasz obchód, postanowiliśmy pobawić się trochę z panią O’Leary, która radośnie goniła po lesie. Robiła strasznie dużo hałasu, gdy wpadała w trzaskiem na drzewa, a z góry spadał na nas deszcz szyszek. Bawiliśmy się świetnie, kiedy nagle Connor zatrzymał się, z palcem przytkniętym do ust. Delikatnie skinął głową w prawo, skąd dochodziły ciche szepty i dźwięk łamanych gałęzi. Zacisnąłem dłoń na moim sztylecie i z ciężko walącym sercem odwróciłem się, uskakując za drzewo. Byłem gotowy na atak potwora, ale odgłosy wskazywały na jakaś zorganizowaną grupę. Moi bracia kłócili się szeptem, obrazowo gestykulując.
Westchnąłem żałośnie. My, synowie Hermesa, byliśmy beznadziejni w planowaniu. Oni kłócili się w najlepsze, a ja sterczałem za drzewem oczekując ataku.
Doprawdy, wybitny plan.
Na moje szczęście, zmierzająca ku nam grupa nie była potworami. Kiedy tylko wychyliłem się zza drzewa, oberwałem szyszką w dłoń, którą zaciskałem na sztylecie.
– Rodriguez, baranie!- usłyszałem głos Clarisse.- Widzę was. I, na rydwan Aresa, zamknijcie te japy!- Tym razem szyszki poleciały w stronę Travisa i Connora.
Wywróciłem oczami, jednocześnie uśmiechając się szelmowsko. Clarisse miała charakterek, ale teraz była nad wyraz miła. Zazwyczaj wyzywała ludzi od idiotów, damulek od siedmiu boleści, czy Cuchnących Glonów. Jej…hm, łagodna natura oznaczała, że towarzyszyła jej Melia i Chuck, jej chrześniak i syn trenera Hedge’a.
Faktycznie, gdy tylko wyszedłem do niej na polanę, podawała małe zawiniątko Melii, która siedziała na jednej z ławek zbudowanych przez satyrów. Obok niej siedziała Kalina, dziewczyna Grovera. Obie były zjawiskowe, więc chcąc nie chcąc musiałem chwilę pozachwycać się ich urodą. Nim zdałem sobie sprawę, że na polanie znajduje się jeszcze pięć innych nimf, Connor i Travis postanowili wykorzystać swój urok złodziejaszków i ruszyć na podryw. To było żałosne. Napinali swoje i tak nikłe mięśnie dla każdej napotkanej laski, a jeszcze żaden kosz nimi nie wstrząsnął.
– Pięknie witamy takie niezwykłe piękności.
– Jestem gotów spełnić każdą waszą prośbę, o gwiazdeczki. Możemy o tym porozmawiać przy lodach.
Wszystkie zachichotały głośno, kręcąc głowami. Dopiero teraz zauważyłem, że są tak samo ubrane. Miały na sobie krótkie spodenki z jeansu, brązowe sandałki i błękitne koszulki odkrywające pępek z napisem ZAPRASZAMY DO KIN. Na ramieniu każdej z nich zwisał mały plecaczek, a w ręce trzymały kolorowe ulotki. Jedna z nich, opalona blondynka o niebieskich oczach, podeszła do Clarisse i uścisnęła jej rękę.
– Miło było cię poznać, córko Aresa. Ale na nas już czas. Melio?
Nimfa wiatrów skończyła karmić swojego syna i podała małe zawiniątko mojej dziewczynie.
– Zaopiekuj się nim. Gleeson jest słodki, ale…no, ma swoje wybryki.
Prychnąłem, słysząc tą uwagę. Trener Hedge zachowywał się jakby zjadł za dużo puszek po Red Bullach. Skakał wokół wszystkich i puszył się, że jego syn będzie wielkim wojownikiem, jak on i Chuck Norris (pewnie po nim maluch dostał imię). Z drugiej strony…
– Clarisse też nie jest aniołkiem.- Burknąłem, ale zaraz skuliłem się, gdy dziewczyna wbiła we mnie swój sztyletowy wzrok.
– Nie- uśmiechnęła się Melia.- Ale ufam, że oboje na tym skorzystają.
Clarisse zmarszczyła brwi.
– Sugerujesz, że nie jestem dobrą opiekunką?
Znowu zdusiłem w sobie śmiech.
– Kotku…Ostatnio prawie złamałaś rękę Jasonowi, kiedy wytrącił ci miecz na arenie.
– Gnojek oszukiwał!
– Nie. Ty nie radzisz sobie z przegraną.- Powiedziałem, nie zdając sobie sprawy, że brnę w wojnę.
Uszy mojej dziewczyny zaczerwieniły się odrobinę, a ramiona drgnęły, gdy się napięła. Melia zerknęła na nas, widocznie lepiej ode mnie oceniając sytuację. Jeszcze raz pocałowała synka w czoło i kiwnęła na grupę nimf.
– Chodźmy już. Mamy tysiąc plakatów do rozwieszania, Miami czeka na wielki film Tristana McLeana.- Nimfy pomachały zalotnie do braci Hood, a dwie z nich dały im nawet całusy pożegnalne. Ja też pomachałem grupie dziewcząt na do widzenia, co jeszcze bardziej naostrzyło sztylety w oczach Clarisse.
– Ja jestem świetną matką chrzestną- mruknęła.- Ze mną nic mu się nie stanie. Pobiję każdego frajera, który go tknie.
Westchnąłem i ruszyłem za nią z powrotem do obozu, wciskając ręce głęboko w kieszenie. Moi bracia znowu zaczęli się kłócić. Chyba jedna z nimf zostawiła swój identyfikator.
– Opieka nie polega tylko na biciu, Clare.- Wiedziałem, że lubi, gdy tak na nią mówię. To był mój sposób na opanowanie groźnej Clarisse. Choć oczywiście sama tego nie przyznała i obrywałem po głowie, gdy użyłem zdrobnienia przy świadkach.
– Nie ściemniaj, Rodriguez!- Uchyliła się, gdy z tyłu moi bracia zaczęli regularną wojnę na szyszki. Ja nie miałem tego szczęścia, moja głowa ucierpiała.- Mówisz tak, bo jesteś facetem i wstyd ci, że przegrywasz na arenie z własną dziewczyną.
– Wcale nie! Po prostu…jestem ostrożny.
Znajdowaliśmy się nad jeziorem, kiedy w pewnej chwili Clarisse zatrzymała się gwałtownie. Odwróciła się twarzą do mnie, przekładając Chucka na drugie ramię. Moi bracia tak się kłócili, że nas nie zauważyli i obaj wlecieli na Clarisse. Skołowany Travis trącił małego satyra, co wywołało jego płacz.
– No i zobacz co narobiłeś, głąbie! Wszyscy faceci są tacy sami. Zaprogramowani na jeden tryb, bo kilka rzeczy naraz prowadzi do autodestrukcji.
– Hej!- Oburzył się Connor. Zacisnąłem usta, bo powoli ogarniałem, w co się pakowaliśmy.- Gdyby nie my, już dawno nie byłoby naszego obozu. To my walczymy na wojnach.
W tym momencie jęknąłem, zamykając oczy. Mój brat powołał się na najgorszy argument z możliwych.
– JA jestem córką Aresa, boga wojny! Jestem grupową jego domku. Żadne cymbały zwane moimi braćmi mi nie dorównują!
– Sherman cię pokonał na ściance- zaznaczył Connor. Wspomniałem, że jego hobby to doprowadzanie mojej dziewczyny do szewskiej pasji? Miał niezły ubaw, kiedy czekałem na wspólne wyjście, a Clarisse zawsze zamiast „Hej, kotku” mówiła: „ Twój brat to śmierdzący gnojek. Nie pozwolę się tak traktować. Idziemy na arenę, Rodriguez”.
Arena nie była najlepszą opcją na randkę.
– Sherman złamał mi kostkę dzień wcześniej- Clarisse stała zdecydowanie zbyt blisko Connora. Zaczął się etap „ Kto wyprodukuje więcej śliny w złości”.
– Ale Jason regularnie z tobą wygrywa!
– Bo gra nieczysto! Też mi coś, pokonać DZIEWCZYNĘ błyskawicą!
– Clare…- Chuck zaczął wrzeszczeć, więc wziąłem go z ramion Clarisse, ale ciągle obserwowałem rozwój wypadków. Jedno było pewne: to nie skończy się dobrze.
Ale nie byłbym sobą, gdybym się nie wtrącił. No wiecie, jestem takim typem, który zawsze musi dorzucić swoje trzy grosze. Przez lata zbudowałem sobie niezłą pozycję w obozie. Byłem popularny, luzacki, no i robiłem najlepsze żarty. Ludzie mnie lubili, więc nie mogłem sobie pozwolić, by własna dziewczyna wzięła mnie pod pantofel.
Zwłaszcza pyskata córka Aresa.
– Fakty mówią same za siebie- odezwałem się.- Chejron może potwierdzić. Historia nie kłamie, znani wielcy herosi to faceci.- Chuck złapał mój kciuk i zaczął go ciągnąć. Wyciągnąłem palce drugiej i zacząłem odliczać.- Hektor, Achilles, Eneasz, Herakles, Odyseusz, król Leonidas.
– Co za szowiniści!- krzyknęła Clarisse i tym razem ona wyrwała z moich ramion Chucka. Zanim zdążyłem mrugnąć, już była w połowie drogi do Wielkiego Domu.
***
– Jaki jest plan?
Pan D. razem z Groverem siedzieli przy stole pingpongowym w sali rekreacyjnej, a ja naprzeciw nich. Machinalnie bawiłem się bandażem, rozwijając go i na powrót zawijając. Głośne trzaskanie przeżuwanych przez Grovera puszek nie poprawiało naszej sytuacji. Jason przykładał sobie lód do czoła, bo był tym nieszczęśnikiem, który nawinął się Clarisse zaraz po wywołaniu wojny domowej. Wyzywając facetów od „idiotycznych testosteronowych mas, które nie uznają wyższości kobiet” kopała wszystkie napotkane kamienie. Jeden z nich wyznaczył sobie czoło Jasona jako tarczę. Syn Jupitera siedział z nami naburmuszony, a na jego głowie dumnie lśnił pokaźny, czerwony guz. Clarisse kategorycznie zabroniła Chejronowi, by udzielał jakichkolwiek rad. Wręcz wyznaczyła go do sędziowania w Bitwie o Godność, jak nazwano ten incydent. Centaur razem z trenerem Hedge i stuokim ochroniarzem Obozu Herosów mieli zasiąść w loży sędziów. Uznano, że tak będzie sprawiedliwie, bo ochroniarz ma zawsze na wszystko oko, a trener Hegde…no, jest ekspertem od bitew. Zawsze wybierze lepszą jatkę.
– Musimy stworzyć mocną drużynę- Connor huknął dłonią w stół. Widziałem, że ten spór z Clarisse potężnie go nakręcił. Poczuł się chyba obrażony, choć przeważnie to właśnie on dostawał największe cięgi od Clarisse. No wiecie…te wszystkie przerwane randki i tak dalej.
Pan D. prychnął głośno, wybuchając śmiechem.
– Mocną drużynę? Zdajesz sobie sprawę, kogo zwerbowała do swojej ta dziewucha od Aresa? Wszystkie bohaterki wojny z Gają!
– Taaa- mruknął Jason.- Piper się nieźle nakręciła. To nie dobrze, bo jej głos jest mocniejszy niż kiedykolwiek. W końcu uśpiła samą Gaję.
– Sama Clarisse zmiecie z powierzchni połowę facetów.- Beknął Grover.
– Ale my mamy Percy’ego! I Jasona- Connor kiwnął na blondyna.- Will też nieźle strzela. Zremisował nawet z Thalią.
– Właśnie…Gdzie jest Percy?
– Mówił, że przyjdzie, tylko coś sprawdzi.
W tej właśnie chwili drzwi od sali otworzyły się gwałtownie, a do środka wpadły dwie czarnowłose postacie i Malcolm, syn Ateny.
– Nie uwierzycie! Mamy przerąbane.- Malcolm nabierał łapczywie powietrza.
Pan D. spojrzał na niego, wysoko unosząc brwi.
– I?
– Dziewczyny zamknęły się w jaskini Rachel. Ale zwinąłem co nieco Annabeth- Percy pomachał plikiem kartek.
Grover doskoczył do niego i zabrał mu je. Zabawnie kręcił nosem, czytając notatki.
– To są jakieś jaja? Przecież one nas zmiażdżą!
Wstałem i dorwałem się do zdobyczy. Jak mówiłem, moje trzy grosze muszą być.
Zaraz potem wytrzeszczyłem oczy i zacharczałem zaskoczony.
Słodkie Dziewczynki pod przywództwem Clarisse La Rue:
Annabeth Chase, Piper McLean, Rachel Dare, Nyssa Morgan, Lou Ellen, Thalia Grace i…
Reyna Ramirez- Arellano.
– No to mamy przerąbane- jęknął Jason.
***
Wykiwanie Rachel Dare wcale nie było łatwe. Okazało się, że jest sprytniejsza od połowy męskiej drużyny, której niestety zostałem kapitanem. Dlaczego? „Bo Clarisse to twoja dziewczyna, umiesz nad nią zapanować”. O dziwo, wybranie ośmiu facetów do starcia z dziewczynami już okazało się klęską. Sherman, syn Aresa odrzucił moją ofertę, twierdząc, że oszalałem sądząc, że domek Aresa stanie przeciwko swojej grupowej. Co mnie ucieszyło, problemów tego typu nie miał Malcolm, zastępca Annabeth. Wręcz przeciwnie, sam zgłosił się na stratega z nadzieją, że zdoła rozgryźć zapewne genialny plan dziewczyny Percy’ego. Bo tego, że to Annabeth wymyślała plan bitwy, byłem pewny jak tego, że Grover śpiewa Lady Gagę pod prysznicem. Nie, żebym podglądał Grovera, brońcie bogowie, ale…zresztą nieważne.
Pan D. stwierdził, że i tak nie mamy szans, ale oczywiście solidarnie trzymał z facetami. Połechtałem go trochę, gdy do drużyny zwerbowałem Dakotę, jego rzymskiego członka rodziny. Stwierdziłem, że skoro Clarisse wytoczyła najsilniejsze działa w postaci cholernej Reyny Ramirez-Arellano, ja też mogłem zagrać pełną pulą. Tuż po tym jak w końcu zlazłem z domku dzieciaków Hefajstosa (oczywiście Nyssa zostawiła swoje zabawki, co dołożyło mi kolejny tydzień ze zwichniętym nadgarstkiem) zabrałem woreczek drachm i porwałem Malcolma i resztę chłopaków z drużyny na tajną naradę.
Jak przedstawiał się stan Bohaterskich Ciach pod dowództwem Chrisa Rodrigueza? Percy Jackson, Jason Grace, Malcolm Henderson, Will Solace, Connor Hood, Dakota Evans i…nasza tajna broń.
W końcu, po długich trzech dniach przygotowań, nadszedł czas Bitwy o Godność. To, co rozpoczęło się głupią kłótnią „która płeć lepsza” zakończyło się bitwą na umiejętności. Każda z drużyn robiła co mogła, by zwerbować na swoją stronę najlepszych zawodników. Moja ekipa była w na tyle dobrej sytuacji, że znaliśmy strategię dziewczyn. Według planów wykradzionych z domku Nyssy, Thalia z Reyną i córką Hefajstosa miały zająć się obroną sztandaru, Rachel i Piper pełniły rolę wywiadowczą, a Annabeth, Clarisse i Lou Ellen atakowały.
U nas w drużynie nie było tak różowo. Tuż przed startem zabawy Dakota skusił się na pojedynek treningowy z Percym i teraz oboje byli zmęczeni. Ja czułem na sobie sztyletowe spojrzenie Rachel, którą podstępem oszukałem, by dostać się do tych planów strategicznych. Jasonowi ciągle dokuczał guz, więc nie mógł się zbytnio skupić, ale i tak postanowiliśmy wysłać go jako atakującego, w komplecie z Connorem i Dakotą.
Thalia i Will zaczęli oddzielną wojnę na strzały, kiedy ja i Percy przedzieraliśmy się przez las, by dotrzeć do kryjówki, gdzie ukryliśmy nasz sztandar. Do pasa miałem przyczepione radio, więc byłem w stałym kontakcie z Connorem i Jasonem.
Pierwsza jatka zaczęła się, kiedy dotarliśmy do kryjówki. Moja krótkofalówka zaczęła nagle wrzeszczeć i przeklinać, jak to tylko dzieci Hermesa potrafią. Znaczy się, nie dosłownie krótkofalówka, ale Connor. Musiał wleźć w jedną z pułapek Nyssy, które ukryła na przestrzeni całego lasu. Wrzeszczał coś o pętli i „cholernej sośnie” oraz o tym, że za chwilę się porzyga. Dzięki bogom nie musieliśmy tego słuchać, bo radio przejął Dakota. Ale to oznaczało, że w dość banalny sposób moja drużyna straciła Connora.
Kiedy razem z Percym położyłem się za małym wzniesieniem, uważnie obserwując granicę naszej bazy, parę razy zauważyłem dziwne miganie powietrza. Nie zwróciłem na to większej uwagi, w końcu byłem spocony po biegu, w dodatku był środek sierpnia, blisko trzydzieści stopni. Tuż nad nami rozciągały się linki i drabinki, jak w parku linowym. Parę razy zauważyłem Willa, który raz za razem posyłał strzały w drużynę dziewczyn.
– Myślisz, że Jason i Dakota dadzą sobie radę z Reyną?- zapytał Percy. Spojrzałem na niego, unosząc brwi. Zaraz potem obaj wybuchliśmy śmiechem.
– Niee- pokręciłem głową.
Osobiście widziałem, jak Reyna prowadzi oddział do walki. Kurczę, laska w pojedynkę dotarła do Grecji, by zabrać legendarny posąg Ateny! Przyznam się, że czułem się skrępowany w jej towarzystwie. Zdecydowanie nie chciałbym stać się jej wrogiem. I tak, między innymi dlatego wybrałem rolę obrońcy.
Nasz podziw względem rzymskiej pretor przerwały odgłosy łamanych gałęzi, co mogło oznaczać dwie rzeczy. Albo dziewczyny znalazły naszą bazę, albo do akcji wkracza moja tajna broń. Nie spodziewałem się jednak, by mój kumpel zjawił się tak szybko, więc obstawiłem na pierwszą odpowiedź.
Zanim jednak zdążyliśmy zareagować, z góry doleciały nas godne podziwu przekleństwa. Po chwili z drzewa zleciał srebrny kształt i wylądował kilka metrów niżej, łapiąc się drabinki.
– Solace, debilu! Przez ciebie śmierdzę jak Percy po wyczołganiu się z kanalizacji!- Thalia Grace ześlizgnęła się z liny i wylądowała na ścieżce tuż obok. Parkę miała w strzępach, końcówki włosów jej się paliły, a zielona maź, którą była obklejona cuchnęła okropnie.
– Śmierdzące strzały- zachichotał Percy. Korzystając z zamroczenia Thalii, powalił ją zgrabnie i przywiązał do pobliskiego drzewa.- Nie będę taki, pomogę ci- Ze strumyka obok nas wyleciała stróżka wody, którą Jackson skierował na Łowczynię. Miał uciechę, oblewając córkę Zeusa falą wody. Pewnie już dawno o tym marzył.
I właśnie w tej chwili zaczęła się prawdziwa jatka.
Po pierwsze, wrzasnąłem jak mała dziewczynka, kiedy z chirurgiczną precyzją tuż obok mojej głowy przeleciał nóż i wbił się w więzy, uwalniając Thalię. Po drugie, nagle w lesie zaroiło się od herosów. Will wrzeszczał z góry, strzelając w Clarisse, która szarżowała na naszą bazę niczym szalony dzik. Kątem oka zauważyłem wielką szynkę i mandarynkowe pociski, przed którymi uciekał Dakota. Percy w końcu się otrząsnął i wyciągnął swój długopis. Ja zrobiłem jedyną rzecz, która przyszła mi do głowy.
Wlazłem na Pięść Zeusa i z mieczem w dłoni zaatakowałem Reynę Ramirez- Arellano.
Co mi strzeliło? Nie mam bladego pojęcia. Kornukopia Piper siała spustoszenie, a sama córka Afrodyty wzięła za cel Willa Solace, krzycząc do niego magicznym głosem, by skoczył na dół, porzucając broń. Widocznie i na mnie podziałał jej głos, bo zanim zdążyłem pomyśleć skoczyłem ze skały, zachodząc Reynę od tyłu.
Zdążyłem tylko unieść mój miecz, zanim w słońcu błysnęła złota włócznia. Usłyszałem świst koło ucha i poczułem mocne pchnięcie w brzuch. Chcąc uniknąć stania się plackiem, przekręciłem się na plecach. Moja walka z Reyną była krótka. Dziewczyna uzbroiła się w sztylet i używając mistrzowskiej techniki, wytrąciła ostrze z mojej ręki. Sapnąłem bezbronny, kiedy jej kolano spoczęło na moim brzuchu, a ramię unieruchomiło ręce.
Tymczasem Jason i Clarisse tańczyli wokół siebie, wymieniając się zgryźliwymi uwagami. Z ruchu warg zrozumiałem, że moja dziewczyna powiedziała coś o jego śliwie na czole, bo Grace zaczerwienił się i zaatakował. Osobiście na wylot znałem wszystkie sztuczki Clarisse, więc krzyknąłem ostrzegawczo do Jasona, by się uchylił. Cwaniara używała swojej włóczni, więc miała większy zasięg ataku. Jason wyrzucił swój miecz w powietrze i zrobił przewrót w bok, a kiedy znowu stanął na nogi, w jego ręce lśniła długa, złota lanca.
– AAAAAAA!- Wrzasnęła Clarisse, unosząc Szczypawicę.
To, co stało się potem, było o wiele lepsze niż pokaz fajerwerków w Nowy Rok. Nastąpiła wielka kumulacja: Clarisse poraziła Jasona Szczypawicą, a ten wrzasnął i przywołał dużą chmurę burzową. Pioruny i iskry zmieszały się z kolejną falą wywołaną przez Percy’ego, który w ten sposób uniemożliwił Annabeth pochwycenie naszego sztandaru. Odetchnąłem z ulgą, bo nawet nie wiedziałem, jak blisko zwycięstwa były dziewczyny. Z góry zleciały wszystkie pociski Willa, a powódź uruchomiła wszystkie pułapki Nyssy.
I wreszcie najlepsze: Pięść Zeusa zaczęła drżeć, a na nas zaczęła spadać lawina skał. Trzęsienie wytrąciło Reynę z równowagi, przez co zdążyłem się uwolnić. Starałem się ogarnąć wzrokiem pole bitwy: Jason został uwięziony przez głazy, Clarisse się dymiła po ataku burzy. Will kręcił się w kółko, widocznie oszołomiony upadkiem z wysokości. Nyssa ciągnęła związanego i wrzeszczącego Connora, a Reyna zgrabnie przeskoczyła przez Jasona, unikając złamania nóg. Annabeth wyglądała jak zmokły pies, ale jako jedyna z dziewczyn była na nogach. Percy i Dakota otoczyli ją, uważnie obserwując. Sztandar mojej drużyny przechylił się niebezpiecznie, gdy z przejścia w labiryncie wyszedł mój ósmy gracz.
– Poddaj się, Annabeth- odezwał się Nico, zatrzymując się obok naszej flagi.- Nie masz szans z naszą trójką.- Wskazał na siebie, Dakotę i Percy’ego.
I znowu jęknąłem cicho, kiedy blondynka wyprostowała się dumnie. Kurczę, facetom zdecydowanie brak taktu.
– Ja się nigdy nie poddam, Nico. Powinieneś o tym wiedzieć.- Nie wiem jakim cudem, ale w ułamku sekundy złapała Dakotę za ramię i przerzuciła go przez plecy, jak zawodowy judoka. Po chwili trzymała w ręce jego miecz. W następnej sekundzie Reyna krzyknęła do niej, rzucając sztyletem. Annabeth złapała go w locie i odrzuciła w stronę Nico, zmuszając go do ucieczki.
Potem stanęła twarzą w twarz z Percym, który nie do końca ogarniał sytuację.
– Nie bierz tego do siebie, kotku- powiedziała Annabeth i rzuciła się na swojego chłopaka. Stali się jedną, wielką plątaniną kończyn i broni, kiedy turlali się po lesie zaciekle próbując pokonać drugiego. Skrzywiłem się, kiedy ramię Annabeth trafiło w nos Percy’ego. I kiedy już wolna Annabeth biegła z pełną prędkością po nasz sztandar, na arenę powrócił Nico.
– Jesteś niemożliwa- westchnął. Stanął tuż przed Annabeth w wyciągniętym mieczem, a tuż za nim chwiała się flaga. Córka Ateny oddychała ciężko, utykając na jednej nodze.
– Jestem córką Ateny- wzruszyła ramionami. Również skierowała ostrze w jego stronę. Znałem Annabeth i wiedziałem na co ją stać, jednak nie znałem mocy Nica.
Kiedy na pole bitwy przybiegł Chejron z trenerem i sporą grupą obozowiczów, by ogłosić zwycięzcę, Annabeth i Nico cięgle stali nieruchomo, wpatrując się w siebie. Chyba prowadzili jakąś niemą rozmowę.
– Dalej, Chase! Załatw go!- krzyczała Clarisse. No tak, nie mogła sobie darować, jeśli od zwycięstwa dzielił ją tylko Nico di Angelo.
– Nico!- Wrzeszczał Connor.- Broń godności facetów!
To był chyba dla niego impuls, bo błyskawicznie uniósł miecz i z brzękiem skrzyżował go z orężem Annabeth. Niech mnie Afrodyta cmoknie, Nico di Angelo to cwany koleś. Wykorzystał ciężar swojego miecza i zranioną nogę blondynki i kiedy tylko Annabeth zachwiała się z bólu rzucił się na nią całym ciałem, przyciskając do ziemi.
Faceci wrzasnęli głośno z radości, a Clarisse mruczała coś o „małym podstępnym szczurze z Hadesu”. Nico już wstawał, by pobiec w chwale po sztandar dziewczyn, ale przerwał mu…śmiech.
Annabeth podniosła się z ziemi, śmiejąc się i kręcąc głową.
– Z czego się śmiejesz?- zapytał Connor.- Przegrałyście!
– Na pewno?- zapytała i podeszła do swojej drużyny.
Dopiero po chwili zrozumiałem, o co jej chodziło. Clarisse, mimo, że śmierdziała jak spalony kurczak, przybijała piątki swoim towarzyszką. Reyna z uśmiechem zwinęła swoją złotą włócznię, a Nyssa podrzucała z zadowoleniem odłamany grot od strzały. Thalia z niesmakiem zdjęła swoją zniszczoną parkę, ale patrzyła na moją drużynę, unosząc kącik ust. Rachel pokiwała nam z mostu linowego tuż nad drużyną dziewczyn.
– Zapomnieliście, kogo mamy w drużynie- powiedziała Clarisse.- Nasza tajna broń. Lou Ellen, córka Hekate.
Zrobiło mi się gorąco.
– Magia. Załatwiliście nas magią.- Ledwie wypowiedziałem te słowa, a powietrze wokół nas zafalowało. Zakląłem szpetnie. To było to samo, na co wcześniej nie zwróciłem uwagi.
Zaskoczony pisk Willa zwrócił uwagę wszystkich na Piper. A raczej na…ducha? No bo to nie było normalne, takie migotanie. Piper pojawiała się i znikała, a ręka Willa przeszła przez nią na wylot.
– Co jest?!- krzyknął Jason.- Gdzie jest Pipes?
– TAM!- Krzyknęła razem cała drużyna dziewczyn, wyciągając ręce w stronę naszej bazy.
I tak oto wszystkim ukazała się Piper McLean z szerokim uśmiechem. Nasz sztandar spoczywał w jej dłoniach.
Radość wszystkich dziewczyn w obozie nie miała końca. Śpiewały, tańczyły, żartowały. No cóż, ale walka była wyrównana. Musiałem to przyznać, dziewczyny są po prostu mądrzejsze i sprytniejsze. I kiedy całą drużyną zjawiliśmy się na ognisku, dziewczyny przybiegły do nas i przytuliły na oczach wszystkich.
– Walka była całkiem niezła, Rodriguez- powiedziała Clarisse i cmoknęła mnie w usta.- Przegranym też należy się nagroda.- Pociągnęła mnie w stronę wolnej ławki, uciekając od wścibskich oczu.
Szczerze? Jeśli tak mają wyglądać wszystkie przegrane bitwy, to mogę zostać największym luzerem świata.
Ange
W tej właśnie chwili straciłam wiarę w ludzkość.
Otóż stało się coś niewybaczalnego. Okropnego, drwiącego, sprawiającego, że poczułam się niczym zrozpaczone małe dziecko. To wręcz mnie zabijało, kiedy stałam sztywno przy Braciszku i wpatrywałam się w nadmiarze estetyczny napis.
– Coooooo? Kawa za dwie drahmy?! – zawołałam, a bezsilność chyba musiała być serio słyszalna w moim głosie, bo Braciszek poklepał mnie po ramieniu.
– Zawsze mogło być gorzej – pocieszył. Kiedy spojrzałam na niego jak na debila, dorzucił, obdarzając mnie swoim firmowym uśmiechem jak z reklamy cholernie drogiej pasty do zębów. – Mogłem nie znaleźć tej boskiej peleryny!
Jake – z mimiką taką, że miękło większość damskich serc, choć dla mnie to wyglądało jak wyszczerz małego kleptomana – zamachnął się swoim nowo znalezionym prześcieradłem niczym superbohater i zaczął podśpiewywać:
– A ja tam wolę Coca-Colę,
Cudowny napój co ujędrnia bius… klatę!
Niczego wtedy się nie boję,
Bo piję Coca-Cole.
Podczas gdy ja wywracałam oczami, dwie przechodzące obok nas chude blondynki w koszulkach z Rzymskiego Obozu zachichotały i zaczęły między sobą szeptać. Jake również to zauważył, bo zrobił minę zadowolonego z siebie kota, który przyniósł na wycieraczkę swojej pani zdechłego szczura, posłał tym dwóm perskie oko i na całe szczęście przestał się drzeć. Dziewczyny oblały się rumieńcami, a ja, zdegradowana i zirytowana, złapałam mojego bliźniaka za ucho i pociągnęłam tak, że odchylił się na jednej nodze w stronę mojej osóbki.
– AŁA! – krzyknął i próbował wydostać się z mojego morderczego chwytu, ale nadaremnie. – Ange, puszczaj! Jak tak dalej pójdzie nie będę musiał sobie nawet przekuwać małżowiny, aby nosić twoje kolczyki!
Wiedziałam, że mnie podpuszcza, gdyż moja biżuteria to dla mnie świętość i on zdawał sobie z tego sprawę aż za dobrze, ale i tak przestałam go ciągnąć. No wiecie, jeszcze ten głąb naprawdę uznałby, że był godzien nosić jakieś kobiecie klejnociki, co serio doprowadzałoby do tego, że ludzie braliby go jeszcze częściej za babę. Otóż czasem bywało, że kiedy bliźniaki przeciwnych płci przynosi bocian (Błagam, utrzymujmy, iż rodzice dostali nas od durnego ptaszyska. Jestem za młoda, aby tłumaczyć Jake’usiowi o pszczółkach i kwiatkach!) bywa u jednojajowych, że przypominają swoje odbicia lustrzane. Stąd niektórzy prześliczni chłopcy mieli wcielenie dziewczyny, która wyglądała jak on, co zresztą nie sprawiało, aby szczyciła się wieloma amantami. Jednak w naszym wypadku, na całe szczęście, to Jake przypominał bardziej ”kwiatka” niż ja ”pszczółkę”.
– Jake, doszłam do wniosku, że wyglądasz jak baba. Nawet śpiewałeś o biuście, zboczeńcu!
– Ja jako baba? Chyba walnęłaś się ostatnio mocno w tą twoją główkę, Ange. Jestem stuprocentowym macho! Zobaczysz, znajdę sobie śliczną żonę i…
– Najpierw będziesz musiał, jak tak, zwiać z kobiecego więzienia, gdzie pewnie pójdziesz tuż po tym jak skończysz pełnoletność. – Posłałam mu przesłodzony uśmiech.
Jednak nie kłamałam, jeśli chodziło o upodobnianie go do dziewczyn; jego ręce były szczupłe i kobiece, oczy jasne w kształcie migdałów, rzęsy nieludzko długie, a kształt ust wydawał się aż za bardzo wyraźny. Tak więc, tym sposobem, mój Braciszek zostawał uznawany za ładną laskę, tyle że płaską i z trochę za krótkimi włosami, gdyż nachodziły mu jedynie na powieki.
Powiem wam jednak, że miało to swoje plusy. Raz kiedy weszliśmy ekspedientka ze sklepu z bielizną zapytała się, czy nie zmierzyć Jake’usiowi obwodu klatki piersiowej. Tak, dla takich chwil warto słuchać jego jęków podczas zakupów.
– To zwieję w więzienia i ożenię się.
– Masz dziwne poczucie wolności – podsumowałam.
Chłopakowi wreszcie udało się ode mnie odsunąć rozcierając przy tym swój narząd słuchu i rozejrzał się szybko za blondynkami. Jego błękitne tęczówki błyszczały nadzieją, najwyraźniej miał jeszcze nadzieję, że zdąży poderwać tamte dwie na swoją kołdrę, którą zawiązał sobie wokół szyi. Mhm. Paradował w prześcieradle, pomarańczowej greckiej koszulce oraz w trampkach w tłumie Rzymian i potem dziwił się, że Ci-Od-Młodszej-I-Mniej-Ciekawej-Mitologii nie brali nas za poważnie. Mówiłam mu: ”Zostaw te trampki, Jake, oni tam tylko noszą sandały”, ale mnie jak zwykle nie słuchał!
– Przez ciebie, Agne, będę miał ucho zakręcone jak skorupa ślimaka! I wtedy to nawet z kobiecego więzienia żadna mnie nie zechce!
Psh, żadna by go nie zechciała nawet gdyby słono płacił swojej przyszłej żonie. Jedyny plus był taki, że Rzymianie również nie chcieli mieć z nim nic wspólnego, jednak w tym wypadku przez to badziewne obuwie, mimo że przy stoiskach z jedzeniem zrobienie kroku było nie lada wyczynem. A tym bardziej unikając przy tym otarcia się o innych ludzi, więc aby się o nikogo nie otrzeć, wokół nas wytworzył się okrąg nietykalności, gdzie nikt nie podchodził. Nawet okrutny chłopak za ladą, który sprzedawał życiodajny płyn w beznadziejnej cenie, odsunął się od nas jak najdalej.
Braciszek nadal szukał blondynek wzrokiem, ale one zniknęły już dawno gdzieś w tłumie. Niestety dla mnie, oczywiście, nie stracił on brawury i zaraz wydarł się:
– CZEŚĆ, ANNABETH! HEJ, KOLEJNY RZYMIANINIE Z RÓWNIE BOSKĄ PELERYNĄ! – Natychmiast zerknęłam w stronę, gdzie bezczelnie gapił się Jake i zachichotałam na widok córki Sowiary prawdopodobnie planującej, jak od nas zwiać.
Niedaleko od nas właśnie spokojnie przechodziła Annabeth dyskutując z jakimś gośćmi z tego Gorszego Obozu. Nie znałam ich, ale u jednego kojarzyłam jego silnie zarysowane barki i ramiona oraz twarzyczkę przytulanki, która przez wrzask Braciszka ułożyła się w kompletny szok. W pierwszej chwili chciałam prychnąć, że nie umiał przyjmować komplementów, kiedy zauważyłam, że… On nosił prześcieradło Jake’a niczym spódnice. Kurde. Ten drugi gostek też. Co oni, Szkoci jacyś?
– Oni się na nas gapią. To jest niefajne – zauważył inteligentnie mój brat.
– Brawo, Jake, odkryłeś Amerykę w puszkach. Znowu.
Całkowicie nieznany Rzymianin rzucił nam jeszcze jedno spojrzenie, a następnie powiedział coś, energicznie gestykulując. Annabeth pomachała przecząco głową i chciała się już wdać w dyskusję, ale ten drugi chłopak przypominający pandę położył jej dłoń na ramieniu oraz coś oznajmił. Teraz to blondynka zerknęła na nas, a ja i Braciszek zaczęliśmy jej jednocześnie machać z uśmiechami na mordach i robiliśmy to nieustannie, nawet gdy nieznajomy nagle obrócił się swoich towarzyszy plecami i zaczął iść w naszą stronę. Oto kolejna różnica między Rzymianami a Grekami; my szczerzymy się do nieznajomych jak wariaci, machamy im, a oni zachowywali się jakby byli panami świata.
Z trudem powstrzymałam przekleństwo. Po co zgodziliśmy się na tę wymianę między Obozową? Niby na początku wydawało się to całkiem fajne: spotkanie nowych ludzi (nawet jeśli nieco wrogo nastawionych), poznanie innego stylu walki, nowa kultura, takie tam brednie. Nie wierzę, że daliśmy się namówić Leonowi, który cały czas się nas dopytywał, czy nie mieliśmy zamiaru zorganizować wielkich krwiożerczych igrzysk, aby tu przyjechać. Podobno za mało ludzi z naszego Obozu chciało przybywać tutaj bez reszty Greków, więc zostaliśmy wypchnięci my i grupka innych głupków, którzy dali się w to wrobić i pomyśleli, że może warto uwierzyć Rzymianom, że nie zrobią z nas szaszłyków. Pomyliliśmy się i to grubo. Nie wiedziałam, co Jake nabroił, ale w tęczówkach tamtego mężczyzny widziałam zimną furię, więc chyba zginiemy nawet jako dzieci Zwycięstwa śmiercią bolesną.
Wiedziałam jednak, co zrobić, aby się uspokoić. Choć raczej: czego się napić.
– Poproszę kubek kawy – oznajmiłam, odwracając się plecami do tego Rzymianina z bijącym sercem.
Chłopak za ladą skinął sztywno głową, a ja wyjęłam z kieszenie dwie drahmy i podałam mu. Przyjął je i wlał mi do plastikowego kubeczka czarny parujący napój, a koniec mi go wręczył. Nawet nie zaproponował, że doda cukru! Pff, oto gościnność Rzymian!
Przyjęłam kubeczek, uważając, żeby nie poparzyć sobie rąk, bo komuś nie chciało się inwestować w normalne filiżanki, i zwróciłam się w stronę Rzymianina, który teraz stał twarzą w twarz z szeroko uśmiechniętym Jake’iem. Jęknęłam w duszy. Dzięki wspaniałej dyplomacji mojego brata na pewno będziemy uratowani! Już widziałam oczami wyobraźni jego inteligentne kontrargumenty: „A ty jesteś głupi! Pewnie w słownikach pod hasłem <Idiota> znajduje się twoje zdjęcie!”. Choć nie, przepraszam. Braciszek raczej nie wiedział, co to słownik.
Żyję w świecie z idiotami.
– Czy może nie widziałeś togi mojego kolegi? Zostawił ją na chwilę przed swoim Domkiem, bo pomagał wstać córce Bellony, a wtedy toga zniknęła. – Głos mężczyzny był głęboki i ociekający jadem, więc mój masochistyczny Braciszek wyszczerzył się jeszcze bardziej.
– Taka ciemna z paskiem i przypominająca pelerynę? – Wziął kawałek prześcieradła w dłoń, które miał zawiązane na karku. – O taka? – Pokazał kołderkę.
– Dokładnie. – Przeciwnik Jake’a wyciągnął rękę po togę z oczekującym wyrazem twarzy.
Jake, dalej roześmiany, puścił skrawek szmatki i odpowiedział spokojnie:
– Nigdy w życiu jej nie widziałem. Przykro mi.
Nie zważając na to, że kawa była gorąca, napiłam się sporego łyka na uspokojenie, aby samej nie zabić mojego braciszka za głupotę. Spodziewałam się poczuć mocny i aromatyczny smak, zamiast tego okazało się, że wlałam sobie do ust pomyje. Wyplułam je i rzuciłam kubkiem o ziemię z bojowym okrzykiem:
– CO TO ZA ŚWIŃSTWO?! – Obrzuciłam wszystkich wściekłym spojrzeniem, a moje receptory smaku płakały przez to obrzydlistwo.
Chłopak za ladą skrył się pod blatem, a Jake i Rzymianin spojrzeli na mnie naraz. Braciszek wyglądał jakby pękał ze śmiechu, a mężczyzna warknął:
– Twój brat – wow. Ciekawe po czym się domyślił: identycznym wyglądzie czy też darciu się na całe gardło? – ukradł togę mojego kolegi.
Właśnie próbowałam wdrapać się do chłopaka za ladą, aby go udusić gołymi rękami, ale te słowa mnie powstrzymały. Otrzepałam spodnie i zerknęłam na nich.
– Nie bierz tego do siebie, kotku. – Mężczyzna prychnął. – On jej nie ukradł, ale ją zdobył. Nawet kiedy rozpaczałam, że kawa jest tak cholernie droga, powiedział tylko, że znalazł to prześcieradło! – obrzuciłam obu przedstawicieli płci brzydkiej morderczym wzrokiem.
– To peleryna, nie prześcieradło!
– A oto – Wskazałam na siebie, nadal wzburzona tymi pomyjami – Ange Whinthous, która ma to w dupie. I ten kretyn znalazł to prześcieradło, a potem zaczął się wydurniać…
– A oto – teraz Jake pokazał swoją durną osobę – Jake Whinthous, który miał twoją kawę w dupie.
– Przez ten czas przeszły twoja wypowiedź jest zdecydowanie dwuznaczna – oznajmiłam. Ten dziwny Rzymianin z lekko skołowanym wyrazem twarzy zerknął na mnie i równocześnie pokiwaliśmy głowami, przyznając mi rację. Cóż, bo to była prawda- miałam rację.
– Wypowiedzi Batmana zawsze mają drugie dno. Na przykład „Chodźmy do kina” znaczy „Chodźmy rozwalić prawie-ninja”.
– A wiesz, co znaczy „Mam brata idiotę” w języku Batmana?
– Jasne. To oznacza, że siostra tego brata to idiotka.
Zabiliśmy się nawzajem spojrzeniami.
Mężczyzna chyba uznał, że nic nie wskóra, bo znowu zwrócił się do Jake’a, każąc mu oddać togę. Natomiast ja patrzyłam na nich i coraz bardziej zwracałam uwagę na to, ile ich różni. Mój brat był smukły i drobny, jego skóra wydawała się jasna jak śmietana, a włosy sterczały mu na wszystkie strony. Usta Jake’a drżały cały czas w drwiącym uśmieszku, co doprowadzało do białej gorączki Rzymianina. To nie za dobrze, bo ten facet górował nad Braciszkiem ponad głowę, a charakterystyczna kwadratowa szczęka i czupryna obcięta w stylu Piechoty Morskiej dodawała mu animuszu. Do tego wyglądał niczym jeden z siłaczy, których pokazują w telewizji. Wysoki z idealnymi bicepsami i tricepsami oraz dużymi dłońmi. Gdyby nie ta spódniczka, uznałabym, że przypomina prawdziwego osobnika z genami chłopa, a nie księżniczkę udającą płeć męską, jak często bywało w dzisiejszych czasach.
– Oddaj mi tę togę! – No cóż, rzeczywistym facetom przecież trudno panować nad nerwami… Niestety to widać. Dobrze, że mój brat to księżniczka bez cycków, a nie taki ktosiek.
– Nie!
– Oddawaj! – Kuźwa, dlaczego oni kłócą się jak jakieś córki Afrodyty o szminkę? Co to ma być? Gdzie ci mężczyźni?!
– Nie mogę!
– Niby dlaczego?!
– Bo jestem… BATMAN! – Mój brat machnął swoją ”peleryną” niczym Człowiek Nietoperz.
Przez chwilę i ja i Rzymianin milczeliśmy, a następnie on westchnął, a ja przejechałam dłonią po swojej uroczej twarzy. Świetnie, no po prostu cudownie. Batman. Psh, dobrze, że nie Super Woman. Choć lepsza Super Woman niż Kopciuszek lub Czerwony Kapturek. Ale, z drugiej strony, Jake od zawsze nawet na przyjęcia chętnie łaził w pelerynach, na karnawał tym bardziej. O kurna. On miał pelerynouzależnienie! To dlatego był takim małym psychicznym dzieckiem! Po prostu od zawsze czuł pustkę bez durnego kawałka szmatki!
– Dobra, dzieciak, oddaj mi to i zapomnimy o…
Jake jednak nie zwracał na niego uwagę, bo obecnie zajmował się uśmiechaniem do grupki rzymskich nimf. Wszystkie paradowały w długich pięknych sukienkach z liści, ale i tak dało się dojrzeć boskie figury tych wiecznych dziewcząt składające się z nóg aż do ziemi i nieco zaokrąglonych bioder. Włosy boginek sięgały im do pasa oraz tak samo jak ich skóra mieniły się barwą delikatnej zieleni, usta rozciągały się w powabne uśmiechy, a bose stopy, kiedy przechodziły obok nas, wręcz nie dotykały ziemi. Delikatnie mówiąc: raj dla mojego Braciszka. Można jednak powiedzieć, że nie tylko dla niego, gdyż parę osób, które zebrały się wokół nas, aby zobaczyć sprzeczkę o togo-pelerynę, teraz również przyglądało się nimfom z uwielbieniem, mimowolnie malującym się na ich twarzach, gdy ślicznotki podeszły do jakiegoś stoiska i poprosiły o lody kwiatowe. Z wysoko uniesionymi brwiami obserwowałam tą scenkę, zdziwiona, że nimfy mogą tu przychodzić, aż Rzymianin nie wycedził:
– Wasze fauny zmusiły nas do równouprawnienia. – Pokiwałam z uznaniem głową, a Braciszek nadal ślinił się do biednych, rozbieranych wzrokiem boginek. Zbliżyłam się bezszelestnie do niego i dałam mu w kuksańca w żebra.
– Halo, bogowie do Jake’a! Żyjesz tam?
Mój brat wreszcie odlepił swoje ślepia od wiecznych dziewcząt i spojrzał na nas nieprzytomnie:
– Co?
Mówiłam powoli, aby mieć pewność, że słowa te dotrą do jego małego móżdżku.
– Masz. Oddać. Mu. Pelerynę. – Jake natychmiast odzyskał przytomność i prychnął.
– Mowy nie ma! Chce mi ukraść pelerynę, bo myśli, że jest w niej moja zajefajność. – Skupił się na Rzymianinie. – Sorry, stary, takim trzeba się urodzić.
Poszukałam wśród osób podsłuchujących nas Annabeth, ale nie było jej tam. Pewnie nadal się gniewała za powiedzeniu paru właścicielkom fioletowych koszulek: „Cześć, jestem Ange, ta ładna, zabawna i mądra. A to jest Annabeth… ta druga”. Lub po raz kolejny miała super hiper ważną sprawę do pretorcośtam, bo przecież tamten chłopak-panda jej coś nagadał i uznała, że piętnastoletnie dzieci bogini Zwycięstwa dadzą sobie radę. Cholera. Coraz bardziej zachowywała się jak Rzymianka, a nie Greczynka.
– Jake, ja tutaj noszę spodnie, więc oddaj mu tą pelerynę albo utopię cię w tej ohydnej kawie! – zagroziłam, mrużąc oczy.
– Wypiłem tutejszy sok wiśniowy i zjadłem ciasteczka, większego bólu mi już po tym nie sprawisz! – odparował, naśladując moja mimikę.
– Mam na sobie prześcieradło, piję tutejsza kawę i sok wiśniowy oraz jem ciasteczka, i jak będę chciał naślę na was wszystkie te męki. – Mężczyzna zaczął wyliczać, natomiast ludzie zebrali się już w olbrzymie koło i obserwowali nas. – Oddajcie mi togę!
Zapadła cisza, a Braciszek przygryzł wargi rzucając niepewnie spojrzenie w stronę Rzymianina. Ha! Wreszcie ten głąb zaczął się wahać, czy serio nie powinien mu oddać tej szmatki. I dobrze, nie miałam ochoty robienia sobie kolejnych wrogów, choć… Nie chciałam przegrywać. Ale z drugiej strony to Jake nie wygrywa, nie ja! No i wszystko było różowo i piękne! Oł je, oł je! Hura ja!
– Dobrze. – Mój brat wreszcie zrezygnował. – Oddam Ci, ale pod jednym warunkiem. Dasz mi zrobić jedną ze sztuczek Batmana.
Mężczyzna wyglądał na zadowolonego z tego obrotu spraw, w przeciwieństwie do tłumku, który pragnął dłuższej rozrywki. Ja natomiast pstrykałam palcami, myśląc, że coś mi tu nie pasuje.
– To szybko.
Braciszek pokiwał głową, a następnie przyjął pozycję do walki i zaczął mówić:
– Oto najsłynniejsza sztuczka Batmana. W jednej chwili jestem… a w drugiej mnie nie ma! – Rzucił się do szaleńczego sprintu, przepychając się wśród ludzi i nimf, podczas gdy peleryna radośnie za nim powiewała.
Zabiję go.
* ~~*~~ *
Jake
To bardzo nie fair, że osoby takie boskie jak ja prawdopodobnie zginą śmiercią polegającą na (nie)dosłownym odpadaniu nóg.
Spotkanie tego antyfajnego Dryblasa, który chciał mi ukraść pelerynę, wbrew wszystkiemu nie było najgorsze. Trochę gorzej wypadło to, że po biegu, kiedy stałem spocony, zdyszany i pewnie czerwony na, jak to mówi Ange, mordzie, a moja peleryna miała ciapki, bo zaczepiłem nią raz… parę razy o ziemię, pojawiły się one. Annabeth Chase i Hazel Le-Nie-Pamiętam truchtały do mnie, a ja właśnie straciłem formę Batmana. Rozumiem, można bawić się w superbohatera, ale do pewnego momentu. Później bolały kończyny. I morda. Toteż poświęciłem się i pozwolę komu innemu na chwilę zasiąść w blasku chwały ekstra ciacha w pelerynie, bla bla bla.
Chyba jednak te dwie laski z Wielkiej Siódemki czy tam Ósemki (Nigdy nie umiałem spamiętać) na początku nie zauważyły mojego całkowicie nie-Batmanowego zmęczenia, bo gdy tylko znalazły się tuż przy mnie, Annabeth zaczęła gadać i gadać, i gadać, jakby płyta jej się zacięła. Paplała tak dopóki moja dzielność stanęła na wyczerpaniu:
– Umieeeeeraaaaam. – Padłem jak długi na ziemię, a sucha gleba drażniła moją super idealną skórę. Mimo to ukryłem w niej twarz.
Blondynka przestała wreszcie nawijać i przez chwilę znajdowałem się w błogiej ciszy. Minus drące dzioby ptaki; wrzeszczący Rzymianie; dzieci szepczące do siebie, że dziwak ze mnie (Chyba debeściak! Widać, że rzymskie bachory….); Ange tykająca mnie patykiem i ogłaszająca mój zgon; śpiewające nimfy…
Zaraz! CO?!
Uniosłem łeb i zobaczyłem stojącą nade mną siostrę, która znowu przywaliła mi z sadystyczną radością gałęzią w mordę. A potem ludzie się dziwili, że moją przecudną mordę zdobiły blizny jak tego faceta z… z tego filmu, no. Ten, tego… Ulica Wiązanek? Aleja Trupów? Koszmar z alei Trupów? Coś w ten deseń.
Och, nie udawajcie Rzymian! Wiecie, o co mi chodzi.
– Ange! – Przeturlałem się po glebie, aby ominąć kolejne uderzenie. – Co ty wyprawiasz? – Wstałem i zerknąłem na moją Bliźniaczkę, która chyba miała pragnienie wydrapać mi tęczówki i zostawić puste oczodoły, a następnie wlać do nich tej ohydnej kawy. – Chcesz mnie upodobnić do siebie, aby ludzie też na mój widok mówili: „Papierowe torby na głowę sprzedają dwie przecznice dalej”?
Patrzyłem jak Ange uniosła patyk i rzuciła nim we mnie niczym włócznią. Zrobiła to, rzecz jasna, perfekcyjnie (Ja też tak umiem!) i znowu musiałem zrobić unik, aby nie wbiła mi się w pierś. Wiedziałem jednak, że siostra sobie żartuje, ona nigdy nie chciałaby mnie skrzywdzi! Przecież my siebie uwielbialiśmy! No cóż, w dokładnym sprostowaniu, ona mnie uwielbiała, ja ją już nie tak bardzo. Mhm, to stwierdzenie było najbardziej prawdziwe.
– Nie kurna, chcę, aby na pytanie, gdzie znajduje się łeb największego debila na świecie, odpowiadali: „W słoiku Ange Whinthous”.
Widzicie? To miłość!
Co z resztą się oszukiwać, wiadomo, że byliśmy rodzeństwem, nawet wyglądaliśmy podobnie. Nie, nie chodziło mi oto, że wyglądała tak jak ja, bo mojej urodzie nie dorównuje nawet w minimalnym stopniu, ale ona też biegła i dało się to łatwo dostrzec. Przypominała pomidora, takiego czerwonego i z burzą włosów oraz zgniło jabłkowymi oczami. Ja tam posiadałem oczęta szmaragdowe i urocze, tak na marginesie.
– Dość. – Annabeth, jasnowłosa i bystra, stanęła między mną a moją siostrą przypominającą rozjuszoną, zaczerwienioną mysz. Nie no, zawsze wiedziałem, że w układaniu porównań geniusz ze mnie, ale teraz to sam przeszedłem swoje najgłębsze oczekiwania. Gryzoń. Hłe hłe. – Nikt nie będzie w nikogo rzucał udawanymi włóczniami – zarządziła córka Ateny, a ja wyszczerzyłem się do mojej siostry. Ofiara, dostała ochrzan!
– Trzeba było wymyślać te zasady zanim zostawiłaś mnie z tym debilem, który wkurzył jakiegoś Rzymianina. – Wskazała na mnie, a ja skrzywiłem się. – I teraz mam przekazać wiadomość, że po Bitwie Kohort zostaną z nas tylko mokre plamy!
Ange już od wieków nie była taka wściekła, nawet kawo-obrzydlistwo tak jej nie zezłościły. Stała wśród przechodzących ładnych dziewczyn z Rzymskiego Obozu, ale wyjątkowo się za nimi nie oglądałem, tylko gapiłem się na nią. Niebezpiecznie błyszczące spojrzenie, wargi wygięte w niemal nieludzki sposób, zazwyczaj blade policzki z wypiekami i głos – pełen lodowatej furii. Wszystko to wydawało się rzucać córce Ateny wyzwanie, czy jest gotowa odkręcić tą sprawę.
– Nie krzycz – powiedziała spokojnie Annabeth, a moja siostra warknęła:
– Ja mam nie krzyczeć?! A kto kurna swojej łaskawej dupy nie ruszył, aby nam pomóc, Panno Najwyższa?!
Annabeth uniosła dumnie podbródek, a Hazel ustała tuż przy niej, jakby się obawiała, że Ange naprawdę zaatakuje jej przyjaciółkę. Patrząc jednak na to, że moja siostra wyglądała tak jakby dopiero wstała z łóżka niewiarygodnie niewyspana i oblała się czerwoną farbą na mordzie, nie zdziwiło mnie to. Uznałem nawet, że jako idealny i boski brat, pojawię się przy Ange.
– Przybywam ci z pomocą jako najukochańszy, bo jedyny, brat, siostruś…!
No OK, tak dokładnie to starałem się ustać, bo gdy tylko wyszedłem zza córki Ateny, Ange próbowała się na mnie rzucić. Co ona nagle się zrobiła taka agresywna? Ja pragnąłem jej pomóc! Oto cholerna kobieca wdzięczność! Potem do tego laski dziwiły się, że chłopacy plotkowali, że były zwariowane. Oczywiście, zaprzeczałem… gdy miałem pewność, że moją odpowiedź usłyszy jakaś ślicznotka. Inaczej to nie posiadało nawet grama sensu.
– Miałam zamiar do was wtedy podejść, ale był problem właśnie właśnie z Kohortami i musiałam pójść razem z Frankiem do Reyny. – Blondynka na chwilę przerwała. – Percy, Leo, Piper i Jason przekonuje obecnie Greków, że warto tu przyjechać, więc musimy sobie radzić w dużo mniejszą liczbę osób. Nie mogłam wam wtedy pomóc, najważniejszy w obecnej chwili jest Nowy Rzym.
Rozejrzałem się po obydwu stronach, ciekawy, czy Ange rzeczywiście chciała zaatakować Annabeth. Córka Pallas Ateny prezentowała swoją osobą długie wysportowane nogi, szare oczy patrzące na wszystko z nieograniczoną wiedzą i szczupłe ramiona z bruzdami i bliznami po różnych walkach. Jeśli dodać do tego ciężkie buty i sztylet przypięty do paska, to nawet w krótkich spodenkach kojarzyła się z wojowniczką.
– To prawda – zgodziła się z nią Hazel – Mało osób chce teraz przyjeżdżać do naszego Obozu.
– Ciekawe czemu? – syknęła moja siostra.
Natomiast rzymska córka Plutona szczyciła się cerą jak spalony karmel oraz tęczówkami tak ciemnymi jak noc. Nie podobała mi się mimo wszystko; jej figura wydawała się nieco krępa, czuprynę pokrywały miliardy poskręcanych loczków, czyli całkowicie nie mój typ. Co innego Annabeth… Niech się dziewczyna cieszy, że Percy ją pierwszy ”dopadł”, bo inaczej jej serce pewnie należałoby do mnie!
– Rozumiemy, że możecie być źli, ale… – zaczęła mówić Hazel, jednak nie skończyła, bo Ange krzyknęła do córki Ateny:
– Zdrajczyni! Wolisz Rzymian od Greków, tak?! W Obozie chodziły takie plotki, ale ja głupia w to nie uwierzyłam! – W jednej chwili znalazłem się przy siostrze i zatkałem jej buzię, posyłając przy tym całusy przechodzącej obok nas parze Rzymian.
Nie byłem tym rozważnym, bardziej to ja miałem być tym przystojnym i boskim, lecz wiedziałem, kiedy Ange przestawała panować nad słowami i zaczynała gadać wszystko, co pierwsze jej przyszło na myśl. Właśnie byliście doskonałymi świadkami jej wybuchu. Choć… To prawda. Ludzie szeptali między sobą, że kiedy Annabeth i Percy już wyjadą do Nowego Rzymu, zapomną o swoich starych kompanach i naszyjnikach z koralikami na szyję za każdy przeżyty rok. Smutne, ale bardzo możliwe.
– Chyba już podziękujemy za rozmowę, moje panie. – Puściłem oczko do dziewcząt, przestałem zatykać Ange usta, bo ta zmora próbowała mnie ugryźć (Fuj! Jeszcze zaraziłaby mnie kobiecą wścieklizną!) i złapałem ją za dłoń.
Dziewczyna nawet nie kłóciła się ze mną swoim wyniosłym tonem, że nie musiałem jej prowadzić za rękę, bo ślepa to ona nie jest, ale ja będę jak ze mną skończy, jeśli zaraz jej nie puszczę.
Patrzyła tylko swoimi wielkimi oczami, które pierwszy raz w życiu wydawały się szmaragdowe, na zszokowaną Annabeth oskarżającym spojrzeniem.
Wolisz Rzymian od Greków?!
Zdrajczyni.
* * *
Bitwa Kohord okazała się jedną wielką porażką. Dla nas.
Zacznijmy od tego, że podczas gdy my paradowaliśmy w napierśnikach, tak samo niewygodnych jak zwykle, i korynckich hełmach, Rzymianie założyli jeszcze nagolenniki i inne dziwactwa, co wydawało mi się trochę chore. No dobra, nie trochę, ale masakrycznie. Kto normalny biegał w pełnej zbroi w środku lata? Jasne, niby trzeba było, ale ja i Agne nie dość, że prawie zawsze znajdowaliśmy się w wygranej drużynie, co skutkowało mniejszej ilości stłuczeń i ran (Dzieci Nike! Coś świta?), to do tego naprawdę umieliśmy walczyć i bronić się. Po prawdzie, nie aż tak jak Rzymianie, których każdy ruch był bombastycznie wypracowany. Nie posiadaliśmy również możliwości działania w oddziałach bojowych, co mi szczerze mówiąc nie przeszkadzało.
– Umrzyj! – ryknął elokwentnie jakiś obcy Rzymianin, przerywając mi moje rozmyślania. Kretyn, mi nie wolno przerywać! A szczególnie monologów, pfff, serio kretyn.
– Sam umrzyj!
Jak myślałem, zanim ten osiłek mi przerwał, oddziały bojowe nie były za dobrym pomysłem. Jeszcze jakaś córeczka Wenus z właśnie takiego oddziału bojowego pokonałaby mnie, kiedy osłaniałbym kolegę z takiej niedorzecznej grupy i wtedy dopiero miałbym z jakiego powodu palić się ze wstydu. Rozumiecie? Jakieś śliczniutkie dzieciątko Gołębicy próbowałoby wygrać ze mną! Hmm… ale gdybym zagapił się na jej nogi…
– Aghrrrr! – Cholera, nie dość, że wysoki poziom wysławiania się, to jeszcze udają piratów! Jeju, dlaczego ja tu nigdy wcześniej nie trafiłem?! To miejsce idealne dla mnie! Szczególnie, że mogłem im pokazać, gdzie raki zimują!
Schyliłem się, gdy ten potężny Rzymianin próbował mi uciąć głowę złotym mieczem.
To zupełnie niefajne! Dlaczego oni mieli złote miecze, a nie my?! Przecież byliśmy ze starszej mitologii! Lepiej wyglądaliśmy, walczyliśmy, w ogóle oni przy nas to jakieś plebsy. Tyle że ze złotą bronią. Oto sprawiedliwość losu.
Teraz to ja zaatakowałem gościa, który chciał mnie pozbawić mojej ślicznej buźki i uderzyłem swoim sztyletem prosto w jego odkryte ramię. Koleś syknął, a ja z całych sił kopnąłem go w piszczel. Kiedy ten z odruchu zachwiał się do przodu, aby złapać się za bolące miejsce, uderzyłem z całych sił w ten jego durny pióropusz, tak że na koniec końców mój wróg leżał na ziemi.
Buahahaha!
Idiotyczni Rzymianie: 0
Cudowny Jake: 3
Uskoczyłem w lewo, gdy kolejny Idiota z Tego Drugiego Obozu chciał odciąć moje przedramię. Kiedy zorientowałam się, że chybił, znowu ruszył w moją stronę niczym rozwścieczony Minotaur, a ja poczekałem do odpowiedniej chwili, gdy schylił się w pół, aby uderzyć mnie swoim hełmem w napierśnik. Pewnie myślał, że siła uderzenia powali mnie na ziemię.
W ostatniej chwili, nim we mnie walnął, podskoczyłem do góry, żałując, że jednak zdecydowałem się zdjąć pelerynę, bo na sto efekt takiego skoku z nią byłby piorunujący. Mimo wszystko udało mi się jednak wylądować na plecach Rzymianina, toteż odbiłem się od nich z całej siły, i dałem radę nawet wylądować na glebie tak, aby upaść na kolejnego wroga. Ha! Jake królem bitew!
– Idioto, jestem w twojej drużynie!
– A. Przepraszam.
No tak, jako że Greków w tym Obozie znajdowało się za mało, aby stworzyć Niepokonaną Grecką Paczkę Przyjaciół, musiałem być również z trzecią i czwartą Kohortą w Niepokonanej Greckiej Paczce Przyjaciół. Choć wtedy lepszą nazwą wydawało się: „Niepokonana Grecka Paczka Przyjaciół i Rzymianie”. Głosowałbym też za epitetem „durni” przy Rzymianie, jednak podejrzewałem, że ci Idioci będą strzelać fochy. Do tego podobno mieliśmy odróżnić naszych „przyjaciół” dzięki kolorowym wstęgą przy ich metalowych czapkach. Podobno tak Grekom będzie łatwiej, jak to powiedzieli. Ha! Idioci nie pomyśleli, że my zapomnimy, jaki kolor jest od której drużyny!
Pomogłem wstać (podobno) mojemu ”przyjacielowi” i rozejrzałem się po niedużej łące, omijając przy tym kolejne ostrza, gdzie, niestety, nie znajdował się żaden budynek do obrony lub zdobycia. Pretorka podobno uznała, że walka jak na bitwie, czyli na płaskiej powierzchni, mając jedynie przy sobie broń, pozwoli nam się lepiej dogadać, gdyż będziemy stawać w swojej obronie. Chociaż, z tego co słyszałem, równie dobrze mogła to wykombinować córka Ateny, droga Annabeth. Mhm…
– Jake, może byś kurna pomógł mojemu przeciwnikowi, bo nie wyrabia? – Usłyszałem śmiech Ange, wysoki i perlisty, więc szybko zerknąłem za siebie i zobaczyłem moją siostrę.
Jak zawsze podczas walki uśmiechała się, i to szeroko. Wydawała się zachwycona tym, że może spróbować nabić kogoś na swój sztylet, zresztą ja miałem podobnie. Jednak ona nie walczyła z byle kim, ale z Panem od Togi Przyjaciela. Oboje poruszali się niezwykle szybko i sprawnie, wręcz z zabójcza precyzją, czekając tylko niczym przyczajone jadowite węże na błąd drugiej osoby. Wtedy rzucą się na nią i BUM! wygrają.
– Ja nie wyrabiam, dziecko?
Chciałem podbiec tam, ale zaatakował mnie kolejny Rzymianin. Ich tutaj było za dużo, nieważne, gdzie się ruszyłem, cały czas ktoś pragnął mnie zabić! Kuźwa, wiedziałem, że zazdrościli mi urody, no ale bez przesady!
– DOŚĆ! – Wrzask wydawał się rozlegać zewsząd, lecz moje spojrzenie i tak powędrowało na skraj polany, gdzie stały piękne nimfy.
Widząc je, w mojej głowie po raz setny pojawiło się pytanie: czemu moje znajome nie mają takich sylwetek i twarzyczek jak one? No, okay- niektóre mają, ale one nie chichoczą na mój widok i nie szepczą między sobą, ilekroć przechodzę obok, tak jak te nimfy! Tylko ta zielona i niebieska skóra… Fuu. Mimo to, nie umiałem oderwać od nich wzroku. Tymczasem Driady uśmiechnęły się w naszą stronę czarująco, a jedna z nich powiedziała:
– Jako że byliście tacy łaskawi, aby nas wreszcie w pełni przyjąć do swojego Domu – rozległy się ciche pomruki – Razem z moimi siostrami, boginkami, zorganizowałyśmy dla was poczęstunek. Znajduje się na Forum Romanu i…
Nie dosłyszałem, bo wszyscy rzucili się do przodu, aby pierwsi dobiec do tego placu. Chyba nawet Rzymianie kojarzyli, że nimfy robiły pyszne dania. Od Rzymskich Leśnych Panienek jeszcze nie miałem okazji niczego skosztować, jednak jeżeli ich dania były choć w połowie tak smaczne, jak one piękne, to…
Spojrzałem na moją siostrę, która podeszła do nas ze znajomym Rzymianinem od Togi i przyjąłem postawę jak Kung Fu Panda. Nigdy nie wiadomo, co Rzymianin może od ciebie chcieć.
Pan „Oddaj Togę Przyjaciela” spojrzał się na mnie, potem na Siostrzyczkę i z uznaniem pokiwał głową.
– Nie jesteś aż taka beznadziejna.
– Chyba beznadziejny- poprawiłem go usłużnie, machnąwszy ręką. Kolejny mi schlebiał.
– Mówiłem do niej, nie do ciebie- odburknął Rzymianin. A ja uznałem, że nazywanie go Idiotą ma coraz więcej podstaw.
Jednak koleś postanowił nie dostrzec, że wznoszę oczy ku niebu. Zamiast tego wyciągnął rękę w stronę Ange. Moja siostra zmarszczyła brwi, widząc jego przed ramię, lustrując je takim spojrzeniem, jakby chciała powiedzieć: „O fu. To coś żyje i się rusza!”. I musze przyznać, że gdyby to zrobiła, byłabym z niej pierwszy raz w życiu dumny. Tak, byłbym. Bo Ange oczywiście postanowiła unieść głowę i wskazać palcem na rękę Rzymianina.
– Co to?- spytała. Facet z prześcieradłem spiorunował ją wzrokiem.
– Chcę ci uścisnąć rękę, na znak…
– Nie, nie o to mi chodzi- przerwała mu zblazowana.- Chodzi mi o ten tatuaż, te kreseczki, co to?- zapytała. I ja wtedy się zainteresowałem, podchodząc bliżej i przyglądając się ręce Rzymianina. Faktycznie, ten koleś miał tatuaż! Woow, jaki z niego niegrzeczny chłopiec!
– Tatuaż legionowy- wytłumaczył, następnie wskazując na pionowe kreski na swoim ciele.-Oznacza to, że jestem tu od trzech lat i moją matką jest Wiktoria.
Jeżeli cokolwiek mnie dziś przytkało, to właśnie to zdanie. Już nawet bardziej kumaty byłem podczas zapoznawania się z podłogą w tym Obozie, po sprinterskim biegu! Prawdopodobnie wyglądałem tak, jak Ange (i nie chodzi mi o nasze bliźniacze pokrewieństwo). Ona wytrzeszczyła oczy, jej brwi powędrowały wysoko w górę. Usta jej się z wrażenia chyba same otworzyły, ale dzielnie walczyła, co jakiś czas je zamykając, a potem znowu je uchylała. Miałem wrażenie, że już inteligentniej wyglądała, kiedy na jej czternaste urodziny wyskoczyłem z tortu!
A ja, jako głowa naszej rodziny, zrobiłem to, co do mnie w tym momencie należało:
– Braciszkuuuu!
I zanim Ange zdążyła ponownie otworzyć gębę, a Rzymianin się odsunąć, wisiałem jak koala na jego szyi.
O mamusiu, jak cudownie, kolejny brat! Kolejny frajer, który będzie musiał mi kupować prezenty na urodziny i wysyłać kartki świąteczne! Jednak Rzymianin (przydałoby się dowiedzieć, jak się nazywa), nie wyglądał na tak zadowolonego, co ja. Opuściła ramiona i nawet nie próbując mnie od siebie odczepić, jęknął w stronę Ange:
– On żartuje, prawda? Błagam, powiedz, że żartuje.
Nie widziałem, co zrobiła moje Siostrunia, ale postanowiłem odpowiedzieć za nią. Wiecie,
– Nie żartuję! I pocieszę cię nawet: masz jeszcze więcej greckiego rodzeństwa! Wyobrażasz sobie? Więcej MNIE!
Reakcja tłumu była zdecydowanie najlepsza. Wyobrażacie sobie dziesiątki warg, które układały się w wesołe, wredne i niedowierzające uśmieszki? I piękne, ironiczne zdania: „Johnaaataaan maaa braciiiszkaaaa, jaaak uroooczooo!”.
Uśmiechnąłem się na to szeroko. Wreszcie miałem idealnego pomagiera, Robina! Może i był Rzymianinem i właśnie chyba zaczął płakać ze szczęścia, że jest moim bratem, ale będzie idealnym podwładnym. Wyszkolę go, zobaczycie! Choć coś mi podpowiadało, że będziemy musieli spędzić bardzo dużo czasu ze sobą, aby osiągnąć taką syntezę, jaka była między mną a Ange. Czyli będziemy przesiadywać ze sobą całe dni! Nowy braciszek na pewno się ucieszy!
* * * *
Całuski,
carmel i IzzyR
Choć obie prace wywołały u mnie ataki szaleńczego śmiechu, od którego stanęły mi łzy w oczach… I czytało się je tak cudownie lekko oraz przyjemnie… Nawet jeśli pokochałam Ange i Jake’a (carmel – napisz z nimi jeszcze kiedyś jakąś jednoczęściówkę, błagam!!!)
To oddaję głos na IzzyR 😉
Bitwa dziewczyny vs chłopaki zwaliła mnie z nóg. Bardzo podobała mi się też relacja Chrisa z Clarisse Cieszę się, że opisałaś właśnie ich. No i jeszcze mały Chuck… owww ^.^
Ogółem cud, miód i orzeszki!
PS. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, kochana!
Sto lat sto lat! Spełnienia marzeń, zdrowia i super przyjaciół!
Mój głos, leci tam gdzie leci, głównie z powodu formy opowiadania. Opowiadanie IzzyR jest super, poprawne, pełne przykładnych opisów itp itd. jest ono takie… no jak sprawozdanie, jak typowe streszczenie jakiegoś wydarzenia. Carmel praca jest według mnie ‚aktualna’, a rozumiem przez to tyle, że Ange i Jake opowiadają to co się dzieje na żywo, zaraz po zdarzeniu, jakby nadal tam stali i to były ich myśli. Ma ona w sobie więcej życia, więcej tępa.
Głosuję na carmel.
Jakoś wolę opowiadania z nowymi bohaterami, wariacji o bohaterach RR naczytałam się bardzo dużo. No i jednak jestem może niedojrzała i nie doceniam wzorcowo napisanej pracy, wolę tą, przy której będę się chichrać w poduszkę.
Jestem w kropce. nie mam pojęcia komu przyznać swój głos!
Więc na razie tego nie zrobię, wybaczcie ;p
IzzyR! Spełnienia każdego maleńkiego i wielkiego marzenia, cudownych przyjaciół i samych 6 i 5 w szkole! No, ale żeby tej szkoły też nie było dużo, mało prac domowych Uśmiechaj się często i dużo się śmiej! Stooo lat! 😀
Życzę Tobie stu lat Izzyr, ale muszę przyznać że opowiadanie Carmel bardziej przypadło mi do gustu – jako chłopak poczułem się dogłębnie urażony… No dobra przesadzam, no ale nie powinno się tak facetów jako frajerów przedstawiać xd. A opowiadanie Carmel było zabawniejsze moim zdaniem i lepiej mi się czytało.
Dziewczyny rządzą!
Obydwa opko świetne, ale głosuje Izz. Sto lat !:-D
Twoje opowiadanie doprowadzilo do tego, że przez całą drogę autobusem do Gdańska szczerzylam się jak glupia 😉
Ogólnie temat świetny i wykonanie takie same 😀
No i mam wielki problem, ponieważ oba opowiadania były świetne, dobrze napisane, humor był idealnie w nie wpleciony. Oba pomysły są bardzo oryginalne, oba opowiadania trzymają poziom, więc podjęcie decyzji jest bardzo trudne, jednak glosuję na…..
.
.
.
.
.
.
.
.
IzzyR :3
Dlaczego? Mimo iż opowiadanie Carmel było śmieszniejsze, Twoja praca wydaje mi się bardziej ‚dopełniona’. Zakończenie jest bardzo dobre, a u Carmel czułam lekki niedosyt, wydawało mi się nie skończone.
Jestem czepialska i wiem, że nie każdy lubuje się w Solangelo, jednak Twoje opowiadanie, IzzyR… Liczyłam na chociaż malutką wzmiankę na koniec, po tym jak dziewczyny przytuliły się do chłopaków, coś o Nico albo Willu… Mój Braciszek był taki pominięty. No cóż. Muszę to przeboleć. Ale opowiadanie jest świetne, gratuluję pomysłu c:
Pozdrawiam,
Rena, córka Hadesa ~
PS. Spóźnione, ale przesyłam najlepsze życzenia z okazji urodzin c:
Oddaję głos na IzzyR.
W poprzednim komentarzu (usunął się ;_;) to uzasadniłam długo, a teraz powiem krótko – bardziej mi sie spodobało i tyle.
Spóźnione najlepszego IzzyR:)
A ja głosuję na Carmel 😡 I na prawdę, nie dlatego, że z nią gadam, nie dlatego, że ją lubię , ani nie dlatego, że pisze z nią opka.
Po prostu IzzyR, twoja praca ma w sobie kilka rzeczy, których nie lubię… na przykład używanie bohaterów RR, tylko i wyłącznie ich, oraz robienie z nich typowych herosów. Chodzi mi o… no to opowiadanie nie zaskoczyło niczym, poza pomysłem na taką mini wojnę. Poza tym nie lubię prac-streszczeń. Gdzie wszystko opiera się na opisach tego co było kiedyś, czasem jest wtrącony dialog. No i ja osobiście jestem fanką dialogów, a tego u Carmel było więcej. i choć praca IzzyR jest wspaniałą, przykładową dla innych i wzorową pracą „jak pisać opowiadania”, to jednak wolę pracę Carmel, bo czytało mi się ją lepiej i przyjemniej.
A tobie IzzyR poza tym, życze dużo weny, wspaniałych przyjaciół i samych cudownych chwil w życiu żeby ci się wszystko zawsze udawało, mało porażek i wielu bliskich, którzy cię będą wspierać!
Ciężki wybór, naprawdę ;_; ale mimo wszystko… przepraszam, ale oddaję głos na carmel. Praca Izzy jest bardzo fajna, ciekawie się ją czytało, ale jednak… dla mnie miała w sobie za mało „tego czegoś”, była zbyt poukładana, a postacie były dość… typowe, takie herosowe i tak dalej. A ja preferuję szaleństwo i nowe, zwariowane postacie, takie jak były u carmel 😀 Ale obydwie prace są serio genialne, przy obydwóch się uśmiałam; jedynie opko carmel mi się łatwiej czytało 😉