Kolejna część z dedykacją do Beth.
Miłego czytania!
Alis
[ Witajcie słuchacze! Tutaj Cassandra, córka Ateny i zaczynamy kolejny rozdział 10 Niebezpieczna przejażdżka płonącym pojazdem!]
Spoglądałam znudzona na chłopców, którzy targowali się przy straganach o zardzewiały sprzęt. Nie wiem po co on im był, ale nie wtrącałam się po tym jak na wrzeszczałam na nich przy świadkach jacy to są dziecinni. Prawie rozegrałaby się tu bójka między mną, a synem Aresa, do której na szczęście nie doszło. W porę zdałam sobie sprawę, że dwójka nastolatków z mieczami to nie najlepszy pomysł.
Alis stała nieopodal oglądając ciuchy i rozmawiając o czymś ze sprzedawcą. Ta dziewczyna ma kruche nerwy, ale umie racjonalnie myśleć. Nasze ciuchy nie wyglądały zbyt pięknie; o chłopakach nie wspominając oni, by do końca życia nosili to samo; podarte, zakrwawione ciuchy, kłócąc się o złom. Przydałoby się przebrać w coś nowego i czystego, ale znając życie herosa zbytnio się tą czystością nie nacieszymy.
Westchnęłam zażenowana. Miałam już dość ich krzyków; w szczególności Connora, który jak na syna boga wojny przystało, zachowywał się dość agresywnie. Ruszyłam w ich stronę z zaciekłą miną. Odepchnęłam jednego, drugiego i trzeciego; co było nie lada wyzwaniem i stanęłam przed sprzedawcą spoglądając na czarne pudełeczko w jego dłoni. Nie minęła chwila, a owe pudełeczko trafiło do chłopaków, którzy szczęśliwi skakali i mówili jaka to jestem „genialna”; Connor tylko prychnął i powiedział, że gdybym się nie wtrącała też udałoby mu się je kupić. Tak jasne. Po półgodzinie ich krzyków i prób myślał, że coś by to dało.
W końcu wsiedliśmy w autobus i ruszyliśmy na końcowy, by tam przesiąść się w busa, który zwiezie nas do Zaragozy. W tym czasie próbowałam skupić się i wyjaśnić czemu moje wyliczenia się nie powiodły. Możliwe, że w Hiszpanii nigdy klucza nie było i czas ruszyć do Paryża; kolejnej stolicy. Tylko, że mój umysł nie chciał tego pojąć, próbując znaleźć ukryty w tym sens. Postanowiłam później dociec o co chodziło z bogiem złego losu i do czego służyły te głupie gry w byki. Słyszałam od Jamesa, że to miało związek z nim i Connorem, i to dzięki jego pomocy wyszliśmy z areny żywi.
Spojrzałam na Maksa, który drzemał przy oknie. Wyglądał tak słodko jakby w ogóle się nie zmienił. Ta sama kasztanowa czupryna, to samo spojrzenie zielonych oczu, słodki uśmiech. I kto by pomyślał, że kiedyś był małym chuliganem strzelającym z procy w matematyczkę.
– Cass. – usłyszałam obok i zorientowałam się, że cały czas gapię się na syna Apolla.
Zdekoncentrowana spojrzałam na Alis, która siedziała obok ze złowrogim uśmiechem.
– Co? – warknęłam zawstydzona.
– Wiesz… jestem twoją przyjaciółką i możesz mi się zwierzyć.
– Z czego? – wiedziałam do czego zmierza.
– Wiesz o co mi chodzi. Nie wykręcaj się.
Prychnęłam i spojrzałam przez ramie przyjaciółki na piękny krajobraz. Jechaliśmy drogą, a wokół nas ciągnął się las z wiązów, figowców, topoli i cierni. Wyglądał całkiem inaczej niż nasz w obozie. Właśnie obóz. Byłam ciekawa co teraz porabia moje rodzeństwo; siedzą w książkach i próbują zinterpretować przepowiednie czy zabrali się wreszcie za porządki? Jeżeli wrócę i zobaczę, że nic się nie zmieniło to będę musiała podjąć radykalne środki, które na pewno im się nie spodobają.
Spojrzałam na grubą książkę leżącą mi na kolanach. Już niejednokrotnie zachwycała mnie swoją wiedzą. Byłam ciekawa skąd ta cegła wzięła się u Jamesa. Jego dom był niesamowity; wyglądał jak nasza zbrojownia, tylko bardziej obszerna i estetyczna. Zrobiło mi się nieco żal tego, że zniszczyliśmy to piękne miejsce, które z chęcią bym przetrząsnęła.
Autobus w końcu zatrzymał się na miejscu. Po pięciu godzinach jazdy wszyscy byliśmy zmęczeni i obolali, więc ruszyliśmy w stronę centrum nieco się rozerwać.
– Cass, jak myślisz czy te klucze w ogóle istnieją? – zapytał mnie Max.
– W sumie… sama nie wiem.
– Może się na tym nie znasz? – wtrącił syn Aresa.
– O doprawdy? Myślisz, że tu jest jakaś mapa, która pokazuje idealnie nasz cel? To proszę bardzo! Sam to czytaj i spróbuj znaleźć wskazówkę, w którym miejscu mamy szukać! – warknęłam.
Connor tylko coś mruknął i zaczął przyglądać się urządzeniu, które dla nich wytargowałam.
– Może to ma związek z przepowiednią? – odezwała się po chwili Alis.
Spojrzałam na nią zaskoczona tym stwierdzeniem. Tak bardzo wciągnęła nas wyprawa, że zapomnieliśmy o jedynej podpowiedzi zawartej w przepowiedni.
– Pięcioro niech ruszy ku kamiennej bramie,
inaczej w płomieniach świat pozostanie.
Herosi kluczy szukają daremnie,
a drogę im wskaże światło dzienne…– zarecytował James.
Zdziwiłam się, że po tak długim czasie nadal pamięta słowa. Przynajmniej jak ktoś zapomni James dopomoże. W końcu Rachel powiedziała mu to prosto w twarz; takich rzeczy się nie zapomina.
– Drogę nam wskaże światło dzienne. – powtórzył. – Co to może oznaczać?
– Gdyby przepowiednia była łatwa w interpretacji żaden heros, by nie stracił życia; no chyba, że z głupoty. – westchnęłam, ale w duchu próbowałam znaleźć rozwiązanie na drugą część przepowiedni.
Herosi kluczy szukają daremnie. – jak nic było to skierowane do nas. Książka zawiodła i pewnie zawiedzie jeszcze nie raz.
A drogę im wskaże światło dzienne. – Światło dzienne ma nam wskazać drogę. Tylko to jest jakby niemożliwe. Na początku myślałam, że chodzi o dzień, więc nie przejmowałam się tym, że coś pójdzie nie tak, lecz teraz, gdy się lepiej zastanowić oznacza przenośnie.
– Halo, próba mikrofonu. – odezwał się Connor do sprzętu.
Zerknęłam na niego wkurzona. Ja tu myślałam, a on jednym słowem sprawił, że nie mogłam się skupić! On jednak nic nie zauważył i nacisnął przycisk. Zdumiona usłyszałam jego słowa wydobywające się z czarnego pudełka oznaczonego nazwą firmy Olympus.
A, więc dla tego tak ich podniecił. – westchnęłam zażenowana ich dziecinnością.
-Po co wam dyktafon? – zapytałam.
– Pomyśl mądralo. Fajnie byłoby jak wrócimy opowiedzieć naszą przygodę potomstwu i obozowi. A ten sprzęt idealnie nadaje się do takich rzeczy. Zazwyczaj swoje misje wszyscy piszą na kartkach lub pamiętnikach, a tu proszę! Nie męczysz się, nie bazgrolisz krzywo i treść jest zrozumiała.
Einstein się znalazł.
– Dobra, ale teraz schowaj to i daj mi się skupić.
Syn Aresa niechętnie schował dyktafon do kieszeni, a ja w końcu mogłam wrócić do rozmyślań.
***
Wszyscy zaszliśmy do pobliskiej łazienki się przebrać w nowe ciuchy, które Alis kupiła na bazarze. Każdy z nas dostał pamiątkowe T-shirty z zabytkami Madrytu. A bardziej konkretnie zabytkiem, w którym spędziliśmy walkę z bykami.
– Czyś ty oszalała?! – warknął Max wpatrując się w budowle.
– Tylko takie mieli. – wzruszyła ramionami. – Lepsze to niż nic.
– Alis, ma rację. W Paryżu będzie lepszy wybór, więc kupicie sobie co chcecie.
– Hola, hola. Wiem co wy knujecie. Robicie to specjalnie, aby zaciągnąć nas na zakupy! – warknął Connor.
– Gdzie tam… – odpowiedziała mu słodko Alis. – No może…
Nie mogłam uwierzyć, że przez następne piętnaście minut wszyscy kłócili się o koszulki. Jeśli tak miała wyglądać nasza współpraca to wróg nie będzie musiał się wysilać, aby nas zabić. W końcu, gdy się wszyscy uspokoili doszliśmy do porozumienia. W efekcie tylko ja i Alis nałożyliśmy nowe ciuchy, a chłopacy… (jak już wspomniałam) zostali w obdartych i zakrwawionych rzeczach.
– Dobra. Wiecie może gdzie jest pobliskie lotnisko? – zapytałam zmieniając temat.
– Co?! Nigdy! – rzucili naraz James i Connor.
No tak. Zapomniałam o tych dwóch.
– To co wolicie? – westchnęłam.
– Ziemie. – powiedział James.
– To nie odpowiedź.
– Może przyłączymy się do jakiejś wycieczki? – zaproponowała Alis.
– Nie wiem czy to dobry pomysł. Już się ściemnia i nie chcemy mieć później żadnych problemów. – wyjaśnił syn Apolla.
– Może weźmiemy skądś brykę? – odezwał się Connor.
– Max już mówił. Nie chcemy żadnych kłopotów!
– Uspokój się ja tylko podaje propozycje.
Jak zawsze wszystko jest na mojej głowie. – pomyślałam.
– Dobra, chodźcie.
Szliśmy przez miasto, a ja próbowałam wykombinować jak dostać się szybko do Paryża. Samolot odpadał; to było już pewne. Na pewno już nigdy nie będziemy czekać na „dobrych ludzi”, którzy zatrzymają się i zaoferują pomoc (chyba wiecie czemu). Może…
– O rany! – krzyknął nagle Max.
– Co się stało? – odparliśmy chórem.
– Nie wierzę! Po prostu nie wierze!
– Max, co jest? – zapytałam zdezorientowana nagłym wybuchem przyjaciela.
– To…
– No co! Wyduś to z siebie! – wrzasnęła Alis.
– Spójrzcie tam! – wskazał pobliską kafejkę gdzie siedziała dwójka młodych ludzi.
Przyjrzałam się parze. Mężczyzna na oko dwudziestoletni o jasnych włosach rozmawiał z czarnowłosą hiszpanką trzymając ją za rękę. Nie wiedziałam co tak wstrząsnęło Maksem. Czyżby okazywanie sobie uczuć?
– O co ci chodzi? – zapytała Alis. – Dwójka zakochanych trzyma się za ręce. To aż tak straszne?
– Tak! Nie widzisz tego?!
– Nie.
– To… mój ojciec! – westchnął zrozpaczony.
Wszyscy stanęliśmy jak wryci. I o to cała afera? Zdawali się mówić.
Syn Apolla ruszył pod kafejkę zdruzgotany. Krzyknęliśmy za nim, aby wracał. Nie chcemy przecież kolejnego wkurzonego boga. Max jednak parł uparcie na przód, a my biegliśmy, by go zatrzymać. Wiadomo, że bogowie czasem schodzą z Olimpu, by poderwać kilka ładnych dziewczyn i powiększyć rodzinkę. Niby czemu Max ma tyle braci i sióstr? Jeszcze tego brakuje, żeby wrzasnął w twarz kobiecie, że jej ukochany ma piętnaścioro dzieci z innymi i jest bogiem!
– Max, wracaj! – krzyknęłam w jego stronę, ale syn Apolla nie reagował.
Przecisnęliśmy się przez tłumy ludzi i szybko jak to możliwe biegliśmy w stronę kafejki. Niestety Max dotarł pierwszy. Widziałam zdziwienie na twarzy boga, a potem złość. Apollo przeprosił hiszpankę i ruszył z Maksem w naszą stronę.
– Co wy tu robicie? Przerwaliście mi randkę! – warknął.
– Randkę?! Zostawiasz wszystkie kobiety, gdy dowiadujesz się, że zaszły w ciążę! Nie dość, że łamiesz im serce to potem cała dzieciarnia ląduje u nas w obozie! – krzyknął bogu w twarz Max.
Apollo poczerwieniał. Nie wiem czy ze złości czy wstydu. Trudno rozpoznać co siedzi w głowie nieśmiertelnym. Dowiedziałam się tego na wycieczce po Olimpie. Akurat w chwili, gdy podziwiałam piękne kolumnady zrobione przez moją siostrę Annabeth, Hera zamachnęła się na męża (Zeusa) wazonem, który rozbił mu się na głowie. Krzyczała po starogrecku o kolejnej zdradzie, a jej twarz pozostała wykrzywiona w złości; choć może w rozpaczy? Zeus jak na boga przystało zaprzeczył jej słowom i dumnie wymaszerował z pola widzenia.
– To moja sprawa co robię! – próbował się usprawiedliwić bóg. – Czego chcecie, że zawracacie moją boską osobę?
Max nagle stanął wyprostowany i uśmiechnął się mówiąc:
– Możemy pożyczyć samochód? Inaczej ta piękna pani dowie się o piętnastu młodych herosach i paru dawnych kochankach.
– Jak śmiesz mnie szantażować?! – warknął bóg. – Mój własny syn!
– Nie musiałbym gdybyś zgodził się z własnej woli, ale wiem, że tego nie zrobisz.
Chciałam uderzyć syna Apolla i wybić mu takie głupoty z głowy. Kto, by pomyślał, że Max będzie szantażować swojego boskiego rodzica, aby dał mu kluczyki od płonącego pojazdu!
Apollo (na nasze nieszczęście) westchnął i nagle w jego dłoni pojawiły się kluczyki.
– Masz rację nie dałbym ci ich po tym co stało się dwa lata temu. Ale nich ci będzie. – westchnął. – Nie chcę mieć ani szramy. – dodał rzucając Maksowi kluczyki po czym wrócił do pięknej hiszpanki.
– Chodźcie. Załatwiłem nam transport.
Nie wierzyłam własnym oczom. Czemu Apollo to zrobił?! Chcę nas zabić?! Słyszałam co stało się dwa lata temu, gdy Max pierwszy raz siadł za kółkiem ferrari. Nie chciałabym żeby to spotkało i nas!
– Max, nie! – krzyknęłam. – Ty nie umiesz prowadzić!
– Spokojnie Cass, to było dawno temu. Już wiem jak to się robi.
Pierwszy raz od kilku miesięcy Max kłamał mi w żywe oczy! Przecież widziałam wyraz niepewności, który pojawił mu się w oczach.
– Max, nie jestem głupia!
– Ale to nasza jedyna szansa żeby dostać się do Paryża!
– Wolę dostać się tam żywa w całości, a nie w kawałkach!
– Przepraszam, że się wtrącę, ale o co chodzi? – przerwała mi Alis.
Wkurzona spojrzałam na Maksa, który błądził wzrokiem po otoczeniu. Świetnie! Jeszcze zostawia wszystko na mojej głowie!
– Niech sam wam powie! – ruszyłam do niego i wyrwałam mu kluczki z rąk. – A tym to ja się zajmę. – warknęłam i odeszłam od zdezorientowanych przyjaciół.
***
Samochód, który tak bardzo pragnął Max stał na pobliskim parkingu. Był to czerwony mercedes, który parzył samym widokiem. Podeszłam do niego i siadłam na miejscu kierowcy ku rozpaczy Maksa.
– Cass, Oszalałaś?! Ty nie umiesz prowadzić!
-Poradzę sobie.
Max jednak nie był przekonany, bo wepchał się na mnie spychając na miejsce pasażera. Byłam zła, wściekła, ale nic nie mówiłam. Poczekaliśmy, aż reszta upcha się z tyłu i ruszyliśmy. Max zmienił bieg, po naciskał jakieś guziczki, ustawił GPS’a i słoneczny mercedes zmienił się w słoneczne ferrari, które wzbiło się w górę. Widziałam jak oddalamy się coraz bardziej od ziemi, a niebo zaczęło robić się coraz ciemniejsze. James i Connor wstrzymali oddech i spoglądali przerażeni przed siebie na błękitnozieloną kule, Alis zbladła i wyglądała jakby miała zamiar zemdleć.
Całym moim ciałem przeszedł dreszcz, gdy samochód zaczął przekrzywiać się pod dziwnym kątem. Gula stanęła mi w gardle orientując się, że znaleźliśmy się w kosmosie.
– Max! – krzyknęłam. – Wracaj!
Syn Apolla (zdenerwowany) znów coś po naciskał i pojazd wystrzelił w tył. Czułam jak żołądek podchodzi mi do gardła. Nie sądziłam, że będzie gorzej niż za pierwszym razem! Zaciekawiona zerknęłam na wskaźnik prędkości. O mało i ja nie zemdlałam uświadamiając sobie, że lecimy ponad dwieście tysięcy kilometrów na godzinę!
– Zginiemy! – wrzasnął James. – To wcale nie jest super!
– Max! Zrób coś! – dodał cały zielony na twarzy Connor.
– Robię! – warknął i wcisnął czerwony przycisk.
Samochód stanął i zaczął się kręcić w miejscu. Przerażeni spojrzeliśmy na małą niebieską planetę przed nami.
– Max! – wrzasnęliśmy wszyscy razem.
Syn Apolla przetarł pot z czoła i przerażony zaczął przyglądać się przyciskom.
W tym czasie ja wpatrywałam się w olbrzymią czerwoną planetę i dwa małe księżyce.
Super wywiózł nas na Marsa. – pomyślałam wkurzona.
– Wspaniale… – powiedziała Alis. – Próbujemy ocalić świat przed Chaosem wjeżdżając na jego teren.
– Alis, ma rację! – zgodził się z nią chyba drugi raz w tym miesiącu James.
– Max, rusz się! – wrzasnęłam zdając sobie sprawę z powagi sytuacji.
– Nie mogę! Nie wiem co mam nacisnąć, aby nas nie wystrzeliło dalej! – odparł zrozpaczony.
Chciałam mu przywalić i wykrzyczeć żeby się opanował. Niestety nie zrobiłam tego, bo nie chciałam żeby wywiózł nas aż na Jowisza! Za to spojrzałam na przyciski naciskając niebieski i zielony oraz pokrętłem ustawiłam szerokość oraz długość geograficzną Paryża, ( pomyślałam, że zdam się na łut szczęścia) po czym zmieniłam bieg i nacisnęłam wielki przycisk. Miałam nadzieję, że to pomoże i nie zalecimy dalej. Na szczęście samochód wystrzelił w stronę Ziemi. Niecałą sekundę później wlecieliśmy w atmosferę, lecąc na wysokości samolotu obniżając wolno lot.
– Cass! Jesteś genialna! – rzucili pasażerowie.
Westchnęłam z ulgą przecierając pot z czoła.
Mało brakowało. – pomyślałam.
– Otwórz okno! – krzyknął nagle Connor.
– Co? – zapytał Max. – Po co?
– Bo zaraz puszcze pawia!
– Wytrzymaj! Ojciec mnie zabije!
– I dobrze! To kara za to, że nie słuchasz co się do ciebie mówi! – wrzasnęłam.
Max zakręcił kierownicą korygując kurs i zaczął szperać w schowku wykrzywiając się pod nienaturalnym kątem.
– Masz ten worek! – krzyknął podając Connorowi papierowe pudełko.
Odepchnęłam go od siebie, bo zaczął mi się kłaść na nogach i warknęłam:
– Patrz na drogę!
– Spokojnie! Wszystko jest pod kontrolą! – rzucił do pozostałych.
Kolejny powód dlaczego Maks nie powinien prowadzić jest taki, że po chwili zobaczyliśmy stado kaczek, które zaczęły lecieć w naszą stronę. Max jednak jakby nie widział zagrożenia parł wprost na nie. Otrząsł się dopiero, gdy zwierzęta zaczęły obijać się o szybę zasłaniając widok.
– Co ty robisz! – nie wytrzymałam. – Ślepy jesteś?! Skręć! – wrzasnęłam łapiąc za kierownicę. Samochód skręcił omijając resztę stada.
– Zostaw! – warknął Max korygując kurs. W efekcie zaczęliśmy chybotać się na różne strony.
– Zeusie, ratuj! – wrzasnął Connor puszczając pawia do torebki.
Jakby na zawołanie z nieba wystrzeliła błyskawica sprawiając, że samochód sam zaczął obniżać lot, by wylądować bezpiecznie na ziemi. Wszyscy wysiedliśmy z pojazdu: Connor rzucił się na ziemię i zaczął wołać: „ ziemia ukochana!”, James chybocząc się na boki runął jak długi, a Alis potknęła się o niego i upadła obok przeklinając. Ja oparłam się o pień drzewa spoglądając ze złością na Maksa, który postanowił zemdleć. I taka by była nasza krótka przygoda ze słonecznym pojazdem, który sam poderwał się w niebo i zniknął.
Zła spojrzałam na ciemniejące niebo. Widząc w jakim stanie psychicznym są wszyscy postanowiłam rozbić obozowisko. James i Connor poszli zbierać chrust, a ja z Alis rozstawiliśmy namioty, które wyciągnęliśmy z plecaka. (Pewnie dziwicie się jak się tam zmieściły? Można powiedzieć, że sama nie wiem. To jeden z wynalazków dzieciaków Hefajstosa i Hakate.) Po skończonej robocie rozpaliliśmy ognisko i siedliśmy wokół niego. ( Max nadal się nie ocknął, więc nieprzytomny leżał obok, oparty o przewalony konar.)
– To co teraz? – zapytał James.
– Nie wiem. Nie wiem nawet gdzie wylądowaliśmy. Na razie odpocznijmy, a resztą będziemy martwić się jutro. – odparłam wstając.
– Dokąd idziesz? – zapytała Alis.
– Pomyśleć na spokojnie.
Wzięłam latarkę i odeszłam od ogniska zagłębiając się w ciemny las. Już dawno uspokoiłam się rozkładając namioty, ale teraz stres powrócił. Martwiłam się co teraz będzie. Chaos na pewno dowiedział się gdzie jesteśmy. Przecież naruszyliśmy granicę. Tego nie można od tak zbagatelizować. Na pewno będzie nas teraz obserwował. Musimy być czujni i gotować się na najgorsze.
Usiadłam na powalonym konarze wpatrując się w czerń nocy. Nagle usłyszałam szelest. Rzuciłam snop światła skąd dochodził dźwięk i przerażona kucnęłam unikając ataku. Spojrzałam w górę i się uśmiechnęłam. Na gałęzi obok przykucnęła piękna sowa. To na pewno był znak od mamy. Wiedziałam co chciała mi przekazać. Że nie jesteśmy sami…
Kiedy wróciłam do obozowiska spostrzegłam Connora i Maksa, którzy o czymś rozmawiali. Byłam nadal wkurzona na syna Apolla, więc postanowiłam go ignorować. Podeszłam do ognia i zwróciłam się do Connora:
– Gdzie James i Alis?
– W namiocie. – odparł Max.
Udałam, że tego nie usłyszałam. Syn Apolla posmutniał. Jeśli myśli, że mnie udobrucha to się myli. Już nigdy więcej nie wsiądę z nim do samochodu! Niech wie, że to było głupie z jego strony i niedojrzałe.
– No słucham.
Connor spojrzał na mnie w grymasie i pokręcił głową.
– Kobiet nie zrozumiesz.
Syn Apolla kiwnął głową. Prychnęłam tylko i ruszyłam do jednego z namiotów, skąd dochodziły dźwięki.
– Ała! – usłyszałam.
Tak byłam pewna tego, że Alis i James są w środku. Otworzyłam namiot i zaglądnęłam do środka. Obydwoje leżeli na brzuchach trzymając między sobą dyktafon, który zaczął wydawać dziwne trzaski.
– Co tu się dzieje Alis? Co ty robisz z Jamesem?! – zapytałam wchodząc.
– Cicho nagrywamy. – rzucił James dostając porządnego kopniaka w brzuch.
– Bardzo mądra wypowiedź James. Nagrywamy naszą przygodę Cass. Gdzie chłopacy?
– Pilnują ognia. Mogę posłuchać?
I tak zaczęły się nasze opowieści, które (jeśli mamy czas) nagrywamy.
Koniec przekazu
Napisałam taki długi koment. i telefon mi się zrestartował Spróbuję jeszcze raz.
Dziękuję za dedykcję. Z każdą częścią coraz bardziej mnie intrygujesz, sprawiasz, że chcę więcej. Napiszę o dwóch momentach, które najbardziej mi się podobały. Pierwszy, kiedy Connor powiedział, że Alis kupiła takie koszulki, żeby dziewczyny mogły zaciągnąć ich na zakupy w Paryżu A drugi to rozmowa Maxa z Apollem. Muszę przyznać, że chłopak jest bardzo pomysłowy. Nie ma to jak zaszantażować ojca: ‚Pożycz mi samochód albo powiem jej o innyvh kochankach i pietnastorgu dzieciach’ (jeśli zrobiłam w tym zdaniu jakiś błąd to sorry, ale nie wiem, jak odmienić ‚dzieci’).
Znalazłam też trochę błędów:
na wrzeszczałam – nawrzeszczałam
ciągnął się las z wiązów… – ciągnął się las złożony z wiązów… albo ciągnął się las wiązów…
Samochód, który tak bardzo pragnął – samochód, którego tak bardzo pragnął
otrząsł się – otrząsnął się
rzuciłam snop światła skąd dochodził dźwięk – rzuciłam snop światła w stronę dźwięku
Brakowało też przecinków niektórych miejscach albo zamiast „ę” było „e”, ale to już takie błędy mało znaczące.
Nie zrozumiałam tego zdania:
„W końcu wsiedliśmy w autobus i ruszyliśmy na końcowy, by tam…”. Zapewne brakuje jakiegoś słowa.
Czekam na kolejną część
– Beth
Wow, super. Piszesz coraz lepiej, jestem pod wrażeniem. Ja tam żadnych większych ALE nie mam (no, były literówki i czasem gramatyka siadła) więc nie będę się niczego przyczepiać, bo mogłabym tylko drobiazgów
Czekam niecierpliwie co będzie dalej! 😀
Och, no i co ja mam więcej pisać? Popracuj nad literówkami i będzie super! Czekam na CD 😀
Nie wiesz, jak się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam kolejną część tego opowiadania. Dziewczyno, robisz wielkie postępy! Naprawdę, aż zaczęłam się podobno szczerzyć jak idiotka.
Szantaż Apolla? Idealny 😀 Co prawda myślę, że Apollo podszedłby do tego trochę bardziej na luzie, ale rozumiem – przerwana randka to niespełniony on! 😉