Dedykowane Hestii, ze spóźnionymi życzeniami urodzinowymi.
Rozdział XIII
ANNABETH
ANNABETH WYZNAWAŁA TEORIĘ, ŻE W ZWIĄZKU NIE MOŻNA NIKOGO RZUCIĆ. Wierzyła, że mając dwadzieścia siedem lat, ludzie byli na tyle dojrzali, by po prostu się rozstać. Wierzyła, że to rozstanie musiało już być nieuniknione, że nie wyjeżdżało zza zakrętu jak pijany kierowca, a nadchodziło stopniowo i konsekwentnie, o czym miały świadczyć uprzednie kłótnie i zanik relacji pomiędzy partnerami.
Tak, Annabeth w to wierzyła. Chciała.
Ale czasem, w końcu stwierdziła, patrząc na twarz młodego doktora biologii, czasem po prostu trzeba było kogoś rzucić.
Nawet jeśli przez przypadek.
– Jak to lecisz do San Francisco?!
Dłoń, w której trzymała garść podkoszulków, zatrzymała się w powietrzu i Annabeth na chwilę przestała się pakować. Obróciła się powoli, wzięła głęboki oddech i spojrzała na swojego chłopaka.
Andrew był od niej o trzy lata starszy. Wysoki. zielonooki brunet, z twarzą, która wywabiłaby go z każdych tarapatów (gdyby tylko w jakiekolwiek kiedykolwiek wpadał).
Wiedziała, co myśleli jej wszyscy przyjaciele, kiedy tylko ich ze sobą poznawała, ale nie mogli się bardziej mylić.
Andrew w niczym nie przypominał Percy’ego. Był skromny, elegancki, ułożony, zawsze uprzejmy i życzliwy. Percy nigdy nie utrzymałby języka za zębami, a Andrew potrafił gadką szmatką obrócić tor rozmowy o sto osiemdziesiąt stopni na swoją korzyść. Był inteligenty, mądry i potrafiła dyskutować z nim całymi godzinami, a on zawsze dotrzymywał jej tempa, nawet jeśli to ona była ekspertem w danej dziedzinie.
Nigdy nie powiedziała mu o bogach.
– Mam tam… pewne obowiązki. Związane z Obozem – dodała szybko, patrząc na jego oczekującą minę. Jak się jednak okazało, być może nie powinna była tego mówić.
Wytrzeszczył oczy i zaśmiał się.
– Związane z obozem? Z twoim obozem letnim, na który uczęszczałaś, gdy miałaś dwanaście lat?
Zacisnęła usta.
– Siedemnaście.
– Co?
– Nic.
Andrew westchnął.
– Wiesz, że mam dzisiaj bankiet w pracy? – Spojrzał na nią z oczekiwaniem.
– Tak…
Jej odpowiedź brzmiała zbyt niepewnie jak na jego gust. Naciskał.
– I wiesz, że obiecałaś ze mną pójść, bym mógł cię przedstawić mojemu szefowi i ludziom z pracy.
– Tak…
– I że miałaś być moim wsparciem moralnym…
Zaczynała się męczyć.
– Tak, Andrew, pamiętam to wszystko, ale…
– I że mają tam być moi rodzice, którzy przyjechali do Nowego Jorku, tylko po to żeby cię poznać?
Próbował wpędzić ją w poczucie winy.
Odwróciła się do niego plecami i powróciła do pakowania torby. Włożyła do jej środka trzymane w dłoni koszulki i podeszła do komody. W momencie, w którym otwierała szufladę, usłyszała z tyłu trzask.
– Annabeth!
Nie odwróciła się.
– Nie przyjeżdżają tu tylko dla mnie.
Nie musiała się odwracać, by poznać reakcję Andrew.
– Och, dajże spokój! – żachnął się. – Nie fatygowaliby się z drugiego końca z Ameryki tylko po to, by poznać mojego szefa! Nie fatygowaliby się, gdyby to nie było ważne! Wiesz o tym.
Wiedziała. Czuła na plecach jego przeszywający wzrok i wiedziała. I to było w tym najgorsze.
Mówił o tym od miesiąca. Od kiedy ze sobą zamieszkali, ich związek wskoczył na całkowicie nowy poziom, a Annabeth nie była pewna, czy tego właśnie chce. A kiedy pojawił się ten durny bankiet i możliwość poznania jego rodziców, oponowała.
Nieskutecznie.
I być może, gdyby zapomniała, jakie to dla niego ważne, byłoby lepiej. Być może, gdyby po prostu nie pamiętała, to w jakiś sposób byłaby usprawiedliwiona. Bo po prostu zapomniała.
Tyle, że nie zapomniała.
– Wiem – mruknęła i w końcu spojrzała na bruneta.
– I wciąż musisz lecieć? Po co? Twój stary obóz nie jest w stanie sobie sam poradzić? Poprosić kogoś innego o załatwienie sprawy?
Zrobiła krok w jego stronę.
– Tu nie chodzi o zwykłe załatwienie sprawy. Ja… To muszę być ja.
– Dlaczego ty? – zapytał spokojnie.
Zmieszała się.
– Muszę kogoś znaleźć.
– Kogo?
Wahała się przed odpowiedzią.
– Nie znasz go.
Uniósł brwi.
– A więc to on?
Otworzyła usta, jakby chciała zapobiec temu, co wydarzy się zaraz, ale było już za późno. Andrew był zbyt mądry, zbyt inteligenty, zbyt ważne dla niego było to, by znać jej przeszłość, by znał nie tego jednego faktu i by teraz nie dopasował go do reszty układanki.
– O mój Boże. – Opadł na łóżku i zaśmiał się gorzko sam do siebie.
Annabeth nie było do śmiechu.
– Chodzi o niego, prawda? O tego twojego chłopaka, który zaginął dziesięć lat temu, Perry’ego czy jak mu tam było…
– Percy – poprawiła go cicho.
– Odnalazł się, tak?
Otworzyła usta, ale w końcu tylko pokręciła głową i usiadła obok Andrew na łóżku.
– Prawdopodobnie był widziany w San Francisco – skłamała. – Nie wiadomo, jak teraz wygląda, więc nie mamy pewności, ale polecę tam dzisiaj, to…
– Czekaj, czekaj…
Andrew złapał ją za nadgarstek.
– Olewasz mnie i moich rodziców i rzucasz wszystko, bo istnieje szansa, że być może ktoś widział, kogoś, kto być może jest kimś, kogo kiedyś tam znałaś?
Wyrwała dłoń z jego uścisku i wstała gwałtownie.
– To nie jest kto, kogo kiedyś znałam – zareagowała ostro, podnosząc się z łóżka. – To był mój…
Chciała powiedzieć „chłopak”, ale zatrzymała się tuż przed słowem, uświadamiając sobie, jak głupio to brzmi.
Andrew powiedział to jednak za nią.
– Chłopak. Twój licealny chłopak.
– To nie tylko mój chłopak!- zaprotestowała szybko. – To mój…
– To twój co? – przerwał jej, unosząc brew.
To mój przyjaciel, chciała powiedzieć. Towarzysz. Kamrat. Partner. Powiernik. Ktoś, komu zaufałaby ze swoim życiem. Określenie „chłopak” było tu już wręcz obraźliwe.
Ale nie wiedziała, jak ma to wytłumaczyć komuś z zewnątrz. Jak wytłumaczyć, że tak, ma zamiar rzucić wszystko i polecieć na drugi koniec kraju, i tak, to wszystko jest całkowicie sensowne i tak, że to jest tego warte.
Percy był tego warty. I nie miało to nic wspólnego z rolą „chłopaka”. Jasne, byli parą, umawiali się, ale Annabeth nie musiała być zakochana w półbogu, żeby go kochać.
– Muszę pojechać. Nie chciałam cię zostawiać tak na tym bankiecie. Jestem pewna, że twoi rodzice są wspaniali, żałuję, że ich nie poznam, ale… Tak musi być.
Nie patrząc Andrew w oczy, podniosła torbę z ziemi, zaciskając na niej uchwyt, podświadomie obawiając się, że być może mężczyzna będzie chciał ją jej zabrać.
Ale oczywiście, nie zamierzał tego zrobić. Andrew był wieloma rzeczami, ale na pewno nigdzie nie dochodził siłą i przemocą. Nie musiał.
Wyminęła go w drzwiach i wyszła z pokoju. Szybko przemknęła do przedpokoju, chwytając po drodze portfel i komórkę oraz sweter z wieszaka (w samolocie mogło być zimno), i starając się ignorować gulę w gardle.
Sięgnęła dłonią w stronę klamki i zacisnęła palce na uchwycie. Dźwięk powolnych kroków dobiegający ją zza pleców powstrzymał ją jednak od wyjścia z mieszkania.
Zaraz po tym poczuła dłonie na swojej talii.
– Annabeth.
Delikatnie, ale jednocześnie stanowczo obrócił ją w swoją stronę. Unikała jego spojrzenia, nie chcąc znaleźć powodu, dla którego mogłaby się zawahać, ale i na to miał swój sposób. Zdjął jedną dłoń z jej talii i przeniósł ją na twarzy, podnosząc jej podbródek do góry, tak by musiała spojrzeć mu w twarz.
– Annabeth – powtórzył, tym razem bardziej nagląco.
– Co?
– Annabeth, ty po prostu… Nie możesz, Annabeth. Jeśli to zrobisz, to obiecuję ci, ja…
Wyszarpnęła się z jego uścisku.
– Nic, co zrobisz lub powiesz, nie zmieni mojej decyzji, Andrew.
– Naprawdę? Nic?
Położył nacisk na ostatnie słowo i jego brew powędrowała do góry, a wargi zacisnęły się.
Annabeth musiałaby być durna, żeby nie wiedzieć, o co mu chodzi. Musiałaby by być durna i niepomna. I gdyby chodziło o kogoś innego, gdyby w grę nie wchodził Percy, to może wtedy…
Ale to był Percy i to było dziesięć lat.
Annabeth wyznawała teorię, że w związku nie da się nikogo rzucić.
Ale czasem, w końcu stwierdziła, patrząc na twarz młodego doktora biologii, czasem po prostu było trzeba…
Więc odwróciła się i wyszła.
I szczerze, nie tego się spodziewała.
Mosqua Ali
Ali, bez obrazy, ale ja Ciebie naprawdę uduszę. Taka. Przerwa? Serio? Wręcz już uważałam, że porzuciłaś II.
Ciekawi mnie, czy Andrew dalej będzie się pojawiał w opku czy jest postacią tylko od – jeśli mnie pamięć nie myli, muszę sobie przypomnieć II – jednego rozdziału. Co do Annabeth, to zachwycił mnie moment, gdy uznała, że Percy to jej powiernik itp., a nazwanie go chłopakiem jest wręcz obraźliwe. Boski.
Natomiast czekam na Percy’ego i przepowiednie!
Wow. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zobaczę tu te opko jeszcze 😉 Musiałam sobie przypominać poprzednie części, ale to była tylko czysta przyjemność.
Długo czekałam, ale się doczekałam
Szczególnie podobało mi się zakończenie, takie naturalne i realne, bez fanfarów, bez wielkiego szoku. Super ;D
Dłuuuuugo mnie nie było i to tak długo, że aż wstyd liczyć ile, a pierwszego dnia taka niespodzianka <3 Bardzo ci dziękuję :3 Wyszło genialnie :3
Caaały dzień siedziałam i czytałam opowiadania, mój pan od polskiego mnie zabije xD
Cudo. Cudo, cudo, cudo! Jak ja niemiłosiernie tęskniłam za tym opkiem. Również myślałam, że je porzuciłaś, a tu nagle… aż brak mi słów. Rozdział jest genialny, nic tylko czekać na więcej i ciąg dalszy
Jakiś czas temu zaciągnęłam na rr moja koleżankę i wiesz co jej powiedziałam? „Jeśli chcesz zacząć od czegoś co ma ciekawą fabułę i wciąga to mam propozycję: Alfa i Omega”
I co? Dalej było Inferno Interny, ale autorka zniknęła na długi czas. Niestety tak dawno nie pisałaś, że nie pamiętam fabuły, którą zapamiętałam jako naprawdę ciekawą. Głupio się przyznać.
Wiem, że każdy ma swoje sprawy i może być zajęty, wiec już nic nie mówię.
Miło, że wróciłaś. Styl nadal lekki w czytaniu, nadal w moim guście.
Skończę Wierną i biorę się za poprzednie cześć Inferno.
Pozdrawiam.