Taki dzień, trzeba już dobrze zacząć, prawda? Więc idealną pobudką, będzie ludzka kanapka, składająca się z Es i Amy, prawda? Nie uważacie, że to pobudka wymarzona? Bo ja… że nie! I nie byłam zachwycona, kiedy z krainy snu wyrwał mnie wrzask Amy, a następnie jej łokieć na moich plecach!
– AAAA!
– O Chryste…- wydusiłam z siebie, kiedy poczułam ten ciężar na sobie. Prawdopodobnie nikt mnie nie zrozumiał, ani nie usłyszał, bo był to cichy jęk duszonego skazańca.
– Vi, mordeczko, kochanie!- świergotała córka Hermesa, kiedy już rzuciła się na mnie z impetem.- Pora wstaawaać!
To samo mogłam powiedzieć jej: wstać trzeba i to ze mnie!
Esmeralda z nie mniejszą delikatnością wylądowała w poprzek Amy, wciskając mnie jeszcze mocniej w materac.
– Właśnie! Wstawaj, bo już późno! Trzeba się naszykować!
Jęknęłam, kiedy Amy wbiła mi drugi łokieć idealnie w łopatkę, podczas próby zrzucenia z siebie Es. Obróciłam głowę na bok i rozchyliłam powieki. Obie dziewczyny, już ubrane, patrzyły się na mnie z szerokimi uśmiechami i pełnymi napięcia spojrzeniami.
– Nie chcę…!- jęknęłam, choć wiedziałam, że chcę. To ja się tam wepchałam i to ja chciałam już tam być. Ale trzeba wstać… To niszczyło pozostałe chęci.
– Nie marudź- zaakomendowała Esmeralda. Dziewczyna zdążyła już sturlać się z Amy i wgramolić się na moje łóżko. Usiadła w nogach, opierając się o matowe pręty tylnej części łóżka.- Amy, może jakieś słowa zachęty, tak jak mnie motywowałaś cały ranek? To o morderczych rosiczkach plującymi igłami z trucizną było dobre.
Amy nie zdążyła odpowiedzieć, bo nie wiadomo kiedy ani skąd, pojawił się Nicolas, nadbiegając z szeroko rozłożonymi ramionami.
– Ooo, czyżby poranna kanapka z ludzi?- zawołał, widząc Amy rozwaloną na mnie.
– Nie…!- krzyknęłam równocześnie z blondynką, naprężając się, w momencie, kiedy chłopak rzucił się na swoją siostrę, tym samym zajmując poprzednie miejsce Es i wyciskając z moich płuc resztki powietrza.
– Ratuuunkuuuu- jęknęłam, niedosłyszana przez innych i kompletnie zignorowana.
Nicolas zaczął się przekrzykiwać z Amy. Teoretycznie, mogłabym tu się udusić, a ni byliby zbyt zajęci rodzinną kłótnią. Oni razem ważyli ponad sto kilo! Na moich plecach! Gniotąc mi płuca! Czy to nie jest już próba zabójstwa?!
Pięknie, nawet Turniej się nie zaczął, a mnie już chcą wykończyć!
I tak oto zaczął się dzień, w którym miałam pokazać całemu obozowi, jaką wspaniałą wojowniczką jestem.
***
Na śniadaniu było głośno. Wszyscy przekrzykiwali się i zażarcie dyskutowali o tym, kto wygra i jak wyglądać będą pierwsze trzy plansze na Turnieju. Nemezis, Posejdon i Demeter. Poziomy z udziałem domen tych bóstw czekały uczestników. Z tego, co zdążył poinformować mnie Nicolas, mogłam się spodziewać wszystkiego- wyścigu, testu inteligencji i bystrości, wytrwałości, psychiatrycznych testów na uczucia i emocje, elektrycznych krzeseł, ofiar, krwawych ofiar, ludzkich ofiar, Victoriowskich ofiar (bo wiktoriańskie to już epoki były)…Nie no, trochę przesadzam. Ale spodziewać się mogłam… no dosłownie wszystkiego.
– Czy oni mogą łaskawie zamknąć jadaczki?- warknęłam znad frytek, bo hałas wokół mnie przytłaczał, a moja głowa niemal pękała.
Miałam bardzo zły humor, wszystko mnie irytowało. Jak podeszłą do mnie jakaś dziewczyna z aparatem na zębach, to według Amy wyglądałam, jakbym chciała ją zabić. Możliwe, przecież wspominałam, że wszystko mnie drażniło.
– Nie, to nawet dobrze, że jest głośno- stwierdził spokojnie John.
– Niby dlaczego? Ja się skoncentrować muszę!
Esmeralda wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, wiec rzuciłam jej lodowe spojrzenie, celując w nią widelcem.
– Nad czym, nad jedzeniem frytek?- mruknął z politowaniem okularnik.
– Dlatego, że milczą, jak ktoś umrze- wyjaśniła Amy sięgając przez całą długość stołu, do talerza Johnny’ego. Przy okazji zdążyła rozlać dzbanek z herbatą i wrzucić połowę moich frytek do jogurtu Es.
– Oh…
– Ale nie martw się, Vi, jeżeli się postarasz, na kolacji już będzie cisza!- rzuciła wesoła, przekładając garść pomidorków koktajlowych z talerza Johna na swój.- No, jeżeli wylądujesz tylko w szpitalu, to będzie ciszej niż teraz, ale ja bym na grobową ciszę nie liczyła.
Jedno trzeba jej było przyznać- grę słów z czarnym humorem opanowała.
Amy wcisnęła w siebie śniadanie z szybkością karabinu maszynowego i poleciła Nicolasowi zabranie jej czegoś na wynos. Po czym wstała od stołu, wdrapała się na ławkę i najgłośniej jak się dało, zawołała:
– AMY I JOHNNY OD HERMESA PRZYJMUJĄ DO DZIEWIĄTEJ ZAKŁADY!
Johnny nawet nie próbował jej uciszyć, tylko ukrył twarz w dłoni i jęknął zrezygnowany opuszczając widelec. Kilka sekund potem, do naszego stoliku ustawiła się kilometrowa kolejka, a Amy wyciągnęła z kieszeni szarych dresów notes i kazała bratu zapisywać wszystko. Ona sama przyjmowała pieniądze od herosów.
Rada na przyszłość: nigdy nie spisujcie zakładów u tej dwójki. Wyglądało to mnie więcej tak:
– Wpisz, że Sabina postawiła pięć drachm na zespół Timmy’ego.
– Ale ona dała osiem.
– Nikt nie będzie pamiętał potem, Timmy nie ma szans więc… Charles dał cztery na siebie.
– Tak nie można, jest uczestnikiem.
– Nie mów mu tego. O! Dziesięć na Nicolasa od Avny.
– Ale Nicolas to sędzia.
– No i? Jesteśmy dziesięć do przodu, zapisuj. Blondas dał osiem na Jenny.
– Kto? Jaki blondas?!
– Nie wiem, ważne, że dał! Teraz Peter… dał dziesięć.
– Na kogo?
– Nie wiem, nie lubię go: i tak by nic nie wygrał u mnie.
Nicolas patrzył się na nich z uznaniem, aż do momentu, kiedy rodzeństwu przerwał ich starszy brat, Chase.
Chase był szczupłym chłopakiem muskularnej budowy z brązowym afro drobnych loczków. Uwielbiałam jego włosy, wyglądały jak peruki klaunów, tyle, że jego nie zostały zrobione z niebieskiego włosia… On miał te włosy sto- procent-naturalne, no i ciemno brązowe. Syn Hermesa był ciemnej karnacji, podobno pochodził z Jamajki.
Nicolas próbował mi wmówić, że jest z jakieś Afrykańskiej wioski i radził, żebym na powitanie odtańczyła taniec deszczu. Z perspektywy czasu, mogę jedynie powiedzieć tyle, że moja znajomość i Chase’a rozpoczęła się bardzo… tanecznie. Powinien się chłopak cieszyć, że nie śpiewająco. Lepiej już tańczę niż śpiewam. Na szczęście Chase okazał się bardzo wyrozumiały i nie żywił do mnie urazy jakoś bardzo długo. Powiem więcej- przez pierwsze dwa dni co mnie widział, to powtarzał niektóre kroki z mojego układu ‘tańca deszczu’! A nawet obiecał, że kiedyś mnie zawiezie do Afryki.
Amy go poparła, proponując, żeby mnie tam zostawił.
Chłopak teraz rozpoczął dyskusję z siostrą o tym, że to i tak się wyda i nie wolno kantować w zakładach. Ale z tego co usłyszałam jednym uchem, dyskusja skończyła się na dziesięcioprocentowym zysku dla Chase’a. Mądry facet, nie gubi się. Widać na Jamajce uczą też podstaw biznesu, nie tylko tańca deszczu.
Półbogowie, którzy obstawili już drużyny, lub konkretnych faworytów, wracali na swoje miejsca. I zanim zdążyłam dokończyć swoje frytki, rozsypane przez Amy po cały stole (z czego większość z nich skończyła w jogurcie Es), Chejron podniósł się ze swojego miejsca.
– Herosi!
Wszyscy zamilkli. Kilka osób pośpiesznie prze truchtało przez jadalnie, aby znaleźć się na swoich miejscach. Z zainteresowaniem spojrzałam na człowieka z tyłkiem konia i wygrzebałam z jogurtu Esmeraldy jedną z frytek. Wsadziłam ją sobie do buzi i uznałam, że pora uświadomić Esmeral, żeby na przyszłość jadła jogurty malinowe. Nabiał o smaku mango i prażone kartofle smakowały razem obrzydliwie. No i poza tym nienawidziłam mango!
– Mam zaszczyt ogłosić, że Turniej się rozpoczyna!
Wiwaty, wrzaski, piski krzyki. Kilka osób poderwało się z miejsc, ale wtedy do akcji włączył się mój ulubieniec:
– Bachory siadać na tyłkach, bo odwołam całą durną gierkę!
Nie, nie chodziło mi o kretyna i rasistę w jednym. Milos jak na razie się dziś ze mną jeszcze nie przywitał… Najwyraźniej jakiś kryzys wiary i miłości do mnie, biedaczysko przechodził.
– Dziękuję Dionizosie- westchnął Chejron, kiedy wszyscy herosi posłusznie się uciszyli.
Pan D. z typową dla siebie melancholią i z obojętnym wzrokiem powrócił do grania w pchełki. Nick mnie poinformował, że odkrył je dopiero niedawno. I jak twierdził sam bóg, zainspirował go do tej gry Chejron. Wolałam nie wiedzieć dlaczego…!
– A więc, z racji tego, że jest już odpowiednia godzina… Zaczynamy! Teraz wszyscy uczestnicy pójdą z sędziami, którzy zaprowadzą was do szatni- ukryte są one pod Areną. Tam dostaniecie drużynowe stroje i taką broń, jaką sobie wybierzecie ora na dole poinformujemy was dokładniej o wszystkich zasadach.
Zapanowała wrzawa. Jakiś blondas wstał z oburzeniem i zawołał:
– No bez jaj, ja chcę swój łuk!
Chejron uciszył go ruchem ręki.
– Poszczególne broni czekają na swoich właścicieli. Spokojnie!- zawołał Chejron, gestem dłoni nakazując chłopakowi, żeby usiadł. Ciekawe, czy jakbym poprosiła o drewniany kijek, dostałabym go. Kojek to też broń, a w dodatku możliwy do podniesienia!- Sędziowie wczoraj wieczorem zostali zapoznani z przygotowanymi planszami…
Przestałam go słuchać, kiedy Esmeralda zadławiła się herbatą na te słowa i obróciła do Nicolasa. Ten nawet nie zauważył, że coś się dzieje, właśnie zajmował się swoim śniadaniem.
– Wiesz co będzie?!- zawołała patrząc na swojego przyjaciela.
Uśmiechnęłam się w stronę Nicolasa promiennie, wrzucając do buzi kolejną jogurtową frytkę.
– Yhym- mruknął chłopak z pełnymi ustami, na chwilę odrywając wzrok od swojej kanapki.- Sędziowie dostaną darmowe napoje i pączki. I będą krzesła z poduszką, nie takie twarde, plastikowe. Fajnie, nie?
Jak widać, niektórych o wiele bardziej interesowały pączki, niż przedsięwzięcie, w którym pełni ważną rolę. Musiałam przyznać, że coraz bardziej go lubiłam.
– Wiesz jakie są plansze! I mi nie powiedziałeś?!
– Y-ym- chłopak pokręcił głową.- A volte cosi c’e, sole. *Czasami tak jest, słońce*
Es chciała coś powiedzieć, zapewne nic miłego, biorąc pod uwagę włoski komentarz Nicka, ale w porę podciągnęłam ją za ramię w górę, co zmusiło ją do wstania. Zrobiłam to dlatego, że Chejron skończył coś mówić i Oliwier, nasz drużynowy podniósł się i dostrzegłam, że na nas macha.
Wolną ręką wepchałam sobie do ust ostatnią porcję frytek. Ciekawa byłam, czy mam szansę się tym zatruć i zamiast na Turniej, powędrować do ubikacji i tam zostać…? Mango i smażone ziemniaki! Kombinacja idealna.
– No mordeczki.- Amy też stała, ale to chyba dobrze, bo wyglądała na tak szczęśliwą i pełną energii, że miałam wrażenie, że jeszcze chwila siedzenia w bezruchu i coś by się jej przegrzało.- Będę trzymać kciuki i nawet udawać, że płaczę, jak coś się wam stanie. John, pokaż im, że aż kupiłam chusteczki.
– Kupiła to za dużo powiedziane.- Chłopak z politowaniem uniósł w górę paczkę chusteczek jako dowód.
– Cii- machnęła ręką.- Tak czy inaczej: Połamania nóg. Wszystkich. I rąk też. No, idźcie już. John, daj ten papier. Wzruszyłam się.
***
Macie tak czasem, że jak jedziecie samochodem, autobusem, czy czymkolwiek innym, taką samą rasą, codziennie, a po jakimś czasie patrzycie na budynek i myślicie: „O wow, nigdy go tu nie widziałam!”. Bo tak wam się wydaje. Macie tak? Nie dostrzegacie jakiegoś domu, który stoi w tym miejscu od kilku lat?
Jak nie, to wyobraźcie sobie, że niektórzy tak mają.
Tylko ja się pytam, jaka cholera, sprawiła, że nie zauważyłam dwudziestometrowego ogrodzenia, które otaczało dwustumetrową Arenę? Przegapiłam coś, co zajmowało około dwóch tysięcy metrów kwadratowych i możliwe, że ponad czterystu tysięcy metrów sześciennych! Kurde, nawet mój ślepy wujek Fred by to zauważył!
– Cholera!
– Victoria, słownictwo…- skarcił mnie Nicolas jednocześnie klepiąc po ramieniu z satysfakcją wypisaną na twarzy.
– JAK!?- zawołałam unosząc ręce i machając bezcelowo w kierunku tego czegoś.
Mijający nas herosi odwracali się. Jedni uśmiechali się rozbawieni inni wywracali oczyma. Wszyscy byli uczestnikami Turnieju, bo tylko oni jak na razie mogli wyjść z jadalni.
– Magia.
Magia. Ja mu dam magię.
A najdziwniejsze było to, że kiedy ja się zatrzymałam, wszyscy inni uczestnicy Turnieju idący w stronę szatni, zerkali na to ‘coś’ i zdawali się myśleć: „o, jakie fajne” albo „rok temu było większe”.
To był niesamowity widok. Na polach, które wydawały mi się zawsze mniejsze, teraz pojawił się coś na kształt stadionu. Ogrodzony był ciemną płachtą, jakimś zabezpieczeniem, żeby nie było widać co jest w środku. Wyglądało tak, jakby ktoś przykrył ciemnym czymś ogromną bryłę, lekko zaokrągloną na krańcach; taki ogromny, lekko prostokątny, balon.
Na około postawiono trybuny, takie jak okalały arenę obozową. Schody na których się siedzi, wiecie, takie jak w Koloseum. Wszystko to pojawiło się tak nagle, tak niespodziewanie… A najlepsze, że w miejscu, przez które przechodziłam kilka dni temu (jak nie wczoraj!) i wydawało mi się, że to zaledwie sto metrów chodnika i pola. A tu proszę…
Stałam w miejscu i nie wiedziałam jak reagować. Naprawdę. Nic. To było gigantyczne! Boże, czy oni tam zbudowali jakąś gigantyczną maszynę śmierci?!
– Jakim cudem tu to zmieścili?- Dzięki Bogu, Es też nie wyglądała inteligentnie, kiedy ujrzała to budowlane monstrum.- Przecież to jest za wielkie, kiedy to zbudowali?
– Przed chwilą, jak ty pochłaniałaś jogurcik, a Vicky frytki z jogurcikiem- odpowiedział Nick, a ja posłałam mu szeroki uśmiech. Ha, może uda mu się wmówić, że to jest pyszne, a okaże się, że jego żołądek nie toleruje mango i ziemniaków…- No, bogowie pomogli, trochę naciągnęli przestrzeń, tak właściwie, to to zajmuje nie więcej niż pięćdziesiąt metrów kwadratowych.
Obie z Es spojrzałyśmy na Nicka jak na kretyna. Nie, serio- nie miałam z tym problemu, spokojna głowa.
– Kochany, nawet ja widzę, że to nie jest pięćdziesiąt metrów kwadratowych- powiedziałam dobitnie. – Prędzej uwierzę, że ‘tetrachloropropan’ to coś z chemii.
– Bo to jest nazwa z dziedziny chemii- zaczęła Es, nie odrywając wzroku od Areny.
Wywróciłam oczami, machając na tą dwójkę ręką. Minęłam ich i ruszyłam w stronę szatni.
– Bzdury- mruknęłam.- Tetrachloropropan to przyprawa do mięsa, jestem tego pewna.
***
Nicolas nie był najlepszym tłumaczem. Podczas prowadzenia nas do szatni, próbował co nieco rozjaśnić sytuację, ale to tak jakby się zapytało sceptycznego ateistę o plusy chrześcijaństwa czy islamu. Chłopak tak cynicznie podchodził do odpowiedzi, że miałam wrażenie, jakby celowo nie chciał nam nic wyjaśnić.
Podobno to coś stworzyli bogowie podczas śniadania. Tak przynajmniej twierdził Nicolas, a przypadkowy przechodni, jakiś wysoki rudy, to potwierdził. Następny rudy, do tego się na mnie dziwnie patrzył… Uważali, że to nagięcie normy, możliwie w świecie bogów; wspominali coś o jakiejś Mgle i przeklętej magii.
Pomijając fakt, że chcieli mnie właśnie wepchnąć do tunelu, pod budowlę, którą radośnie wybudowała zgraja bogów, to czułam się świetnie.
Schodki prowadziły w dół, do piwniczki bez dachu. Dalej były automatyczne drzwi a tam długi tunel.
W korytarzu było widno, czułam się jakbym weszła do jakiegoś biura, tyle że bez okien. Nic klaustrofobicznego, żadnych wystających rur. Wszystko czyste, wręcz eleganckie. Podłoga z jakiejś metalowej płyty, ściany z takiego samego materiału. Całość wyglądała jakbym się przeniosła do filmu o tajnych ośrodkach badawczych, albo do statków kosmicznych. Podświetlana podłoga i pojedyncze światełka w suficie.
– O kurde, więcej metalu nie udało im się wmurować w te ściany i podłogi?- odezwała się Esmeralda, stąpając lekko po marmurowych schodkach i rozglądając się z uznaniem.- Daleko są te szatnie?
– To żeńskie szatnie, nie mam pojęcia.- Tego nie powiedział Nicolas, tylko ktoś inny. Ten głos znałam trochę dłużej niż Nicka, ale bynajmniej nie wolałam.
Przeklęłam w myślach, ale z ironicznym uśmiechem na ustach powiedziałam:
– Thomas, jak miało cię tu widzieć.
– Nie kłam Rowllens.- Syn Tarota najwyraźniej podszedł bliżej, bo słychać go było lepiej.
Uśmiechnęłam się, przyłapana na tym, że wyczuł sarkazm w mojej wypowiedzi. Już miałam sprostować, kiedy ten dodał:
– Nie kłam, że się cieszysz na mój widok, jak nawet na mnie nie spojrzałaś.
No tak. Cyniczny jak zawsze.
– No to: jak miło cię słyszeć.
– Lepiej i szczerzej, brawo.- W tym było tyle ironii co optymizmu w Amy.
Zatrzymałam się i odwróciłam do Thomasa przodem. Ten posłał mi szeroki uśmiech:
– Teraz możesz powiedzieć, że miło ci mnie widzieć, Rowllens.
– Niedoczekanie- wymamrotałam, odwzajemniając uśmiech i przechylając głowę lekko w bok. Thomas poruszył ramionami i prychnął, jakby się śmiał, ale zaraz zwrócił się do Nicolasa:
– Vivie już czeka, mamy iść.
Es uśmiechnęła się promiennie, najwyraźniej była tak zestresowana, że próbowała to zamaskować. Ja tam doskonale ją rozumiałam. Sama miałam ochotę zacząć skakać w miejscu i śpiewać piosenki lat siedemdziesiątych, tylko po to, żeby zapomnieć o tym co się wokół mnie dzieję. Na przykład taka ABBA. Albo chociażby Queen.
– Nick, chodź. I tak nie powinieneś tu być- poparł dziewczynę Thomas, wyruszając ramionami, choć ręce nadal trzymał w kieszeniach ciemnych spodni, podwijając przy tym spraną bluzkę, podciągniętą do łokci. Nick wywrócił teatralnie oczyma.
– Przecież Chejron mówił, że sędziowie odprowadzają uczestników do szatni.
– Tak. Dlatego ja przyczepiłem na wyjściu z jadalni kartkę z napisem „szatnia przy Arenie”.
Zmarszczyłam brwi.
– Nie widziałam tej karteczki.
– I właśnie dla przypadków takich jak ty, mamy Nicka- mruknął Thomas vel dupek.- Stary, Pan D. już nawet przyszedł.
Ten argument zaważył i Nick dał się poprowadzić w górę schodów. Kiedy z Es również odwróciłyśmy się i poszłyśmy przed siebie, usłyszałyśmy tylko:
– Kretynie, wiesz, że prawie wszedłem do żeńskiej szatni?
– Wiem. Ale będziesz miał jeszcze cztery takie szanse, to dopiero pierwszy dzień Turnieju.
Esmeralda wybuchła szczerym śmiechem. Ja tylko pokręciłam z niedowierzaniem głową, ale również uniosłam kąciki ust wyżej.
Poszłyśmy dalej tym metalowym korytarzem. Żadna z nas nie miała pojęcia, co robić i którędy pójść, ale innej drogi nie widziałam, więc poprowadziłam Es tędy. Za pierwszym zakrętem pojawiło się coś na kształt pomieszczenia, rozdroże w tunelach, takie rondo, też dobrze oświetlone. Wyglądało to jak… Nie wiem. Ale czułam się jakbym zaraz leciała na księżyc- wszystko było metalowe, sterylne i nowoczesne. Brakowało tylko automatycznych drzwi otwieranych identyfikatorem i facetów w mundurach na każdym zakręcie. Nie licząc przejścia, którym weszłyśmy, były tu wielkie, szklane drzwi przed nami i alejka prowadząca gdzieś w lewo.
Tutaj przydałaby się jakaś cholerna kartka ze strzałką! Gdzie jest Thomas, jak jedyny raz go potrzebuję…?
– I gdzie teraz?- spytała Esmeralda, pchając te drzwi, jednak ani drgnęły. Sfrustrowana kopnęła je, ale to tez niestety na nic się zdało.
– Nie mam pojęcia- wzruszyłam ramionami.- Ale innej drogi niż korytarz w lewo nie widzę, chodź.
W korytarzu były jedne drzwi i odetchnęłam z ulgą, kiedy w środku zobaczyłam wieszaki, półki i lustra. Szatnia nie różniła się wiele od typowych szkolnych przebieralni z ławkami i półkami, jednak ta była równie nowoczesna i metalowa, co korytarze i każdy szczegół w tym tunelu.
W szatni zastałyśmy cztery dziewczyny. Pierwszą moją myślą było, że jestem w stanie zrozumieć, dlaczego Nicolas chciał nas tu odprowadzić. Jenny, ta chuda drużynowa, co się na mnie patrzyła na każdej naradzie, paradowała w spodniach i staniku, kłócąc się o coś z szczupłą blondynką, która ubrana siedziała na ławce. Miała na sobie czarne spodnie koszulkę na ramiączka a wszystko z jakimiś czerwonymi, żółtymi i pomarańczowymi wzorami. Rocky, ta laska z afro, nie miała nawet spodni, tylko pieczołowicie przed lustrem upinała swoje loczki w kucyka, stojąc w samej bieliźnie. Inna dziewczyna, której nie kojarzyłam, jedyne co wiedziałam, to że jest od Afrodyty, właśnie wciągała obcisłe czarne legginsy z różowo-niebiesko-zielonym wzrokiem na boku nogawki.
– O, jesteście!- zawołała ta od Afrodyty na nasz widok i szybko wstała, podciągając legginsy. O kurde, chciałabym mieć taki brzuch jak ona, pomyślałam tylko, ale nie powiedziałam tego na głos. Jeszcze by wyszło, że ktoś ma lepszą figurę ode mnie. Jednak na wszelki wypadek zapamiętałam, żeby przy przebieraniu się, wciągnąć brzuch, dla rozwiania wszelkich wątpliwości.
– Wasze stroje leżą tam- ciągnęła dziewczyna, poprawiając swoje długie, ciemnoblond włosy. Była z wyglądu bardzo delikatna, nie miała ostrych rysów, jedynie wyraźnie zarysowane oczy, ale to wina czarnych i długich rzęs.
Wskazała nam dwie półki, nad ławkami, takie jak w szkolnych szatniach. Na nich leżały złożone nasze ubrania. Były to czarne spodnie i czarna bluzka, wszystko pełne jakiś szlufek i pasków, pewnie na broń i inne drobiazgi. Oprócz tego na boku nogawki i na łopatkach z tyłu, na koszulce ktoś wyszył śliczne esy-floresy. Do tego dostałyśmy piękne buty. Były ciemne, zrobione z miękkiej skóry i wyglądały jak najzwyklejsze martensy. Uznałam, że już ich nie oddam. Może i ten obóz był dziwnym miejscem, ale właśnie dali mi za darmo cholerne buty, przez które od roku pojawiałam się regularnie w sklepach. A oni w jeden dzień i za darmo. Sznurując je na stopach, obiecałam sobie, że jak będę szukać jakiegokolwiek ubrania jeszcze kiedyś w życiu, to po prostu tu przyjadę.
Potem, kiedy się już przebrałam, zorientowałam się, że służy to rozpoznaniu drużyny. Kolory szlaczków zależały od rodziców uczestników. Ja na przykład wygrałam konkurs na Hekate i Atenę, którym przypisano kolory granatowy i jasno brązowy; plus biały, bo ja i Es nie byłyśmy uznane.
***
Śmieszne, szklane, automatyczne drzwi, rozsunęły się natychmiast, gdy Jenny się do nich zbliżyła.
– O jeny- jęknęłam z uznaniem, narażając się na złowrogie spojrzenie czarnowłosej. Przepraszam! Nie moja wina, że ‘jeny’ brzmi prawie identycznie jak Jenny!
– To chyba słaba gra słów, szczególnie przed Turniejem, który chcesz przeżyć- mruknęła do mnie Esmeralda. Odpowiedziałam jej morderczym spojrzeniem, co brunetka skwitowała uśmiechem i poszła w ślad za Jen, przechodząc przez śmiesznie szklane drzwi.
– Pospieszcie się- usłyszałam słowa Jenny, która z niewiadomych sposobów uznała, że musi nas bezpiecznie doholować na Turniej.
Ta, prawdopodobnie tylko po to, żeby czynić honory i jako pierwsza przyszpilić mnie mieczem do trawy. Ale Jenny już w szatni pospieszała nas, a potem wypadła z niej nie czekając na nikogo, pociągnęła jedynie za sobą tą blondynkę, która okazała się być Rozalią. Rozi, Rozalia- bardzo miła blondynka, łagodna i subtelna, choć miała dosyć ostre rysy. Es poszła za nią, a ja, choć nie miałam na sobie jeszcze bluzki, stwierdziłam, że wolę w samym staniku przebiec ten ośrodek, niż zostać sama z Rocky, zwanej inaczej Kobitą Dobrą Radą. Wstrętna baba, cały czas się czepiała wszystkiego! A to „masz za duże rumieńce, polecam puder”, „O mamo, te buty ci się podobają? Wyszły z mody dwa sezony temu” albo „Wiesz, mam taki super szampon, może pomoże ci z tym sianem!”. Cholera, co oni wszyscy mają do moich włosów! To są normalne włosy, czesane wiatrem i deszczem! Ale właśnie dzięki temu wypadłam z szatni goniąc Es i wciągając na siebie bluzkę.
Szklane drzwi, który były automatyczne, i bardzo śmieszne, jak już wspominałam, zaprowadziły nas korytarzem, równie przestronnym i podświetlonym jak wszystko inne do tej pory, do ogromnego pomieszczenia. Sufit znajdował się tam wyżej niż do tej pory, przez co pomieszczenie przypominało ogromną jaskinie, pieczarę doklejoną do tuneli. Na środku były stołu z ławkami, po bokach tablice, do których poprzyczepiane były różne rodzaje broni. Poza tym na trójnogach porozstawianych po pomieszczeniu paliły się małe ogniki. Wszędzie stali herosi i rozmawiali wesoło. Niektórzy, ci bardziej spięci, nerwowo gestykulowali albo przestępowali z nogi na nogę. Na posadzce przy ścianie na końcu sali, wymalowane były prostokąty. A dokładniej było ich pięć, odgrodzonych takimi barierkami jak na lotniskach.
Kiedy drzwi się otworzyły i zeszłyśmy po dwóch schodkach do reszty, od razu zobaczyłam Norberta, tego uroczego kościotrupa w glanach. Tak, to ten co był ze mną w drużynie. Tak jak mój, jego czarny strój zdobił wzorek z kolorami brązowym, granatowym i białym. Rozmawiał właśnie z niską i naprawdę ładną brunetką, która była w drużynie z Rocky, bo na jej nodze widać było czarno-szaro-brązowy wzór, taki sam, jaki zauważyłam w szatni na ubraniu Kobiety Dobra Rada. I ona też miała te cudowne martensy! O mamo, a co jeżeli wszyscy je dostaną? Czy to sprawi, że będę nosiła buty, które ma jeszcze ponad dwadzieścia osób w tym Obozie?
Jenny najwyraźniejsza ją znała, bo przyspieszyła, kiedy ich zobaczyła, ale przed nami, Norberta i tą dziewczyną dopadł jakiś chłopak. Był od niej o pół głowy wyższy, ale niższy od syna Hekate.
Kiedy podeszłyśmy usłyszałam akurat oburzony syk tej brunetki:
– Will…!
Byłam pewna, że już ją kiedyś widziałam i może nawet rozmawiałam, ale jak na złość nie mogłam sobie przypomnieć kiedy.
Za to Jenny najwyraźniej umiała, bo błyskawicznie znalazła się przy Norbercie i rzuciła jej wyzywające spojrzenie. Za to Norbert uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i wywrócił oczami, jakby chciał powiedzieć: „Kobiety…!”.
– Hej Lolita- przywitała się Jenny albo rzuciła groźbę śmierci. Z Jenny nigdy nic nie wiadomo.
Lolita! No tak, pomyślałam, zadowolona z siebie, że to jeszcze jednak nie demencja starcza, czy atak sklerozy. Pamiętałam ją, widziałam w domku Tanatosa po pierwszej naradzie.
Córka Tanatosa na chwilę spojrzała na mnie, Es i Jenny, ale nic nie powiedziała. Zamiast tego spiorunowała Willa spojrzeniem.
– Też miło cię widzieć, Jenny- prychnęła Jenny, parodiując powitanie, którego się nie doczekała. Na wszelki wypadek przylgnęła do boku Norberta i dała mu się objąć jedną ręką za ramiona, a sama objęła go w pasie. Syn Hekate z trudem powstrzymywał szeroki uśmiech, ale widziałam, że jest w tej chwili cholernie zadowolony z siebie.
Oni byli razem?! Musiałam wyglądać na zdumioną, bo poczułam, jak Es szturcha mnie w ramię i uśmiecha się rozbawiona.
Will był zarumieniony i wyglądał na speszonego. Kiedy stanęłam tuż obok, popatrzył się na mnie, najwyraźniej robiąc wszystko, by uniknąć wzroku tej brunetki. Brązowe włosy opadały mu na ciemne oczy, kości policzkowe odstawały ładnie, wyszczuplając i tak chudą twarzy. Był… no, był słodki.
Nie wiem, co przed chwilą mówił, pytał, albo co jej proponował, ale musiało to być coś… obciachowego…?
– Co o tym myślisz? Może byśmy tak…? – powiedział ten Will. Podniósł głowę, by spojrzeć na Lolitę. Jego niebieskie oczy błyszczały, blady i zawstydzony patrzył na nią z prośbą wymalowaną na twarzy.
– Wolę nie, znając życie, znów zaatakujesz mnie z jemiołą jak wczoraj.
Will westchnął cicho i spojrzał na nią z uwielbianiem:
– Nie dość, że ładna i mądra, to jeszcze przewidująca. Gdzie ty byłaś całe moje życie?
– Ukrywałam się przed tobą- prychnęła dziewczyna, po czym nie czekając na nikogo, ani na żadną odpowiedź, szybkim krokiem oddaliła się od nas. Will uśmiechnął się do nas szeroko, po czym potruchtał za nią.
Nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać. O mamo, ten chłopak był cudowny! Norbert też się uśmiechnął, patrząc, jak znikają zza plecami jakiś herosów, ale zaraz spojrzał się na nas i powiedział:
– Nareszcie jesteście.- Wyglądał na ożywionego, choć nadal miał w sobie coś pozornie bardzo apatycznego i melancholijnego. Emanował z niego spokój.- Musicie jeszcze wybrać sobie bro…
– Dlaczego gadałeś z Lolitą?- przerwała mu Jenny, nawet się na niego nie patrząc.
Cały czas trzymała się jak najbliżej Norberta jak się dało i wzrokiem sztyletowała jedną z córek Tanatosa, która właśnie wydzierała się na miło wyglądającego chłopca, czyli Willa. Jak widać, u niektórych pewne cechy są rodzinne…
– Wy jesteście parą?- spytała Esmeralda, uśmiechając się miło. Jenny kiwnęła tylko głową, odchylając się w tył, bo Lolita przeszła w głąb pomieszczenia, a Jen nie spuszczała z niej wzroku. Siostra Kiwy zatrzymała się przed półkami, szukając odpowiedniej dla siebie broni, głównie dlatego, że chyba chciała pozbyć się Willa, który radośnie biegał za nią i coś jej opowiadał.
Nie znałam się na związkach i nie miałam zamiaru ich oceniać.
– Zagadnęła mnie, bo William za nią biegał- odparł syn Hekate, uśmiechając się krzywo.- Nie mów, że jesteś zazdrosna.
– Nie jestem- prychnęła Jenny.- To siostra Thomasa i tyle.
– Jesteś zazdrosna- podsumował Norbert i zaśmiał się rozbawiony. To chyba nie spodobało się Jenny, bo prychnęła i natychmiast się odsunęła.
– Wal się.
– Widzę, że humorek ci dopisuje- skwitował syn Hekate.
– Owszem. Wygram to.- Jej spojrzenie było tak twarde, że nie musiałaby mi dwa razy powtarzać, że chce wygrać; z uśmiechem oddałabym jej całą wygraną, byleby już się tak na mnie nie patrzyła.- Ci kretyni się śmieją, że nie damy sobie rady nawet na planszy własnej matki.
Nie miałam pojęcia kto jest matką Jenny, ta kwestia była dla mnie jakaś taka… No przepraszam, nie umiałam się przyzwyczaić, że teraz zamiast pytania: „Hej, miło cię poznać, w której klasie jesteś?” mam się pytać nowych ludzi: „Hej, kto jest twoim boskim rodzicem?”. O Boże, a co jeżeli mi tak zostanie w nawyku i kiedyś, w szkole, zadam takie pytanie normalnym ludziom? Pozostaje mieć nadzieję, że ktoś leci na wariatki z urojeniami o mitologii greckiej. To w sumie mogłoby być całkiem seksowne, a na pewno powstałoby z tego dużo słabych tekstów na podryw. „Hej, czy twoim ojcem jest Zeus? Bo piorunująco piękna jesteś”. Nie. To było słabe. Cofam, zapomnijmy o tym. W takich chwilach głupie uwagi wpadały mi same do głowy, okazjonalnie zastępowały teksty piosenek ABBY.
– Znajdź dziewczynom broń, widzimy się na Arenie- rzuciła obojętnie czarnowłosa i chciała odejść, ale Norbert sprawnie chwycił ją za nadgarstek, przyciągnął z powrotem i pocałował. W pierwszej chwili spodziewałam się, że dostanie od dziewczyny w twarz albo ta mu nawtyka epitetów, ale jej to chyba nie przeszkadzało. Powiem więcej: uśmiechnęła się, widziałam!
– Powodzenia- rzuciła tylko na odchodnym i nie patrząc na nikogo, ruszyła w stronę półek z bronią. Każdy jej krok sprawiał wrażenie, jakby próbowała z pięt rozgniatać tą biedną podłogę w pył…
Norbert klasnął w dłonie:
– No to co? Czym umiecie walczyć? Miecz, noże, łuk?
Nikt się nie zdziwił, kiedy razem z Es odpowiedziałyśmy mu ciszą.
Ach nie, poprawka: Norbert się zdziwił. Jego uśmiech zbladł, a nawet wręcz zmienił się w grymas rozpaczy. A ja, nie wiadomo z jakiego powodu, zaczęłam rozmyślać, jak to dobrze, że męska część uczestników dostała stroje, które miały mniej obcisłe spodnie i nie były koszulkami na grube ramiączka, ale zwykłymi t-shirtami. Chwała organizatorom za ten pomysł. Nie zniosłabym widoku tych ludzi w rajtuzach i podkoszulkach.
– Błagam, powiedzcie, że umiecie czymś walczyć.
– Ja umiem- odezwałam się, ale na widok iskierki nadziei w oczach Norberta, musiałam się uśmiechnąć przepraszająco.- Z namolnymi wielbicielami i głupotą ludzką.
– Walczysz sama ze sobą?- spytała Esmeralda.
– Tak, ale w kwestii lenistwa- udałam, udając, że nie wyczułam sarkazmu w jej pytaniu.
– Victoria- przerwał mi Norbert.- Wiesz o co mi chodzi.
Oczywiście, że wiedziałam. Jednak przyznanie się do tego było… No dosyć trudne! Dlatego splotłam palce za plecami i zaczęłam bujać się na piętach i palcach, w przód i w tył. Widzać spojrzenie Norberta, zacisnęłam wargi i posłałam mu niewinny uśmieszek, jednak dzielnie milczałam.
– Nigdy nie walczyłyście.
Bardziej stwierdził, niż zapytał, ale udzielenia mu odpowiedzi już się nie doczekał. Chłopak westchnął i rzucił:
– Nie ruszajcie się, idę po Oliwiera.
I sobie poszedł, zostawiając nas samą wśród dziwnych ludzi, którzy testowali miecze i łuki, które wybrali sobie na broń. Widziałam Oscara, który rozmawia z Charlesem. Oscar, dziecko wiecznego smutku, no ale jednak przystojne dziecko wiecznego smutku, patrzył na Charlesa z politowaniem, podczas gdy syn Zeusa mówił mu coś, żywo gestykulując. Kilka osób rozgrzewało się, ktoś robił pompki ktoś jak opętany machał rękoma. Choć moim ulubieńcem został chłopak, który siedział pod ścianą i spał w najlepsze. Jenny gdzieś znikła, a Kobieta Dobra Rada śmiała się z czegoś, co opowiadał wysoki brunet. Oprócz nich w tłumie rozpoznałam Suzanne, ta dla odmiany rozmawiała z Rozi i jakimś chłopakiem. Zdziwiłam się, co ta miła i spokojna Rozalie robi w towarzystwie Rudzielca, ale nie rozmyślałam nad tym długo.
O wiele bardziej byłam przejęta faktem, że zostałam otoczona przez zgraję młodych zabójców, z czego każdy uzbrojony i pełen adrenaliny. Choć w pewien sposób, to nie było takie złe. Cieszyłam się, że tu jestem i też pewien rodzaj adreanaliny się we mnie kotłował. Jakby dano mi wybór: być tu albo siedzieć na trybunie, to puknęłabym się w czoło i nadal twierdziła, że chcę być tu. Jednak moje wszystkie plany niszczył fakt, że jestem tak słaba, że nie umiem walczyć! Ba!, walczyć. Ja nie umiałam podnieść, podnieść!, cholernego miecza!
– Esmeralda?- spytałam, widząc, jak Chase z łatwością, parę metrów od nas, przerzuca ogromy miecz z jednej ręki do drugiej, a potem mnie dostrzega i macha z uśmiechem, unosząc miecz nad głowę. I nawet podczas kołysania nim w wyprostowanej ręce, nic go nie przeciążyło…
– Hmm?
– Uciekamy?
– Trochę za późno, poza tym jedyne chyba nie mamy broni.- Dziewczyna skończyła wiązać włosy w warkocz i uniosła głowę, patrząc się na mnie. Nie wyglądała już na przestraszoną.
– Cholera- westchnęłam.- O, właśnie. Masz może gumkę do włosów?
Brunetka prychnęła rozbawiona ale ściągnęła z nadgarstka jedną i mi dała. Kiwnęłam jej głową. Esmeralda zaczęła się nerwowo rozglądać w poszukiwaniu Norberta i Oliwiera a ja przytrzymałam gumkę ustami i zaczęłam zbierać na czubku głowy włosy , żeby zrobić wysokiego kucyka, albo coś, co by to utrzymało.
I właśnie wtedy pojawił się całkiem przystojny chłopak.
Tak, w momencie, kiedy ja się czesałam, w najlepszym wypadku miałam na głowie gniazdo nietoperzy, ręce wygięte ku górze, a w ustach gumkę do włosów. Musiałam wyglądać bardzo atrakcyjnie.
Ale ten chłopak był naprawdę przystojny. Cóż, dla mnie co drugi facet na tym Obozie był przystojny, więc to słaby argument. Jednak ten, który właśnie do nas podszedł, był o stopień wyżej od niektórych chłopaków. Miał ciemnoblond włosy i jasne oczy. Do tego opalony a czarna koszulka idealnie leżała na jego umięśnionych ramionach. Był szeroki w barach i wąski w biodrach. Osobiście wolałam osoby smuklejsze (jak Oscar…), ale jak na kanony, to koleś kwalifikował się w kategorii ‘całkiem-całkiem’.
– Witaj piękna- uśmiechnął się czarująco i mrugnął do Esmeraldy. Dziewczyna posłała mu miły uśmiech. A ja przede wszystkim przejęłam się tym, że mnie olał. Dlatego mało dyskretnie szturchnęłam Esmeraldę łokciem patrząc z wyrzutem na chłopaka.
– Cześć Alex- powiedziała, po czym zerknęła na mnie, a widząc moje znaczące spojrzenie, trochę się zacięła.- Ee…Alex, to jest Victoria, moja przyjaciółka…
– Miło mi- uśmiechnął się w moją stronę i wyciągnął rękę.
Rzuciłam mu pobłażliwe spojrzenie, ponieważ obie ręce miałam zajęte czesaniem się, a usta zajęte przytrzymywaniem gumki do włosów. Chłopak chyba zrozumiał o co mi chodzi, bo mruknął coś pod nosem i zabrał rękę.
– No tak- jęknęła Es, piorunując mnie wzrokiem. Siłą woli powtrzymywałam się od przymilnego uśmieszku, a zamiast tego wyjęłam sobie gumkę ust i związałam włosy w nie-wiadomo-co, ale przynajmniej nie wpadały mi w oczy. Inna sprawa jak ja zamierzałam to potem rozwiązać…
– Victoria, miło mi.- Teraz to ja wyciągnęłam dłoń, którą chłopak uścisnął.
– A to jest Alex, mój…
– Jedyny w swoim rodzaju znajomy – dokończył z uśmieszkiem i posłał Es przeciągłe spojrzenie. Praktycznie ani razu nie przestał się na nią gapić. Uśmiechał się przy tym czarująco. Bardzo czarująco, ale wcale nie do mnie, tylko do Esmeraldy, która odpowiedziała podobnym uśmiechem.
– Gotowe na Turniej, dziewczyny, czy mam zaznaczyć w swoim grafiku Obozowego Lekarza, że będę musiał się zająć – tu patrzył na Es – pewną ślicznotką?
– Tak.
– NIE!- zawołałam ostro, omal nie szturchając brunetki w ramię. Nie miałam zamiaru zostawać jego pacjentką. Owszem, wiedziałam, że to pytanie nawet w zalążku nie było kierowane do mnie ale…nie! Poza tym, powiedział „ślicznotka”, czyli oczywiście chodziło mu o mnie… Tak, owszem! W tej chwili byłam mocno sfrustrowana i w pewien sposób zazdrosna.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały, a Es śmiejąc się dodała:
– Chodziło mi, że tak, jesteśmy gotowe.
– Nie przejmujcie się, nie będzie źle. Podobno plansze nie są jakieś strasznie trudne. Słyszałem, że Posejdon jest raczej zręcznościowy, tak jak Demeter.
– Hmmm… i tak wolałabym jakieś quizy i konkurencje, które będą bardziej zorganizowane i wymagające zastanowienia się, nie na czas, byleby siekać wszystkich mieczem- powiedziała Esmeralda, strzepując niewidzialne paprochy ze swojej koszulki.
– To bosko, bo możliwe, że Nemezis taka będzie- posłał dziewczynie szeroki uśmiech, z entuzjazmem kiwając głową.- Jednak nadal mam nadzieję, że będę mógł się tobą opiekować.- Chwila. Czy mogę to uznać jako życzenie, aby Es wylądowała w szpitalu? Jaki geniusz, na podryw stosuje chwyt: „Hej, mała, obyś połamała sobie nogi i trafiła pod kroplówkę!”. Alex chyba dzięki Bogu zrozumiał drugie dno swojej wypowiedzi, bo dodał:- Oczywiście jakby coś ci się niestety jednak stało.
Z sekundy na sekundę, nawet jego wygląd modela, nie ratował go przez faktem, że przestawałam go lubić.
– Tak, świetnie- mruknęłam, chcąc nie zostać uznana za powietrze.
– Jaką bronią walczycie? Mam nadzieje, że niczym ciężkim, bo musiałbym komuś – tu jego bądź co bądź piękne oczy zwróciły się w stronę Esmeraldy- zrobić na pocieszenie bardzo intensywne obściski… masaż, tak, chciałem powiedzieć masaż. Naciągnięte mięśnie to nie żarty!
O Chryste… Ja nie chcę naciągniętych mięśni! Ja nie chcę masażu, ani tego drugiego, o czym ten facet właśnie pomyślał!
Ach. Zapomniałam. Przecież on mówił to tylko i włącznie do Esmeraldy, ja byłam powietrzem. Aż miałam ochotę się go zapytać, dlaczego mówi do Es w liczbie mnogiej. Przecież i tak mnie nie słuchał, był zbyt pochłonięty pożeraniem wzrokiem Esmeraldy.
Zirytowana, zaczęłam wciągać na dłonie czarne rękawiczki bez palców, bo nic innego nie zostawili mi do roboty.
– Sztyletem- odparła Esmeralda. Chyba zauważyła, że nie mam zamiaru nic powiedzieć, bo spojrzała się na mnie i dodała:- A Victoria chyba mieczem, prawda Vic…?
– Nadal nie mogę się nadziwić,- przerwał je Alex, kompletnie ignorując, to co mówiła o mnie– że znowu się spotkaliśmy.
Zasada, którą powinien znać każdy- mnie się nie olewa. I już.
– Znaliście się wcześniej?- burknęłam, nawet na nich nie zerkając.
Ten pajac z każdą sekundą przesuwał się w bok, stając przodem do Es i tyłem do mnie! No cholera jasna, czy ja jak podchodzę do ludzi i zaczynam z kimś gadać, to wtryniam się na środek kółeczka adoracji i zapominam o istnieniu laski za plecami?! Nie. Więc mogłam się wściekać na blondasa. Tym bardziej, że ‘laska za plecami’ (serio, niezła laska) to byłam ja.
– Tak, z obozów- uśmiechnęła się Esmeralda. Przynajmniej ta miała trochę taktu, bo zrobiła krok z bok, zmuszając Alexa do obrócenia się do mnie półprofilem. Kiwnęłam jej z wdzięcznością, ale również ze sceptycznym spojrzeniem, głową.- Alex zawsze za mną biegał.
– Zauważyłaś, że za tobą biegałem – zaśmiał się, wymownie parząc w sufit. – No, czyli się zlitowali nade mną. Już naprawdę się martwiłem, że będę musiał pożyczyć od Hope tutu, abyś mnie choć teraz zauważyła
– Tutu?- odezwałam się.- Chodzi ci o tą spódnicę dla baletnic? Taką różową, całą w falbankach?
– Oczywiście, że zauważyłam- odezwała się Esmeralda, uśmiechając się lekko ironicznie.- Każdy by zauważył.
Tak, ja też się cieszę, ale przepraszam, ja nadal istnieję. Zginąć, zginę dopiero za jakieś pięć minut na Arenie. Albo wcześniej, kiedy Norbert usłużnie doniesie Oliwierowi o moich talentach militarnych.
– Wiesz, piękna, bieganie za tobą, a możliwość patrzenia się na ciebie podczas całowania twoich ust to dwie zupełnie inne rzeczy. Jak niebo na ziemi i jak ziemia na niebie – powiedział, po czym zmrużył oczy w uśmiechu i machnął ręką niedbale.- Czy jakoś tak.
Ja mu cholera jasna zaraz nawiązania do Biblii pokażę, to skończy w piekle, albo… nie, nie znam się na Biblii. Raczej nie wymyślę tu żadnych strasznych gróźb. Więc zamiast wkurzania się na niego o wszystko, postanowiłam być pokojowo nastawiona, wybaczyć mu (wybaczanie było w Biblii, prawda?) i zacząć miłą konwersację z moją osobą. Dlatego klasnęłam w dłonie, śląc wszystkim promienny uśmiech.
– No to jak już się poznaliśmy, to… Ej, chwila. CO. Jakie całowanie?!
– Jakie? Oj, długa historia- Esmeralda posłała mi szeroki uśmiech, niewinnie unosząc brwi w górę.- Nie było cię wtedy, ganiałaś Milosa.
– A pff, od razu to ja ganiałam- mruknęłam lekko zmieszana. No tak, w sumie racja. Skurczybyk schował się nawet pod jednym z łóżek, wyciągnięcie go samą dyplomacją, zajęło trochę czasu…
– No i wtedy mój anioł dał sobie skraść całusa- dokończył Alex.
Uśmiechał się. Uśmiechał się pięknie, co prawda, ale to by mi nie przeszkadzało sprawdzić, czy uśmiechałby się równie pięknie, bez przednich zębów. Tylko wtedy musiałabym poprosić kogoś o pomoc… Bo skoro nie umiem podnieść kilku kilogramów, to co będzie z wybiciem komuś zębów…? O, może Chejrona! Słyszałam, że konie potrafią mocno kopać, mama mi zawsze to mówiła i zabraniała się do nich zbliżać. Idealnie!
– Śmieszy cię to?- zapytałam. Ktoś mi kiedyś powiedział, że jak chcę wyglądam jak lodowy posąg, który czasem ożywa i tylko po to, żeby kogoś zamordować spojrzeniem. Prawdopodobnie tak właśnie wyglądałam w tej chwili.
– Nie, bynajmniej- odpowiedział, równie spokojnie. Dzielnie, nie przestał wpatrywać mi się w oczy. Punkt dla niego.- Jeśli musisz wiedzieć, aby zaspokoić swoją ‘niewyżytość’, to był bardzo przyjemny pocałunek. I smaczny, uwielbiam truskawki równie mocno co truskawkowe błyszczyki na ustach pięknych dziewczyn.
W pierwszej chwili wbiło mnie w ziemię i jak sparaliżowana ze złości mordowałam go na odległość samym spojrzeniem.
– NIEWYŻYTOSC! Ja?!- zawołałam oburzona.- W nosie mam te szczegóły, nie lubię truskawek!
– I dlatego mam nadzieję, że całowanie Esmeraldy zostawisz mi, co ty na to?
Esmeralda spojrzała się na mnie i jęknęła.
Z wrażenia otworzyłam usta, po czym je zamknęłam. Ten dziad…aghhh!!! Jak on śmiał! W ogóle, co za kretyn, czy on nie wie, że to nie ładnie obrażać innych?
Nie, nie dlatego, że mnie olał. Aż tak egocentryczna jednak nie jestem. Okay! Może troszkę….troszkę bardzo! Ale mimo to, nie wyglądał na fajnego. Traktował mnie z taką wyniosłością, jakbym była powietrzem, nic nie znaczącym. Jeżeli myślał, że może mnie ot tak zlewać, to się przeliczył.
– I jesteś z siebie zadowolony?- zapytałam patrząc na niego i lekko mrużąc oczy.
– Owszem- chłopak kiwnął głową.- Nawet bardzo, wręcz niesamowicie. Wszystko obecnie jest słodkie…. jak truskawki- dodał, mrugając do Es, która zarumieniła się i przygryzła swoje wargi, tłumiąc uśmiech.
– Vicky, on mnie tylko pocałował.
– Nie, żebyś się bardzo opierała- przypomniał jej, rozbawiając dziewczynę. Ha ha ha.
– Racja- mruknęła prawie niedosłyszalnie. Upsik, ja jednak usłyszałam!- Ale Victoria, to tylko jeden pocałunek, nic…- zaczęła Esmeralda, wywracając oczami. Ale zanim dodała coś więcej, przerwałam jej.
Postanowiłam być miła. Esmeralda przecież może całować kogo chce, prawda?
– Jasne, rozumiem.
Tak właściwie, to nie mam pojęcia, dlaczego wybuchłam. To, że Alex mnie ignoruje, nie było powodem do wkurzania się na niego o byle co… Przecież to mógł być miły, kulturalny i śmieszny facet. A skoro Es, go lubi i uważa, że jest fajny, to mi nic do tego. Poza wspólnymi wieczorami i porankami w domku Hermesa, kilkoma zajęciami w ciągu dnia, nie byłyśmy ze sobą jakoś bardzo blisko. No, ja nigdy nie jestem z ludźmi blisko, chyba, że robię wyjątki. Więc nie miałam powodu matkować Es, to nie w moim stylu…
– Jeden, ale za to jaki!
Przegiął.
– No nieźle- zaśmiała się Esmeralda, unosząc rozbawiona brwi w górę.
Jeszcze raz mnie zignorują i poproszę Jenny, żeby wbiła mi swój topór w głowę już teraz.
– Ale na razie był jeden i do niczego to nie zobowiązuje. Na razie nie chodzimy ze sobą, ani nic…
– Nie bój się piękna, powtórzymy to jeszcze.
– Możesz zawsze próbować.
Alex popatrzył się z uznaniem na brunetkę, która stała pewnie i choć patrzyła się na niego z lekkim wyzwaniem w oczach, to nie sprawiała wrażenie wrogo nastawionej. Wręcz przeciwnie.
-To powodzenia, piękna. Pamiętaj, z przyjemnością pomasuję cię– chłopak mrugnął do Es, po czym się schylił lekko, biorąc ją za rękę i całując ją w prawą dłoń.
Kto współcześnie (poza Johnem), jest na tyle staroświecki, by całować dziewczyny w rękę? Współczesna płeć brzydka na ogół rzuca się na płeć piękną z łapami, ci normalni mają w sobie tyle taktu, żeby ograniczyć swój popęd seksualny. Ale jeszcze nie spotkałam kolesia, który by kogokolwiek ślinił po dłoni.
Kiwnął do mnie głową (a ja miałam ochotę kiwnąć mu mieczem nad szyją) i na odchodne oznajmił:
– I na razie… Veronico?
Po czym sobie poszedł.
Czy. On. Nazwał. Mnie. Pieprzoną. Vreonicą?!
Wzięłam głęboki wdech, omal się nie zapowietrzając. Serce dudniło mi z wściekłości między żebrami, a szczękę ścisnęłam tak mocno, że bałam się przez chwilę o swoje zęby. O cholera, nikt nie powinien mnie tak nazywać, jeżeli życie mu miłe. Miałam ocotę puścić się za nim pędem, wskoczyć mu na plecy, a potem jak pusta nastolatka drapać paznokciami, wyrywać włosy, krzyczeć i gryźć!
Byłam naprawdę wściekła!
Zaplotę mu wianuszek przyjaźni, zwany szubienicą, założę na głowę, ale będzie za duży i opadnie na szyję, a potem każę komuś pociągnąć (bo ja nie mam siły, ani cierpliwości, by gnić w więzieniu).
– Vicky, miły jest, prawda?- odezwała się Esmeralda, z ewidentną nadzieją w oczach.
Zamrugałam i postarałam się uśmiechnąć. I co ja jej kurczę miałam powiedzieć? „Nie, jak dla mnie był nadmuchanym pajacem z wielkim ego, całuj go częściej”?
– Tak, cholernie miły.
Na szczęście z reszty tej rozmowy wybawił mnie Norbert, który szybkim krokiem do nas podszedł i na wstępie oznajmił:
– Oliwier kazał wam przekazać, że macie przynajmniej wyglądać na odważne.
– Ale ja jestem odważna!- zawołałam urażona i zmarszczyłam brwi. Jednak kiedy zobaczyłam jego spojrzenie, syknęłam cicho dodałam:- No trochę.
– Tak, wiem- zbył mnie.- Macie nie pokazać na wstępie, że nie umiecie walczyć. Bo nie umiecie w końcu, nie?
– Zależy jak na to patrzeć.
Jego mina mówiła sama za siebie, że mam przestać próbować się bronić.
– Wiesz…-zaczęła Esmeralda, niepewnie rozcierając sobie nadgarstki.- Teoretycznie Nick uczył nas…
– Nicolas!
Nie wiem co takiego zrobił Nick, ale kiedy syn Hekate usłyszał o nim, ewidentnie się ożywił. Może powinnam rozwiać mu marzenia i wspomnieć, że Nicolasowi daleko było do super agentów z filmów, albo rycerzy, którzy nawalali się mieczami jak zawodowcy. Wcale nie przypominał tych z Władcy Pierścieni jak nas uczył. Raczej tego fajowego pandę, z Kung-fu Panda. Z początku filmu, kiedy pół godziny wchodził po schodach, a uniesienie nogi i kopnięcie było graniczące z cudem.
– Uczył was! Więc jak? Umiecie?- To ostatnie pytanie było tak zadane, że jedyną odpowiedzią jaka była pożądana, ewidentnie było „tak”. Niestety, ja zbyt często jestem pożądana i przez to robię wszystko by tego uniknąć:
– Nie.
Tu Norbert wykrzywił się i wyglądał jakby chciał zacząć płakać, ewentualnie mnie udusić. W zaistniałych okolicznościach, błyśniecie zębami, było jedynym sensownym rozwiązaniem.
– Victoria wyszła z połowy treningu.- Esmeralda nie bardzo mi pomagała. Nie pozostało mi nic innego, jak uśmiechnąć się szeroko do chłopaka, oraz jego rządzy mordu w oczach.- No a ja…ja zostałam trochę dłużej i…walczyłam z Kiwą, ale to… O, umiem zachować zrównoważoną pozycję!
Norbert spojrzał się na nas. Nie wiem, czy bardziej był zszokowany, czy przerażony. Chyba przede wszystkim, nie wierzył, że coś takiego ma miejsce.
No bo przecież, nie ma nic bardziej motywującego niż uświadomić swoją drużynę, dziesięć minut przed Turniejem, że nie umie się utrzymać miecza w dłoni. Tak, ja też wtedy uważałam, że wygraną mamy w kieszeni.
Na końcu pojawił się Chejron. Kazał każdej drużynie ustawić się na tych pięciu prostokątach, które okazały się windami na Arenę. Norbert po drodze wręczył mi i Es dwa miecze. Podobno był dopasowany, nie wiem, nie znałam się. Wiedziałam tyle, że ten również był cholernie ciężki. Esmeralda wykłóciła się jeszcze o jakiś sztylet, nie słuchałam jej.
Byłam zbyt zajęta obserwowaniem pewnego opalonego blondasa, który stał na prostokącie numer trzy, czyli razem z drużyną Timmy’ego. Alex nie widział, że się na niego gapię bez skrupułów, bo z uśmiechem na twarzy rozmawiał z Chase’m, razem oglądali jakiś łuk i co chwila coś komentowali. Cudownie, teraz Alex będzie mi jeszcze kolegę od tańca deszczu zabierał, no pięknie.
– Norbert…-zaczęłam. Chłopak oderwał wzrok od swojego długiego miecza z rękojeścią obwiązaną jakimś czarnym rzemykiem. Pytająco uniósł brwi.
– Hmm?
– Czy na tym konkursie, można legalnie zrobić krzywdę innym uczestnikom?- zapytałam, nadal z kamiennym wyrazem twarzy patrząc się prosto na przyjaciela Esmeraldy. Esmeralda zmarszczyła brwi, podążyła za moim spojrzeniem i…
– Victoria!!!- zawołała, chyba nie tyle co zdumiona, co nawet lekko przestraszona. Musiałam się uśmiechnąć i na chwilę spojrzeć na nią.
– Nie no co ty! Droczę się tylko- powiedziałam wesoło, mrużąc oczy w uśmiechu.
A kiedy dziewczyna odetchnęła z ulgą i weszła na platformę, po czym zaczęła rozmowę z Courtney, tę od Hekate, która była z nami w grupie, ja dyskretnie zwróciłam się do Norberta:
– Ale można, prawda?
W tym momencie podszedł do nas Oliwier i wciągnął nas na prostokąt. Każda drużyna, pięć osób, stało na swoim. Byłam w piątej grupie, więc mój zespół był najbardziej po prawo, patrząc z punktu widzenia, kogoś, kto stał przodem do nas. W tym wypadku był to Chejron i…
– MILOS!- wrzasnęłam, unosząc rękę i machając energicznie. Rozległy się śmiechy, ktoś zagwizdał.
Blondyn, który właśnie wszedł z Chejronem do pomieszczenia, rzucił mi przelotne spojrzenie i zignorował. Jednak nawet z odległości pięciu metrów, widziałam, jak kurczowo zaciska palce na podkładce do papierów i swoich notatek.
– Moi drodzy- zaczął Chejron- zaraz zacznie się Turniej. Przed wami trzy plansze, każda będzie trwała godzinę, bez żadnych przerw. Jeżeli skończycie szybciej, dostaniecie chwilę na odpoczynek. Jak nie skończycie, nic się nie dzieje, jedynie tracicie punkty. Pięć minut przed końcem każdej planszy, będziemy was ostrzegać odliczaniem, żebyście zdążyli przebiec do mety.
– A niby dlaczego?- zawołał chyba Charles.
– Ponieważ, niektóre atrakcje, dajmy na to… słupy z drewnianymi mostami, osiem metrów nad ziemią… po prostu znikną po godzinie. A jakby ktoś tam stał, zleciałby na ziemie- odezwał się Milos, zadzierając wysoko głowę, niczym dumny biznesmen. No i oczywiście ten biały kołnierzyk pod zielonym swetrem, ach, on wie jak zawrócić dziewczynie w głowie.
– Więc dziś zmierzycie się z trzema planszami: Najpierw Nemezis, potem Posejdona a na końcu Demeter. Możecie się spodziewać wszystkiego.- Chejron splótł przed sobą palce, jak rzeczowy profesorek na wykładach w porządnym college’u.
– A co trzeba zrobić, żeby wygrać? No nie wiem, gramy na punkty, jakość, na co?- odezwała się Suzanne, która stała na środkowym prostokącie. Córkę Hermesa wyglądała na maksymalnie skupioną, a jej rude loczki, skakały ciasno spięte z tyłu głowy na każdym jej ruchu.
Pokiwałam głową z politowaniem. To naprawdę inteligentne, mówić takie rzeczy tuż przed samym Turniejem. Choć dobrze, że w ogóle je mówią.
– Milos wam to wytłumaczy- powiedział Chejron, uśmiechając się do nasz przyjaźnie. Ten pół-koń miał w oczach coś bardzo łagodnego, takiego, że wyglądał jak dobry wujek.- Ja już pójdę, dam znać, że zaraz zaczynacie. Powodzenia, moi drodzy. Naprawdę liczę na waszą inteligencję i dojrzałość.
Niektórzy odkrzyknęli mu „Dzięki!” , a ktoś bardziej oryginalny: „Spoko, obiecuję zabić Jake’a, będzie spokój!”, kiedy Chejron pokłusował do wyjścia (mój nauczyciel właśnie pokłusował do wyjścia, zarzucając przy tym lśniącą grzywą; błagam, powiedzcie, że to nie brzmi jakbym przeszła pranie mózgu…?).
– Więc tak…- Milos przerzucił kilka kartek i z poważną miną zaczął recytować:- Grupa otrzymuje punkty za ukończenie zadania jako pierwsi, najlepsze i najdokładniejsze wykonanie go, oraz pracę grupową. To oceniają sędziowie. Ponad to, każdy uczestnik może zarobić punkty, za odpowiednią postawę, walkę, oraz inne parametry. Dodatkowo, sędziowie mają do przyznania każdej drużynie bonusowe dziesięć punktów, za całokształt- wykonaną robotę, ale też uczestnikom.
Milos skończył tłumaczyć, a ja mrugnęłam znacząco do Es, jakbym chciała jej powiedzieć: „No to teraz patrz”. I zanim Esmeralda zrozumiała, o co mi chodzi, na powrót zerknęłam na Milosa i udając głupią, zapytałam:
– A ty jaką funkcję pełnisz w tym całym Turnieju?
Chłopak niechętnie na mnie spojrzał, a jego seksowny przedziałek zalśnił, odbijając światło lamp w pomieszczeniu. Cholera, ile w tym żelu i innych musiało być.
– Zasady spotkania już nie obowiązują, spokojnie, niczego nie zrobiłam, czego robić bym nie powinna- mruknęłam, zanim zdążył się zbulwersować, że miałam siedzieć chicho.
– Wiem i żałuję- odkrzyknął fachowo, przykładając rękę do ust, po czym z lekką dumą w głosie oznajmił:- Jestem jednym z organizatorów i czuwam nad powodzeniem tego przedsięwzięcia.
Cofam. Jednak Johnny nie jest najbardziej staroświeckim facetem w promieniu mili morskiej.
– Aha…- pokiwałam ze zrozumieniem głową.- A czy to nie jest nie sprawiedliwe, jeżeli w Turnieju bierze udział osoba, ze specjalnymi względami u jednego z organizatorów, który czuwa nad powodzeniem przedsięwzięcia?
Blondyn zgromił mnie spojrzeniem, wyglądał tak, jakby chciał podejść i walnąć mnie tymi kartkami w głowę, najlepiej powodując przy tym długotrwały uraz. Zamiast tego odetchnął, przymykając oczy i oznajmił:
– Nie, ponieważ nic takiego nie ma miejsca. Nikogo nie traktuję inaczej, w inny sposób niż resztę.
– Nie mów, że jestem dla ciebie taka jak inne- uśmiechnęłam się podstępnie.- Chyba mi nie powiesz, że uczucia, które żywisz do mnie, są identyczne, co do takiej bogu ducha winnej Esmeraldy- mruknęłam z teatralnym poruszeniem.
Kilka osób parsknęło śmiechem. Natomiast Milos zastanawiał się, jak mi odpowiedzieć. Postawiłam go w sytuacji takiej, że co nie zrobi, jakkolwiek nie zinterpretuje moje słowa, wychodzi niekorzystnie. Nie mógł przecież jawnie przyznać, że racja, uczucia jakie do mnie żywi- czyli go irytuję, wkurzam, nie lubi mnie- są prawdziwe, bo wtedy wyszłoby na to, że mnie dyskryminuje jako uczestniczkę. Tak jak interpretowanie tych uczuć jako lubienie-bardziej odpadało, bo faworyzacja. Więc chcąc nie chcąc, mój ukochany, musiał przyznać, że jestem dla niego na poziomie zero! A to oznaczało, że nie mógł być dla mnie nie miły, ani mnie nie lubić. Znaczy się- on mnie kochał. Ale na swój sposób.
– Mogę cię zapewnić, że nie jesteś dla mnie nikim wyjątkowym.
– Au. Zabolało.- Dotknęłam palcami miejsca, gdzie powinno być serce, marszcząc brwi. Milos spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek.- Nie martw się, ja rozumiem, praca. Pogadamy wieczorem.
Usłyszałam śmiechy i gwizdy, po raz któryś dzisiaj, ale uznałam, że wystarczy tego. Poza tym, poczułam na ramieniu dłoń Norberta, który chwilę potem powiedział:
– Milos, myślę, że trzeba zaczynać.
Blondas już otwierał buzię, żeby coś odpowiedzieć, jednak zamiast tego kiwnął głową i nic już nie dodając, obrócił się i wyszedł.
I w tym samym momencie sufit się otworzył, a platformy zatrzeszczały i ruszyły w górze. Cóż, udało mi się przynajmniej rozśmieszyć kilka osób, nim zginę; chyba czas zacząć zbierać punkty na liście „Dobre Uczynki”!
A tym czasem pięć prostokątów, z pięcioma grupami, po pięć osób podjechało na górę (pięć to jakaś szczęśliwa liczba), kręcąc się i pod koniec tworząc jeden długi pas platform, który miał się wpasować w szczelinę na suficie. Brakowało tylko świateł reflektorów i dźwięku migawek aparatów oraz fleszy, a poczułabym się jak gwiazda na estradzie. Platformy wjechały, coś zatrzasnęło się i kliknęło głośno, a naszym oczom ukazała się Arena. Z głośników, których nie było widać rozległ się głos Pana D:
– No to szybko, nie marnujmy czasu. Uważam Turniej za otwarty, bla bla bla, miejmy nadzieję, że przy okazji ktoś zginie. Bawcie się dobrze.
Trzeba go z Amy bliżej poznać, entuzjazm do mojej śmierci, na pewno by ich zbliżył…
A potem wiwaty widowni, której nie było nigdzie widać, jedynie niebo i ogromna plansza, na widok której odebrało mi mowę, a nogi się pode mną ugięły.
I to był moment, kiedy odkryłam, że czasem lepiej siedzieć cicho i dać się dyskryminować, bo potem można skończyć w takiej sytuacji, jak ja teraz.
Jednak, rzecz jasna, nie dałam tego po sobie poznać. Starając się wyglądać na pewną siebie, krzyknęłam krótko, bo właśnie upuściłam sobie ten cholerny miecz na stopę.
I to dopiero można nazwać pozytywnym rozpoczęciem Turnieju!
****
Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca. Przyznam szczerze, że jestem cholernie ciekawa waszej opinii, bo jak wspomniałam: pisanie mi nie szło, a to dość ważny rozdział. Jak wasze zdanie? Nie chodzi mi tu teraz o żebranie o komentarze, ale na prawdę chciałabym poznać waszą opinię
Liczę na Was! :*
Turniej 😀 Ta… Pobudka Rowllens była cudowna. Aż jej współczułam, kiedy Nick się na nie rzucił
Ale najlepsza była scena z Alexem. Vicky naprawdę go polubiła 😉 Wianuszek przyjaźni, zwany szubienicą? Czemu nie? :p
Znając Rowllens, i tak spadnie na cztery łapy. Choć pewnie nie będzie łatwo 😀 Już się nie umiem doczekać dalszej części turnieju.
Podzielam entuzjazm Amy. Dziołcha potrafi sb poradzić. To jej zapisywanie zakładów Ach… Johnny na niczym się nie zna. A niby rodzeństwo.
Dziękuje za dedykację i czekam na więcej.
Beth :*
Co można napisać? Doskonale wiem jak czasem trudno jest zmusić się do pisania, które… no po prostu nie idzie. Znam uczucie, kiedy gapisz się w klawiaturę i pustą stronę na ekranie, migający kursor, a w głowie pustka lub za dużo myśli.
Dlatego uważam, że wykonałaś zarąbiście dobrą robotę! 😀 Genialny rozdział, taki jakiego oczekiwałam. Dużo opisów, zabawne i ciekawe dialogi, od których po raz kolejny szczerzyłam się do monitora ogółem – super 😉 Rowllens wymiata! Dziewczyna jest świetna i oby tak dalej. Doskonały wstęp do Turnieju, aż się nie mogę doczekać, by wiedzieć co planujecie dalej. Wprowadziłaś stan ekstremalnego podekscytowania.
Alex i Vicky – mrrr, zaiskrzyło, nie powiem. Amy – jestem jej fanką, naprawdę. No i oczywiście Thomas… Kocham gościa, sama nie wiem dlaczego, ot tak po prostu 😉
(Psst. Ja tam bardzo często jak gdzieś jadę stałą, dobrze znaną trasą i zapatrzę się w okno to mam przebłysk typu „gdzie ja jestem, w ogóle tego nie kojarzę” albo „od kiedy tu to coś jest?!)
I bardzo dziękuję za dedykację, zmotywowałaś mnie do pisania PB 😀
Nie to, że nie czekałam, ale jak dla mnie, to ten Turniej to tylko dodatek do Was x) Bo tak właściwie, to uważam, że cokolwiek nie piszecie, wychodzi wam to śmiesznie, ciekawie, zabawnie, czasem jak chcecie to też umiecie coś ‚mrocznego’ maznąć… dlatego … no sama nie wiem, jakoś nie wyczekuję tego Turnieju z „OMG OMG TO JUŻ!”, ale oczywiście, czekam. Ja tam z taką reakcję wyczekuję każdej kolejnej części! 😀
Szczerze? oddałabym wszystko, żeby mieć takie pobudki, a nie tatę: „córcia wstawaj, bo chemia czeka, masz test!” co dla mnie brzmi: „Dziś umrzesz! Miłego dnia kochanie, muahahah” . Tak, o wiele bardziej wolę Obóz od szkoły xDDDD A kanapka z Amy, Es a potem Nicka, to jest raczej ciekawe xD Ojej, jak ja ich wszystkich lubię. i te zakłady <3 Boski moment, taka kwintesencja starego złego małżeństwa x) TANIEC DESZCZU! O kurde, płakałam ;'''D Chcę poznać tego Chase'a, koleś mus być śmieszny. I Nick, który tak pięknie zbył Es, jedząc tosty xD
I tak, ja też doskonale znam to uczucie, jak nagle coś dostrzegam, co stoi od zawsze; mój rekord, to jak po pięciu latach mieszkania w domu, zdumiałam się, że mamy szopę na narzędzia w ogródku. A reakcja Rowllens na Arenę, musiała być komiczna XD I aaaaa Thomas. Też go lubię, choć to taki dziad ;') Chyba szczególnie, przez uwagi Vicky o nim i to, jak ta dwójka się 'lubi'. O mamo- Will i Lolita? Oni są cudowni xD Zakochałam się w Willu, słowo *-* Nie dość, że wysoki, to zabawny, śliczny, słodki… no brać i nie marudzić! 😀
Natomiast Alex…………. koleś powalił. Autentycznie, aż mogłam być równie zdumiona co Vicky, kiedy to czytałam, z tą różnicą, że ja po szoku chichrałam się w poduszkę. Ale… ale… ale był Milosek, Milosek, Milooosek! <3 Ten kociak, tak się wystroił na Turniej, no no…
No i oczywiście sama Victoria, jak zawsze sceptyczna i cudowna, laska jest ge-nia-lna! Absolutnie boska i oby takich postaci w książkach było więcej Bo na ogół, to faceci z takim arsenałem cech występują, dziewczyny na ogół są inne. Nie mówię, że Vicky jest męska, wręcz przeciwnie
Czekam na kolejne części, bardzo, bardzo, bardzo niecierpliwie!
jak ja to uwielbiam *o* Jak ja WAS uwielbiam, że to piszecie. Całkowicie zgadzam się z Eos. No, z tą różnicą, że na Turniej to ja mimo wszystko jednak bardzo czekam :3 I wreszcie się zaczyna. Oj tam, rozdział nie jest zły 😀 Bardzo fajny, serio! Nie wiem, co Ci się nie podoba kochana. Mi tam- wszystko. Milosek, Miluś, Milos- jest! I to w jakim stylu xD Bosz, i to stwierdzenie, że żywi wobec Vicky jakieś wyjątkowe uczucia hahah, tak, nienawidzi jej chyba XD Alx też boski, truskawkowe błyszczyki najlepsze. Z zdanie: ” Skurczybyk schował się nawet pod jednym z łóżek, wyciągnięcie go samą dyplomacją, zajęło trochę czasu…” mnie zabiło. Haha dyplomacją :3 Niemal to widze- wszędzie światła dyskoteki, ludzie tańcza, Es się całuje z Alexem, a Vicky obejmuje swoje nogi, siedzi w kącie przy łóżku, pod którym, jak najbliżej ściany leży wciśnięty Milos i do niego gada od rzeczy! ahhaaahaha no chciałabym to widzieć <3
No i Amy, ta dziewczyna ma tupet!
Kocham, wielbię, szanuję, wszystko! Najcudowniejszy blog i opko jakie znam