[Cześć tu znów Alis. Connor, zapoczątkował nazwy rozdziałów, więc o to kolejny z nich. Rozdział 8 Zły los.]
Coś wstrząsnęło samolotem budząc wszystkich pasażerów. Zerknęłam przez okno; szare chmury otuliły samolot. Coś było nie tak… Czułam to gdzieś wewnątrz.
-Coś nie tak Alis? – zapytała Cass.
– Nie. Wszystko w porządku. – rozejrzałam się po samolocie. – Sprawdzę co u chłopaków.
Wstałam i zaczęłam iść na tyły samolotu próbując zachować równowagę. Zatrzymałam się dopiero w połowie patrząc na dwie maleńkie krople krwi. Na początku myślałam, że może ktoś wylał keczup, ale od kiedy ktoś sprzedaje keczup w samolocie? Żadnego jedzenie nie można było zabrać na pokład chyba, że ktoś kupił na lotnisku, ale po co? Kucnęłam by przyjrzeć się czerwonej mazi. Była jeszcze świeża. Powąchałam ją; nie pachniała jak pomidory tylko tak jakoś metalicznie jak krew.
-Coś nie tak? – usłyszałam obok głos.
Podniosłam głowę na siedzącego naprzeciwko drzwi samolotu mężczyznę.
– Nie. Wszystko w porządku. – powiedziałam, a spod kaptura błysnęła biel zębów.
Zaczęłam zastanawiać się po co temu mężczyźnie kaptur. Nie jest mu w nim gorąco?
– Nie za gorąco panu w tym kapturze? – zapytałam.
– Nie. Jeśli chcesz im pomóc zaufaj matce.
Spojrzałam na niego nic nie rozumiejąc.
-Co pan ma na myśli?
Nie odpowiedział tylko naciągnął bardziej kaptur i obrócił się na drugi bok. Wtedy zauważyłam pod jego nogami jakieś opakowanie. Nie wiem czemu wydało mi się ono dziwne, ale mój instynkt podpowiadał, że to coś ważnego. Odegnałam od siebie myśli i ruszyłam do chłopców. Wmurowało mnie, gdy zobaczyłam tylko starszego pana, który spał pochrapując.
Gdzie oni poleźli? Może do toalety? Nagle w mojej głowie zabrzmiały słowa nieznajomego: ,, Jeśli chcesz im pomóc zaufaj matce.” Ruszyłam do niego pewna, że coś wiedział. No, bo po co dawałby mi taką radę?
Stanęłam przed pustym siedzeniem rozglądając się zdezorientowana.
Gdzie on jest? Też polazł do toalety? Nie… tu działo się coś dziwnego.
Podniosłam folię, którą wcześniej zobaczyłam. Małym druczkiem było napisane:
„Spadochron”. Opakowanie było puste. To wydało mi się bardziej podejrzane. Mój wzrok powędrował na wyjście awaryjne samolotu i miejsce mężczyzny. Bez problemów mógłby wylecieć, gdyby drzwi się otworzyły. Nagle naszła mnie myśl. Przed przebudzeniem słyszałam dziwny dźwięk zatrzaskujących się drzwi. Podeszłam bliżej wyjścia spoglądając na krople deszczu wewnątrz maszyny. Jak one się tu znalazły? Moje myśli zaczęły być coraz czarniejsze.
– O nie… – szepnęłam i ruszyłam pędem do Cass i Maksa.
***
-Alis, to nie możliwe! – mówił Max, gdy wyjaśniłam im swoje podejrzenia.
-Naprawdę? W takim razie gdzie oni są? Nie ma ich w toalecie!
– Wszystko da się jakoś wyjaśnić.
– Musimy coś zrobić! – nie dawałam za wygraną.
No ludzie przecież to nasi koledzy, którzy wylecieli z samolotu! I jak tu się nie denerwować?! Musiałam coś zrobić… Nie miałam pojęcia o co chodziło temu mężczyźnie. Ja nawet nie wiem kto jest moją matką! Mam jej zaufać? Może nie wie nawet o moim istnieniu? Stop… musiała wiedzieć, bo ona mnie urodziła.
Nerwowo zerkałam przez okno. Chmury znikły odsłaniając błękitne niebo.
Mamo. Jeśli mnie słyszysz błagam zrób coś! Pomóż im! Jeśli nie to zaraz sama skocze z tego samolotu i rozbiję się o ciemną tafle wody!
Nie wiem czy moje groźby coś dały. Na razie pozostało mi się modlić.
-Spokojnie. Jeżeli mieli spadochron to żyją. – próbowała mnie pocieszyć Cass choć wydawała się też wstrząśnięta.
-Dziewczyny spokojnie. Nie rozklejajmy się!
– Jeżeli zginą wszystko będzie stracone… Całą naszą misję szlak trafi. – powiedziałam już spokojniej czując, że zaraz coś rozniesie mnie od środka.
Lecieliśmy jeszcze trzy godziny mając gulę w gardle. Max mówił, że modlił się do ojca o pomoc, ale nie wiem czy on coś zdziała w oceanie. Prędzej jego ferrari się zgasi niż uratuje naszych przyjaciół.
Słyszeliście? Znam Connora z dwa tygodnie i już myślę o nim jak o przyjacielu…i James… Kto by pomyślał, że zacznie mi na nim zależeć! Kiedyś chciałam udusić go na miejscu i mieć święty spokój, ale wtedy, gdy padł nie przytomny w lesie, wypadł za okno i teraz… Zaczęłam się o niego martwić. Tak! Dobrze słyszycie! Zależy mi na tym „Szczurze” nie mogę pozwolić, by on i syn Aresa zginął. Mam nadzieję, że moja matka mnie jednak słuchała i na przykład nie zignorowała moich żalów.
Po męczącej podróży wreszcie wylądowaliśmy w słonecznej Hiszpanii. Wyszliśmy z samolotu podążając za tłumem pasażerów. Obiecałam sobie, że już nigdy nie wsiądę do tej maszyny. Wolę stać na ziemi i mieć wszystkich w komplecie.
– To co teraz? – zapytałam, gdy staliśmy na ulicy próbując złapać taksówkę.
– Musimy iść dalej. Nie możemy pozwolić na chwilę zwłoki. – powiedziała Cass. – Musimy się trzymać. Nie możemy się rozkleić. Jeżeli żyją znajdą nas.
Oby się nie myliła.
***
Córka Ateny wyciągnęła z plecaka książkę i zaczęła coś bazgrać, a ja z Maksem bezskutecznie próbowaliśmy złapać jakiś transport.
– Co za nietolerancyjni ludzie. – powiedziałam w końcu, gdy kolejny samochód przejechał obok.
– Mam! – zawołała Cass.
– Jesteś pewna, że klucz tu będzie? – zapytałam.
– Nie do końca, ale musimy spróbować.
– Arena Las Ventas? To tam są te walki byków? Dziwne miejsce na schowanie klucza. – powiedział Max.
– Kiedyś w tym miejscu nie było areny. – oznajmiła nasza przyjaciółka.
– Wydaje mi się, że tam nic nie znajdziemy. – westchnęłam zmęczona próbą łapania taksówek.
-Warto spróbować… Ale bez transportu wiele nie zdziałamy. – powiedziała Cass rozglądając się po ulicy w poszukiwaniu czegoś czym można, by było dostać się w wyznaczone miejsce. – Pytaliście tego kolesia? – dodała wskazując na czarny samochód, który stał na poboczu.
– Nie… ale to nie taksówka. – odparłam.
– Nie mamy wyboru… musimy jakoś się tam dostać. – powiedziała podchodząc do pojazdu.
Było to czarne BMW z przyciemnionymi szybami. Na pewno należał do jakiegoś bogacza; lśniący lakier wyglądał jakby był nowo nałożony. Może nie wyglądał tak okazale jak ferrari Apolla, ale jednak było w nim coś takiego, że nie można by było przejść obok nie rzucając przelotnego spojrzenia.
Kiedy stanęliśmy obok i przyglądaliśmy się pojazdowi ( Max wpatrywał się w pojazd jak w transie; wielkie oczy i otwarte usta) naszym oczom ukazał się blady mężczyzna o kruczoczarnych włosach, który na nasz widok rozsunął szybę. Na nosie miał okulary przeciwsłoneczne, a jego drwiący uśmiech nie schodził z twarzy.
– I jak? – zapytał.
Wpatrywaliśmy się w niego nic nie rozumiejąc.
– Przepraszam bardzo, ale my się nie znamy. – wyjaśniła Cass.
Mężczyzna westchnął zażenowany.
– Nie wymądrzaj się.
– Ale… – zaczęła Cass.
– Cicho. Do rzeczy…
– Mógłby pan nas podwieźć na arenę Las Ventas? – zapytałam trochę zakłopotana.
– Jasne… – powiedział wskazując na drzwi.
Coś tu było nie tak. Ten mężczyzna był jakiś inny. I tu nie chodzi o to, że był blady jak trup wyróżniając się spośród opalonych mieszkańców Madrytu tylko o dziwne uczucie jakbym stawiała na szali całe swoje życie. Najwyraźniej reszta też to zauważyła, bo staliśmy niepewnie przed pojazdem.
– Nie mam całego dnia. Ruszać się. No chyba, że się rozmyśliliście…
– Nie! – powiedziałam pewna siebie. – Wsiadamy.
Cass i Max patrzyli zdziwieni jak obchodzę pojazd, otwieram drzwi i pakuję się obok nieznajomego. Wrócili dopiero do rzeczywistości, gdy usłyszeli głośny trzask sygnalizujący, że byłam już w środku.
-Alis, zwariowałaś? Wygląda jakby chciał cię zarżnąć nożem! To jakiś psychol! – wołał Max.
Spojrzałam na mężczyznę. No… może rzeczywiście nie pomyślałam, ale musimy się przecież tam dostać, a ten mężczyzna był jakiś znajomy, więc…
– Chodźcie chyba znam tego psychola. – zawołałam do przyjaciół.
– Znasz go? – nie wierzył własnym uszom Max.
– Tak… – skłamałam, choć naprawdę wyglądał znajomo.
Nieznajomy poprawił okulary i powiedział z uśmiechem:
– Wsiadajcie albo wasza przyjaciółka zostanie porwana.
Widziałam jak Cass i Max patrzą na siebie i coś szepczą. Jakieś pięć minut później wszyscy znaleźliśmy się w samochodzie. Mężczyzna ruszył rozpędzając się do setki. Czułam jak coś wciska mnie w fotel.
Nie no świetnie znów czuję się jak w tym samolocie.
Spojrzałam na przyjaciół. Cass wyglądała jakby zaraz miała zemdleć, a Max cóż… on wpatrywał się przed siebie z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Nie dziwie im się mi też serce podeszło do gardła widząc, że jedziemy ponad sto dziesięć na godzinę!
– Czerwone!- krzyknęła Cass.
Mężczyzna uśmiechnął się tylko drapieżnie i dodał gazu. To było coś okropnego! Przejechaliśmy przez skrzyżowanie, a samochody zatrzymywały się z piskiem wpadając na siebie.
– Oszalałeś! Chcesz nas zabić! – darłam się na kierowcę, kiedy zauważyłam ostry zakręt, a samochód wciąż nie hamował.
– Zginiemy!
Kiedy zakręt był coraz bliżej, mężczyzna zakręcił kierownicą, a samochód zaczął lecieć bokiem sypiąc iskry. Serce zamarło mi, gdy zauważyłam, że nie wyrobimy się na zakręcie i lecimy w kierunku restauracji gdzie siedziała liczna grupa turystów.
Darliśmy się tak głośno, że nasz cudny kierowca skrzywił się i przyspieszył!
Jeżeli myślał, że to pomoże to się mylił! Chciałam wyrwać mu tą kierownicę lub wyskoczyć zanim będzie za późno. Ale, gdy tylko pociągnęłam za klamkę okazało się, że drzwi są zamknięte! I jak tu nie panikować?! Max miał rację to był jakiś psychol, który chcę popełnić samobójstwo przy okazji zabijając i nas!
Zamknęłam oczy pewna, że to już koniec. Czułam jak coś szarpnęło samochodem, a on zrobił fikołka. Później nastała pełna napięcia cisza. Serce waliło mi tak szybko, że myślałam że zaraz wyskoczy mi z piersi. Oddech miałam przyśpieszony, a ręce drżały mi z przerażenia.
Czy to już koniec?
Otworzyłam oczy szykując się na najgorsze jednak to co zobaczyłam sprawiło, że zaczęłam się drzeć jak opętana. Lecieliśmy! Ale nie po błękitnym niebie tylko w czarnej otchłani! Czyli jednak umarliśmy…
– Uspokój się! – wydarł się na mnie mężczyzna.
– Zabiłeś nas! Zabiłeś! Jak mam być spokojna, gdy lecę do Hadesu!
– Alis, spokojnie. Nie umarliśmy. – spojrzałam na Cass zdziwiona. – Podróżujemy cieniem.
-Cieniem? – zapytał zdziwiony Max. – Tylko dzieci Hadesa mają taką możliwość i jakim cudem można to zrobić, gdy jest słoneczny dzień?
– To nie jest podróż cieniem… choć można to też tak nazwać. – powiedział nasz kierowca ściągając okulary przeciwsłoneczne.
Gdy zobaczyłam jego oczy… Myślałam, że patrze się w oczy śmierci. Czarne, pełne nienawiści niczym otchłań, która ciągnie człowieka na samo dno. Całe życie przeleciało mi przed oczami. Widziałam siebie, gdy miałam cztery latka, cierpienie po stracie siostry (tak miałam siostrę… nie chcę do tego wracać). Ojca, macochę, brata; nasze kłótnie, bijatyki, wspólne chwilę. Szkołę, znajomych; bójki z Jamesem, obóz. Widziałam w nich też moją przyszłość, wiele cierpień, smutku, ale też radości…
Zmusiłam się, aby odwrócić wzrok od tych oczu, które przeszywały całą moją duszę i umysł.
– Kim jesteś? – zapytał przerażony Max próbując oderwać wzrok od mężczyzny, lecz na próżno.
– Kiedyś mówili na mnie bóg losu i przeznaczenia, ale te stare babska odebrały mi ten zaszczyt.
– Jesteś Moros bóg nieszczęśliwego losu, upadku, depresji i zagłady. Syn Nyks, starszy brat Mojr. – powiedziała szeptem Cass.
– Dziwne… myślałem, że już nikt o mnie nie pamięta…
– Mało jest o tobie napisane, ale byłeś uważany za wszechmocnego, wszechwidzącego i wszechobecnego. Ty spisywałeś kiedyś los ludzi.
– Nadal spisuję! Ale te moje siostrzyczki cieszą się większą popularnością! Dobrze pamiętam jak przepowiedziałem los ludzkości. Było tam tyle nędzy, że Prometeusz nie mógł mnie słuchać. Pewnego razu dał ludziom nadzieję i ogień, przez co zmienił wasze przeznaczenie, a zapoczątkował swoje. Przykuty do Kaukazu cierpiąc katusze…
-A ciebie nikt nie ukarał? – zapytałam.
Taki psychol powinien być zamknięty dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nie rozumiałam czemu wielki bóg, który panuje nad piorunami i niebem nie mógł przynajmniej wtrącić go do jak to było Tartaku? Posiatkować, ukatrupić, zastrzelić?
– Zeus za bardzo się mnie bał… Ale… może przyczyniła się do tego też moja matka? – powiedział spoglądając na mnie jakby znał moje myśli. – Twoje myśli są czarniejsze od moich. – dodał uśmiechając się jak psychol.
– Czemu nam pomagasz? – zapytał Max.
– Pomagam? Niech się zastanowię… może z zemsty?
– Zemsty? – powtórzyliśmy.
– Nienawidzę słonecznych dni… Dzień jest moim wrogiem jak noc dla dnia. A i jeszcze jedno… Wasza misja nie może się powieść…
– Nic nie rozumiemy…
– Nie musicie rozumieć tylko działać.
Wpatrywaliśmy się w boga zdziwieni. Następnie odwróciłam od tego psychola wzrok i skupiłam się na drodze. Przed nami błyskało światło.
***
Samochód wyskoczył z czarnej dziury. Lecieliśmy w dół wprost na piaszczystą arenę drąc się tak głośno, że później bolało mnie całe gardło. Zerknęłam na boga, by mu strzelić w twarz za to, że chce abyśmy zeszli na zawał, ale go nigdzie nie było; jakby wyparował.
Nie no świetnie!
Pęd powietrza rozerwał drzwi i spadliśmy na miękki piasek. Spoglądałam przerażona jak samochód leci w naszą stronę chcąc zmiażdżyć nas jak robaki. Nim zbliżył się do ziemi wybuchnął, sypiąc gorące odłamki, które spadły na nas jak deszcz meteorytów.
-Wszystko w porządku? – zapytała Cass otrzepując się z piasku.
-Tak. – powiedziałam wstając na nogi. – Co to jest? – zapytałam wpatrując się w czerwony materiał, którym byliśmy przyozdobieni.
– Wygląda jak toga. – stwierdziła Cass.
– O na Zeusa…- wyszeptał Max.
Wszyscy spojrzeliśmy w górę. Trybuny był zapełnione ludźmi. Wyglądali jakby czekali na tą chwilę bardzo długo. Coś tu było nie tak…
-Co się dzieje? – zapytałam. – Skąd tu tyle ludzi?
– Panie i panowie! – rozległ się znajomy głos.
Wszyscy spojrzeliśmy na Morosa, który stał na falującej, czarnej mazi tworzącej podwyższenie.
– Zebraliśmy się tu wszyscy, aby podziwiać tych o to herosów w walce o swój los!
Tłum ryknął z zadowolenia.
– Cass, co się dzieje? – zapytaliśmy.
Nasza przyjaciółka wyglądała na przerażoną.
– Cokolwiek to jest damy radę.
– Dzieciaczki! – zwrócił się do nas bóg. – Pokażcie mi, że wasz los jest coś wart! Zaczynamy grę!
Gdy tylko to powiedział usłyszeliśmy trzask otwierających się drzwi. W naszą stronę zmierzało pięć rozwścieczonych byków.
C.D.N w Styczniu 2015r.
Wybaczcie, ale na święta wyjeżdżam zagranicę i nie wiem czy będę mieć dostęp do internetu. Spróbuje coś napisać w wolnym czasie i może kolejna część pojawi się wcześniej, gdy będę mieć dostęp do komputera. >.<
Bardzo was przepraszam.
P.S
Wszystko co napisałam o Morosie (jego historię) znalazłam w internecie. Nie jest to przeze mnie wymyślone.
Świetna część! Tak długo na nią czekałam… Ciekawie opisujesz, wspaniały styl i pomysły. Walka z bykami? Nie mogę się doczekać 😀
Alis martwi się o Jamesa? Uwielbiam tę dwójkę. Mam nadzieję, że kiedy się spotkają, wymyślisz jakąś fajną kłótnię 😉
Znalazłam też parę błędów: pamiętaj jak piszesz rzeczownik zakończony na ę to dajesz TĘ nie TĄ
czekam na CD
Beth
Alis i James są super, zgadzam się Błędy są, ale jakoś nie mam ochoty ich wypisywać ani też jak, bo mogę się założyć że teraz bym ich już nie znalazła
Super rozdział, nie mogę się doczekać co dalej!!! 😀 Napięcie jest, akcja też- super ;D Fajnie, że nadal to piszesz, bardzo mi się podoba ;*