– Tematyka: Królowa Śniegu
– Normalna bohaterka bez depresji
– Bohaterka włada tylko magią śniegu
– Akcja dzieje się na pustyni
– Musi pojawić się fraza „Och, tylko nie fatamorgana”
– Brak happy endu
– Musi pojawić się motyw żelków truskawkowych. Koniecznie truskawkowych
Początek
Coś trzeszczy. Coś tłucze szkło o ścianę. Coś grzmi, jak koła pociągu wjeżdżającego na peron. Stopniowo głuchnę, gdy na moje uszy napierają kolejne dźwięki nieznanego pochodzenia, a wokół mnie panuje zupełne ciemność. Umrę głucha i ślepa? Myślałam, że taki los przypisuje się tylko starcom. A może już się zestarzałam.
I nagle słyszę wybuch. Wszystko wokół mnie momentalnie robi się wściekle białe, uderza we mnie z prędkością rozpędzonego samochodu. Ostry, przeszywający hałas wypala mi głowę.
A potem cisza. I moja świadomość znika.
Otwieram oczy. Pierwsze, co widzę to piasek. Piasek, piasek, piasek. Piasek wszędzie, w buzi, pod ubraniem, w oczach, we włosach, w butach. Kłuje mnie i łaskocze, domagając się uwagi.
Wypluwam go z ust. I próbuję ruszyć jakąkolwiek kończyną. Nade mną jawi się błękitny nieboskłon. Nie ma ani jeden chmury. Kolor szafiru jest ciągle niewzruszony i na warcie stałości kawałka świata, w którym jestem. Zaciskam mocno dłoń w pięść. Potem drugą. Czuję moje ręce. To dobry znak. Zginam obie nogi w kolanach i próbuję wstać. Zastałe mięśnie próbują mi to uniemożliwić, ale zapieram się w sobie i w końcu mi się udaje.
Nogi mnie bolą, krwioobieg boleśnie daje znać o ponownym rozpoczęciu działania.
Kim ja jestem?
Co ja tu robię?
Co to za miejsce?
Czy przeżyję chociaż dzień?
Dopiero po chwili orientuję się, że na plecach mam mały plecaczek. Siadam na ziemi i z trudem zdejmuję go i kładę przed sobą. Jest czarny, skórzany. Dość powycierany i zużyty. Paski ma naderwane i wyrobione. Wieloletnie używanie… Otwieram go z lekkim wahaniem. A w środku… Nie ma środka. Jest jakby niekończąca się przestrzeń. A w niej unoszą się jakieś bliżej niezidentyfikowane przedmioty. Z dość dużą obawą sięgam po nie. Chwycenie ich po kolei i wyciągnięcie na powierzchnię zajmuje mi dłuższą chwilę.
Kartka papieru i naszyjnik z czymś, co wygląda jak jakiś zamrożony szafir. Z pewnością bardzo przydatne rzeczy na pustyni – myślę z rozdrażnieniem. Świstek głosi:
„Witaj.
Masz na imię Chio. Niedługo sobie wszystko przypomnisz, obiecuję. To miejsce to tylko chwilowy epizod, ale nie możemy zapewnić, iż z życiem ujdziesz. Może już wiesz, a może nie, albo się domyślasz – tak, jesteś królową śniegu. Jak zapewne wiesz, mamy na świecie cztery pory roku. Każda z pór ma władcę. Melie ma wiosnę, Kasper jesień, Andaluz lato, a Ty zimę. Władacie dość porządnie – nie dochodzi do nas zbyt wiele skarg. Każde z Was identyfikuje się nawet ze swoim okresem roku. I tu jest problem – to jest zbyt mocne. Jesteś królową, Chione. Powinnaś umieć rządzić tak samo wiosną, jak i zimą. Bo gdyby nagle nasza księżna Hadesik umarła, a Ty zostałabyś wybrana na nową panią wszystkich pór lub gdyby na przykład Kasper kopnął w kalendarz i musiałabyś się na jakiś czas zając jesienią? Co byś zrobiła, umiejąc rozkazywać tylko zimnu? My chcemy Ci tylko pomóc i nauczyć Cię życia w innych warunkach. Sprawdzić, czy to w ogóle możliwe, byś mogła kiedyś przejąć lato choćby na krótki okres. Masz moc chłodu, bo jest ona w Ciebie wrośnięta. Ale nic więcej. Musisz się zdać na siebie. Próba będzie trwać, dopóki nie skonasz lub nie uznamy, że posiadłaś nowe zdolności. Wybrano Cię na królową. Chciałaś nią być. Więc teraz dowiedź, że zasłużenie, Chione. Rozpoczynają się Twoje własne igrzyska. Nie nawal. Z pewnością znajdzie się wielu łasych na Twą posadę.
Pozdrawiamy
Przełożeni Księżnej Hadesik”
O matko i przenajświętsza córko.
Czemu to się u cholery dzieje naprawdę? Wraz z czytaniem listu wracają mi wspomnienia. Zaskoczenie mnie w środku nocy, zakucie w kajdany, żebym nie mogła użyć mocy i wywleczenie z pałacu jak upolowane zwierzę. Potem uderzenie w głowę i bolesny zastrzyk z narkotykiem. To rzeczywistość czy narkotyczna mgła? Naprawdę tu jestem, wywieziona gdzieś daleko? Ratujcie, bogowie. Co ja właściwie mam teraz zrobić? Czekać w miejscu? Iść przed siebie? Podążać za czymś, co romantycy nazywają ‚głosem serca’? Dla mnie to głos głupoty, ale jak kto woli. Wybrałabym każdą ścieżkę, żeby tylko była poprawna. Zawsze lubowałam się w wytyczonych szlakach, pewnych drogach. Nie lubię braku kontroli nad czymkolwiek, co ma się wydarzyć. Chcę o wszystkim wiedzieć i mieć plan. A, B, C, D, E, F… Nieskończoność planów. Cenię władanie ciężką ręką. Srogą, lodowatą, morderczą zimą. Uwielbiam strach przede mną.
A teraz wylądowałam na pustyni.
Gorącej, piaszczystej pustyni, która wydaje się ciągnąć bez końca, aż po horyzont i jeszcze dalej. Jestem zagubiona.
Ale przeogromne połacie piachu niosą śmierć. Śnieg także. Może by to jakoś… Połączyć? Myśl, Chione, to nie boli, krzyczę na siebie w głowie. To może mi dać szansę na przeżycie tu. W końcu ekstremalne warunki tu, ekstremalne warunki tam… Przeciwieństwa się przyciągają. Sądzę, że jest w tym jakaś prawidłowość. Może mam jakąś zdolność do władania oboma?
Jeszcze raz przyglądam się szafirowemu naszyjnikowi z mojego plecaka. Rozpoznaję go. Skupiłam w nim zapasy mojej energii na wszelki wypadek, na taką czarną godzinę. No i… Okazał się potrzebny. Jest z czystego złota z pięknym, wielkim szafirem w samym środku. Ciężki i piękny. Zdarty z szyi zmarłej księżniczki Atlantydy. Moja moc zamraża go od środka. Gdy przybliżam oko, widzę wirujące wewnątrz płatki śniegu. Takie cudowne i niewinne, a zabójcze. Zupełnie jak ja.
Pstrykam palcami.
Przede mną, na piasku pojawia się butelka wody tak zimnej, że prawie zamrożonej, w zupełnie oszronionej butelce i miska lodów. Myślałam o tronie ze zmarzliny. Ale chyba jednak nie miałby najmniejszego sensu. Siadam i zaczynam jeść. Jestem głodna i z radością przełykam całkiem zimne picie i jedzenie. Ściemnia się szybko, dlatego też przypuszczam, iż zostałam tu wysłana mniej więcej po południu. Już po pierwszym urywku myśli o jakimkolwiek żyjącym tu bogu czy człowieku odrzucam daleko od siebie tę teorię. Skazano mnie tu na samotność. A samotność nie znaczy nic innego, jak samotność.
Gdy robi się już całkiem ciemno, kładę się spokojnie na stygnącym już piasku. Nie mam zamiaru spać, tylko cały czas czuwać, jednak już po chwili śpię jak zabita. Dosłownie.
***
Coś drapie mnie w szyję. Myślę, że to piasek i przewracam się niespiesznie na drugi bok, przy okazji przywalając ramieniem źródło drapania. Słyszę głośny pisk i coś niewielkiego uskakuje na bezpieczną odległość, cały czas popłakując w języku zwierząt. Zrywam się na nogi i mechanicznie porywam plecak z ziemi wraz z malusim, białym liskiem, najwyraźniej pobratymcem tego, któremu przywaliłam. Nie wiem, które z nas jest bardzie przerażone; lisek czy ja. Zaczynam targać plecakiem i trzepać nim na wszystkie strony, wrzeszcząc, żeby maleństwo poszło do diabła, a maluch piszczy z całych sił, usiłując się go trzymać.
I jaki mądra Chione odniosła sukces?
Ah, zwabiła do siebie całe stado, gdy zwierzak uczepiony jej bagażu przekoziołkował w powietrzu za najbliższą wydmę.
Teraz tuzin uszatych, białych, pustynnych lisów, nadstawiających z zaciekawieniem wielkie narządy słuchu stoi naprzeciw mnie i wbija we mnie szelmowskie gały.
Myślę o trebce żelków lodowych o smaku truskawki. Materializują się w mojej zesztywniałej ze strachu dłoni. I to daje zwierzątkom sygnał do ataku.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak szybko biegłam. Zapadam się w piasku, ale brnę dalej, mając nadzieję, iż maluchy się zmęczą. Jednak wciąż słyszę za sobą popiskiwanie brzmiące jak alarm. Po jakimś kilometrze moje nogi omdlewają.
Żelki.
Żelki!
Przypominam sobie o nich. Świadomość ich istnienia spada na mnie jak grom z jasnego nieba.
Lodowe żelki truskawkowe. Żelki zbawienia…
Rzucam za siebie opakowanie. Biegnę jeszcze chwilę, niemal się przewracając, aż w końcu padam na piasek i zasypiam. Niebo nade mną wciąż jest czarne.
***
Kiedy się budzę, tuż obok mnie stoi dokładna kopia mojej osoby. Oh nie, tylko nie fatamorgana*, myślę z przerażeniem patrząc na dziewczynę. Widzę w niej odbicie siebie. Czarne jak heban włosy płynące schludnie ułożonymi kaskadami na śnieżnobiałą skórę ramion jak zwykle wprawiające ludzi w zdumienie, że fryzura może być tak idealna. Zgrabna twarz z delikatnymi rysami, pełne usta, czarne oczy, łabędzia szyja, ładne ciało jawiące kształty pod suknią i ta całkiem pewna swodoba ruchów, bez zachwiania, bez najmniejszych uszczerbków; ideał.
Jestem ideałem.
A drugi ideał stoi właśnie przede mną i czegoś chce.
– Moja droga fatamorgano – mówię głośno do postaci. – Raczyłabyś może się wypchać, iść do diabła lub w cholerę, albo spełnić jakąkolwiek z wielu kuszących nasuwających mi się propozycji, proszę?
Chione numer dwa mruga chwilę.
– Nie umiesz używać mocy na pustyni, przyznaj się w końcu przed samą sobą – wrzeszczy. – Jesteś porażką!
Kieruję na nią zdziwiony wzrok.
– Jakoś jeszcze się nie zabiłam – odszczekuję.
Klon przestępuje z nogi na nogę.
– Jesteś stworzona dla zimy, Chione. Jesteś zimą, do ciężkiej cholery! Na pustyni i tak nieprzeżyjesz, spójrz na siebie. Ledwo uciekłaś bandzie małych lisków chcących się pobawić. Co zrobisz z czymś gorszym? Rzucisz śnieżką? Lepiej daj się zabić od razu zamiast później wyczekiwać cierpień, które nadejdą zamiast zwycięstwa. Chcę Ci tylko pomóc. Jestem Twoim sumieniem i dobrym duchem.
A wal się, sumienie, myślę.
Momentalnie mój naszyjnik z szafirem robi się cięższy. Dokładnie w chwili, gdy mój sobowtór znów otwiera usta.
Rzemyk się zrywa, a lodowy sztylet momomentalnie odnajduje moją dłoń.
– Masz, suko. Też chcę ci pomóc – mówię cicho.
I rzucam nożem w drugą królową śniegu.
A ona… Znika. Tak po prostu, po chwilce rozmowy. Zabiłam własny niewierzący we mnie koszmar. A może… Zmierzyłam się ze sobą?
Reszta dnia mija mi zwyczajnie łatwo. Chodzę po pustyni, robię co jakiś czas przystanki na posiłek i butelkę wody i to chyba tyle. Staram się nie myśleć, co może mnie jeszcze spotkać tu, w tym upalnym piekle. Bo w sumie, może się zdarzyć wszystko. Chciałabym tego wszystkiego uniknąć. I żyć dalej jako ta zła królowa śniegu, która porwała Kaya od swojej siostry i zamroziła mu serce. Jako kobieta, która odciągnęła Edmunda od reszty rodzeństwa i próbowała go wykorzystać do zabicia własnej rodziny, oszukać go. Jako zimna, bezlitosna osoba nie znająca ponoć ludzkich uczuć, jak mówią ludzie. Ale mylą się. Znam jedno uczucie; miłość. Takie piękne słowo… Możnaby rzecz, że muzyka na ustach. Chyba najpiękniejsze, co może się zdarzyć. I owszem, znam miłość. Bardzo dobrze. Kiedyś kochałam. A potem ta osoba zginęła. Przeze mnie. Umocniło mnie to w mojej sile. Stałam się dzięki temu niemal niepokonywalna. Jak przeżyło się stratę miłości, można właściwie przeżyć wszystko inne, bo nic nie jest tak straszne. Teraz, po wielu latach jestem wdzięczna za tą śmierć. Nauczyła mnie zimnego opanowania, dystansu i hamowania uczuć. ‚Musisz być zimna, by być prawdziwą królową’ głosi napis wyryty na bramie mojego pałacu. Ja powiedziałam te słowa. I są prawdą.
Idę środkiem pustyni. Żar leje się z nieba. Wylewam na siebie butelkę wody i w milczeniu brnę dalej przez piach. Mam ochotę coś mówić, rozmawiać ze sobą, ale jeśli ktoś mnie obserwuje… Nie chcę być uznana za wariatkę.
*ROZMOWA TELEFONICZNA*
– Zrób coś z Chione. Ma za łatwo. Zrób coś z nimi wszystkimi. Mają cierpieć.
– Panie porucznik, dopiero co…
– Mają cierpieć! Chione właśnie nakarmiła żelkami lodowymi stado fenków i połowa z nich dostała niestrawności. Rozwaliła sztyletem sobowtóra sumienie nożem po minucie wymiany zdań. Jest za twarda, rzuć ją na głęboką wodę.
– Panie…
– Do roboty!
– Zaraz to załatwię.
*KONIEC ROZMOWY*
Nawet nie wiem, kiedy pojawia się ta prawdziwa fatamorgana. Poprostu nagle widzę oazę. Myślę, że jest prawdziwa. Naprawdę tak myślę. Nie podejrzewam nawet złudzeń. Mam pewność, że jest tam. Stała, piękna, zbawienna.
Podchodzę z niedowierzaniem na słabych nogach. Jest tuż, tuż…
A potem zapadam się w ruchome piaski. Moje oczy wciąż widzą cudowną oazę, gdy moje nogi grzęzną, a ja zapadam się pod ziemię, pod piaski, w wieczne zapomnienie.
*ROZMOWA TELEFONICZNA*
– Chione zginęła, psze pana…! Naprawdę nie chciałem, to był wypadek! Fatamorgana wyszła mi za mocna…
– …
A potem w słuchawce słychać śmiech.
*KONIEC ROZMOWY*
Morał z tego taki, że z naturą ludzi i prawami przyrody igrać się nie powinno. Nie można zmuszać zimy, by była inną porą roku. Nie można kazać jesieni być latem. Natury nie można odwrócić.
*Zabiję Ciebie, Mikołaj*
„Opowiadanie pod Wdzięcznym Tytułem Pustyni”
– Bogowie! Czemu żeście się od nas odwrócili!? Czymże Wam zawiniliśmy!? Za co to jest kara!?
Plemienna szamanka i znachorka Namizmati klęczała przed totemem przedstawiającym wcielenie boga Dybronono. Modlitwa znów nie została wysłuchana. Zbawienny deszcz nie spadł. W ostatnich dniach okolice wioski plemienia Gututu zmieniły się w pustynię. Wody z nieba nie widziano od miesięcy. Wszystkie studnie już wyschły. W końcu wódz wioski Pierogien postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i udać się do szałasu szamanki. W zasadzie kobiety nie mogły pełnić tak ważnej funkcji, ale Namizmati miała w dzieciństwie moc zamarzniętego deszczu, śniegu. Później zdolność do tworzenia lodowych burz zanikła i córka Ahmulanaha została znachorką. Wróćmy jednak do obecnej sytuacji. Pierogien postanowił od razu przejść do rzeczy (w związku z tym, że nie znamy języka Gututu, dialogi będą tłumaczone z kontekstu).
– Słuchaj, nie ma wody, więc musisz iść na tamtą wysoką górę, może tam cię wysłuchają – Rozkazał wódz.
– Nie chce mi się. Niech ktoś inny pójdzie – Narzekała leżąca na klepisku Namizmati.
– Albo idziesz, albo sami cię wyrzucimy z wioski.
– Jak mnie wyrzucicie, nie będziecie mieć szamana do rozmów z bogami – Zauważyła znachorka.
– Zawsze ktoś się znajdzie – Zaśmiał się mężczyzna.
– Ale nikt tak dobry jak ja – Ucieszyła się kobieta.
– Dobra, skończmy już sentencje grzecznościowe. Idziesz, czy nie?
– No pewnie – Członkowie tego plemienia przykładali wielką wagę do „sentencji grzecznościowych”, którymi zaczynali każdą rozmowę.
Namizmati tak jak stała, tak wyszła w podróż do Wielkiej Góry, która była ledwo widoczna na horyzoncie w słoneczne dni. Jako że od dawna było słonecznie, widywało się ją częściej niż zwykle. Trasa przez pustynię zazwyczaj gdzieś do połowy jest nudna. Potem zaczyna się umierać z pragnienia, ma się przywidzenia i tym podobne. Jednak tu było inaczej. Po pierwsze nasza bohaterka wciąż mogła wyprodukować niewielkie ilości zamarzniętej wody. Było to jednak wyczerpujące i tej wody było mało. Im więcej jej tworzyła, tym dłużej musiała odpoczywać i tym dłużej musieli czekać mieszkańcy wioski. Piątego dnia zobaczyła kępę kaktusów rosnącą na środku pustyni. Kilka godzin później kolejną. I następną. Był to znak, że być może w pobliżu góry jest woda. Zasilona dodatkową motywacją, wynikającą z jej toku rozumowania i dedukcji, przyspieszyła tempa o dwadzieścia jeden procent i już następnego dnia była u stóp góry. Faktycznie była tam woda w postaci jeziorka, do którego spływał strumyk ze szczytu Wielkiej Góry. Z radości wskoczyła do zbiornika i zaczęła się śmiać. Po chwili spoważniała, wyszła i otrzepała się z wody. Nad górą zbierały się ciemne chmury, toteż była zdziwiona, że nie wyschła tak szybko, jak się spodziewała.
Niewiele się ociągając zaczęła się wspinać. Na początku nie było zbyt stromo, więc mogła iść niemal wyprostowana, ale potem zaczęło się robić coraz ciężej, aż musiała znajdować półki skalne do oparcia stóp i dłoni. Parokrotnie jedna z jej nóg się obsunęła i myślała, że będzie mieć bliskie spotkanie z ziemią. Mniej więcej w jednej trzeciej wspinaczki, gdy była już porządnie zmęczona i pot lał się z niej strumieniami, podciągnęła się na jak sądziła szeroką półkę skalną. Gdy już usiadła na niej, oparta plecami o chłodną skałę, spojrzała w prawo. Następnie w lewo. Przetarła oczy, choć wzrok miała dobry. Półka ciągnęła się w obie strony. Schody! Ona się wspinała, a tu cały czas były schody. Była zbyt zmęczona, bo myśleć, więc zasnęła.
Namizmati obudziła się bladym świtem i od razu ruszyła w górę. Podczas marszu zastanawiała się, kto tu był i stworzył te schody. Widać było, że są stworzone ludzką ręką. Szło jej to dużo szybciej niż wspinaczka, więc gdy słońce było w zenicie, dotarła na szczyt. I znów się zdziwiła. Szczyt góry był płaski, idealnie okrągły, a na jego środku stał kamienny tron. Nie to było najdziwniejsze. Najdziwniejsze było to, co siedziało na tronie. Był to guziec. No, taka świnia z Afryki. Miał długie, zakręcone rogi i gęstą szczecinę na całym ciele. Czerwone oczka gapiły się podejrzliwie na Namizmati. W końcu postanowił przerwać ciszę i zagrzmiał głębokim barytonem, mogącym góry przenosić.
– Jam jest Guziec. Możesz mi mówić per Guźcu. Bo jestem guźcem. Wiem po co tu jesteś. Wiele osób ostatnio przychodzi do mnie po autograf. Pewnie też chcesz jeden?
– Nie nie nie – Zaprzeczyła szamanka – Jestem tu, bo moje plemię nie ma wody i umiera z pragnienia. Czy możesz nam pomóc?
– Hmmm… – Guziec najwidoczniej się zastanawiał, gdyż zmarszczył szczecinę nad oczami – W sumie mogę wam pomóc. Widzę, że masz moc lodu. Jeśli zdobędziesz dla mnie pewien przedmiot, mogę przetranskrypować pryzmatycznie twoją moc, żebyś mogła napoić swój lud.
– Yyy… – Namizmati zrozumiała tylko, że jeśli coś mu przyniesie, to będzie woda. Mniej więcej – A więc…
– Nie zaczyna się zdania od „a więc” – Skarcił ją Guziec.
– No to co jest tym przedmiotem? – Zaciekawiła się znachorka.
– Żelki z Dżungli słodyczy. Koniecznie truskawkowe. Tylko musisz tam uważać, bo jest tam wiele zabójczych owadów i roślin. Idź na południe, to dojdziesz. Powodzenia! A! Żebyś nie musiała schodzić z Wielkiej Góry, to przejdź przez ten portal.
Ziemia się zatrzęsła i pomiędzy nimi zmaterializował się wirujący okrąg w kolorze niebieskim. Po zachęcającym geście Guźca, Namizmati z zamkniętymi oczami wkroczyła do portalu. Wyszła u podnóży góry. Rozejrzała się w prawo i w lewo i odkryła, że za jeziorkiem, które odkryła już wcześniej znajduje się całkiem przyzwoity las.
– Aha, to pewnie jest ta dżungla – Powiedziała i się zasmuciła, gdyż gadanie do siebie było objawem choroby psychicznej. Schizofrenii gwoli ścisłości.
Przed jeziorkiem natomiast dostrzegła ognisko (zmierzchało już) i przy tym ognisku osobnika. Podeszła i spytała się, czy może się przysiąść. Człowiek odwrócił się i krzyknął:
– Namizmati! Ty tutaj?!
– Lamustaszeszokola! – Nasza bohaterka w mig poznała swojego współplemieńca, który dużo wcześniej wyruszył na poszukiwanie wody i nie powrócił do wioski – Gdzieś ty był?
– Wyruszyłem do niebezpiecznej dżungli po wodę. Walczyłem tam z niebezpieczną planterą, która miała trzy łodygi i miała kwiat większy od domu naszego wodza! Były tam również trupy poprzednich podróżników i one ożyły! Ledwo uszedłem z życiem, musiałem leżeć jakiś czas w jakiejś jamie w ziemi, by wykurować rany. Jedyne, co znalazłem to ten miecz.
Lamustaszeszokola wyciągnął zza pazuchy piękne, długie ostrze z wygrawerowanym motywem pnącza.
– W tym świetle wygląda jak czarne, ale w dzień jest zielone – Wyjaśnił dzielny wojownik – A co ty tu robisz?
– Wyruszyłam na szczyt Wielkiej Góry, gdzie spotkałam Giuźca, który chciał żelki truskawkowe. A wszystko to, by przywrócić wodę.
– Truskawkowe? – Zaniepokoił się Lamustaszeszokola – Chyba już wszystkie zjadłem i zostały mi tylko bananowe – Zrobił zawstydzoną minę i przygryzł wargę. Swoją – Chociaż sprawdzę.
Chwilę przerzucał śmieci w skórzanej torbie, aż w końcu z triumfalnym uśmiechem wyciągnął czerwonego żelowego misia.
– Ostatni! Może ten jeden wystarczy?
– Jutro się zobaczy.
Pogadali jeszcze trochę na niezobowiązujące tematy i poszli spać. Bo co innego mieli zrobić? Następnego dnia Namizmati poszła schodami na Górę, a Lamustaszeszokola poszedł do wioski z plecakiem pełnym wody. Gdy doszła na górę, Guźca nie było. Spojrzała w prawo – nic. Spojrzała w lewo – nikogo. Spojrzała na tron – zmaterializował się.
– Czy masz już żelki? – Zapytał grzmiącym głosem.
– Jeden wystarczy? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie szamanka.
– Zobaczymy. Swoją drogą szybko ci poszło.
Znachorka podała misia Wielkiemu Guźcowi. Ten go skonsumował ze smakiem.
– No dobra, stań tam na środku i się nie ruszaj. – Zakomenderowała trzoda chlewna. Wyciągnął przed siebie raciczki i wypowiedział zaklęcie – Pierogi!
Z nieba spłynął niebieskawy niebiański promień i uderzył w Namizmati. Poczuła się przepełniona mocą. Naprawdę przepełniona. Tak dużo mocy w niej było, że zemdlała.
Obudziła się dwa i trzy czwarte dnia później. Pstryknęła palcami. Z bliżej nieokreślonego kierunku nadleciała śnieżka i trafiła ją prosto w twarz. Ucieszyła się.
– Dzięki Ci, Guźcu! A tak w ogóle po co był ten żelek? Dawał ci moc? Dzięki niemu mogłeś dać mi władzę nad śniegiem? – Zasypała go gradem pytań szamanka.
– Nie, po prostu dawno nie jadłem żelków truskawkowych, a bardzo je lubię. Leć już do swoich.
I tak zrobiła. Stworzyła lodową krę i na podmuchach mroźnego wiatru poleciała do wioski. Jednakże gdy przybyła na miejsce, okazało się, że podczas jej nieobecności wszyscy umarli z pragnienia. Po długim płaczu i rozpaczy poszybowała dalej, na północ, do Europy. Od tamtego czasu jest zgryźliwa i złośliwa. I taką ją znają europejczycy.
* * * * * * * * * * * * * * * *
Gratulujemy świetnych prac! Zapraszamy również do brania udziału i w Pojedynkach Normalnych i w Pojedynkach Specjalnych
Całuski carmel i IzzyR
Wszystkiego Najlepszego hadesik 😀 zdrowia szczęścia, potworów abyś mógł się wykazać i wiele szczęścia w życiu i8 spełnienia marzeń, i duuużo weny twórczej 😛
Co do opowiadań to bardzo mi się spodobały oba, ale oddam swój głos na hadesika, ponieważ jego wersja była inna i z humorem, który przypadł mi do gustu i ogółem bardzo mi się podobało 😀 Powodzenia wam obojgu i niech wygra lepszy 😀
Sto lat hadesik. Masz mój głos.
Oba opowiadania są fajne, ale tym razem mój głos idzie na hadesika – jego opko mi się lepiej czytało.
Chciałabym dodać też, że może wiadomo, może nie, choć nie poprawiam nic w opowiadaniach, jeśli pojawi się błąd w kwestii od autorki likwiduję go (tylko literówki :p) Od teraz jednak tego robić nie będę, bo przez swoją dobrą wolę i gapiostwo mam nieprzyjemności – Chio napisała pierwotnie ,,Cię”, nie ,,Ciebie”. Tyle z ogłoszeń parafialnych, przepraszam :/
Hepi Berfdej xD
Wszystkiego Najlepszego, weny i co tam jeszcze chcesz xD
Głosuje na…kurde, hads oryginalnie itd, ale… Chione To moje klimaty 😛
Wszystkiego najlepszego i spełnienia marzeń, hadesiku!!!
Oj, ciężki wybór… Obie prace są świetne, ale oddaję głos na hadesika za guźca, wdzięczne zaklęcie o treści: pierogi i ogromną dawkę humoru 😉
Oczywiście praca Chione również jest genialna.
Powodzenia obydwojgu!
Oddaję głos na opowiadanie Chione, bo było po prostu lepsze. No i to jest opowiadanie pożegnalne, odchodzę z rr. Możecie płakać. Ale świeczek nie zapalajcie, bo będę żył i pisał jak do tej pory. Jakby co, wiecie gdzie mnie znaleźć. A jak nie, to spytajcie się Pana z Wąsem.
Oj hadesiku, hadesiku. Szkoda, że odchodzisz, bo napisałeś całkiem niezłe opowiadanie i mój głos wędruje do Ciebie. Śmiałam się kilkukrotnie i wbrew pozorom nie z guźca.
W obu opkach były literówki i powtórzenia, ale jeden poważniejszy mnie dobił. Chio? Byłam na Saharze i osobiście głaskałam fenka. Nie był on ani trochę biały. Fenki są beżowe, jasnobrazowe. Wikipedia potwierdza.
Niczego innego się nie czepiam, bo w moim wysłanym jest o wiele więcej błędów. Oba opka niezłe, ale hadesik odwalił lepszą robotę.
Pozdrawiam
Leona, która powoli wraca do bloga.
Swój głos oddaję hadesikowi, na pożegnanie 😀 Oba opka dobre, ale bardziej podobało mi się już opko hadesika.
Ej, dlaczego mogę wybrać tylko jedno???
Bardzo podobały mi się opisy u Chio, no i sam pomysł. Hadesik napisał świetne opowiadanie, zabawne i oryginalne. Sama nie wiem…
Dobra, mój głos oddaje na Chione. Tak jakoś.
Postaram się wziąźć udział w zastępnym zwykłym pojedynku, zachęciłyście mnie ^^
Jane
Sto lat! Sto lat! Ale przede wszystkim spełnienia marzeń 😉 Smutno słyszeć, że jakiś heros opuszcza RR… no cóż, przynajmniej pamiętaj, że zawsze możesz tutaj wrócić
Co do pojedynku… oj, trudny wybór, gdyż oba opka były bardzo dobre.
Jednak muszę postąpić według własnego sumienia (czyt. pomimo czyjś urodzin oraz pożegnania), dlatego też oddaję swój głos na Chione xD Twój styl pisania już dawno podbił moje serce, a klimat tego opowiadania ostatecznie zadecydował o moim wyborze ;**
Bezapelacyjnie mój głos leci na konto hadesika.
Lubię oryginalność i niebanalne podejście do tematu. Szczerze powiem, że decyzja nie była trudna.
Szkoda, że odchodzisz. Bardzo wielka szkoda, ale coż, siłą cię nie zatrzymany. 😀
A i propsy za końcówkę xD „Jednakże gdy przybyła na miejsce, okazało się, że podczas jej nieobecności wszyscy umarli z pragnienia. Po długim płaczu i rozpaczy poszybowała dalej, na północ, do Europy. Od tamtego czasu jest zgryźliwa i złośliwa. I taką ją znają europejczycy.” Idealna puenta.
Bardzo dobry Pojedynek Specjalny, jednak tutaj nasi oceniający uznali, że ,,hadesik odwalił lepszą robotę”. Mimo to gratuluję Wam obojgu świetnych prac