Hej Miśki
Kolejna ‚Fielga’, tym razem Victoria 😀 Jak już mówiłyśmy- 5 rozdziały zamykają wstęp i zaczyna się to oczekiwane (mam nadzieję!) rozwinięcie opowiadania Od teraz, będzie już tylko ciekawiej, obiecujemy ;3
Część mało porywająca, ale musiała taka się pojawić- jest już początek owej ‚akcji’, zaczyna się dziać ;* No i cały czas wprowadzamy nowych bohaterów (tak jak obiecałam, Mendo ).
Dedykacja dla Mendy, Kiry oraz gwiazdy.forever 😀
Ludzie, serio liczę na komentarze, to bardzo miłe jak je piszecie- dziękuję! <3
Wasza Annabeth24 :*
VICTORIA V
– Zamorduję dzieciaka, który rozpoczął ten harmider- warknęła Amy, nakładając sobie na talerz fragment śniadania swojego brata, Johnny’ego, który wzdychając cicho udał, że tego nie widzi.- Jak tylko się dowiem kto to był, znajdę go, zgwałcę a potem urządzę bitwę jego posiekanymi zwłokami…!
Amy była wysoką i w miarę szczupłą córką Hermesa, która miała tyle taktu, co ja szóstek w szkole (podpowiem- w ogóle go nie miała). Była bardzo kształtna, co czyniło ją ładną i zgrabną. Nie tak chuda jak ja, a mimo to pożyczyła mi kilka swoich ubrań, bo ja przyjechałam tu tylko ze szkolnym plecakiem… A zeszyt od historii, geografii i zbór zadań z matmy, na nic mi się przydać nie mógł. No, te dwa ostatnie w razie czego na podpałkę, jakbym miała ognisko rozpalać. Amy siedziała teraz oparta na łokciu przy stole na śniadaniu i z politowaniem wpatrywała się w bitwę na jedzenie, która toczyła się za moimi plecami, jednocześnie pochłaniając pół naleśnika Johnny’ego.
– Nie marudź, jest zabawnie- zauważył John, jej młodszy o pół roku brat.- Masz okres, że nie chcesz się wyszaleć?
Amy fuknęła gniewnie, rozgniatając mu na twarzy niedojedzoną masę naleśnikową. John nawet się nie przesunął, jedynie uśmiechnął się i spojrzeniem pełnym satysfakcji zeskrobał go sobie z twarzy i okularów, po czym posłał siostrze najsłodszy uśmieszek jaki w życiu widziałam.
Amy i Johny byli dwójką dzieci Hermesa, którą poznałam ostatniego wieczoru. Oraz Nicolasa, grupowego. No, jeszcze Esmeral, ale ona też była nie uznana. Jednak ta dwójka potomków Hermesa, która siedziała teraz przy mnie, wyjątkowo mi się spodobała. Amy odpowiadała mi idealnie poczuciem humoru, była żywiołowa i pełna energii. Nawet nie przeszkadzała mi jej wredna natura i wieczne założenie, że jest lepsza. Natomiast Johny, spokojny i racjonalny, również zdawał się być fajny. Owa dwójka „herosów” (nadal w to nie wierzyłam, ale nie chcąc następnych dowodów oglądać, postanowiłam o tym nie wspominać) była dla mnie miła, a przynajmniej na tyle, że z chęcią objaśniali wszystkie dziwne zachowania, które miały tu miejsce. No, a do tego zachowywali się jak stare złe małżeństwo, co czyniło wszystko o wiele bardziej zabawnym.
– Czyli bitwa na jedzenie to nie jest wasz codzienny zwyczaj?- zapytałam chłopaka. Johnny pokręcił głową, przeczesując palcami swoje krótko ścięte włosy mysiego koloru.
– Nie. Choć Amy strzela teraz fochy, że to nie było jej pomysłem. Ostatnio podczas wojny na trawę też miała taki problem, przez cały dzień. Choć mniejszy, gdy ktoś wymyślił konkurs na skakanie z pegazów do jeziora z jak największej wysokości. Prawie się nie zabiła.
– Jaki konkurs?- wykrztusiłam, zaczynając się śmiać.
– Podlatujesz pegazem jak najwyżej się da i skaczesz do zatoki. Ten kto podleci najwyżej i skoczy z jak największej odległości, wygrywa.
– To nie moja wina, że ten krowiak poleciał w złą stronę, kiedy skoczyłam!- usprawiedliwiła się Amy, prychając i wywracając oczyma. Po sekundzie krzywienia się, dodała zwycięsko:- Ale i tak wygrałam.
– Wylądowała na płyciźnie- wyjaśnił usłużnie John.- Uznali, że tego nie przebije nikt.
O nie, latające bydło. Te krowy ze skrzydłami po pierwsze od rana warczały w swoich stajniach, nie dając mi spać, a po drugie, gdzie nie popatrzyłam było widać je na niebie. Ilekroć słyszałam i dostrzegałam to bydło z piórkami, miałam ochotę zostać snajperem.
Dziewczyna wywróciła oczami, jednak nie usłyszałam, co dopowiedziała swojemu krewnemu, bo w moją stronę nachyliła się Es, ciągnąc mnie za rękaw. Do tej pory siedziała przygarbiona pomiędzy mną a Nickiem i w spokoju konsumowała swój jogurt z owocami.
– Vicky, nie wiem jak ty, ale ja się stąd zmywam!- szepnęła stanowczo dziewczyna, która z kocią gracją zsunęła się z ławki i pociągnęła za kołnierz koszulki Nicolasa.- A ty idziesz ze mną, mój drogi!
– Ale moje gofry…-jęknął chłopak ze smutkiem patrząc na swój talerz. Kochany, nawet się nie przejął, że obok głowy mu przeleciał ananas… Ej, co za kretyn rzuca ananasami…?
– Zjesz później!- zaoponowała dziewczyna i nim zdążyłam coś powiedzieć, oboje zniknęli w tłumie. Uśmiechnęłam się do siebie, przypominając sobie poranną rozmowę po włosku z Nicolasem. Uroczy chłopak, bardzo się polubiliśmy.
– Nasz Nickuś wreszcie natknął się na kogoś, kto nim rządzi- zauważyła Amy z cwanym uśmieszkiem, odprowadzając tę dwójkę spojrzeniem. Siedziała naprzeciwko mnie i Johna, który zajął miejsce po mojej lewej stronie, na skraju długiej ławki.- A ta Esmeralda to niczego sobie jest.
– Oj, daj im spokój. Nicolas mówił, że Esmeralda jest jego przyjaciółką od zawsze.- Chłopak nawet nie mrugnął, był tak poważny i poprawny, w tym co robił, że patrzenie na niego było rozczulające.
– Nie wierzę w przyjaźń damsko-męską- zaoponowała blondynka, zawijając prosty kosmyk prostych jak druty włosów za ucho i uśmiechając się szeroko.- Dlatego uważam, że jesteś transwestytą, kochanie.
Nie mogłam nie puścić tego komentarza obojętnie, więc wybuchłam śmiechem, razem z Amy, która z satysfakcją podniosła się i przeciągnąwszy się nad stołem, zmierzwiła bratu włosy.
– Albo po prostu twoim bratem.
– Adoptowanym bratem transwestytą.
Chłopak z uśmiechem pokiwał automatycznie głową, a potem westchnął rozbawiony. Miał w sobie na tyle pokory i opanowania, że nawet nie próbował odgryźć się siostrze, bo wiedział, że to i tak nic nie da. Jedyne co zrobił to z cynicznym uśmiechem posłał dziewczynie współczujące spojrzenie, pełne politowania.
Choć Amy była ubrana w szarą koszulkę i pastelowo różowy sweterek wyglądała delikatnie i dziewczęco, jednak efekt ten psuł jej charakter. Znałam ją jeden wieczór, a już wiedziałam, że nie zalicza ona się od kochanych i miluśkich osobników.
Z resztą miałam właśnie okazję się od tym przekonać, bo w Amy, a dokładniej w jej plecy z impetem wleciał talerz pełen klusek w sosie z malin. Dziewczyna zawarczała gniewnie i po kilku sekundach z żądzą mordu wypisaną w oczach zniknęła w tym zamieszaniu. Nawet nie zdążyłam zanotować w głowie, że wstała od stołu- była i nagle gdzieś zniknęła.
– Eeeh, współczuję temu nieszczęśnikowi, który to zrobił- zauważył trzeźwo Johny, wycierając o róg koszulki okulary, nadal tłuste od oberwani naleśnikiem i westchnął zblazowany.
– Nic mu nie będzie – wzruszyłam ramionami. Johnny spojrzał na mnie z uśmiechem i powiedział:
– Będzie. I to sporo.
– E tam. Jestem pewna, że przeżyje, tak jak tego, że Unia Europejska została założona w 2004 roku.- Tak, chciałam błysnąć wiedzą. Tak, miałam nadzieję, że John okaże się normalnym człowiekiem i nie będzie nawet wiedział, co to ta unia. Jednak moje marzenia legły w gruzach, bo chłopak podrapał się w głowę i z zadumą wymalowaną na twarzy mruknął:
– Co? Myślałem, że w 1993 roku.
No i widzicie?! Geograf nie dość, że naraził mnie na śmierć, to jeszcze źle nauczył! No, w sumie, to nie zdążył poprawić. Ale jeżeli to nie pierwszy raz, to co? Potem pod koniec liceum napisałabym taki egzamin z setką błędów! A wszystko przez źle podpatrzoną datę z zeszytu koleżanki.
– No to nie jestem tego tak pewna.
– Ja właśnie też nie. Amy na stówę go przynajmniej pobije.- Zaśmiałam się, bo zapomniałam, że mówiliśmy o tym tylko przez porównanie do awantury o maliny na bluzce blondyny.- Nie ruszaj się, to jak spacyfikuję siostrzyczkę, pokażę ci obóz i przedstawię ludziom- stwierdził, podnosząc się z miejsca.
Wyglądał, jakby ogarnianie Amy, która próbowała właśnie udusić jakiegoś małolata, było dla niego rutyną, nudną codziennością. Choć powinien się pospieszyć, bo ta ryba jako maczuga w dłoniach Amy… o tak, właśnie ta, która przeżyła kontakt trzeciego stopnia z twarzą tego szatyna… tak, tego co chyba zemdlał po tym… a nie, tylko udaje… no, ale powinien się streścić, bo Amy chyba na wzięła do siebie tą szanse na wymordowanie całego obozu.
– Tylko zjedz porządne śniadanie, obiad jest dopiero o drugiej.
Kiwnęłam znudzona głową, uśmiechając się, kiedy usłyszałam to typowo rodzicielskie upomnienie. Johny poklepał mnie po ramieniu, kiedy mnie mijał, a ja odprowadziłam chłopaka wzrokiem do tłumu rozwrzeszczanych dzieciaków, nacierających się ciastami, owocami oraz sosami. Co lepsi używali do tego całych tart owocowych, pizzy a nawet półtora metrowych ryb, tak jak Amy. A kiedy Johnny wkroczył pomiędzy nich, omal nie wstałam i poszłam mu pomóc- John był wysokim chłopakiem ale bardzo chudym i niemal niknącym w oczach. Nie przypominał umięśnionych rówieśników, których w obozie było pod dostatkiem. Naprawdę- był tak cienki, że bałam się o niego.
Prawdę mówiąc, potem nie działo się nic szczególnego. Jakiś koleś oblał mnie coca-colą, więc zbiłam go pstrągiem (muszę przypomnieć Amy, żeby opatentowała bicie rybami- bardzo skuteczne!), a kiedy inny nastolatek rozpłaszczył mi na przedzie bluzki lepkie i słodkie ciasto, nafaszerowałam go gazowanymi napojami pod ciśnieniem. A kiedy uznałam, że byłam zbyt poważna na taką dzieciarnię, a ani Amy, ani John nie pojawili się, wzięłam gofra Nicolasa i nie mając nic lepszego do roboty ruszyłam do domku.
Tak, więc moje śniadanie skończyło się na gofrze, byciu lepką, wielką przynętą na wszystkie muchy w promieniu kilometra. No i oczywiście tym, że profesjonalnie się zgubiłam; tego nie mogło zabraknąć w moim życiu…
Wpychając w siebie śniadanie Nicolasa (swoją drogą muszę się go zapytać, skąd pomysł łączenia posypki i suszonych owoców na bitej śmietanie), skierowałam się do jakiegoś dziwnego namiotu. Ów namiot wyglądał jak typowy rekwizyt filmowy, z ekranizacji bitew europejskich, albo bajek o wojnach. Wiecie, takie miejsce, gdzie wielcy wodzowie średniowiecza ustalali taktyki i sposoby jak wygrać na polu walki.
Kiedy tylko podeszłam bliżej, usłyszałam:
– Chejronie, to bardzo ważne!
Oho- jak bardzo ważne, to znaczy, że dla mnie idealne! Pomyślałam, przyspieszając z zadowoloną miną. Kiedy dostrzegłam małą ławkę tuż obok, stwierdziłam, że to przeznaczenie i wszystko wskazuje na to, że muszę tu usiąść i posłuchać.
– Ależ Oliwierze, nie musisz mi tego tłumaczyć- westchnął ktoś, stanowczo mężczyzna. Usłyszałam tupanie, co oznaczało, że ktoś chodził w namiocie. Inna sprawa, że odgłos ten nie przypominał ludzkich kroków, tylko jakby tam w środku był koń…
– Zmieścimy się idealnie czasowo- kontynuował owy Oliwier. Najwyraźniej postanowił dalej zadręczać tego faceta swoją paplanina. Mi to było na rękę, skoro oni jakieś tajne coś planują.
Jak mawiała moja nauczycielka od matmy: „im więcej usłyszysz i zapamiętasz, to twoje”. Czy jakoś tak, bo ja jej nigdy nie słuchałam, a tym bardziej nawet nie próbowałam zatrzymać tego co gadała w głowie… Choć jednak, jak widać to, co ci nauczyciele gadają, się przydaje, pomyślałam, wzruszając ramionami.
– Codziennie zrobimy trzy plansze. Postaramy się rozłożyć wszystko po równo. Żeby jednego dnia nie było łatwiej niż następnego.
– Mam nadzieję, że mimo ambicji, dasz sobie i swoim rywalom odpocząć.
– Naturalnie! Dlatego turniej będzie co pięć dni przerwy.
– Ile zespołów chcecie zrobić?
Ej, to chyba jakiś konkurs będzie! Ale fajnie, uwielbiam zawody!
– Myślimy o pięciu. Ja, Johnes, Oliwier, Timny oraz Jenny- odezwała się trzecia osoba, stanowczo dziewczyna.
– Wybraliście sędziów?- zapytał dorosły lekko znudzonym tonem.
– Tak. Pięciu, tyle ile drużyn- oznajmiła znowu ta sama dziewczyna.
Jej wypowiedzi brzmiały jakby była osobą niezwykle pewną siebie i zdecydowaną. Zapewne jest cholernie naprzykrzającą się osobą i kocha mieć rację. Jak mnie wnerwiają takie osoby…
– Oczywiście ty, Chejronie, Pan D. oraz trójka herosów. Prowadziliśmy ankiety…- zaczął chłopak.
Oczyma wyobraźni widziałam, jak urywa i niepewnie zerka na towarzyszkę, po czym prowadzą dialog spojrzeń, kto powie temu Chejronowi coś bardzo niedobrego.
– Mam się bać, kto wygrał?- jęknął bezsilnie Chejron.
– Tak- wtrącił szybko chłopak, a dziewczyna szybko wymieniła:
– Nicolas, Thomas oraz Ash. Jednak musieliśmy też mieć jakaś dziewczynę, żeby nie, było nieporozumień. Ash ustąpił miejsca Vivie.
Usłyszałam ciche westchnienie.
– Przeprowadzaliście tę ankietę tylko wśród dziewczyn?
– Nie- przyznał Oliwier- jednak to wyglądało jak wojna trzech grup. Wie pan: dużo osób głosowało na osoby, które ktoś im polecił.
– Właśnie. Niektóry dziewczyny namawiały innych, żeby głosowali na przykład na Nicolasa- dodała dziewczyna z pogardą w głosie.
Doszłam właśnie do wniosku, że ten obóz roi się od pustych lal oraz przekupnych frajerów, kiedy nagle, usłyszałam za sobą:
– Rowllens, sznurowadła ci się rozwiązały!
Cholera!
Tak się przestraszyłam, że podskoczyłam. Dlatego, że siedziałam na skraju ławki, nachylając się, by słyszeć jak najwięcej, jeden zły ruchu spowodował, że z głośnym wrzaskiem grzmotnęłam o trawę.
Zupełnie nie zauważyłam Thomasa, który stał teraz nade mną uśmiechając się promiennie, jakby cieszyło go to, że jutro będę mieć siniaki na tyłku i to przez niego. W tym samym momencie, wejście do namiotu rozsunęło się i wyjrzała za nich dziewczyna, zapewne ta która rozmawiała z tymi całymi Olivierem i Chejronem.
– Thomas?- zdumiała się widząc chłopaka. Jednak jej spojrzenie zaraz powędrowało w moja stronę.- Czemu tu leżysz?
– Witaj, Rill.- Syn Tarota posłał jej elegancki, szeroki uśmiech. Jak dla mnie sztuczny… Ale chyba wiedziałam o tej cesze tego wyszczerza tylko dlatego, że sama zbyt często go używałam. Ruda chyba nie, bo sama delikatnie wygięła kąciki ust zerkając na Thomasa. -Nic wielkiego. Potknęła się o sznurowadła- oznajmił chłopak, schylając się i pomagając mi wstać.
– Poradziłabym sobie sama- odparłam urażona faktem, że mi pomaga i wyrwałam ramię z jego ręki. Na dodatek, wkurzył mnie fakt, że był czysty, kiedy to ja aż lepiłam się od coli i innych pozostałości po bitwie na jedzenie. A teraz jeszcze od trawy i liści, które poprzyczepiały mi się do spodni i pleców!
– Aha- mruknęła dziewczyna, zerkając na mnie z politowaniem.- A co tu robiliście?
– Victoria jest tu nową, pokazywałem jej Obóz.
– Myślałam, że robiłeś to wczoraj. Kenny mówił, że dopiero wczoraj wróciłeś i przez resztę dnia gdzieś się szwendałeś.- Ta laska była strasznie podejrzliwa. Pff, pewni dlatego, że ruda. Oraz najwyraźniej znała plan dnia każdego obozowicza.- Taki duży to nasz obóz nie jest, żeby pokazywać go przez dwa dni.
– Wczoraj nic nie pokazałem, Kenny widział mnie samego, jeżeli o to chodzi- przyznał Thomas, kiwając głową.- Ale teraz to tylko taki krótki spacerek. Pogadamy wieczorem, nie bądź zazdrosna.
Mówiąc to położył mi rękę na plecach i pchnął do przodu, prowadząca w dół ścieżki. Ruda zawołała tylko że nie jest zazdrosna, ubarwiając to kilkoma epitetami i stwierdzeniem, żeby Thomas… spadał. Ten nie odwracając się pomachał jej i przyspieszył kroku. Chyba słusznie, bo dziewczyna nie brzmiała na zrównoważoną psychicznie.
Kiedy zostawiliśmy ten dziwny namiot w tyle, Thomas zatrzymał się obracając przodem do siebie i spojrzał na mnie. Już kiedyś widziałam go zdenerwowanego, więc jego groźna mina i piorunujące spojrzenie nie zrobiły na mnie wrażenia. Tak, widziałam. Raz jak darłam się, żeby mi drzwi otworzył i raz jak ziewnęłam, kiedy on bohatersko forsował wszystkie krzaki na poboczu autostrady, a wcześniej przechodniów na chodniku.(Uwaga! Przy tym poprzednim wspomnieniu z ostatnich kilku dni, nie zginął żaden człowiek. Choć jeden zaraz może i będę to ja!)
– Co ty tam robiłaś? To jest miejsce, gdzie nie powinnaś się znaleźć, co dopiero siedzieć i podsłuchiwać.
– Przepraszam?- odparłam.- Nie wiedziałam? Gadali, więc postanowiłam… ej, zaraz! Ja wcale nie podsłuchiwałam! Usiadłam, żeby zawiązać sznurowadła.
Nie widziałam powodu, czemu miałabym się od razu przyznawać do winy. Niby skąd może wiedzieć, że podsłuchiwałam?
– To chyba jesteś pierwszą osobą, która musi wiązać zawiązane sznurowadła- prychnął. Zdumiona spojrzałam na dół. Faktycznie, buty miałam zawiązane. Słaba wymówka.
– Ciesz się, że ten rudzielec nabrał się na bajeczkę o nich i spacerku! Jakby się spojrzała na moje nogi to byłabym też pierwszą, która się potknęła o zawiązane sznurówki!- wytknęłam mu, starając się zmienić temat. Może zapomni, że miał mnie ochrzanić…?
– Śmiem twierdzić, że byłabyś w stanie to zrobić.
– Ach tak?- oburzyłam się.- Ja przynajmniej umiem jeździć po jezdni, a nie wszędzie tylko nie na niej!
– Co słyszałaś?- zapytał bardzo poważnie, jakby nie słyszał mojego tłumaczenia się. Cholera, pamiętliwy był.
– Nic.
– Rowllens…- zaczął groźnie.
– Brown…- przedrzeźniałam go, rzucając mu identyczne spojrzenie, co on mi, tak samo przeciągając sylaby.- Nie, dobra, to nazwisko jest zbyt śmieszne, by wymawiać je z tą morderczą miną- oznajmiłam, przerywając gromienie Thomasa spojrzeniem.
To bardzo nie sprawiedliwe, pomyślałam. On jak chce, wygląda zabójczo, pomyślałam, patrząc na niego, a jak potrzebuje, umie wyglądać naprawdę przerażająco. A ja co najwyżej mogłam się pochwalić miną umierającego bawoła albo przerażonej wiewiórki. No, według niektórych również nadawałabym się na rolę Hagrida… Zero sprawiedliwości.
– Coś o jakimś turnieju- rzuciłam niby od niechcenia, przyglądając się swoim paznokciom Tak właściwie to nic mi nie mógł zrobić, więc informowanie go, że jednak dowiedziałam się o wiele za dużo, był ciekawym zajęciem.- Drużynach, głosowaniu, sędziach, całym planie, chyba też wszystko czego nie powinnam… no, dużo tego było…
– Masz nikomu nie mówić- przerwał mi ostro.
– Czyli mam bardzo niebezpieczną wiedzę, która może pokrzyżować czyjeś nikczemne plany?- zapytałam ożywiając się i znowu na niego zerkając, jednak nie ukrywając cynizmu w tej wypowiedzi.
– Nie. Masz wiedzę odnośnie kolejnej głupiej atrakcji- powiedział beznamiętnie.- Atrakcji, w którą, błagam cię, nie mieszaj się.
– Dlaczego?- przybrałam przybierając ton i wyraz twarzy unerwiającego małego dzieciaka, które dopiero się nauczyło gadać i cały czas o wszystko się pyta.
– Bo po pierwsze jesteś nie wyszkolona, po drugie to głupie, po trzecie szkoda na to czasu, a po czwarte: niebezpieczne.
– Martwisz się o mnie- zauważyłam z satysfakcją i dodałam z uwodzicielskim akcentem w głosie, który według wielu miałam opanowany do perfekcji:- To urocze.
Nie odpowiedział. Nadal łypał na mnie groźnie.
– Dobrze, nic nikomu nie powiem- mruknęłam, uginając się ostatni raz. Chłopak słysząc to diametralnie się zmienił. Już nie wyglądał jakby chciał mnie rozerwać na kawałki gołymi rękoma, tylko nagle stał przede mną uśmiechnięty i bardzo zadowolony z siebie.
– Nie umiesz mi odmawiać- zauważył takim samym tonem, jak ja przed chwilą, że on się o nie martwi.- Znowu. To też jest urocze.
Przygryzłam dolną wargę zła, że dałam się nabrać. Syn Tarota czy innego Kabanosa, patrzył na mnie z przymilnym uśmiechem, mrużąc oczy jak zadowolony kot. Nagle oczywiste się stało, że nie obchodziło go, czy nikomu nie powiem, czy też powiem- chciał po prostu znowu mnie na coś naciągnąć! Już raz uległam, dając się tu przywieźć, a teraz jeszcze takie głupie coś.
Zignorowałam go, udając, że bardziej interesuje mnie wszystko wokół nas, niż on. Thomas tylko stał obok mnie z pogodnym uśmiechem i wyglądał na zadowolonego.
Patrzył na mnie, oczekując jakiejkolwiek reakcji. Trzymał obie ręce w kieszeniach czarnych spodni, całych spranych i z dziurami na kolanach.. Do tego włożył luźny podkoszulek tego samego koloru z logo ‘Nirvany’, taki bez rękawów i niskim wcięciem dekoltu. Normalnie uważałam, że bluzki z takim krojem są dobre dla napakowanych i przypalonych słoneczkiem frajerów, jednak Thomas wyglądał w nim niespodziewanie bardzo dobrze… Był na tyle chudy, że materiał wisiał na nim, jednak na tyle wysportowany i smukły, że ani trochę nie przypominał kościotrupa w worku po kartoflach z za dużymi dziurami na ręce. (Wiem co mówię- ja tak wyglądam). Do tego te czarne włosy…
Tak swoją drogą, to on do brzydkich się nie zaliczał… Co nie zmienia faktu, że mnie denerwował. Oraz, że w tym momencie, gdybym tylko znała w obozie kogoś więcej, chętnie bym od niego zwiała.
Właśnie miałam mu wygarnąć mniej więcej to samo, co powiedział mu Rudzielec z namiotu kilka minut temu, kiedy usłyszałam czyjeś kroki. Odwróciłam się.
Ku nam kroczyła wysoka dziewczyna, mojego wzrostu z brązowymi lokami. Kurde, ta też była śliczna! Czekam na chwilę, aż spotkam w tym całym Obozie brzydką dziewczynę! Albo… Ej, chwila! Skoro wszystkie dziewczyny tu są ładne, a ja też tu jestem to… Oww, jestem ładna!
– Cześć Thomas- zaświergotała, kiedy nas dopadła.
– Witaj, Dais.- Nie wiem czy to możliwe, ale mówiąc to, mój znajomy posłał jej jeszcze bardziej czarujące spojrzenie, niż to, które posyłał każdej na swojej drodze. Jego szatański uśmiech pełen samozadowolenia, którym darzył mnie sekundy temu, wyparował.
Ślicznotka oblała się rumieńcem, patrząc w Thomasa jak w obrazek. Natomiast na mnie nie zwróciła najmniejszej uwagi.
Och tak, cudownie. Teraz będę powietrzem. Uprowadzonym, odurzonym, porównanym do zdechłego persa sąsiadki Thomasa i Hagrida, niewidzialnym powietrzem!
– Cześć- odezwałam się pogodnie, patrząc z miłym uśmiechem na dziewczynę. Miałam nadzieję, że speszy się, że mnie wcześniej nie zauważyła, jednak ta tylko łypnęła na mnie kiwając głową i wróciła do poprzedniego zajęcia: mianowicie, wlepianiu gałek ocznych w szatyna.
– Heeeej- powtórzyła, trzepocząc gęstymi rzęsami. Jeżeli istniała bogini słabego podrywu, to ta Dais stanowczo była jej córką, oszacowałam szybko. No co? Powinni być dumni, że robiłam postępy! Wczoraj nazwałabym ją pustą laską, która… nie ważne. Ale tak czy siak patrzcie- nazwałam ją już córką jakiegoś boga!
– Wyglądasz dziś jeszcze lepiej niż zazwyczaj- stwierdził Thomas, patrząc na nią krytycznie.
– Dziękuję- bąknęła, nerwowo wygładzając pomarańczową koszulkę.- Miło, że tak uważasz.
– To super… – Następnie rzucił z powalającym uśmiechem: -Dziś o ósmej czekam pod twoimi drzwiami. W planie lampka wina i pooglądamy sobie gwiazdy, co ty na to?
Dais jak tylko to usłyszała zrobiła się najpierw blada jak kartką a potem różowa. A ja miałam ochotę zamienić się z nią ciałami i powiedzieć Thomasowi, że był beznadziejnym facetem i do tego staroświeckim. Już ja bym lepiej umiała zagadać do dziewczyny niż on…
Nie no, błagam! Kto normalny chodził teraz oglądać niebo? Pomyślałam, że Dais podziela moje zdanie i zręcznie mu odparuje, ale ku mojemu zdumieniu, wyraz twarzy brunetki wskazywał na to, że laska właśnie usłyszała coś, o czym marzyła.
Wybełkotała coś co przypominało „bardzo chętnie”, najwyraźniej dostając szczękościsku….
– No to cudownie- Thomas uśmiechnął się delikatnie.- Będę po ciebie o ósmej.
Patrzyłam z uniesionymi brwiami, jak ta zgrabna i na pierwszy rzut oka niezwykle wyrafinowana i dojrzała dziewczyna, odbiega od nas, pędząc ile sił w nogach ku grupce swoich koleżanek, które już piszczały coś w jej stronę. Wyglądała jak przedszkolak, który dowiedział się, że mama przyjdzie odwiedzić go do przedszkola. Albo jak ja, pomyślałam, jak dowiaduję się, że mama nie może przyjść do szkoły na wywiadówkę.
Thomas przez chwilę za nią patrzył, jednak już po chwili wzruszył tylko ramionami i spojrzał na mnie tak, jakby Dais nam coś przerwała, jakieś rozważania filozoficzne czy rozmowę, a on teraz chciał ją dokończyć. Problem był taki, że niczego nie przerywała, jak już to moment, kiedy chciałam stąd sobie pójść.
Posłałam mu szeroki uśmiech mrużąc oczy i wykonałam swój popisowy numer, który Thomas znał dzięki cudownej wycieczce autostradą, kiedy to wydarzyły się rzeczy tak ciekawe jak polowanie na jastrzębie albo zwiedzanie pustych pól. A mianowicie odwróciłam się i jak najszybciej mogłam ruszyłam przed siebie.
Najwyraźniej Thomas też był na tyle sentymentalny co ja, ponieważ nie dał mi spokoju i zaraz znalazł się obok mnie, kierując nasze kroki w stronę jadalni i plaży. Wypuściłam zirytowana powietrze przez nos, wiedząc, że jak nie znajdę pretekstu to się od niego nie uwolnię.
– To twoja dziewczyna?- wyrwało mi się. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony, jednak zaraz odpowiedział:
– Nie. Dais to tylko dobra znajoma.
– Znajoma- prychnęłam, przeklinając się za to, że nie umiałam się zamknąć.- Ja ze swoimi znajomymi nie umawiam się na randki.
– A powinnaś. Na przykład ja, jestem twoim dobrym znajomym, nie sądzisz?
– Nie- pokręciłam głową patrząc na niego pobłażliwie. Ten tylko błysnął zębami.- Nie przeszkadza ci to?
Thomas miał minę, typu: „O nie, znowu kazania, szkoda, że i tak mam to w dupie”. Szedł tylko patrząc znudzony przed siebie z tą lodowatą nonszalancją w swojej postawie.
Nie miałam pojęcia, czemu nagle wyskoczyłam z tym bronieniem innych dziewczyn. Sama się sobie dziwiłam, przecież nigdy nie ingerowałam w niczyje sprawy.
– Niekoniecznie- odparł, w ogóle nie dotknięty tym co powiedziałam.- Poza tym, to nie jest tak, że mam kilka dziewczyn na raz- dodał wywracając oczyma.- Ja je po prostu zmieniam.
– Pogrążasz się- podsunęłam pomocnie.
– Wszystkie z nich za mną szaleją, więc w czym problem?
– Zachowujesz się jak palant. Traktujesz je przedmiotowo oraz po prostu się nimi bawisz!
– Chica, ale ja to wszystko wiem- uśmiechnął się z aroganckim błyskiem w oczach.
– Wiesz, sądzę, że nie…
– Rowllens, na razie wydawałaś się miła- uciął, nawet na mnie nie patrząc.- Nie każ mi zmieniać o sobie zdania i daruj sobie ględzenie jak moja matka.
Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że Thomas to typowy dupek. No przepraszam, ale tak się zachowywał! Bawił się uczuciami dziewczyn jak tylko chciał.
– Przed chwilą usłyszałam, że jestem wnerwiającą, a jak nie chciałam obiecać, że nikomu nie powiem o turnieju, to poleciało kilka barwniejszych epitetów- przypomniałam mu.
– Nie dałaś mi wyboru- zaśmiał się.
Dobra, to nie moja sprawa, pomyślałam, jednak obiecałam sobie, że już nigdy nie będę się mieszała w niczyje życie. Thomas chce się zachowywać jak palant- proszę bardzo. Mi to nie przeszkadza. Tylko nagle wszystkie jego teksty skierowane w moim kierunku straciły jakiekolwiek znaczenie. Nie, żeby kiedykolwiek się liczyły. Teraz tylko wiedziałam, że nawet jak jeszcze kiedyś usłyszę komentarz odnośnie swojego wyglądu, to jedyne co powinnam to się zaśmiać i przytaknąć. Nie, żebym kiedykolwiek robiła inaczej, ale ciii…
– Dobra- wzruszyłam ramionami, podnosząc na niego wzrok.- Rób jak chcesz.
– Bardzo dobre podejście, Rowllens- powiedział, znowu wsuwając ręce do kieszeni spodni.- Najważniejsze, to dbać o siebie. Ewentualnie o najbliższych.
– Jesteś strasznie zadufany w sobie. Egoistyczny i narcystyczny. A na pewno nieczuły na uczucia innych- wymieniłam, unosząc wzrok, by spojrzeć w jego brązowe oczy. Zabrzmiałam tak jak chciałam: jakbym opowiadała o czymś nudnym, co mnie wcale nie obchodziło.
– Być może. A ty bezczelna.- Zaśmiał się krótko.- Ale patrz jak na tym wychodzę.
****
Mam nadzieję, że doczytaliście i jako tako się podobało. Czekam na szczere (!) opinie
+ jeżeli dobrze poszło i udało mi się wysłać (problemy techniczne) to dziś na RR pojawiły się też rysunki do Fielgiej… Takie moje wyobrażenia trzech narratorek (pisze, jakby ktoś chciał zobaczyć ;p )
SUPER ! Sny kabanosa ciekawe
Super! Te jej przemyślenia są świetne. Piszesz tak naturalnie to duży plus! Czekam na cd!!!!!!
Owww… No pewnie Vicky, że jesteś śliczna xD Jak ja kocham to opko! Jest fenomenalne, cudowne i niezwykle przyjemne do czytania. Jedno z moich ulubionych na blogu 😉 Bardzo dziękuję za dedykację :*
Super, super, super xD bóg Tarota mnie po prostu rozwala 😀 Co Wy wykombinowałyście z tym turniejem…? Brzmi ciekawie, więc czekam na cd 😉
łaaaaaa, jak ja uwielbiam Vicky :3 nie no, postać genialna, choć tytuł mistrza tego rozdziału z czystym sumieniem przyznaję Amy xD „Adoptowany brat transwestyta” no chyba każdy chciałby to usłyszeć XD Ale to Hermesiątko, to może 😀 (tylko… biedny John ;”’D)
Thomas równie boski co zawsze, opis tylko to potwierdził. No i przez ciebie, zły człowieku Ann, mam mieszane uczucia co do niego rzez Dais. No ale mimo to, to charakterek facet ma boski 😀
Vicky jak to Vicky. Choć było jej mało w tym rozdziale, że tak to ujmę. Bo żadko kiedy coś mówiła, głównie opisywała ;p
Turniej. Tuuuurnieeej! Będzie się działo! <3
Hahahha cudowna część xD Dostałam głupawki i to poważnej, przy fragmencie: „Rowllens, sznurowadła ci się rozwiązały!” Zabiłabym delikwenta jakbym była na miejscu Vicky xDD To musiała wyglądać i brzmieć komicznie.
ładnie zmieniłaś wrażenie o Thomasie. Tzn- ja go nadal wielbię, ale wiadomo, że nie jest taki kolorowy jak się wydawał
Oja biedny Nicolas, takie pyszne śniadanko a Es go zabrała 😡
Amy jest boska! Jej duet z Johnnym, błagam cię, niech się powtarza często, niech nie będą tylko teraz w tym rozdziale, epizodycznymi bohaterami *w* Wielbię tą laskę i zgadzam się z Grupową- „Adoptowany brat transwestyta” rozwalił wszystko <3
No cóż- czekam na kolejne części, piszcie szybko bo nie mogę się doczekać *-* Macie rację- robi się ciekawie
Dziękuję za dedykację (taaak, wreszcie zapamiętałam, że mam ci podziękować :* 0
Kochana siostrzyczko.
Wiem, wiem, nie piszę Ci komentarzy od razu po przeczytaniu. Ale wiedz, że jak wejdę i widzę twoje opowiadanie to od razu je czytam!
Noo, a co do tej części…
Tom, Tom, grabisz sobie. Już Cię nie szipuję z Vicky! JUŻ CIĘ NIE LUBIĘ XD No dobra, lubię go, ale te jego zachowanie… Mam ochotę go udusić XD
Es i Nick ♥ Kocham, kocham, kocham ♥
Ale i tak biedny Nick ;-;
A Amy i Johny nie moją być epizodyczni! Oj tak proszę XD
Jestem ciekawa co tam wykombinowałyście i jak Es i Vicky spotkają Kiwę. Pewno to będzie w rozdziale Kiwy… (zaczekaj… Hmm… chyba Carmel, nie? Nie wiem! Niech będzie Carmel! xd)
no w każdym razie – czekam na następny rozdział!
Hahaha uśmiałam się tak czy siak- nawet jak było więcej tłumaczenia. Super napisane, podoba mi się, że tak stopniowo wchodzicie w akcję. Strasznie też cenie sobie to opowiadanie za stopniowość wydarzeń- dawkujecie postaci, ‚przyjemności’ czytania, akcję- na wszystko nadejdzie swój czas. To napięcie, mimo, że nie ma na razie niczego co to napięcie mogło wywołać. nie poznałyście narratorek od razu, nie przywiodłyście je do obozu o tej samej porze, tym samym sposobem. Każda poznała inne osoby, każdą spotyka co innego. Mega. Mam nadzieję tylko, że się same w tym nie pogubicie Ale tak to… Cudne! (to odnośnie całego opowiadanie, nie konkretnie tej jednej części)
Oj Thomas, zawiodłam się na tobie :c byłeś taki zaje*iście kochany i perfekcyjny :c Cóż- i tak go lubię, ale tak ja przedmówczyni- wara od Rowllens xD
Hahahah Nicolas i Esmeralda, urocze połączenie. Niemal tak cudowne jak bita śmietana, owoce i posypka na gofrach 😀
Amy… No to mogę tylko powtórzyć opinie wszystkich powyżej Ona i Johnny są boscy takie… Stare nie dobre małżeństwo i tyle