Krótko i zwięźle. Ostatnia część, w której najprawdopodobniej wszystko skopałam.
Enjoy!
Amadea :3
PS: Przepraszam za interpunkcję, znam jej zasady, ale ze zastosowaniem… No cóż.
Klątwa numer sześć, należała do Juli i Willa. Postanowiliśmy uciec. I tak się zaczęło. Do tej pory nie wiem, dlaczego tak pomyśleliśmy. Może liczyliśmy, że w lesie znajdziemy Charliego? Nie wiem. Ale było to głupie. Mieliśmy już po piętnaście lat, powinniśmy być ostrożni.
Ale nie byliśmy.
I pewnego dnia, pod koniec kwietnia, wyszliśmy z budynku, który przez ostatnie lata był dla nas jak dom. Andreę zostawiliśmy. Tym samym najprawdopodobniej, ratując jej życie.
Nie wiem co myśleliśmy, jak będziemy żyć, ale jakoś trwaliśmy. Mieszkaliśmy w lesie, budując tam szałasy. Za jedzenie służyły nam grzyby, owoce i wszystko co Will podkradł ze sklepów.
Szczerze powiedziawszy, pokochałam ten las. Kochałam czuć ciepła ogniska, chrapanie Willa i wiercenie się Julii. Pokochałam swoje życie.
Ale klątwa działała.
I pewnej nocy, coś wyłoniło się z ciemności.
Nie był to człowiek. Ani zwierzę. I niestety nie miało przyjaznych intencji.
Jeszcze nikt nie spał, zabieraliśmy się dopiero do tego. Julia rozpalała ognisko, a Will zbierał liście na posłanie. Ja, próbowałam coś ugotować z tych kilku grzybów i sałaty. Ostatnio byłam mistrzynią w sycących posiłkach, zrobionych praktycznie z niczego.
Od tamtego wieczoru, do tej pory panicznie boję się potworów. A w szczególności piekielnych ogarów.
Futro miał czarne jak smoła, a czerwone ślepia łudząco podobne były do ogniska. Jego kroki były ciężkie, miałam wrażenie, że podłoże drży. Z nozdrzy, jak u smoka z filmu fantasy, wylatywały strużki szarego dymu. Przechylił łeb, zawył.
Zastanawiam się, czy właśnie wtedy nie oznajmił: „Jesteście moi, głupcy”. Pasowałoby, do tego co zrobił.
Skoczył na Julię. Ledwo uniknęła jego pazurów. Krzyknęła. Ja krzyknęłam. Właściwie, wszyscy krzyczeliśmy tak jak nigdy wcześniej. Płuca strasznie potem bolały. I oczy, ale to przez płacz.
Nigdy wcześniej i nigdy później się tak nie bałam. Will chwycił jakiś kij. Zamachnął się, celując w łeb stwora. Trafił. Rozległ się chrupot kości. A wielka łapa, pchnęła Willa na drzewo, z siłą wielkiej ciężarówki pędzącej ponad sto kilometrów na godzinę.
Nie zapomnę tego dźwięku, kiedy przez jego klatkę piersiową przeszła jedna z gałęzi konaru, leżącego na ziemi. Nie zapomnę jego oczu, zielonych wpatrzonych w niebo pomalowane przez bogów na odcienie fioletu i pomarańczy. Nie zapomnę krwi, wychodzącej z jego ust i rany. Nie zapomnę, jak krztusił się czerwonym płynem. Nie zapomnę, momentu w którym umarł.
I nie zapomnę, że gdyby nie Julia, umarłabym w tamtym momencie i dołączyła do niego.
Podczas gdy ja skamieniałam pod wpływem śmierci przyjaciela, niemal brata, ogar chciał na mnie skoczyć. Zabiłby mnie. Ale moja kochana bliźniaczka, osłoniła mnie swoją piersią, tak, że to ona została nadziana na pazury potwora.
Upadłam na ziemię, prosto na plecy. Podniosłam głowę, podpierając się na dłoniach z tyłu. I zobaczyłam, jak umiera moja siostra. Jej koszulka, i ciało pod nią, cała była w strzępach.
W ostatniej sekundzie, nasze spojrzenia się zetknęły.
Ludzie mówią, że kiedy się umiera całe życie przelatuje przed oczami. Kiedy napotyka się wzrok umierającego, dzieje się to samo.
Przypomniałam sobie wszelkie chwilę z nią spędzone, te bitwy na poduszki, opiekę nad zwierzętami. Kradzieże owoców. Ucieczki przed rozzłoszczonymi sąsiadami. Opiekę nad matką. Wspólną naukę. Przybycie do sierocińca, poznanie chłopaków, jej podniecony głos, kiedy miałyśmy wyruszyć na pierwszy rabunek spiżarni. Wyścigi, zjeżdżanie po schodach na materacach, szlabany. Bieganie do lasu. Ustalanie sojuszy, wypowiadanie wojen innym drużynom. Domek na drzewie. Czytanie w bibliotece. Jej tupot stóp, biegnących, aby mnie obudzić. Wspólne narzekania na szkołę. Kłótnie. Żarty. Rozmowy.
Słowa, które nigdy nie zostały wypowiedziane. Słowa, których ja jej nie powiedziałam.
Przypomniałam sobie, to wszystko co przeżyłam razem z Julią Marthą Weyland, patrząc jak życie niemal ucieka z jej zielonych oczu.
Płakałam. Och, bogowie. Płakałam.
Wtedy, z pomiędzy drzew wyłonił się jakiś chłopak, a raczej dwójka. Travis i Connor Stoll, synowie Hermesa. Ocalili mnie.
A ja wolałabym wtedy umrzeć. Kiedy pies, który odebrał mi wszystko zamienił się w złotą mgiełkę, doczołgałam się do mojej ukochanej siostry.
Uśmiechała się ironicznie. A oczy patrzyły się prosto na mnie. Odgarnęłam jej z twarzy kosmyk włosów. Położyłam jej głowę na swoich kolanach. I obserwowałam, jak moje łzy spadają na jej twarz.
Connor próbował mnie odciągnąć. Ale ja nie chciałam. Żegnałam się z siostrą. Wypowiedziałam te wszystkie słowa, których nigdy nie usłyszała, a powinna.
Powiedziałam, że była najlepszą siostrą, jaką mogłabym sobie wymarzyć. Że nigdy mnie nie opuściła. Że będę za nią tęsknić, żeby się o mnie nie martwiła. Że poradzę sobie i będę żyć dla niej. Że nie zostanie zapomniana, że zostanie bohaterem. Że nikt więcej nie będzie dla mnie tak ważny.
Że ją kocham.
Że… ją kocham i zawsze będę.
Na pożegnanie pocałowałam ją w jej czoło.
I odeszłam, eskortowana przez synów Hermesa, nie oglądając się za siebie. Z krwawiącym sercem. I mokrymi oczami.
***
Tak kończy się ilość klątw, mi znanych. Kiedy trafiłam do Obozu, wiele dni nic nie mówiłam, pogrążona w żałobie. Ale Travis i Connor przyjęli sobie za punkt honoru, rozweselenie mnie.
Bo, gdyby przybiegli wcześniej, cała nasza trójka przeżyłaby.
Nie winiłam ich i nie winię. Są moimi najlepszymi przyjaciółmi, uratowali mnie i sprawili, że poświęcenie Juli miało jakiś sens.
Moja bliźniaczka nie ma żadnego posągu, tabliczki pamięci, czy grobu w Obozie, ale to się nie liczy. Nie ważne, że mało osób zna jej historię. Ja ją znam. I to w zupełności wystarczy.
A teraz i wy ją znacie.
I możecie ją przekazać innym. Widzicie? Julia Weyland już mieszka w waszej pamięci i jej życie także.
Została zapamiętana.
***
Wiecie, po po napisaniu całej tej historii obiecałam sobie, że zacznę żyć „dzisiaj”, nie „wczoraj”. Tylko… Nie mogłam.
Ten dziennik leżał przez równo tydzień otwarty. Na moim biurku, na czystej stronie. I chyba wiem dlaczego.
Godzinę temu, wszystko się wyjaśniło. Spotkałam się z Andreą i Willem. I odkryłam, że zapomniałam zakończyć tą historię, tak raz na zawsze, postawić ostatnią kropkę nad „i”
Dzisiaj, ożyły moje wspomnienia. Te wesołe i te troszeczkę gorsze.
Spotkaliśmy się pod „Oazą Tracy”, a ja poczułam się znowu jak mała dziewczynka, pełna radości i nadziei, kiedy Tom wyszedł z pomiędzy drzew.
Rzuciłam się na niego, ze łzami w oczach. Ale wyjątkowo nie były to łzy smutku.
Po raz pierwszy płakałam z radości. Po raz pierwszy byłam tak szczęśliwa, że niemal wszystkie smutki zdały się snem. Przez moment, kiedy staliśmy wtuleni w siebie, płacząc ze szczęścia, że przetrwaliśmy, świat nie istniał.
Przeżyliśmy i odnaleźliśmy się pośród tych siedmiu miliardów ludzi. My, sieroty. My, drużyna. My, rodzina. My, małe dzieci. My… Herosi.
Potem doszła Andrea. Tom uniósł ją i obrócił w powietrzu. Potem ja uściskałam ją bardzo, bardzo mocno. I poczułam, tak samo jak u Toma tą iskierkę pod palcami. Geny bogów.
Zasmuciłam się. Liczyłam, że syn Hypnosa się myli. Że wcale nie śnili mu się w snach. Że wcale ich los nie jest skazany na zagładę. Że pomylił moją rodzinę z jakąś inną.
Ale niestety, nie.
Moja klątwa się nie skończyła. Tak samo jak ich.
Przeznaczone jest nam umrzeć. Kiedyś liczyłam, że to koniec. Że zostanę normalną dziewczyną ze smutnymi wspomnieniami i nawykami, ale przecież nic nie może być idealne.
Szczególnie kiedy mój ojciec jest przeklęty. Kiedy Apollo jest przeklęty. Za to, że uwierzył w szepty Gai.
Dlatego tyle cierpiałam. Bo Zeus musiał kogoś ukarać. Ja to wiem i wszyscy obozowicze to wiedzą.
Ja osobiście, nie obwiniam za nic nieśmiertelnych. Nie chcę. Nie chcę nikogo winić, za śmierć Juli.
Nigdy nie chciałam. Odeszła, nic nie przywróci jej życia. Moi przyjaciele mówią, że jestem silna. Tylko, gdzie siła w poddawaniu się? Bo taka jest prawda. Nie walczę. Odrzuciłam broń, przestałam płynąć pod prąd, pozwoliłam, aby nurt mnie zabrał.
Przez moment, kiedy siedzieliśmy w domku na drzewie, przeglądając nasze skarby z dzieciństwa, miałam ochotę wywrzeszczeć bogom wszystko w twarz. Ale tylko przez sekundkę.
Bo spojrzałam na zdjęcie naszej drużyny i wiedziałam, że nic mi jej nie odda. Bo spojrzałam na wyrośniętego Toma, który przerastał mnie o głowę, obiecującego, że rzuci palenie. Bo zobaczyłam łzy Andrei, kiedy mówiłam jak zginęła Julia i Will.
Uświadomiłam sobie, że powinnam się cieszyć chwilą, bo nie wiem, kiedy się skończą. Miałam zakończyć tę historię, wiecie? A okazuje się, że jestem dopiero w połowie.
Ale nie przejmuję się tym. Zabrałam Toma i Andreę do mojego, a teraz naszego Obozu. Nauczą się życia. Nauczą się jak robić to, aby przetrwać. I może w ten sposób powstrzymają klątwy.
Mam taką nadzieję.
Teraz, kiedy jesteśmy znowu razem, połączeni, nie chcę, aby mi ich zabrano. I oni też tego nie chcą.
Szczególnie teraz, gdy siedzą w moim domu, tuż za mną. Zabawne. Wspomnienia powracają, wiecie? I mimo, że widzę w nich moją kochaną siostrzyczkę, matkę, Lucy, Tracy, Toma i Charliego, nie jestem zbyt smutna.
Ja Wiktoria Weyland, grupowa kończę z przeszłością.
Ja Andrea Carnes, powracam do drużyny. I tylko śmierć mnie z niej wyłączy.
Ja Tom Gonel, będę się nimi opiekował. I część naszej drużyny zostanie odzyskana.
To koniec. Już na prawdę koniec. Zapisałam tutaj swoją historię przez wzgląd na Julię. Ale skończył się jej udział. I skończyła się opowieść z tego dziennika.
Fajna część. Wcale nie wyszło tak źle, nie skopałaś WSZYSTKIEGO. Tylko końcówkę, tym wyrazem „na prawdę”. Dlaczeeeegoooo? Zapewne były inne błędy, chyba gdzieś zgubiłaś literkę, ale nie rzucały się one w oczy aż tak, jak TO.
Szkoda, że skończyłaś, ale zabiłaś tutaj bohaterów w pięknym stylu.
Czekam na więcej Twoich prac!
Pięknie skończone. Czułam się jakbym ja odzyskała dwóch przyjaciół, czułam się jakbym ja siedziała z takim cudownym facetem jak Tom, odzyskaną przyjaciółką jak Andrea na tym domku i mówiła o rodzinie, którą zabrało mi życie. Strasznie dobrze zakończyłaś.
Nadrobiłaś tym rozdziałem braki z poprzedniej części, to, że tam było tak mało tej aury tajemnicy. Tu, tym zakończeniem… no cóż. Wzruszyłam się, tyle dodam.
Cudowne prace, bardzo mi się podobały :*
No, i to się nazywa godne zakończenie Tylko krótkie :c
Kochana, mi się bardzo podobało od początku. Podobało mi się to, jaką opowieść stworzyłaś, jak kreowałaś nie tyle co historię, co emocje. Pokazywałaś szczęście, radość z posiadania drużyny w sierocińcu, tego jak bohaterce było tam dobrze i czuła się spełniona. Ślicznie (o ile taki przymiotnik można napisać w tym zdaniu) oddałaś emocje po stracie każdego. Z opisów, pełnych aury tajemniczości, tego stresu i niepewności, opisów, pełnych mistycyzmu w pewnym sposobie, jestem bardzo zadowolona. Ja, bo mogłam je czytać i mi się podobało.
Zabrakło mi tylko… a tak właściwie, to nie zabrakło, tylko nie umie zrozumieć bohaterki. Ja bym nie była taka spokojna i pokorna na jej miejscu. Straciła prawie wszystko i nie jest wściekła…? No cóż, każdy jest inny (To nie jest błąd, ja ją tylko przyrównałam do siebie i stwierdzam, że nie rozumiem jej.)
Podoba mi się to, jak doszłaś do tego końca. Że wybrałaś sobie osoby, które przeżyły i z którymi to zakończenie się odbyło. Tom, odcięty od paczki i Andrea, która ich porzuciła. To śliczne, że wrócili do siebie we trójkę, bo wspomnienia które mają, to wielki skarb. Nawet mi się chce płakać jak o tym myślę, co dopiero osoby które w tym opowiadaniu występują.
Uwaga, wielkie brawa! Poleciały mi po policzkach aż 3 łazki przy zakończeniu. Idealnie trafiłaś w mój gust.
Czekam na następne opowiadania tego typu. Nie dość, że ciekawe i pełne emocji, to za- je- bi -sty *przepraszam ^^* sposób wykonania
Czekam, na serio- na więcej, więcej i więcej :*
Podpisz się pod pracą, a ja ją przeczytam 😀
Cudne zakończenie. To z Tomem i Andrea (nie umiem odmienić.. Andreją? Adreą? ) było tak bardzo smutne i raniące. że też tylko oni zostali i tylko oni mogą jeszcze myśleć.
To opko było bardzo fajne, ale przede wszystkim bardzo piękne. Czytałam to … melodyjnie? No nie wiem, czytałam i słyszałam niemal głos, który to w moich myślach recytował, pełen melancholii, żalu i złudnego uśmiechu…
śliczne. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś stworzysz coś tak ślicznego :*