Wybaczcie, że tak późno, wiem, że miało być we wtorek ;_; Ale dysk mi się popsuł i musiałam czekać, na nowy. Dedyk leci… Do mojej kochanej żony Inez.
Amadea :3
PS: Ten rozdział jest najgorszy ze wszystkich, ale taki musi być.
PS: Powtórzenia są celowe, tak jak poprzednio.
Niestety, nic nie może być idealnie. Nie przez dłuższy okres czasu. Wszystko zaczęło się jedenaście miesięcy po przybyciu do sierocińca. I w jednym momencie wszystko się zawaliło.
Początek, tak naprawdę, dało się wyczuć już kilka tygodni wcześniej. Od dziwnego zachowania Tracy. Najpierw, nagle milkła w ciągu rozmowy i się zamyślała. Ale ja podejrzewałam o co chodzi, ale reszta nie chciała mnie słuchać. Bo wiedzieli, że mogłam mieć rację. A to by zniszczyło naszą ekipę, naszą idealną ósemkę.
Wszystko poszło o Chrisa. On, jako jedyny miał żyjącego rodzica w tamtym czasie. Był to ojciec, który stracił prawa rodzicielskie przez alkoholizm. Ale dla syna, dla swojego oczka w głowie, zrobiłby wszystko i starał się poprawić. A Tracy nie miała nikogo. Nie chciała mówić, o swojej przeszłości, widać było, że ją to boli. A my nie nalegałyśmy.
Ale ona się coraz bardziej oddalała. I dlatego, nigdy nie zapomnę, co było skutkiem naszej ignorancji. Było jesienne popołudnie, jedno z wielu zwyczajnych. Na niebie wisiały ponure chmury, a trawa była pokryta ognistymi plamami. Liśćmi, które spadły z drzew. Wracałam z Julią z lasu, niedaleko domu dziecka, gdzie często wymykałyśmy się po szkole, przed obiadem. Otworzyłyśmy wsuwką tylne drzwi i jak zwykle nikogo tam nie zastałyśmy. Chwytając buty w jedną rękę, kurtki i czapki w drugą, prześlizgnęłyśmy się wpierw do kuchni, gdzie zgarnęłyśmy gorące ciastka z blachy, potem do holu zawalonego setką identycznych okryć i par butów. Odwiesiłyśmy swoje na miejsca i tradycyjnie pognałyśmy ścigając się do pokoju.
Ale kiedy otworzyłam drzwi, nic nie było tak jak powinno. Trzy głowy nie uniosły się jednocześnie znad zeszytów, a chłopcy nie siedzieli na środku grając w karty. Nie. Nic nie było tak jak powinno. I tego dnia, dwudziestego października, wszystko powoli zaczęło się burzyć, jak w domino.
Nie, nie i nie. Lucy nie siedziała obgryzając ołówek nad zadaniami z matmy. Andrea nie narzekała na któregoś z nauczycieli, który akurat dał jej dodatkowe zadania. Tracy nie leżała na swoim łóżku, tak, że nogi zwisały jej dobry metr nad ziemią, jako że spała na górze. Nie było słychać docinek Chrisa, kiedy kłócił się z Tomem. Will nie przysłuchiwał się całemu temu zamętowi ze stoickim spokojem i nie wtrącał się, kiedy zwykle powinien.
Nie, nie i nie.
Nie.
Chris i Andrea klęczeli na podłodze, przytulając się. Widziałam delikatne ruchy dłoni chłopaka, głaskającego jej włosy. Widziałam Willa z pięściami zaciśniętymi na kruczych włosach, pochylonego w nienaturalnej pozycji. Widziałam łkającą w poduszkę Lucy i klepiącego ją po plecach Toma.
Jedna cecha była wspólna. W każdych oczach znajdowały się przeźroczyste krople wody. Jedne tamowane, jedne płynące bez oporu.
Nie było Tracy. Co Julia szybko dostrzegła. I wyciągnęła poprawne wnioski.
– Co się stało? Gdzie… Gdzie Tracy? Gdzie ona jest? – spytała się doskonale znając odpowiedź, a przynajmniej będąc blisko niej.
– Nie… Żyje… – wykrztusił Will. Dwa słowa, dwa wyrazy, jedno znaczenie, jedno przesłanie zawisło nad nami jak klątwa. I chyba nią było. Bo w tamtym momencie wszystko zaczęło się walić.
Z tamtego dnia pamiętam kilka rzeczy. Świat pokryty mgłą, mgłą łez. Milczącą ciszę, wirujące myśli, puste słowa wypowiedziane w celu pocieszenia, nie szczere pocieszenia od osób, które nie znały zmarłej.
Nie docierało to do mnie. Do żadnego z nas. Kojarzyliśmy jej płomieniste włosy, orzechowe oczy, zawsze pocieszającą i pomagającą Tracy, która nigdy się nie poddawała i broniła nas jak swoje dzieci. Pamiętałam sytuację jeszcze sprzed dwóch miesięcy, kiedy ktoś się naśmiewał z mnie i Juli, przez to, że zawsze jesteśmy razem. I pamiętam, że ta osoba następnego dnia nas przeprosiła. Po rozmowie z Tracy.
Mimo, że była młodsza ode mnie stała się moją matką. I ją straciłam. Po raz kolejny okrutny los odebrał mi matkę. Nie wiedziałam, czy powinnam się gniewać, czy może płakać, po prostu po jakimś czasie ilekroć usłyszałam jej imię zaciskałam zęby i starałam się nie myśleć, że jej nie ma.
***
Pamiętam też pogrzeb. Setka dzieci, piątka dorosłych opiekunów i ksiądz. Tym razem, grób był kamienny i piękny. W przeciwieństwie do życia Tracy Isom, dziewczyny, która pragnęła rodziny.
Przynajmniej to zyskała. Zyskała swoją drużynę, drużynę Niezapominajki, jak się nazwaliśmy. Abyśmy nie zostali zapomniani. A Tracy na pewno będzie miała miejsce w moim sercu- tuż obok matki i Juli.
I tak nasza ekipa z ósemki zmniejszyła się do siódemki. Siódemka jest cyfrą szczęścia w wielu kulturach, prawda? Zabawne. Nam przyniosła zgubę.
A wszystko zaczęło się dwudziestego października.
***
Po wielkim pogrzebie jaki miała, przyszedł czas na wyjaśnienia. Na przesłuchania. Pamiętam, jak zostałam wezwana do dyrektora- chudego i starego człowieka z wiecznie rozbieganym wzrokiem i ciepłym uśmiechem. I kilkoma cukierkami w kieszeni dla dzieci.
Od policjanta dowiedziałam się, że popełniła samobójstwo. Powiedział mi to bezbarwnym tonem. Tak naprawdę wcale go to nie obchodziło. Pragnęli tylko wydostać się z tego ponurego miejsca. Nie winiłam ich za to, tak samo jak nie oskarżałam Mary o nie odwiedzenie nas.
Pytania, które zadawali były proste i zwięzłe. Czy Tracy dziwnie się zachowywała i te sprawy. Ale ja nie odpowiadałam, tylko siedziałam z podkulonymi nogami, załzawionymi oczami i co chwila wycierałam rękawem łzy.
Bo co miałam powiedzieć? Prawdę? Nie. Nie, nie i nie. Oni nigdy by tego nie zrozumieli. Nie pojęliby, dlaczego Tracy po prostu nie mogła tego zrobić, nie mogła skoczyć z tego cholernego okna.
Przecież miała nas. Mnie, Julię, Lucy, Andreę, Willa, Toma i Chrisa. Byliśmy jej rodziną. A nie da się porzucić rodziny.
Ale zrobiła to. Ta Tracy. A kiedy poznaliśmy jej historię, wszystko zrozumieliśmy. To dzięki Chrisowi dowiedzieliśmy się, o co chodziło.
Okazuje się, że miała siostrę. Prawdziwą, z krwi i kości, adoptowaną przez kogoś obcego. Tylko Lucy o tym wiedziała, jako że mieszkała w sierocińcu od urodzenia. Ale przysięgła, że nikomu nie powie, a honor to rzecz, której nikt nie chciał stracić, nigdy, przynajmniej nie w domu dla sierot. Tris, siostra Tracy, była o cztery lata młodsza. I adoptowana, dwa lata przed przybyciem Toma, Chrisa, Willa i Andrei. Na trzy lata, przed przybyciem mnie i Julii.
I zaginęła miesiąc przed samobójstwem Tracy. Na równi z czasem, kiedy ich ojciec wyszedł z więzienia, gdzie siedział za znęcanie się nad rodziną. I w jednym momencie wszystko nabrało sensu. Ona nie zazdrościła Chrisowi, ona bała się, że jego ojciec wcale się nie zmienił.
Ale co to ma wspólnego z jej śmiercią? Dziewiętnastego października odnaleziono ciało jej siostry. W jeziorze. Umarła przez pobicie, nie trudno było zgadnąć przez kogo. A Tracy dręczyło poczucie winy, absurdalne, ale dla niej logiczne.
Rozumiałam ją. Ale to nie znaczy, że to akceptowałam.
Przez mniej więcej dwa miesiące trawiliśmy i przyzwyczajaliśmy się do braku jej obecności. Czasem zapadała niezręczna cisza, kiedy wspominaliśmy nasze przygody. A było ich wiele. I zawsze Tracy w nich była.
Czasami budziłam się rano i miałam wrażenie, że zaraz zobaczę jej głowę, zerkającą na mnie z góry i usłyszę to zirytowane pytanie: Czy ty musisz się tak wiercić? Ja tu chcę spać!
Ale nic takiego się nie działo. A czas leciał dalej.
Tik-tak.
Tik-tak.
Taak powiem to jest bardzo smutne. Całe to opoko będzie takie smutne? Mam nadzieje że nie. Czekam na cd
Uwielbiam to opowiadanie. Jest takie melancholijne i piękne, historia jest wspaniała. Fabuła jest jednym z większych atutów tej pracy- nie umiem tego wyjaśnić, ale czytają, czuję głębie tego utworu, mimo dokładnych braków opisu widzę te miejsca, te osoby, te wyrazy twarzy. Wspaniała pracę, bardzo czekam na CD! 😀
Serio fajna praca 😀 Podoba mi się to, że nie opisałaś dokładnie pogrzebu, z takich rzeczy pamięta się tylko głupoty. Do tego choć tekst nie ma zbytnio opisów, wszystko ma idealne tępo i przyznam, że od dłuższego czasu tak płynie mi się nie czytało jakieś pracy. Tekst uważam za lepszy niż w pierwszej części, może dlatego, iż wreszcie zaczyna się dziać coś w sierocińcu 😉
To takie… Płakać mi się chce, a nie mogę. Niesamowicie opowiedziane, jakbym sama tam była, sama była Wiktorią, która to przeżywa. I w sumie podoba mi się, że nie ma żadnych dialogów, w końcu są one nie potrzebne. Niesamowite…
Jej , te „tik tak” jest tak bardzo alicjowate (Alicja i lustro Zombie )
‚*’*.
Opko…wzruszające.
Opko śliczne. Przejmujące i nie tyle co wzruszające, co po prostu.. trafna? nie wiem. Bardzo mi się podobało, czułam się w centrum wydarzeń i niemal tęskniłam za tą bidulką co się zabiła ;-;