Wiem, ciut słabiutki rozdział. Ale między sednem a początkiem zawsze coś musi być. I wydaje się być taki… no… króciutki jak dla mnie. I jest w większości ponury. Chyba.
Ale broń bogowie nie zawieszajcie mnie na haczyku „Beznadziejne NIE CZYTAĆ”. Tak tylko się użalam.
Miłej lektury, uczniowie <Uśmiecha się wrednie na myśl, że przypomniała, że w poniedziałek jest szkoła>
______________________
Czuję jak spadam. Moje skrzydła rozpadają się. Nie mam głosu, nie mogę wydać żadnego dźwięku. Próbuję się czegoś złapać ale ściany są całe w glutowatej mazi. Jest tak ciemno, że nie widzę własnych dłoni. Nie mogę płakać ani się śmiać. Czuję tylko taki ból w żołądku. Porażka. Przegrałam. Niemożliwe. Uderzam o ziemię. Nie mogę się ruszyć, mam dziwnie wykręcone biodra. Jestem przerażona. Jestem tak przerażona, że nawet nie mogę zaczerpnąć oddechu.
Nie chcę umierać.
– Asas! – Płaczliwy głosik Bambi. To tylko koszmar. – Oddycha. Co za szczęście.
Otwieram oczy. Nade mną siedzi Bambi, umazana krwią. Widmo i Roszpunka są cali mokrzy. Ja jestem cała w dreszczach. Jest mi tak zimno, że nie czuję kompletnie nic, nawet bólu tej ziejącej rany w brzuchu.
Jesteśmy w naszym salonie. Chyba. Bo niekoniecznie jak salon to wygląda. Wszędzie pył, kałuże na dywanie i sofie. Szafa leży na podłodze w kawałkach.
Czeka nas dużo roboty. Bardzo dużo.
– Bambi nie rycz, martwa nie jestem. – Mój głos charczy jak stary traktor. Ekstra po prostu. – Idź się przemyj, ruszać się mogę, więc z bandażem sobie poradzę. Chłopaki, weźcie się przebierzcie, chorych nam nie potrzeba, to nie szpital. – Rozejrzałam się. Gdzie ten koń? – Arejon! Przynieś mi apteczkę!
– Na pewno nic ci nie jest? – Widmo miał minę zbitego psa. Uśmiechnęłam się lekko. – Bo wiesz… Ja…
– Nic mi nie jest. – Stał jeszcze przez chwilkę. Poczucie winy strasznie go zżerało, widziałam to po zaciśniętej szczęce. – Nie martw się o mnie. To tylko… Koszmar. Idź już.
Odszedł powoli, jakby zastanawiał się czy na pewno ze mną w porządku. A było? Może… Nie chcę o tym mówić.
Bambi była już czysta. Ja miałam apteczkę na kolanach. Jednak sama się nie zabandażuję. Tak mi się ręce trzęsą że nawet nie mogę otworzyć zamka.
– Beze mnie sobie nie poradzisz. – Dziewczyna odebrała mi pudełko. – Unieś lekko ręce. Dobrze. Będzie teraz bolało. – Syknęłam przekleństwem. – Na szczęście narządy są całe. Będę musiała ją zszyć, żeby… – Jej oczy stały się ogromne jak talerze.
– Co jest? Hej, Bambi! – Potrząsnęłam jej ramionami. Czego się tak boi? Dlaczego znieruchomiała?
– Zostałaś otruta. – Jej źrenice są jak łepki od szpilek. Jest cała blada. – Nie wiem jeszcze czym, ale to bardzo silna trucizna. Zostało ci parę tygodni. – Ma martwy głos, tak bezceremonialny. Jakby czytała wiadomości w gazecie.
Obejrzałam się. Roszpunka prawie zemdlał. Klęczał na podłodze głęboko oddychając. Widmo był cały blady. Arejon zachwiał się, jakby tracąc równowagę. Niemożliwe. Przegram.
Ja umrę.
– Ja jednak uważam, że będzie miała przed sobą długie życie. – Huk wystrzału. To Bambi i jej szybka reakcja. – Spokojnie mam zlecenie. – Głos wydobywał się z innej strony, trochę bliżej.
Spojrzałam w lewo. Chłopak w wieku Roszpunki, czyli około siedemnaście, osiemnaście lat. Miał ciemnobrązowe oczy błyszczące niczym szkło, długie kruczoczarne włosy i oliwkową cerę. Był wysoki, cały ubrany na czarno. W wyciągniętej dłoni trzymał… List?
– Czego chcesz? – Warknęłam złośliwie. Chłopcy już przy nim stali, gotowi na wszystko. – Co miało oznaczać, że będę długo żyła? Masz odtrutkę?
– Przeczytaj. – Potrząsnął listem. Zauważyłam sygnet z czaszką na jego palcu.
– Dlaczego miałabym to przeczytać? – Spojrzałam mu w oczy. Twarz miał jak maskę, zero emocji. – Może chcesz mi coś zrobić i tylko czekasz, aż wystawię dłoń? – Uśmiechnął się, tak delikatnie.
Roszpunka wysunął rękę. Miał wściekłość wypisaną na twarzy. Widziałam też cień nadziei. Nie, braciszku, nie rób tego. Nie zwalaj na siebie winy. Chociaż, na co moje krzyki w myślach, i tak ich nie słyszy.
– Chłopcy, porozmawiajcie z nim. – Bambi przejęła kontrolę. Wróciła jej zimna krew. – Ja opatrzę do końca Asas.
Byłyśmy już w łazience. Denerwowałam się lekko, bo nie wiedziałam o co dokładnie chodzi.
– Przecież znasz ich umiejętności. Ten facet ich nie zagnie. – Blondynka wyczuła moje napięcie. – A tak poza tym. Nie możesz się poddawać. Wiem, że odtrutka jest łatwo dostępna. No, może tylko dla niego.
– Skąd? – Byłam tak skupiona na nim, że zapomniałam o jej umiejętnościach. Naprawdę się tym przejmuję.
– Cały pachnie czymś słodkim, czymś… – Przerwała na chwilę, by ścisnąć mocniej mi bandaż. – Co leczy rany i czyści organizm. Jak ambrozja bogów.
– Aż tak? – Nie wątpiłam w jej zdolności, ale, przyznajcie mi rację, taki lek nie istnieje. – Skoro ma tego na pęczki, to dlaczego mi tego wcześniej nie dał?
– Bo nam nie ufa? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie. – Tak samo jak my jemu. Jeżeli nas wykiwa…
– To po mnie. – Przełknęłam wielką gulę, która stała mi w gardle.
Spojrzałyśmy sobie w oczy. Pora wyładować ciężką artylerię. Mam co do tego złe przeczucia.
Siedzę teraz na fotelu i nie wierzę własnym oczom albo raczej uszom. No po prostu nie wierzę w to, co słyszę. Czy oni już…
– Ty chyba sobie ze mnie żarty robisz, prawda? – Spytałam po raz kolejny tego czarnowłosego chłopaka. – Że ja, człowiek z krwi i kości, jestem półbogiem. I że bogowie poprosili mnie i moją rodzinę, byśmy wykonali misję? I że nie wypada im odmówić? Bo co, oberwę piorunem? – Kiwał głową, jakby rozmawiał z umysłowo chorym.
– Nie kłamie. – Widmo zbierał broń, którą rzucili tak po prostu, gdy wpadłam nieprzytomna do morza. – I widział to wszytko o czym opowiada.
– Nic też nie ćpał, poza tym, czym cały pachnie. – Nasz „klient” popatrzył dziwnie, ale też z zaciekawieniem na Bambi. – Powiesz mi, co to za substancja?
– Arejonie, znasz go? – Roszpunka położył głowę na oparciu kanapy, za którym leżał koń.
– Nie. Nigdy się nie spotkaliśmy… – Zaciął się tak nagle.
– Ale? – Ciekawiła mnie jego interpretacja (Cóż za trudne słowo w moich ustach nagle się pojawiło.) – Gadaj, co wiesz. Kłódki nie znają litości. – Uśmiechnęłam się na myśl o zamknięciu jadłodajni temu grubemu ogierowi.
– Formalnie jestem waszym opiekunem. – Co proszę? – W Europie jest zbyt niebezpiecznie, by powstał tu drugi Obóz Herosów. Miałem się wami opiekować i szkolić, byście mogli sami o siebie zadbać. Moja misja skończyła się waz z przybyciem tego herosa. – Tu wskazał na czarnowłosego. – Powinienem odejść do Obozu Jupiter, gdzie czeka na mnie Hazel, moja przyjaciółka. – Czarnowłosy jakby zadrżał, gdy usłyszał to imię.
– Rozumiem. – Wiedziałam, że nasze drogi w końcu się rozejdą. – Ale czy te obozy nie są w Ameryce?
– Tak są – Chłopak jakby wpadł w nostalgię – I my, i ty Arejonie się tam wybieramy. Czeka nas taka sama droga.
– Chwilunia. Nie powiedziałam, że przyjmujemy tą jaśnie boską misję – Wyciągnęłam dłoń. – Pokażcie mi, co jest w tamtej kopercie. – Roszpunka podał mi zwitek, któremu się co jakiś czas przyglądał. Przeczytałam na głos, to co tam było napisane.
– Drodzy Herosi. Proszę was o wypełnienie bardzo ważnej misji. Większość Półbogów nie mogło jej podołać. Jesteście naszą ostatnią deską ratunku. Szczegóły wyjaśnię na miejscu. Jeszcze raz bardzo proszę byście nie porzucali waszych pobratymców i przybyli do Obozu Półkrwi. Chiron. – Wzięłam głęboki oddech. – Jak się nazywasz?
– Nico.
– Słuchaj Nico. Jesteś teraz świadkiem mojej jakże ważnej obietnicy. – Co ja mam z tymi wyrafinowanymi słowami (O, kolejne.). Popatrzyłam mu w oczy. – Jeżeli ta misja będzie choć w najmniejszym stopniu zagrażała życiu mojej rodziny. Chociaż nie, inaczej… Jeżeli będzie ponad siły mojej rodziny, to na własne serce przysięgam, że wrócimy tu, nawet jeżeli wyślecie nas na nią siłą. Rozumiemy się? – Kiwnął głową, najwidoczniej był zadowolony z rezultatu.
– No to jak, siostrzyczko? – Błękitnooki wyszczerzył zęby w morderczym uśmiechu. – Jedziemy?
Ogarnęłam wzrokiem wszystko, nasz dom, moją rodzinę. Ich oczy błyszczały z ciekawości. Ale czy to na pewno nam nie zagrozi? Czy ten koszmar nie wpłynie na rzeczywistość? Czy ja podołam stracie mojej jedynej rodziny? A jeżeli jej nie stracę? Czy wrócimy tutaj? Może się rozdzielimy? Nie chcę. Nie chcę tam jechać. To właśnie chcę im powiedzieć…
– Pakujcie manatki. Jedziemy do Nowego Yorku. – Roszpunka radośnie zagwizdał. Widać bardzo chciał zwiedzić to miasto. – Zabierzcie nowocześniejszą broń. Łuków i mieczy mają tam pewnie więcej od naszych. Nico, takie małe pytanko?
– Tak? – Wstał równo ze mną, jeszcze bardziej szczęśliwszy niż wcześniej. Przynajmniej takie sprawiał wrażenie.
– Ta trucizna. Mógłbyś mi pomóc? – Głupio się czułam pytając o pomoc obcą osobę.
– Czego akurat mnie o to pytasz? Wielu ludzi ma ambrozję. – Uniósł jedną brew.
– Chcę mieć siłę, by ich obronić. Są dla mnie wszystkim. Nie mogę ich stracić. Dlatego pytam o to teraz, tutaj i ciebie. – Błysk w jego oku zmętniał, jakby coś głęboko przemyślał. – Tak jak ty chcesz ochronić Hazel.
– Skąd wiesz, że ją znam? – To pytanie było zbędne, bo już sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki. – Tak, chcę ją chronić. Proszę. – Podał mi malutkiego batonika. – Tylko jedz powoli. – I poszedł sobie.
– Dziękuję. – Batonik. Czy ja kiedykolwiek mówiłam, że mam cukrzycę? Chyba nie.
No cóż. Batonika zjadłam powoli, tak jak kazał. I szczerze poczułam się o niebo lepiej. Nawet te mniejsze rany przestały tak nieprzyjemnie piec.
Pominę tę godzinę pakowania się i wielkiego bałaganu, jaki zrobiłam w swoim pokoju i przejdę do rzeczy.
Wyszliśmy na wielką łąkę z widokiem na morze północne. Tak właściwie, to nie spytałam gostka, jak się do tejże Ameryki dostaniemy. Spytała się za to Bambi.
– Oświecisz mnie jak się tam dostaniemy? – Postawiła swoją sportową torbę na głazie, jednocześnie kręcąc ramieniem dla rozruszenia.
– Cieniem nie przeniosę was wszystkich. – Cieniem? Chodzi o tą nagłą teleportację w afekcie powodując moje zdziwienie? – Jest jeszcze labirynt Minotaura. Znam doskonały skrót. – I tak po prostu tupnął nogą, robiąc dziurę w ziemi. Nie no pod wrażeniem jestem. Też tak chcę. – Panie przodem. – Zapraszającym gestem wskazał wprost w ciemności wielkiego tunelu.
– Jak chcesz. – Wyjęłam krótki sztylet, tak na wszelki wypadek i weszłam do tej dziury.
Reszta poszła za mną. No prócz Nica, który robił za przewodnika, idąc obok mnie z latarką w dłoni. Ten skrót naprawdę był skrótem. Tak serio. W godzinę, na piechotę (!), doszliśmy prosto przed wielką sosnę, wokół której był owinięty mały smok. Przed nami rozpościerał się Obóz Herosów. Taki prawdziwy obóz dla dzieciarni (nie to, że my tą dzieciarnią nie jesteśmy, wręcz przeciwnie.). Gwizdnęłam pod nosem.
– Witaj Ameryko. – Cicho powiedział Widmo. Tak, do niego należą te wielkie słowa, niech się chłopak nacieszy.
Mila
Nico!
Podoba mi się to.. Coraz bardziej mi się to podoba. A będzie Percy!?, Leo?. Mam nadzieję. Masz mi tu szybko wysyłać następną część 😀
No po prostu wspaniale. Zawsze zauważam błąd dopiero po wstawieniu tego na riordana. A czytałam trzy razy!
błękitnooki – szarooki (chodzi o Roszpunkę)
Kto wie czy Percy się pojawi. To samo z Leo. Piszę chwilą, niczego nie planuję. Więc sama czekam, z czym przyjdzie się zmierzyć naszej kochanej czwórce.
Ładnie!!! Nieźle piszesz. Bardzo mi się podoba. Jestem za żeby pojawił się Leo. Ten koleś zawsze mnie rozwalał. A tym błędem się nie przejmuj przecież to tylko szczegół 😀
Przeczytałam, muszę przyznać, że dobrze się zapowiada, choć brakuje mi to opisów i głębszych przemyśleń. Tekst składa się praktycznie z samych dialogów. Nie potrafię jeszcze rozróżniać bohaterów i ich zdolności, więc nie wypowiem się na ich temat, ale widać, że zależy im na sobie i są mocno związani. Fajnie, jeśli napiszesz więcej o ich przeszłości 😉
Co tu dużo pisać? Czekam na ciąg dalszy, bo zaczyna się robić ciekawie… I, bogowie, te imiona są genialne!
Mi obojętnie, czy tam będzie Leo… Ale fajnie byłoby dla mnie, gdyby pojawił się Oktaś, ale to tylko luźna propozycja ^^
No, czekam na ciąg dalszy!
Życzę weny, Amadea :3
Naprawdę się cieszę, że pojawił się Nico i nie będę ci wyjątkowo nikogo narzucała, bo, no cóż, wiem jak działa te pisanie co ci wpadnie do główki.
Czyta się dobrze i płynnie, choć sama nie wiem czy jest to lepsze od prologu. Czekam za ten na następną część.