KENDRA
James zbladł i wytrzeszczył oczy. Normalnie rozśmieszyłoby mnie to- no, ale wszystko zmieniał poważny, niemal dramatyczny ton Thalii. Syn Apolla rozchylił lekko wargi, wpatrując się w czarnowłosą dziewczynę, a milczenie nieco się przeciągnęło.
Phi, a od czego ja tu jestem?
– Eeee, siostra? – spytałam, nieco przesadnie zamaszystym ruchem podnosząc rękę. Wszystkie obecne pary oczu zwróciły się na mnie, więc nabrałam dodatkowej pewności siebie. – To znaczy, siostra. Jasne, James ma rodzeństwo, wiadomo. Apollo do świętych nie należy. – Odchrząknęłam. – Tylko że, wiecie, zazwyczaj zwykłe poinformowanie publiczności, licznej publiczności, o tym, że siostra znajduje się w Pheonix z całą pewnością w normalnej sytuacji nie wywołuje takiego szoku jak teraz.
James zmarszczył brwi. Nadal był śmiertelnie blady, ręce mu się trzęsły- wątpię, żeby w tamtej chwili potrafił walczyć, zwłaszcza łukiem. Thalia przeszywała mnie wzrokiem i, do jasnej cholery, czułam się dziwnie. A wiecie, co jest najgorsze?
Pomimo mojej fenomenalnej przemowy wszyscy milczą. To takie demotywujące.
Wreszcie znalazł się taki mądry człowiek (ekhem… złe wyrażenie, ale pomińmy), jak Seba i zadał pytanie. Sensowne albo nie, ale nie milczał.
– Widziałaś kiedyś siostrę Jamesa, mała?
Uniosłam brew, zaplatając ręce na piersiach.
– Uczyłeś się obsługi mózgu? Kiedy miałabym zobaczyć siostrę Jamesa, skoro w obozie wcale tak długo nie byłam, a nasz drogi kolega jakoś się nie kwapił, żeby mnie przedstawiać rodzince?
Oczy Seby zaiskrzyły ze złości, już otwierał usta, aby coś odpowiedzieć (strzelam, że miłe by to nie było), ale uprzedziła go Thalia:
– Fili, wytłumacz jej sytuację. Trzeba wszystkich uświadomić.
Ręce syna Zeusa wystrzeliły w górę i potarły o siebie z zadowoleniem, a sam chłopak otworzył usta i zaczął mówić:
– A więc, dawno dawno temu, za tysiącami lasów, dziesiątkami jezior, setkami rzek leżał sobie Obóz Herosów. W tym obozie śmiano się, całowano, grało, walczyło, podbijano oczy, znowu całowano, używało szczęk jako worków treningowych i, zgadliście, całowano… a wśród tego całego zamieszania chodziła białowłosa piękność, wyniosła i zdrowo walnięta. – James posłał Filipowi potępiające spojrzenie, na co chłopak od razu uniósł ręce w geście obrony. Kącik moich ust zadrżał i lekko uniósł się do góry. Szczerze mówiąc, głosu Filipa, zwłaszcza tak przepełnionego sarkazmem, mogłabym słuchać codziennie wieczorem, jako dobranocki.
Och, ludzie, zabijcie mnie, zakatujcie, ale naprawdę głos to on ma cudny.
– Kontynuując – syn Zeusa spojrzał na Jamesa z lekkim rozbawieniem – Była sobie ta piękność, chodziła po naszym świecie, zawracała wszystkim w głowach… i tak dalej, i tak dalej. Wbrew wszelkim oczekiwaniom była nie córką Afrodyty, a Apolla, chociaż to zawsze lepsze niż bycie dzieckiem tego starego wypierda od Pioruna. – Podskoczyłam, słysząc potężny odgłos grzmotu.
Filip przewrócił oczami i zawołał tym swoim wkurzającym, fenomenalnym głosem:
– Sorry, tatusiek, już nie będę!
Przeniosłam wzrok na Cass- siedziała z podkurczonymi nogami, trzymając swoimi chudziutkimi paluszkami białą sukienkę w fioletowe kwiaty z ogromnymi płatkami. Obok niej znajdował się Seba. Miałam wielką ochotę parsknąć śmiechem na ten widok- chłopak był tak wysoki i szeroki, że moja przyjaciółka wyglądała przy nim jak przepióreczka, taka mała i drobna. O bogowie, chyba nigdy się nie przyzwyczaję, że oni są razem. To takie… nienaturalne, żeby Cass pałała do kogoś uczuciem cieplejszym od „lubienia”.
Ha, oprócz przyjacielskiej miłości.
– W każdym razie – Filip znów zaczął mówić – owa piękność, którą zwano Amanda, zrobiła fatalnego w skutkach psikusa. Otóż nasza bohaterka „przez przypadek” podpaliła Wielki Dom, z Chejronem i Jamesem w środku. Nauczyciel herosów oczywiście ocalił swój koński zad oraz swojego podopiecznego (widzicie, jaki on wielkoduszny? Ja bym tam go zostawił).Co nie zmienia faktu, że nieźle się wkurzył na Amandę, przez co piękność obozu się obruszyła i odeszła w siną dal. Cóż tu dużo mówić- nie tęskniliśmy za nią za bardzo. A teraz najciekawsza część, czyli wytłumaczenie pytania „Dlaczego ten popularny człowieczek puścił z dymem najważniejszą budowlę w obrębie naszego obozu?”. Otóż wytłumaczenie jest proste. Obecny tutaj James – teatralnym gestem wskazał na syna Apolla – poszedł na misję zamiast Amandy. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że na tę samą misję wyruszył chłopak naszej bohaterki. Mało tego, niestety z tej misji nie wrócił.
Uch, James powinien dostać nagrodę „Brat roku”. Zmarszczyłam brwi.
– Zginął? – zapytałam. Może i głupio, ale kto wie, co by się mogło na tej misji stać? Może by się zaciągnął w szeregi jakiś szalonych wojowników? Albo porwałaby go psychopatyczna bogini? Lub, co gorsza, przykuto go do skały i kazano ślimakowi wyjadać co rana jego jelito grube? Czy jakoś tak…
– Tak – odpowiedział za Filipa Sebastian, prostując się i niedbale kładąc rękę na zgiętym kolanie. – Co prawda na misji były trzy osoby. Ale Amanda uczepiła się jak rzep psiego ogona Jamesa, tylko dlatego, że po pierwsze, poszedł zamiast niej na misję, ponieważ po drugie był synem Apolla, co daje nam trzecie, czylimogła się na nim wyżywać.
– Cóż, właściwie to nie była jego wina – wtrącił Filip. – Ale co szkodzi podpalić Wielki Dom, mając płonną nadzieję, że go spali? Warto było spróbować.
– W każdym razie – kontynuował Seba, ignorując Filipa – Amanda na początku nie okazała żadnej urazy- no, dopóki nie podpaliła Wielkiego Domu. Potem uznała, że nie będzie dłużej bawić w Obozie i wyniosła się, tym samym zamieniając się w „herosowy czarny charakter”.
– I tak pozostała. Bezlitosna bestyjka – dodał Filip.
Powoli trawiłam wszystkie informacje. Podpaliła Wielki Dom tylko dlatego, że James był na misji, na której zginął jej chłopak? Bogowie, ona naprawdę jest szalona.
– No – powiedziała Thalia, siadając wygodnie i zwracając wzrok na mnie – więc ten „czarny charakter” jest teraz w Pheonix. – Machnęła lekceważąco ręką. – I sprawia wrażenie zniecierpliwionej. Jakby czekała na Jamesa.
Uniosłam jedną brew, odruchowo wyciągając rękę i przygarniając do siebie Tori. Siedziała obok mnie, wpatrując się niepewnie w twarze wszystkich zgromadzonych.
Zrobiło mi się jej żal. Nie wiedziała, o czym rozmawiamy- a nawet jeśli, to zapewne nie rozumiała nic z naszej rozmowy. Ona ma dopiero… siedem lat? Osiem? Na pewno nie więcej. Zresztą, nie ma potrzeby, żeby obarczać ją jakimiś ważnymi informacjami. Dość już wycierpiała.
– Co o tym myślisz, Kend? – wyszeptała Cass, wbijając spojrzenie wielkich, niebieskich oczu w ziemię.
Spojrzałam z namysłem na każdą twarz w naszym kręgu. Patrzyłam w oczy o różnych kolorach, ale jednakowo wlepionych we mnie.
Z jednej strony, mamy misję. Mamy określony cel, do którego dążymy. Poświęcamy się, żeby go wreszcie osiągnąć. Najwięcej chyba poświęciła Tori. Skrzywiłam się na samą tą myśl. Ale taka jest prawda i nie ma co od niej uciekać. Tak na serio, to powinniśmy być prawdziwymi herosami i cały czas gotować się nawet na śmierć. W naszym obowiązku leżało wypełnienie misji, wręcz oddanie za nią życia.
Tak nie będzie. Nikt nie zginie, dopóki ja jestem na tej misji. Nikt.
Ale ale. Jest jeszcze sprawa Pheonix- jechać? Szczerze mówiąc, ta cała Amanda wzbudza niepokój, pomyślałam, marszcząc brwi. Może i jest niebezpieczna, ale i tak bylibyśmy w stanie ją pokonać! Tyle już przeszliśmy. Tyle wycierpieliśmy. Czy jeden dzień, jedno miasto, jedna osoba nas zbawi? Odezwał się cichy głosik z tyłu mojej głowy. Może i miał rację.
Ale decyzja nie należy do mnie.
– James – zwróciłam się do syna Apolla – nie będę decydować, nie znając twojego zdania. To twoja siostra, ja jej nawet nie znam, dlatego nie do mnie należy podejmowanie kroków w tej sprawie. – Przyjrzałam się jego twarzy. Była blada, usta prawie bez koloru, zaciśnięte i drżące. Ale patrząc w jego oczy, nie można było powiedzieć, że jest zdenerwowany- wyrażały taką determinację, miały w sobie tyle upartości. Nie, on najlepiej zadecyduje. Byłam tego pewna. – Chcesz jechać do niej, myślisz, że to coś zmieni, czy mamy, nie patrząc na to, dalej zmierzać na poszukiwanie wagi?
James popatrzył na mnie ze zdziwieniem.
– Chcesz mi powiedzieć, że ja mam dokonać wyboru odnośnie naszej misji? – spytał, patrząc na mnie bezradnie. Następnie powiódł po twarzach zgromadzonych. – Ja? – powtórzył.
– Tak, chcę, żebyś wybrał – oznajmiłam spokojnie, patrząc nie na niego, tylko na Thalię. – Ty wiesz najlepiej, co zrobić.
Łowczyni zmrużyła oczy i spojrzała na Filipa, dzielnie siedzącego naprzeciw mnie.
– Ale ja nie… nie wiem – powiedział cicho James, rozkładając bezradnie ramiona. – Kendro, nie umiem decydować. Nie ja jestem przywódcą.
Powstrzymałam się od prychnięcia. A ja jestem?
– Moim zdaniem, tak jak mówiła Kendra, to ty powinieneś zdecydować – skwitowała Thalia. Uśmiechnęłam się pod nosem- miałam poparcie.
– Dwie przeciw jednemu? – jęknął James.
– Nie przesadzaj. – Seba machnął lekceważąco ręką. – To wcale nie jest takie straszne, to dokonywanie wyboru. – Cass spojrzała na niego niepewnie.
– Ale ty nigdy nie decydowałeś, zawsze to robiła Kendra… – Na te słowa parsknęłam śmiechem. I pogorszyło mi się, kiedy zobaczyłam minę Seby. Bezcenne, mówię wam!
– No dobrze – uspokoiłam się. – James, decyzję podejmiesz ty. A my ci możemy trochę pomóc. Zrobisz to, co uważasz za słuszne. – Odchrząknęłam. – Ja zacznę. Zdaje mi się, że powinniśmy tam pojechać. To wcale nas aż tak bardzo nie opóźni, a ty pewnie chciałbyś się skonfrontować z siostrą, wypomnieć sobie winy i tak dalej, i tak dalej. Okej – dodałam po chwili milczenia – nominuję Filipa.
Syn Zeusa wzruszył ramionami.
– Moje zdanie, jakkolwiek by to było dziwne, jest podobne do opinii Kend – mruknął. – Możemy tam pojechać.
– Mamy trzy zdania za. – Wskazałam na siebie, Filipa i Thalię. – Seba?
– Będzie nawalanka! – zawołał dzieciak Aresa (od razu widać). – Pewnie, że bym pojechał!
Prymityw, ale jaki szczęśliwy!
– Cztery – poprawiłam się. – Został nasz rodzyneczek, czyli Cass. Co sądzisz?
Córka Demeter popatrzyła na mnie z wyrzutem w oczach, a potem spuściła wzrok.
– Myślę, że moglibyśmy spróbować – odpowiedziała nieśmiało. – Może nawet zwrócilibyśmy Amandę na dobrą drogę?
Uch, nie lepiej byłoby ją rozgnieść o ścianę? Mielibyśmy pewność, że nas nie podpali.
James niepewnie oblizał dolną wargę.
– Nie znacie jej. Nie wiecie, do czego jest zdolna.
– I właśnie dlatego – wtrąciłam z uśmiechem – chcę, żebyś ty zadecydował. Masz pięć głosów za… nie widzę sprzeciwu. Ale ty decyduj.
– A jeśli się nas spodziewa? – spytał nerwowo, przebierając palcami.
– I co, zje nas? Szykuje grilla z nami w roli dania głównego? – rzucił Filip sarkastycznie. Zmarkotniałam po tym, jak syn Apolla spojrzał na niego. Jakby, kurde, z przesłaniem. Coś w rodzaju bolesnej akceptacji, coś w stylu „Tego nie można wykluczyć”, coś podobnego do niemego potaknięcia bez ruchu.
– Wątpię, czy by udźwignęła gar z Filipem w środku – mruknęłam do Cass, która się lekko uśmiechnęła. – Decyzja, James, decyzja! – ponagliłam naszego towarzysza.
James nadal się wahał, ale z tego, co widziałam, coraz mniej.
– A jeśli wszyscy tam się wyczerpiemy, bądź zatrzymają nas na dłużej? – zawołał, celując we mnie oskarżycielsko palcem.
– Fakt. – Zmarkotniałam. Nagle przypomniał mi się wers z przepowiedni, który nękał mnie już jakiś czas. Ten fragment z synem drużby. Jeśli chodzi o Jamesa…
– Zatrzymanie to nie problem – powiedział Filip, niedbale wzruszając ramionami. – Jeślibyśmy się spięli, to tak czy siak nadrobilibyśmy straty. Ale mam wątpliwości co do tego pierwszego…
– Nie tylko ty – mruknęłam; nasze spojrzenia się spotkały. Przypomniała mi się nasza rozmowa sprzed paru (tylko? nie wiem, straciłam poczucie czasu) dni. O przepowiedni.
Wzdrygnęłam się. Wszyscy podejmujemy takie samo ryzyko; każdy powinien być tak samo przygotowany na śmierć. Każdy ma obowiązek, w razie potrzeby zginąć za osiągnięcie celu.
Ale jak bardzo narazi nas ten wypad do Pheonix?
Czy dużo stracimy?
Czy nam się uda?
Z opowieści wynika, że ta cała Amanda to niezłe ziółko. Podpaliła cały Wielki Dom, w nadziei, że puści z dymem swojego brata- to o czymś świadczy. Mogła go po prostu dźgnąć nożem, przecież śpią w tym samym domku. A tak naraziła Chejrona, Jamesa, a jeśli szczęście by jej dopisało, to z wiatrem jakaś zabłąkana iskierka mogłaby się zapędzić i podpalić las, choćby drzewo, od którego zająłby się domek, a potem następny i kolejny… I w efekcie cały obóz mógłby się sfajczyć.
A może nie pomyślała o tym? Może nie wiedziała, że mogłyby być takie konsekwencje?
Zaraz wyrzuciłam tę myśl z głowy. Niemożliwe. Może i była szalona, ale z pewnością nie głupia. Nie, ona na początku nie pokazała, jak bardzo nienawidzi Jamesa. Nie chciała, żeby się zorientował. To nie to.
Jest po prostu szalona. I zapewne potrafi narobić wiele złego.
Tylko jak daleko się posunie?
– Nic nam się nie stanie – usłyszałam własny głos. – Wyjdziemy z tego cało.
James pokiwał głową.
– W takim razie dobrze – westchnął. – Jedźmy tam.
***
– Nie jestem przekonana, czy to był dobry pomysł.
Cała spięta, siedziałam za kierownicą i kierowałam się do Pheonix. Od dwóch godzin jechaliśmy- ja totalnie zdenerwowana, Filip siedzący obok mnie z miną tak obojętną, jak tylko to możliwe, Seba z tyłu, leżący na hamaku, Cass, drzemiąca na materacu i mała Tori, wciśnięta w kąt i szkicująca. James ostrzył nasze miecze- trzeba być przygotowanym na każdą ewentualność.
– Jedziesz, malina, i nie gadasz – powiedział po raz kolejny syn Zeusa. Przewróciłam oczami i dodałam gazu. – Rozglądaj się, czy policji nie ma.
– Sam się rozglądaj – mruknęłam, zmieniając bieg. – Ja staram się patrzeć na drogę i nie wjechać w nikogo. To cię satysfakcjonuje?
– Dobrze by było dojechać w jednym kawałku – zgodził się.
– James! Ile ci to jeszcze zajmie? – zawołałam, zaciskając palce na kierownicy. Lubiłam jeździć, ba- kochałam siedzieć za kierownicą już od małego, ale czułam, że głowa mnie coraz bardziej boli. I brzuch, przy okazji.
– Trochę – odpowiedział James, odkładając mój miecz. – A co, nie dajesz rady?
Parsknęłam.
– Chyba w snach.
Usłyszałam delikatne ziewnięcie, a po chwili głos Cassie:
– Ile już jedziemy, Kend?
– Dwie godziny. – Chrząknęłam. – Nie masz ochoty poprowadzić, co nie?
– Ja? Nigdy w życiu. – Wzdrygnęła się. – Ja nie umiem prowadzić, przecież wiesz…
To prawda- kiedy byłyśmy małe i chodziłyśmy na samochodziki, zawsze to ja prowadziłam. Jak raz Cass zmusiłam do siedzenia za kierownicą, to prawie wjechałyśmy w drzewo, na trawnik… i tego gościa, co te autka wypożycza. Do końca miesiąca starałyśmy się tam nie pokazywać.
– Oj tam – odparłam niedbale. – Jakbyś chciała to byś się nauczyła… Okej, już nic nie mówię! – dodałam, widząc w lusterku nieszczęśliwy wyraz twarzy mojej przyjaciółki.
Oparłam głowę o zagłówek i starałam się nie zasnąć… i ignorować uporczywe pulsowanie głowy.
***
Jakieś pięć minut później poderwałam się i powiedziałam ponuro:
– Wszechmocna Ateno, nie wytrzymam tak!
Filip łypnął na mnie kątem oka i westchnął.
– Nie umiesz zapanować nad swoim ADHD, co?
– Nie – jęknęłam. Przyłapałam się na nerwowym bębnieniu palcami o kierownicę. – Muszę poszkicować… albo zrobić kanapkę! Rany boskie, no cokolwiek! – Uniosłam się lekko i przyjęłam nieco wygodniejszą pozycję na fotelu.
– Zjedz snikersa, bo jak jesteś głodna to zaczynasz strasznie nadawać – mruknął Filip, opierając skroń o szybę. Zerknęłam na niego kątem oka. Jego błękitne oczy wpatrywały się w drogę, a kręcone czarne włosy rozpełzły się po szybie. Wyglądał, jakby miał irokeza, przez co zaczęłam się śmiać, jednocześnie starając się uważać na jezdnię. Syn Zeusa wyglądał, jakby miał wielką ochotę pokazać mi środkowego palca, ale tego nie zrobił.
W końcu skończyłam rechotać, bo moja głowa już pękała z bólu. Jęknęłam.
– Co ci jest? – Filip spojrzał na mnie uważnie. – Jesteś blada jak śmierć.
– O, mamusiu – wymamrotałam, łapiąc się za głowę. – Za dużo emocji.
– Zatrzymaj się – rozkazał. Nie, nie poprosił- on mi rozkazał.
Przewróciłam oczami, wywołując nową salwę bólu, i zjechałam na pobocze.
– Spadaj. – Filip pochylił się nade mną, otworzył drzwi od strony kierowcy, odpiął mi pas i wypchnął na zewnątrz. Wyskoczyłam z furgonetki, a cały świat zakręcił mi się pod stopami. Myślałam, że upadnę, ale poczułam silne ręce na ramionach, które mnie popchnęły i podprowadziły do tylnych drzwi. Stojący za mną Filip otworzył je, złapał mnie w talii i przerzucił sobie moje ciało przez bark. Środek naszego transportu zafalował mi przed oczami, a po chwili znajdowałam się na hamaku. Usłyszałam trzaśnięcie drzwi- najpierw tylnich, a potem tych od strony kierowcy.
Ostatnim, co zapamiętałam, była Tori, tulącą mi się do boku.
CASSANDRA
Siedziałam, oparta o ścianę furgonetki, wsłuchując się w miarowy szum.
Naprzeciw mnie spała Kendra, z Tori wsuniętą w wklęsłość swojej talii. Filip z Jamesem siedzieli z przodu, a Seba słodko spał w hamaku, z prawą ręką na czole i drugą, wiszącą bezwładnie w powietrzu. Uśmiechnęłam się lekko. Ta podróż jeszcze trochę potrwa, więc trzeba będzie zmienić chłopaków. Wszyscy muszą być wypoczęci.
Nie wiem, co myślicie o decyzji Jamesa… i pośrednim wyborze Kendry. Nie wiem, co sama o tym myślę, ale na pewno wierzę w to, że ta dwójka nas nie zgubi. Nie znam lepszego stratega od Kendry, nie wątpię w instynkt Jamesa. Może i między nimi nie układa się najlepiej, ale są zgraną drużyną, która potrafi podjąć wspólnie decyzję.
A poza tym, myślę, że Amanda wcale nie jest aż taka zła. No… wiem, podpaliła Wielki Dom, chciała się zemścić na Jamesie… ale mimo tego nie wierzę, że nie ma w niej choćby cząstki dobra! Człowiek nie jest zły od urodzenia, on dopiero się takim staje! To nie mogło być tak dawno, skoro jeszcze jej nie przeszło… a może? Może z czasem zemsta się wzmaga? Może uczucie nienawiści jest z każdą minutą coraz silniejsze? Czy to możliwe? Z drugiej strony, podobno czas leczy rany.
A jeśli nie o takie chodzi? Jeśli to nie działa w przypadku Amandy?
Może i jestem naiwna, ale w Amandzie musi być jakaś cząstka dobra. Nie może być całkowicie zepsuta. To jak z nowotworem- rozprzestrzenia się, ale zwykle jest jakaś cząstka, która nie jest zakażona…
A potem wycina się komórki rakowe i organizm jest czysty.
Czy to by zadziałało w przypadku tej dziewczyny? Jeśli by spróbować…
Muszę. Muszę chociaż podjąć ryzyko „nawrócenia” jej. Uda się, czy nie, ale nie poddałam się na starcie.
***
Przez to całe myślenie usnęłam, i to snem kamiennym. Przez dziesięć godzin byłam pogrążona w ciszy, bez koszmarów, leżąc na boku na podłodze. Dopiero pisk kół mnie zbudził i postawił do pionu.
– Co…? – poczułam, że ktoś mnie klepie po twarzy. Zamrugałam kilka razy i moim oczom ukazała się twarz Kendry, zmęczona, z podkrążonymi oczami i wysokimi kośćmi policzkowymi.
Oparłam się o ścianę i spytałam sennym głosem:
– Dojechaliśmy już?
– Nie, jeszcze nie – odpowiedziała Kendra, siadając obok mnie. – Zarządziłam krótki postój, żeby po pierwsze zmienić kierowców, a po drugie w spokoju zjeść i się napić, bez tego cholernego szumu kół. – Mówiła zniecierpliwionym głosem, nerwowo gestykulując.
– Kto teraz prowadzi? Ile nam jeszcze zostało? – spytałam, sięgając po butelkę wody. Jeszcze nie doszłam do siebie po śnie, ale liczyłam, że po napiciu się nieco się orzeźwię.
– Teraz idzie James prowadzić. – Machnęła lekceważąco ręką. – A Seba będzie siedział obok niego. Za to Filip już chyba poszedł spać, razem z Tori chrapią na hamakach. – Uśmiechnęła się pod nosem. – Szkoda, że nie mam bitej śmietany – dodała cicho.
– Nikt nie byłby zadowolony, gdybyś ją miała – wymamrotałam, przecierając oczy. Kend uśmiechnęła się promiennie.
– Wielka szkoda. Zostało nam niecałe osiem godzin jazdy, więc nie jest źle.
– Chwila… osiem? Jest noc? – zaskoczyłam wreszcie, przytomniejąc.
– Dokładniej godzina druga. – Dziewczyna wstała i przeciągnęła się, a po chwili schyliła się i uniosła butelkę z sokiem pomarańczowym.
– Późno – szepnęłam, pocierając nos czubkiem palca. Faktycznie, w środku furgonetki było ciemno, jedynym źródłem światła była mała latarka, powieszona na sznurku przyczepionym do sufitu. Ciekawe, kto miał przy sobie taki sprzęt i kto wpadł na pomysł takiego wykorzystania go.
– Cass… a teraz szczerze. – Kendra usiadła obok mnie, opierając się o ścianę, i pociągnęła łyk soku. – Co myślisz o całej tej misji?
Popatrzyłam na nią, a po chwili spuściłam wzrok, widząc spojrzenie jej szarych oczu, okolonych gęstymi rzęsami.
– Sądzę – zaczęłam cicho – że to był dobry pomysł. Może jeszcze będzie szansa, żeby przemówić tej całej Amandzie do rozumu.
– Żartujesz? – Głos Kendry wyraźnie zdradzał zaskoczenie. – Chcesz ją… nawracać?
– Jeśli by się dało, to czemu nie? – wyjaśniłam, mnąc moją i tak już wymiętą sukienkę.
– Ale… przecież ona jest zła. Chciała podpalić Wielki Dom, ba!- nawet to zrobiła, i to z Chejronem i Jamesem w środku! Nie jestem pewna, czy byłaby taka chętna do zrobienia się dobrą.
– Ale zawsze można spróbować – upierałam się, coraz bardziej się denerwując. To pachniało mi kłótnią, a tej chciałam uniknąć na misji. Nie uśmiechało mi się boczenie się na Kend.
– Sądzisz, że mogłaby być dobra? Że jest jeszcze szansa? – odparła z niedowierzaniem Kendra. – Skąd ci to przyszło do głowy?
– Każdego człowieka powinno się starać ściągnąć z drogi do piekła – szepnęłam niepewnie.
Nie odpowiedziała. Zerknęłam na jej twarz- wpatrywała się w przestrzeń przed sobą, z podkulonymi nogami i rękami, oplatającymi kolana. Jej warkocz już się powoli rozwalał, ciemne loczki wystawały z niego figlarnie. Pod tym względem ja miałam lepiej- proste włosy łatwiej pielęgnować, nawet pomimo wysokiego czoła, lepiej się układają od rozwichrzonej burzy kręciołów, jaką posiadała Kend.
– Zobaczymy. – Prawie podskoczyłam na dźwięk głosu mojej przyjaciółki, tak długo panowała cisza. – Najpierw musimy ją znaleźć, i tego się trzymajmy.
Odetchnęłam.
– Dobrze – zgodziłam się. – Może jeszcze się prześpimy? – zaproponowałam, wstając. Skrzywiłam się- miałam bardzo obolałe kości po tym spaniu na podłodze. – Musimy być wypoczęte.
Kendra pokiwała głową i też się podniosła. Wdrapała się na hamak i zamknęła oczy. Odwróciłam wzrok i położyłam się na materacu, starając się na myśleć o naszej misji i Amandzie.
***
Obudziłam się, gdy usłyszałam bębnienie łyżkami w garnki. Skrzywiłam się i podniosłam moje obolałe ciało do pozycji pionowej.
– Jesteśmy już na miejscu? – zapytał zaspany Seba. Zmarszczyłam brwi. Czy on nie prowadził? Czy coś takiego? A może siedział obok kierowcy? Tak, to chyba to.
Zrozumiałam dopiero, gdy Kendra wygramoliła się z kabiny kierowcy.
– Prowadziłaś? – spytałam jej, wstając. Dziewczyna pokręciła głową.
– Nie, tylko siedziałam i zagadywałam, żeby nasz kierowca przypadkiem się nie kimnął za kierownicą. Co nie, James? – zawołała, odwracając się do syna Apolla, który właśnie wszedł do tylnej części furgonetki.
Chłopak pokiwał głową z powagą.
– Twoja opowieść o chomiku i lakierze do paznokci była naprawdę interesująca.
Nie pytajcie.
– Wiem – odparła z dumą Kendra, rozciągając się.
– Idziemy? – Usłyszałam wciąż zaspany głos Seby, który zdążył się już wygramolić z hamaka i stanąć na nogach.
– Tak – odpowiedziałam, patrząc na moją przyjaciółkę. Dziewczyna właśnie szarpała Filipa za ramiona. Syn Zeusa owinął się w kołdrę jak naleśnik i jęczał, żeby go nie budził.
– A chodźże – warknęła Kendra, jednym ruchem zdzierając z chłopaka kołdrę, i podniosła go do pozycji siedzącej. – Wstajemy, promyczku słońca!
– Spadaj – burknął Filip, ziewnął i potarł lewe oko. Po chwili podniósł się i stanął obok córki Ateny. Był od niej wyższy o trzy czwarte głowy, co nie przeszkadzało dziewczynie patrzeć na niego z wyższością.
– Następnym razem zostaniesz tutaj, a my sobie pójdziemy na misję, ratować świat – rzuciła Kendra, odwracając się. Podeszła do drzwi furgonetki i otworzyła je. – No, idziemy! – powiedziała z pewnością siebie.
James ruszył za nią, a zaraz za nim szedł Filip, mamrocząc coś pod nosem,. Zbliżyłam się do Seby i razem dołączyliśmy się do innych, przygarniając przy okazji Tori, która gotowa stała pod ścianą. Położyłam dłoń między jej łopatkami i poprowadziłam ją za naszymi towarzyszami. Z racji tego, że Kendra była zajęta prowadzeniem grupy, ja musiałam przejąć jej obowiązki opiekowania się małą.
Kendra, z Jamesem u boku, uśmiechnęła się promiennie i wyskoczyła z furgonetki. Zaraz po niej zszedł syn Apolla, a potem Filip. Chłopak zatrzymał się koło otwartych drzwi, czekając na nas.
W momencie, gdy ja zeskoczyłam na ziemię, a Seba zsadzał Tori, usłyszałam zduszony krzyk Jamesa. Zaraz potem wrzasnęła Kendra, a ja poczułam zimny dreszcz, biegnący mi po kręgosłupie. Zaraz potem ktoś zasłonił mi usta szeroką ręką, objął w pasie, przyciskając moje ręce do ciała tak, że nie mogłam się poruszyć.
Jednocześnie usłyszałam słodki, melodyjny głos, idealny do chóru, ociekający fałszywą słodyczą:
– Och, odwiedziłeś mnie, braciszku! I przyprowadziłeś towarzyszy! Och, jak miło!
czylimogła – czyli mogła
Fajne, bardzo mi się podobało.
Bardzo lubię Twój styl pisania i co tu więcej mówić… czekam na kolejną część, która mam nadzieję, że niedługo się pojawi.
Przeczytałam. Spodobało mi się, naprawdę, czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy! Jestem (w miarę…) na bieżąco, więc to też sukces. A dłuższy komentarz napiszę jutro, o ile szczęście dopisze.
No cóż, ja już ci mówiłam co myślę o tym opku i zdania nie zmienię – bardzo fajne, twój styl jest coraz bardziej wyrobiony, więc coraz bardziej miło to czytać <3
No, 19 maja, 2 września… nie, to wcale nie jest dużo czasu, spoko ;*
No a co ci mg napisać… No Piper77, tęskniłam za Pnz ;’) baaaardzo ;3
Cass i jej wieczny optymizm mnie powala. Ją to w habit i do zakonu najlepiej… Bardzo fajnie rozwinęłaś postać Filipa. Na początku jak mam być szczera, wydawał się lekko nijaki, natomiast teraz- jest bardzo fajny 😉
Dawno już niczego nie przeczytałam na blogu. Jak zobaczyłam twoje opko to od razu się wzięłam do czytania. Bardzo fajny ten rozdział. Mi się podobał. Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku napiszesz jakieś kolejne części. Będę czekała na cd. 😀 😉
Jak zobaczyłam, zaczełam się śmiać xD nie dlatego, że nie lubię! nie, kocham! ale zaczęłam się śmiać, bo tak dawno tego nie widziałam <3 ! No rozdział genialny. Od razu przeczytałam. Kilka błędów znalazłam chyba, ale żal mi ich wypisywać, bo to nic nie znaczące drobiazgi przy tak genialnej fabule! ;o Piper77! Czkam na kolejne opka! miejmy nadzieję, ze pojawią się przed Nowym Rokiem, kochana ;D
Zeuska, Grupowa… you made my day xD
Spokojnie, dziewczęta! Do końca Bożego Narodzenia MOOOOOOŻE się wyrobię xD
Monia- ojoj, oczywiście, że niedługo! Wiesz, zawsze mogłam pobić rekord i wysłać epilog w drugą rocznicę wysłania prologu ;*
Hm… niegłupi pomysł. Rocznica jest w maju.
Miłego czekania, bejbe ^^
Di- jestem pełna podziwu, że się jeszcze trzymasz :’)
carmelek- złotko, on jest szlifowany ;D
Annabeth1009- ekhem… zależy o jakim pojęciu „niedługo” rozmawiamy >.<
Piper77, wooo, nawet moja absencja na blogu, baaardzo długa, nie sprawiła, że opóźniłam się z PnZ ;o Maj? no nieźle…
Rozdział bardzo fajny, coraz bardziej cieszę się, że mam grypę i motywację by to nadrabiać 😀
Zmieniłaś Filipa? Kiedyś był taki szary i bezwyrazowy a teraz.. No no… Dzieje się :3 Jest boski! 😀
oby tak dalej i częściej :3
O rany, udało mi się zmienić Filipa <3 UDAŁO SIĘ! Jestem szczęśliwa ;D
Dziękuję strasznie. Tak, maaaaaj xD