Poprzecznia część była chyba na początku wakacji i była naprawdę beznadziejna… Więc przysyłam kolejny rozdział, który powinien być lepszy. Powinien, tsa…
Akcja powoli się rozwija, ale muszę najpierw wyjaśnić wszystkie komplikacje rodzinne bohaterów, a znając moją miłość do spokrewniania wszystkich ze wszystkimi, trochę tego będzie (ale spokojnie, nie wyjdzie mi z tego hiszpańska telenowela) XD
Dedyk leci dla… Suchej, bo jestem ostatnio bardzo miła, dla Carmel i Ann24, za to genialne wspólne opko, które napisały.
PS: Czytasz = Komentujesz => rok szkolny się zaczął, a ponieważ w tym mam bardzo wysokie ambicje, będę się uczyć (ach, te postanowienia, które wytrzymają co najwyżej tydzień XD ). Ale naprawdę, wystarczy mi kropka, że to przeczytałaś/eś!
PPS: Przepraszam za wszelkie błędy, ale przez wakacje trochę wyszłam z wprawy.
Amadea, na którą szkoła nie działa za dobrze :3
***
Znajdowałam się pośrodku lasu. Wysokie sosny i jodły piętrzyły się na kilka metrów w górę, a między wiecznie zielonymi igłami przemykały się promienie słońca.
Rozejrzałam się dookoła. Stałam na solidnie wydeptanej ścieżce, prowadzącej prosto do jakiejś drewnianej chatki. Nie była ona duża, ani też szczególnie mała, przypominała bardziej domek mojej matki, w którym się wychowała. Kojarzyłam go ze zdjęć i gdyby nie to, że spłonął w pożarze około czternaście lat temu, zaraz po moim urodzeniu, zapewne uznałabym go za prawdziwy. A może i był. Trudno stwierdzić. Rzeczy w snach są prawdziwe, czy nie…?
Budynek był jednopiętrowy, ze spadzistym czerwonym dachem, pośrodku którego znajdował się murowany komin, z którego gęstymi pasmami wydobywał się szary, ponury dym. Na ganku stały wysokie donice wypełnione konwaliami i storczykami. Dokładnie jak zapamiętałam.
Uśmiechnęłam się do siebie ze smutkiem, na wspomnienie tych chwil, jak razem z dziadkiem siedzieliśmy w ogródku wiosennymi i jesiennymi wieczorami, a przed nami płonęło ognisko, rzucając złote cienie na nasze roześmiane twarze, a przyjemne ciepło grzało przez ubranie. Komary gryzły niemiłosiernie, świerszcze grały irytująco pośród trawy, a ja opędzałam się od wszelkiego rodzaju owadów. Oczywiście, moje wysiłki zazwyczaj przynosiły bardzo mizerne skutki, dzięki czemu przez parę następnych dni chodziłam pogryziona. Ale i tak kochałam te chwile.
Płomienie i iskry unosiły się do zwykle gwieździstego nieba, a my siedzieliśmy pod grubym, niebieskim kocem i oglądaliśmy razem zdjęcia. Niektóre były stare, czarno-białe, przedstawiające dzieciństwo dziadka, czy też członków mojej dalszej rodziny. Inne nowsze kolorowe, przedstawiające mnie gotującą, umazaną błotem czy też próbującą złapać motyla.
Śmialiśmy się, żartowaliśmy, wspominaliśmy. Wtedy wszystko było takie proste… On opowiadał, że nie długo pojadę na studia, a ja zawsze odpowiadałam:
– Nawet nie jestem jeszcze w gimnazjum! Tak szybko się mnie nie pozbędziesz!
I razem się uśmiechaliśmy. Potem on tradycyjnie mówił:
– Oby tak było, aniołku, oby…
I tulił mnie do siebie, a ja dziękowałam Bogu za to, że jest przy mnie.
Przygryzłam wargę odganiając wspomnienia. Tak bardzo za nim tęskniłam, za tymi chwilami, gdy był obok mnie, za wspólnym malowaniem, za gotowaniem i jeżdżeniem na koniach. To on zaszczepił we mnie te pasję do nich. Właściwie… Jestem, jaka jestem dzięki niemu.
To on mnie wychował. W gruncie rzeczy tylko raz na mnie podniósł głos. Pamiętałam ten moment. I nigdy go nie zapomnę. Znalazł u mnie w pokoju pustą butelkę po alkoholu. Dzień wcześniej przyszła do mnie grupka przyjaciół i razem świętowaliśmy zakończenie roku szkolnego, więc kolega się popisał i ją przyniósł. Nie było w niej piwa, o nie, po prostu chciał się pochwalić przez znajomymi. Dziecinne, ale byliśmy wtedy w drugiej klasie podstawówki… Tak zdobywało się szacunek.
Wtedy na mnie po raz pierwszy i ostatni wrzasnął. Oczywiście tłumaczyłam mu, że nie piłam. Chyba mi nie uwierzył. Potem nie wracaliśmy do tego tematu. Na samą myśl o tej „rozmowie”, przechodziły mnie dreszcze.
Stał w kuchni, a ja schodziłam uśmiechnięta po schodach. Już na widok jego miny, moja mi zrzędła. Był zdenerwowany. Ba, był wściekły. A w dłoni trzymał tę zieloną butelkę. Kiedy już otworzyłam usta, aby mu to wszystko wytłumaczyć, stanowczo uciszył mnie gestem ręki.
– Nic nie mów. Tylko powiedz mi, jak często to się zdarzało – niemal do mnie warknął z bólem w ciemnych oczach.
– Ale…
– Żadnych „ale”. Za bardzo ciebie rozbestwiłem, na za dużo pozwalałem. Gdzie popełniłem błąd, panno Wind? – krzyknął. Wtedy też nazwał mnie „panną Wind”. Nigdy ponownie tego nie zrobił.
– To nie tak… – zaczęłam, ale znów nie dane było mi dokończyć.
– A jak? Wymówki? Takie, jakie twój ojciec nam wmawiał? Że nie chce nas opuścić, że musi? HA! A myślałem, że jak zostaniesz wychowana z dala od tego wszystkiego, w co ciebie wpakował, będzie lepiej. Myliłem się, aniołku. A co jeśli już wpadłaś w nałóg? Och, bogowie, wybaczcie mi. Muszę się poważnie wziąć za twoje wychowanie… – jego słowa stawały się coraz cichsze, aż zaczął mówić szeptem, tak cicho, że go nie słuchałam. Zignorowałam jego powiedzenie „och, bogowie”, często go używał, gdy był zły, czy zirytowany. Do tego przywykłam. Najbardziej bolały mnie jego słowa. I to, że go zawiodłam. Pominęłam ten fragment o moim ojcu… Szczerze powiedziawszy, rzadko zastanawiałam się nad jego słowami. Zbyt skupiłam się na tym, aby o całym zajściu zapomnieć.
– Ja nawet tego nie tknęłam! Nigdy w życiu nie miałam w ustach alkoholu!
Westchnęłam głośno. Skierowałam się do tej chatki, nie widząc innej możliwości. Przecież to tylko sen. Strasznie realistyczny, ale sen. Wytwór wyobraźni. Dlaczego więc jej nie zwiedzić?
Stanęłam przed bogato rzeźbionymi drzwiami, w kolorze ciepłego brązu. Westchnęłam. Kochałam ten odcień. Ten sam co oczy Wiktora… Ale to nie dlatego go uwielbiałam. Wcale nie dlatego. Kochałam czekoladę, a ona miała tę barwę.
Nacisnęłam na miedzianą klamkę i drzwi bezgłośnie się otworzyły. Moje nozdrza zaatakował aromat suszonych ziół i liści. Cynamon, mięta, bożedrzewo i wiele innych. Tak kiedyś pachniało u mnie w kuchni.
Przekroczyłam próg. Ot, zwykły staromodny korytarz. Na jednej ze ścian wisiał, olbrzymi zielony dywan w ciemne wzory, a naprzeciw stała drewniana szafa. Na wysokim, czarnym wieszaku wisiało kilka grubych futrzanych i filcowych płaszczy.
Skrzywiłam się. Nie lubiłam takich wnętrz, zbyt przypominały mieszkanie mojej prababci, gdzie mieszkałam przez miesiąc w czasie wakacji. Pokochałam ją przez ten czas, ale okrutny los zdawał się ze mnie zadrwić, kiedy ją mi odebrał.
Lubiłam te momenty, kiedy razem z moimi dalszymi kuzynami, zbieraliśmy się obok kominka, w centrum salonu, znajdującego się na dworze, który od lat należał do naszej rodziny. Siedzieliśmy na czerwonym dywanie, otaczając kręgiem Historię Wind, najstarszą członkinię naszego rodu.
Ona, opowiadała nam o swoim dzieciństwie. O tym, jak kiedyś tereny okalające jej dom, porastała fasola, zboże i wiele innych, a do jej ojca, przyjeżdżało wiele młodych ludzi, którzy chcieli się zatrudnić do pracy, jako że czasy były ciężkie.
Najbardziej lubiłam właśnie opowieść o tym, jak jedna z tych osób, kiedyś poprosiła mojego prapradziadka o zatrudnienie. Był to chłopiec zaledwie piętnastoletni, ale na to nikt nie zwrócił uwagi. Wiele dzieci w jego wieku szukała pracy na roli.
Babka, zawsze mówiła, że pamięta ten dzień, jakby to było wczoraj, mimo, że posiadała wtedy te „naście” lat. Pamiętała, jak przekroczył próg, ubrany w lniany strój, w dłoniach nerwowo ściskając kapelusz z tego samego materiału.
Jego opaloną twarz i błękitne oczy, okalały złote loki tworząc jasną aureolę na skroniach. Uśmiechał się lekko, odsłaniając dwa rzędy śnieżnobiałych zębów. Podszedł prosto do gabinetu, czy czegoś w tym stylu, w którym siedział właśnie jej ojciec, zapisując coś skrzętnie w dokumentach.
Przez chwilę rozmawiali o tym, o czym zwykle rozmawia się z pracodawcą. Potem, wedle zwyczaju Zygmunta, mojego prapradziadka, usiedli razem do stołu, nakrytego już na kolację. Siedzieli tam wszyscy. I Historia, i Zygmunt, i jego żona Leokadia, i ich synowie, Michał i Jan.
Do stołu zaproszono też chłopaka. On, nie chciał, ale jakby miał wybór- Zygmunt stwierdził, że dopiero kiedy skończą jeść powie, czy go zatrudni. Usiedli, zmówili modlitwę, każdy swoją własną do tego w kogo wierzył. Gospodarz uważnie obserwował sposób, w jaki przybysz je, bo właśnie tak oceniał, czy będzie dobrym pracownikiem, czy też nie.
Jeśli zjadł szybko, znaczy, że będzie wydajny. Wolno, leniwy. Nic nie zostawił na talerzu, będzie solidnie się przykładał*. Zostawił resztki- nie będzie sktupulatny. Było też wiele innych wytycznych, ale ich nigdy jej nie zdradził.
Młodzieniec jednak po prostu siedział, rozglądając się ze zdziwieniem dookoła, wyprostowany jak struna.
– Czemu nie jesz? – spytał się przyjaźnie Zygmunt, posyłając mu zdziwione spojrzenie. W odpowiedzi dostrzegł zmarszczone brwi i usłyszał drżący głos:
– Po prostu… Dziwnie się czuję, kiedy tak siedzimy jak równy z równym… To takie nowe.
Gospodarz roześmiał się, a jego śmiech poniósł się echem po wielkiej jadalni, a zgromadzeni w niej zastanawiali się, czemu szklane żyrandole się jeszcze nie trzęsą. Mój prapradziadek miał naprawdę donośny głos, przynajmniej według przekazów.
– Jedz. Śniadania zawsze jemu razem, wszyscy, którzy tu pracują i mieszkają, oczywiście. Dzięki temu, każdy posiada lepsze morale. Potem… Niestety, każdy ma o innej porze przerwy, ale rankiem jesteśmy razem.
Chłopak skinął głową i zaczął dokładnie obgryzać udko z kurczaka. I tak minęła wieczerza.
Pod koniec, Zygmunt wstał i klepiąc się po wypukłym brzuchu powiedział:
– Historio, zaprowadzisz naszego nowego przybysza do wolnego pokoju?
Wywołana prababcia pokiwała głową na znak zgody, posyłając ciepły uśmiech w stronę nowo poznanego. Pięć minut później, ruszyli żwawo przez mrok, ona niosąc świecę, on idąc obok niej i wpatrując się w niebo.
– Mamy ładną pogodę – stwierdził cicho tak, że ledwo go usłyszała.
– Zazwyczaj noce takie są, szczególnie tutaj – zgodziła się.
Dalej szli w milczeniu. Przed drzwiami, zatrzymali się, dziewczyna wygładziła suknię i wskazała na drugie okno po lewej, z którego wydobywało się ciepłe światło ognia.
– Tam jest twój pokój. Mieszka tam Tom, na pewno się polubicie. Dobranoc.
Kiedy już odchodziła, przystanęła na chwilę i przez ramię zapytała:
– Jak się nazywasz? Ja jestem Historia.
– Ciekawe imię. Mów mi Apollon – odparł, znikając za drzwiami.
-To imię wywodzi się od greckiego boga, prawda? – krzyknęła za nim. Nie doczekała się odpowiedzi, więc tylko westchnęła cicho i ruszyła w drogę powrotną.
I tak, rodzice mojego dziadka po raz pierwszy się poznali. Dlatego tak lubiłam tę historię.
Zatrzymałam się, bardzo, bardzo gwałtownie i poczułam jak oczy próbują mi wyskoczyć z orbit, kiedy coś sobie uświadomiłam.
Mój dziadek, nigdy nie wierzył w Boga. Mówił, że jest politeistą, czy kimś w tym stylu. A jego ojciec na imię miał jak grecki bóg słońca. Przypadek? Nie sądzę.
Kondzio Mike był herosem. Synem Apolla. A ja, poczułam się, jakby mnie zdradził.
Nie powiedział mi o tym. Nie powiedział! Jak mógł… Przecież bym go zrozumiała! Uwierzyłabym mu, jak to zwykłam robić. Ale nie, najlepiej było zachować tę tajemnicę dla siebie.
Pokręciłam stanowczo głową, stanowczo ignorując maleńki głosik w głowie, twierdzący, że nigdy go o to nie pytałam, a on przecież nie widział powodu aby mi to wyjawiać. Chciał mnie ochronić od tego wszystkiego, co było bardzo w jego stylu.
Wieczny bohater, wtrącający się zawsze w krzywdę drugiego człowiek. Czasami mnie to wnerwiało. Szczególnie, kiedy zawsze dawał kilka drobniaków żebrakom. Mówiłam mu, że zapewne wydadzą je na alkohol, czy innego typu używki. Ale on tylko czochrał mi włosy (co było bardzo wnerwiające, nawiasem mówiąc), śmiał się i patrzył tym wzrokiem, jakby wiedział coś o czym ja nie miałam pojęcia. Potem, czasami, wyjaśniał: „Nawet jeśli część z nich wyda te pieniądze na bzdurne rzeczy, to może ta druga grupa wyda je na jedzenie. Nigdy nie należy oceniać ludzi po wyglądzie, mój aniołku. Nie zapominaj. Pierwsze wrażenie rzadko jest prawdziwe”. I mrugał, a ja patrzyłam się na niego jak na wcielenie Jezusa, czy kogoś w tym stylu.
Zacisnęłam zęby, przygryzając wargę. Po prostu zaczęłam odbiegać od tego co powinnam zrobić w tym śnie. O ile w snach można mieć cel…
Skręciłam w lewo i zamarłam ze stopą zawieszoną nad progiem, rozchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczami.
Dwa silne ramiona złapały mnie w niedźwiedzim uścisku, podnosząc nad podłogę.
– Dziadek? – wyszeptałam, czując naprawdę wielki mętlik w głowie. I nie było to nic miłego.
* Historia z życia wzięta, opowiedziana mi przez moją prababcię. Przynajmniej ten fragment o decyzji o zatrudnieniu na podstawie jedzenia.
Przepraszam! Miało być MAGIA IMION, nie misja ;_; Szkoła naprawdę źle na mnie działa :/
Bardzo fajne. A że nie lubię pisać długich komentarzy więc… Masz tą swoją kropkę ———-> .
Ty nie lubisz pisać długich komentarzy, a ja nie potrafię…
A więc… Bardzo mi się podobało, ale to tak jak zawsze Di :3
Mam uwagę co do jednego, a mianowicie:
„…tylko raz na mnie podniósł głos…” – coś mi tutaj nie pasuję, a może tak: tylko raz podniósł na mnie głos. Według mnie tak lepiej brzmi, ale to chyba tylko takie moje urojenie Di.
No i jeszcze coś:
„…chciał się pochwalić przez znajomymi…” – przed znajomymi
„… jemu razem…” – jemy razem
No i masz tu swoją kropkę —–> .
Właśnie miałam takie WTF ze względu na tą ,,Misję”, gdyż takiego opka zupełnie nie kojarzyłam.
Mi też się podobało, piszesz naprawdę nieźle, a końcówka ciekawa. Opko nie jest jakoś powalająco długie, ale nie jest też bardzo krótkie, długość może być.
No cóż, sama jeszcze nie wiem co dopisać, więc czekam na ciąg dalszy.
No wiem Di, że miało być wczoraj, ale co ja Ci mam poradzić na to, że telefon się ze mną pokłócił i odmówił posłuszeństwa? ;-;
No to tak… To opko czytało mi się lepiej niż Twoje poprzednie opka, które miałam szansę przeczytać i mam wrażenie, że się poprawiłaś. Oczywiście było kilka powtórzeń i literówek, ale najbardziej poraził mnie błąd taki, że w jednym zdaniu piszesz „pradziadek”, a w następnym „prapradziadek” i to o tej samej osobie. No to się zdecyduj kim on w końcu jest dla głównej bohaterki. XD
No… To chyba tyle.
Pozdrawiam, Sucha17. <3
PS Dzięki Ci wielkie za dedyka. ^^
Lubię sposób w jaki wszystko opisujesz, jest taki naturalny i niewymuszony, łatwo jest się wtedy wczuć w bohaterkę. Zadziwiająca końcówka, ale z duchami to nigdy nic wie wiadomo.
Nie mam dziś głowy do komentarzy, po prostu czekam na rozwój sytuacji.