Kilka ogłoszeń parafialnych:
Odstawił mnie na ziemię i zaczął mi się przyglądać uważnym spojrzeniem, z rodzaju takich po których wpływem ma się bardzo dziwne wrażenie obserwacji, jakby było się ofiarą, czy też zwierzyną łowną.
Ja także wpatrywałam się w jego piwne oczy z tą małą złotą plamką u góry lewej tęczówki. Wpatrywałam się w czarne włosy, zaczesane do tyłu, ze srebrnymi pasmami siwizny. Wpatrywałam się w zmarszczki na czole, te w kącikach oczu od śmiechu i te ciągnące się od boków nosa do ust. Wpatrywałam się w mojego dziadka, który powinien być martwy.
– Och, bogowie! Jak ja za tobą tęskniłem, mój aniołku! – powiedział głośno, przechylając głowę w prawą stronę, jak to robił, gdy był szczęśliwy. Przypominał mi wtedy zawsze psa, co nie omieszkałam mu często wspominać.
– Ty przecież nie żyjesz! – parsknęłam, marszcząc brwi. Wywrócił oczami. I roześmiał się, tym śmiechem za którym tak bardzo tęskniłam. Przygryzłam wargę, zdezorientowana. Nawet, jeśli to był tylko sen, a był nim na pewno, nie chciałam, aby się skończył.
– To jest twoja senna mara. Ty mi powiedz, czy to, że mogę być martwy cokolwiek zmienia – odparł tonem, którego używał do wypowiadania jakiś ważnych i bardzo filozoficznych tekstów. Nienawidziłam tego tonu, tak a propos.
– Czyli to wytwór mojej wyobraźni… Super. – mruknęłam, opadając ciężko na jeden z fotelów, wzbijając przy tym mały obłok kurzu, który przez chwilę błyszczał w złotych promieniach słońca.
– Och, tu się mylisz. Ja jestem w twoim śnie. A raczej mój duch – wyjaśnił z błyskiem w oku, którego nie umiałam zidentyfikować.
– Errr… Że co? – wydukałam, jakże inteligentnie. Usłyszałam westchnięcie i dziadek zajął miejsce na kanapie obok, a ja zaczęłam się w niego wpatrywać ze zniecierpliwieniem.
– Mamy mało czasu więc mi nie przerywaj. Pytania na koniec – pouczył mnie, jakbym była w szkole. -Zapewne spotkałaś już Eryka i Wiktora. Najprawdopodobniej od nich uciekłaś, a twoja matka została porwana. Po pierwsze, musisz im zaufać, obiecaj mi to, aniołku. Zaufasz im? – spytał się, a ja wolno pokiwałam głową. Trochę mnie zaskoczyło, że tyle wiedział, ale on zawsze miał swoje tajemnice. Kilka razy przyłapałam go, kiedy wychodził gdzieś w środku nocy, ale nigdy mi nie mówił w jakim celu. Po prostu do tego przywykłam, jak przywyka się do psa budzącego ciebie co rano o jednakowej porze. Po prostu to zaakceptowałam, bo ja sama miałam przed nim tajemnice. – Nie ufaj nikomu oprócz nich i Forest, zapamiętaj. I nieważne co się stanie, wykonaj misję i nie próbuj mnie uratować, cokolwiek by się nie stało. To też mi obiecaj.
Znów na mnie spojrzał z wyczekiwaniem na moją odpowiedz. Skierowałam wzrok na sufit i zaczęłam mu się z uwagą przyglądać. Był biały. Z plamą obok kryształowego żyrandola. Czy to był tłuszcz? Nie, bardziej przypomina olej…
– Aniołku. Przysięgnij – przerwał moje rozmyślania.
– Przysięgam – odparłam, nadal pertraktując nad pochodzeniem szarego śladu ze sklepienia. Przypominał… Hmm… Psa? Nie, wilka. Tak, na pewno.
– Oszust – zbeształ mnie delikatnie, kręcąc głową. – Kiedy nadejdzie czas, będziesz miała wybór. Albo zaakceptujesz swoją misję, albo ją odrzucisz. Każda z decyzji będzie miała swoje plusy i minusy, ale do ciebie należy decyzja, aniele. To spora odpowiedzialność, która wiąże się z konsekwencjami. Jak wszystko w tym życiu.
– Co ma piernik do wiatraka? W sensie, co Ty masz z tym wspólnego? Skąd tyle wiesz? – wtrąciłam się. Cóż, nigdy nie należałam do najcierpliwszych, a on bardzo dobrze o tym wiedział. I tak pozwoliłam wygłosić część monologu. Wiecie, jakby się rozgadał, do starości bym nie wysłuchała wszystkiego co ma do powiedzenia.
– To długa historia, a my mamy mało czasu. Powiedzmy, że przechodziłem przez to samo co ty teraz. Mniej więcej, aniołku – pokiwał głową i mruknął coś pod nosem, ale zbyt cicho bym to usłyszała. Jakiegoś nadprzyrodzonego słuchu to nigdy nie posiadałam, chociaż w niektórych przypadkach byłby użyteczny.
– A czemu mi to mówisz? Tak, muszę wyruszyć na misję, ale czemu to muszę być ja? Niby kocham przygody, ale… Nie mógłby to zrobić ktoś inny? Ktoś starszy i bardziej doświadczony? – wyrzuciłam z siebie te kilka pytań i miałam nadzieję, że dziadek nie uzna tego za wykręty. Niby chciałam podjąć się tej myśli, ale z drugiej strony gdyby mi się coś stało kto zaopiekowałby się Cassidy? Dom Wariatów? Sama, nikt by jej nie odwiedzał? Co jak co, ale była moją matką nie mogłam jej tak zostawić.
– Ty jedyna temu podołasz. Oczywiście z pomocą przyjaciół. A jeśli martwisz się o matkę to spokojnie, ludzie z Alfy się nią zaopiekują – uśmiechnął się ciepło, a ja wiedziałam, że mówi prawdę i nie chce mnie po prostu pocieszyć. Jakimś cudem on zawsze znał moje obawy i lęki, jakby czytał mi w myślach. Co było dość przerażającą opcją biorąc pod uwagę fakt, że patrzył się wtedy na mnie tym strasznie przeszywającym spojrzeniem.
– Ale… Co muszę zrobić?
– Zakończyć bezsensowną wojnę.
Roześmiałam się, ale przestałam kiedy tylko zauważyłam, że minę ma naprawdę poważną. Ale błagam, powstrzymanie wojny? Oklepany motyw, godny jakiejś młodzieżowej powieści…
– Żartujesz, prawda?
– Może tak, może nie. Jeśli ty tego nie zrobisz, zaczekamy kolejne sto lat. I tak do skutku. Historia kołem się toczy, mój aniołku. Dotyczy tego przepowiednia, której zapewne nie zechcą ci zdradzić. Pięcioro herosów na misję wyruszy, lecz tylko dwoje z powrotem powróci… – Jego głos stawał się coraz dalszy i dalszy, tak że po chwili słyszałam tylko niewyraźny bełkot i ruch jego ust.
– Co? Nic nie słyszę? – powiedziałam, a mój głos brzmiał jakbym była pod wodą i zamiast niego usłyszałam bezsensowny bulgot, który byłby zabawny gdyby nie to, że nie miałam kompletnego pojęcia co się dzieje.
Ze szpar między oknem, a framugą zaczął wydobywać się dym. Gęste, szare opary wydobywały się obłokami powoli wypełniając powietrze i pnąc się pod sufit. Coraz bardziej zakrywał kolory, zmieniając je na różne odcienie szarości.
Wpatrywałam się w to z zaciekawieniem. Przypominało trochę sztuczną mgłę pojawiającą się na koncertach. Lubiłam ją, ale teraz znienawidziłam. Przerwała mi rozmowę z moim dziadkiem. Walić, że był to sen. Ja chciałam z nim pogadać i spędzić trochę czasu, ale nie.
Po dymie przyszła biel. Oślepiająca, wnerwiająca biel. Bez skazy, nawet najmniejszej kropki. Zaczęło mnie to powoli wnerwiać. No błagam, oglądam bardzo ograniczony pokaz kolorów? To jest nudne. Ja chcę wrócić do poprzedniego miejsca, chociażby aby zastanawiać się nad znaczeniem tej plamy na suficie.
Zamknęłam oczy, licząc, że uda mi się przejąć władzę nad senną marą. Marzenia.
Kiedy otworzyłam oczy, znalazłam się w labiryncie luster.Były ich setki,a wszystkie odbijały moją drobną postać, powodujące wrażenie nieograniczonej przestrzeni.
Spojrzałam w lewo- okrągła twarz ze szpiczastym podbródkiem, zadartym nosem, okrągłych błękitnych oczach. Spojrzałam w prawo- te same wąskie wargi, niemal biała karnacja i proste włosy do ramion. Spojrzałam przed siebie- okrągłe policzki, w których podczas śmiechu pojawiają się dołeczki, usiane piegami. Spojrzałam za siebie- moje odbicie, ja, Angel.
To było takie dekoncentrujące! Nie chodzi o to, że całymi dniami wgapiałam się w lustro, tylko zawsze jakoś odruchowo na nie zerkałam i oceniałam swój wygląd. A teraz, tyle odbić, tyle identycznych mnie… To nawet dziwnie brzmi!
Myślałabym dalej nad tym, jakie wnerwiający jest ten labirynt, gdyby nie śmiech. Głośny, dziecięcy. Wtedy zobaczyłam głowę dziewczynki.
Pulchną i roześmianą buzię, otoczoną przez rozwiane czarne włosy. Swoje obsydianowe oczy utkwiła w moich, a jej uśmiech był raczej przerażający. Wyglądała na przedszkolaka, najwyżej pięcioletniego.
Co ona, do jasnej ciasnej, robiła w moim śnie?
– Malutka, co tutaj robisz? – spytałam się ciepłym głosem. No błagam, dzieci są takie słodkie!
Usłyszałam ponownie ten melodyjny śmiech, a ona zniknęła z rogiem pokazując mi dłonią, że mam iść za nią.
Okej, to było dziwne, ale od kiedy to sny są normalne?
Zaczęłam kluczyć pomiędzy kolejnymi „ścianami”, kierując się wpierw za nią, potem jak zaczęła biec szybciej, za materiałem ciemnej sukienki, który znikał za coraz to nowym zakrętem.
Za akompaniament służył mi jej chichot, powoli przeradzający się w konkretne słowa.
– Haha, matka jej zniknęła, haha, ojca nie poznała, haha, dziadek umarł, haha, wszyscy ją opuścili, hahaha, straci wszystko, haha, mała heroska wpadła w środek wojny, haha, zginie, jak jej przyjaciele, hahahahahaha!
I tak w kółko. Nie wiem nawet, czemu za nią biegłam. Mogłam stanąć albo przynajmniej zakryć uszy. Jej słowa mnie raniły. Przynajmniej te dotyczące rodziny.
Cassidy nigdy się mną nie zajmowała, a ojciec zawsze był w mojej wyobraźni. Dziadek… Co tu dużo mówić. Odszedł ode mnie. Po prostu „puff” i go nie było. To nie było fair.
Ale wszyscy mnie nie zostawili. Miałam Forest i coś czułam, że na Eryku i Wiktorze też mogę polegać, mimo że wiedziałam, że jeden ma skłonności sadystyczne, a drugi jest najprawdopodobniej zboczeńcem. Bo Konrad, czy też Kondzio jak wolał się nazywać, tak powiedział. Że mogę im zaufać.
Stracę wszystko? Może. Ale prawdę powiedziawszy, obchodzi mnie tu i teraz, jutrem się nie martwiłam, nigdy. Tak zostałam wychowana. Wpadłam w środek wojny? Mam wybór. Tak mi powiedział. Że mam wybór. Zginę, jak moi przyjaciele? Każdy umiera. Każdy.
Wykonałam ostry skręt w prawo i… Podłoże usunęło się spod moich stóp. Spadałam, głęboko. Widziałam chropowate ściany tunelu i coraz to mniejszy punkcik świata białego światła.
Leciałam w dół i leciałam, aż…
Obudziła mnie zimna woda, wylana prosto w twarz.
Wiktor i Eryk. Zamorduję ich.
Nie wiem, nie wiem…
Poprzednie części podobały mi się bardziej, nie jestem pewna czemu, więc pozwól, że zwalę to na zmęczenie i brak humoru, okey?
Nie wyłapałam błędów, nie jestem w tym dobra, ale chyba znalazłam gdzieś na początku jakieś powtórzenie.
Angel spotyka ducha swojego dziadka, który uporczywie nazywa ją w każdej swojej wypowiedzi aniołkiem, chyba żebyśmy nie zapomnieli jak ona się nazywa. Gdybym ja spotkała zmarłą osobę, którą kochałam i która mnie wychowywała, chyba popłakałabym się ze szczęścia i uczepiłabym się jej nogi jak rzepy, ale najwyraźniej każdy przerywa takie rzeczy na swój sposób. Obojętność, rozumiem, luzik i te sprawy, ale wpatrywanie się w plamę na suficie? Opisy dobre, czasem zdawały mi się wymuszone, ale też mam z tym problem.
Więc… do następnego?
Słowa „zbeształ” i „delikatnie” całkowicie do siebie nie pasują. Pertraktować można z kimś o przelewie, ale nie z własnym umysłem o rodowodzie plamy na suficie. Chyba, że się ma schizofrenię. Do bólu przewidywalne i sen, jak zwykle kończy się w „najciekawszym” momencie… Podkreślam cudzysłów/wie przy „najciekawszym”