Hej!
Mam nadzieję, że jest trochę lepiej. Jeśli nie będę starała się poprawiać, aż do skutku.
Dedykuje to wszystkim, którym się spodoba.
Alis
[Hej mówi Alis. Dzisiaj wszystkich gdzieś wcięło, (mam nadzieję, że nic ich nie pożarło) więc z nudów zostało mi dokończyć wcześniejszy materiał]
– Może wreszcie się ruszymy? – zapytał James.
Cass odwróciła wzrok od Maksa lekko się rumieniąc.
– Jasne… chodźmy.
Ruszyliśmy przez obóz. Max pokazał nam najpierw ścianę wspinaczkową, która od razu mnie zniechęcała. Wyglądająca jak góra, ściana pluła tu i ówdzie lawą. Co chwila było słychać herosów, którzy z wrzaskiem spadali, kiedy magma dotknęła ich ciała. Nic dziwnego, że w szpitalu jest tylu poparzonych nastolatków.
Następna była arena, duża kamienna budowla przypominająca rzymskie koloseum. James ciągle wypytywał Maksa o bronie, styl walki i takie badziewia. Choć nie okazywałam tego to w duchu też byłam ciekawa co do tej umiejętności.
– Jeśli chodzi o miecze to nie do mnie. Jestem w tym słaby. Wolę łuk. – wyjaśnił.
Cass spoglądała na niego rozmarzonym wzrokiem. Jego krótkie kasztanowate włosy falowały przy mocniejszych podmuchach wiatru, a zielone oczy wodziły tu i tam po otoczeniu. Prawie co chwila było słychać westchnienia córek Afrodyty, gdy przechodziły obok nas z maślanymi oczami.
Max wprowadził nas do środka siadając na trybunie. Na arenie było tylko dwóch chłopaków uzbrojonych w zbroję i hełmy z pióropuszem. Jeden z nich miał kolor niebieski, a drugi czerwony. Wpatrywałam się w skupieniu, gdy padły pierwsze ciosy. Następne ataki z góry, z dołu czerwonego i obrona odbijającą cięcia i pchnięcia niebieskiego. I tak w kółko, gdy nagle… Czerwony ponowił atak odbijając cięcie w brzuch, prześlizgnął się pod ramieniem niebieskiego zahaczając ramieniem o jego ramię. Co spowodowało, że niebieski zrobił fikołka przez czerwonego. Jego miecz wypadł z ręki i znalazł się niedaleko wojownika. Czerwony chciał już zakończyć przystawiając przeciwnikowi miecz do gardła lecz niebieski był szybszy. Skoczył na równe nogi blokując następny atak. I znów zgrzyt spiżu o spiż. Po niedługim czasie czerwony zaczął się męczyć robiąc coraz słabszą obronę. Niebieski widząc słabość przeciwnika rzucił się na niego z bojowym okrzykiem. Ale czerwony był sprytniejszy kucnął przez co niebieski chybił. Czerwony szybkim ruchem złapał rękę niebieskiego i wykręcił przystawiając mu miecz do gardła. Zaczęliśmy klaskać. Wtedy wojownicy podnieśli na nas wzrok. Zwycięzca pomógł wstać przegranemu i ruszyli w naszą stronę. Wygrany zdjął hełm ukazując mokre posklejane jasne włosy wpadające w bursztyn. Po jego twarzy spływały strugi potu, a ciemne oczy lustrowały nas wyzywająco.
– Hej Connor. Z każdym dniem lepiej ci idzie. – zagadnął go Max.
– Powinieneś w końcu przyjść do mnie na lekcje. – odparł.
– Nie dzięki. Wiesz, że wolę walkę na dystans. Cass już znasz. To jest James i Alis.
– Miło poznać Connor, syn Aresa. – przedstawił się. – jesteście określeni?
James i ja zrobiliśmy zdziwioną minę.
– Co to znaczy? – zapytał.
– To, że wiecie kto jest waszym boskim rodzicem. – wyjaśniła Cass. – nie, nie wiedzą. Możliwe, że wieczorem zostaną uznani.
– Rozumiem. James, tak? Może mały sparing?
– Co? Ale ja…
– Spoko stary, nauczę cię.
James ruszył na dół za Connorem. Byłam ciekawa jak to się wszystko potoczy. James może i był dobry w walce w ręcz ale nigdy, przenigdy nie trzymał w ręce miecza.
Wrócili po paru minutach uzbrojeni, stając naprzeciw siebie na ugiętych nogach, gotowi do walki.
– Dobrze James. Pamiętaj co ci mówiłem.
James kiwnął głową i ruszyli.
Connor pierwszy zadał cios poniżej pasa. James z wysiłkiem zablokował miecz, a następnie próbował przebić się przez obronę przeciwnika. Jednak syn Aresa był dość doświadczony i odbił. Jego ostrze uderzyło w jelec miecza Jamesa przekręcając i go rozbrajając. Powtórzyło to się kilka razy ( James nie trafił ani razu Connora. Za to dość dobrze oberwał) Widziałam jak zaczyna się denerwować. Gdy myślałam, że chłopaki zamierzają już kończyć stało się coś co nas wszystkich wprawiło w osłupienie (w szczególności mnie). Gdy Connor miał znów zaatakować, James w mgnieniu oka znalazł się obok wojownika robiąc tak szybkie uderzenia mieczem, że Connor nie nadążał z obroną. Jamesowi udało się rozbroić przeciwnika wykonując podobną technikę jak Connora, lecz mocniej, ponieważ miecz poszybował dalej upadając kilka metrów od walczących. Pod koniec uderzył Connora rękojeścią zwalając go z nóg, a następnie przystawił mu miecz do gardła.
Max zagwizdał.
– Nieźle – powiedział Connor, gdy byliśmy już wszyscy razem. – Jesteś pewny, że nie jesteś moim bratem?
– Nie… moim boskim rodzicem na pewno jest matka. – odpowiedział James przeczesując mokre od potu włosy.
– Wiesz stary… Czasami jest tak, że są przybrani rodzice.
– Nie mój ojciec! – odwarknął mu – Wiem to, ponieważ ojciec ciągle o niej mówił. Mówił, że musiała nas zostawić. Pewnie wiedział kim była…
Zapanowała cisza. Może i znałam Jamesa z rok, ale wiedziałam, że jeśli ktoś zaczynie temat o jego rodzinie to próbuje odciąć się od wszystkiego. Nie lubił mówić o swoim życiu prywatnym, dowiedziałam się tego w bolesny sposób. Wszyscy wpatrywali się w niego jak zaklęci. Postanowiłam przerwać niezręczną ciszę.
– A, więc może pójdziemy dalej?
– Tak, jeszcze dużo do zwiedzania – zgodził się ze mną Max.
Connor pożegnał się z nami i ruszył na plaże, bo jak twierdził miał coś do załatwienia. (Po jego minie wywnioskowałam, że to coś co wprawia go w dobry humor)
***
Zwiedziliśmy jeszcze kuźnię, pola truskawek, jezioro i plaże. Pod koniec zatrzymaliśmy się przed domkami ustawionych w podkowie.
– Kiedyś było ich dwanaście, ale Percy Jackson wynegocjował z bogami, aby wszyscy, nawet pomniejsi bogowie mieli własne domki.
– Kto to jest? – zapytałam.
– Percy? Jest synem Posejdona. Uratował Olimp przed tytanem Kronosem i ocalił świat przed Gają. Teraz studiuje wraz ze swoją dziewczyną. Czasami tu wpada.
– Miał pewnie ciężkie życie. – przemówił James po długim milczeniu.
– Nie wiesz jak.
– Chodźcie zaprowadzimy was do waszego domku. – oznajmiła Cass.
Mijaliśmy różne domki od numeru jeden z marmurowymi ścianami i kolumnami, poprzez domek Aresa o krwistoczerwonych ścianach z drutem kolczastym na dachu do domku Barbie pachnącym perfumami. Zatrzymaliśmy się pod numerem jedenastym. Przypominał zwykły domek letniskowy najbardziej stary i zużyty. Nad drzwiami wisiał kaduceusz znak Hermesa.
– Jedenastka jest domkiem Hermesa. Boga złodziei i podróżników. – wyjaśnił Max – uważajcie na swoje rzeczy.
– Dzięki za ostrzeżenie.
Nagle drzwi rozwarły się z hukiem wylewając czarny dym i siedemnastoletniego chłopaka o ostrym nosie, zadartych brwiach i złośliwym uśmieszku. Jego włosy sterczały pod różnymi kątami, a twarz miał ubrudzoną sadzą.
– Heja Max co tam? O nowi?
– Cześć Taylor.
– Gdzieś was tam upchniemy…
– Co? – zapytał James – o nie! Ja z nią pod jednym dachem? Nigdy!
Otworzyłam usta z oburzenia. Chciałam coś powiedzieć, ale przerwał mi gospodarz.
– Spokojnie chłopie! – powiedział klepiąc go w ramię. – będzie ciekawie! Jak chcesz podrzucę ci z chłopakami kulo-bomby.
Zerknęłam na niego z ukosa. Widziałam jak złośliwy uśmieszek pojawia się na jego twarzy. Niech tylko spróbuje, a obiecuję, że będzie spać na zewnątrz.
– Rozumiem, że na twojej twarzy to jedna z nich? – zapytał Max.
– Oczywiście stary! Nowy eksperyment ze współpracą z domkiem Hefajstosa! Chcesz kupić?
– Nie dzięki. Po ostatniej aferze nic już od ciebie nie kupuję.
– Ale stary! Widziałeś jej minę? Była zachwycona!
– Jak mówiłeś, że zapamięta ten wieczór do końca życia nie wiedziałem, że to będzie coś takiego!
– O co chodzi? – zapytałam nic nie rozumiejąc.
– Sprzedałem mu pudełko czekoladek.
– Czekoladek?! Czekoladek?! Jak tylko otworzyła pudełko wyskoczył z niego węgorz! Prawie umarłaby na zawał serca tak samo jak ja!
– Nie moja wina, że dziewczyna nie zna się na żartach.
Chłopaki kłócili się w najlepsze. Chciałam się odwrócić do Cass, ale jej nigdzie nie było. Super zostawiła mnie samą eh…
– Dobra uspokójcie się! Co nas obchodzą wasze wpadki miłosne.
– Alis ma rację to takie… beznadziejne. – zgodził się ze mną James.
– Chłopie! Jak tylko znajdziesz miłość swojego życia to inaczej zaćwierkasz. Max mówił tak samo, a tu proszę! Pewnego dnia przychodzi do mnie ze zwierzeniem, że zakochał się w takiej jednej…
– Taylor! Dość! – w chwili, gdy to powiedział rozległ się dźwięk konchy.
– Nareszcie! Jestem głodny jak wilk. – oznajmił nasz gospodarz.
Ruszyliśmy za Maksem i Taylorem w stronę pawilonu jadalnego.
– Powiem ci, że nieźle to zniosła. Wczoraj była z tobą, a dziś ćwierka na uboczu z takim jednym od Apolla. Czekaj, czekaj… no tak to przecież twój brat! Jeszcze nie słyszałem odgłosów walki w twoim domku.
– Po pierwsze to ona mnie rzuciła, a po drugie nie mam nic przeciwko.
– Chłopie! Co ty bredzisz? Przecież cały obóz wie, że jesteś słaby z dziewczynami.
– Taylor, błagam, zamknij się!
Syn Hermesa już otwierał usta by odpowiedzieć, ale Max przepchał się przez tłum nastolatków, znikając nam z oczu.
Pawilon jadalny był dość sporych rozmiarów, oświetlony pochodniami zawieszonymi na marmurowych kolumnach. Pośrodku sali na brązowym trójnogu płonął ogień. Herosi zajmowali miejsca przy drewnianych stołach pokrytymi białym obrusem.
Taylor, zaprowadził nas do najbardziej zatłoczonego stolika. Czułam się jak sardynka w puszce siedząc ściśnięta obok Jamesa i współlokatorów. Nieopodal zauważyłam Cass ze swoim rodzeństwem. Widać było, że to rodzina. Jasne włosy oraz burzowe oczy. Dalej dostrzegłam Maksa, który gadał i śmiał się ze swoim domkiem. W końcu Chejron przerwał gwar stukając kopytem w marmurową posadzkę.
– Jak wiecie dziś dotarła do nas dwójka herosów. Alicja Hargove i James Lingway.
Taylor, trącił mnie ramieniem dając znać abyśmy wstali. Parędziesiąt par oczu wpatrywało się w nas z ciekawością. Córki Afrodyty wzdychały teatralnie. Zaraz, zaraz… one patrzyły na Jamesa! Więc te ich wpadki przy zwiedzaniu… wcale nie były zainteresowane Maksem tylko nim! Fuj…
James najwyraźniej niczego nie zauważył, bo stał napięty jak struna czekając na jakiś znak. Właśnie! Mieliśmy być dziś uznani… Staliśmy tak i… i nic. Chejron najwyraźniej zawiedziony otwierał już usta ale przerwał mu Pan D.
– Dobra tam siadać. Co nas obchodzi kolejna banda smarkaczy.
Usiedliśmy z powrotem na miejscu. James zaczął posyłać dyrektorowi złowrogie spojrzenie. Zdałam sobie sprawę, że ja też.
– Bitwa o sztandar nie odbędzie się w tym tygodniu z powodu komplikacji.
Rozległy się zawiedzione okrzyki.
– Czemu?! – krzyknęło jakieś dziecko Aresa.
– Jeżeli ktoś przekroczy granicę obozu będzie zamieniony w delfina i od razu może ruszać na wakacje do Glonobrodego. Macie zakaz wstępu do lasu i koniec kropka!
– Co za gość…
– Nie no…
– Co on sobie myśli?
Dionizos zadowolony najwyraźniej z efektu dodał:
– A teraz wznieśmy toast… za mnie. Znaczy za bogów!
– Za bogów! – wymruczeli unosząc szklanki.
Jakieś młode dziewczyny całe zielone i w listkach poprzynosiły nam tace z jedzeniem: serem, truskawkami, jabłkami, chlebem i mięsem. Zdałam sobie sprawę, że od popołudnia nie miałam nic w ustach. Nałożyłam sobie cały talerz i już miałam zabrać się za jedzenie, kiedy wszyscy zaczęli się podnosić. Dostrzegłam, że kierowali się na środek sali i po kolei wrzucali w ogień kawałki jedzenia.
To takie obrzydliwe – pomyślałam.
– To są ofiary dla bogów – wyjaśnił Taylor. – Wrzucacie kawałek jedzenia i mówicie coś do swoich boskich rodziców. Proste co nie?
Tak bardzo proste. Tylko, że ja nie znam mojej matki, więc komu mam złożyć tą ofiarę?! Dobra raz kozie śmierć.
Gdy tłum nieco zelżał podeszłam do trójnogu i wrzuciłam pół kotleta w myślach mówiąc:
,, Powiedz mi kim jesteś”
Gdy jedzenie dotknęło płomieni wyparowało, a w powietrzu uniósł się zapach kwiatów, świeżego pieczywa oraz gorącej czekolady. Nie dało mi to żadnych wskazówek. Trochę zawiedziona usiadłam na miejscu przepychając się przez tłum.
***
Do później nocy śpiewaliśmy piosenki na ognisku. Przez ten cały czas nic niezwykłego się nie stało co też trochę wydało się wszystkim dziwne.
– Zazwyczaj bogowie uznają swoje dzieci na kolacji lub ognisku. – tłumaczyła nam Cass.
– Czyli, że co? Nie chcą nas uznać? – zapytał zawiedziony James.
– Możliwe, że mają jakiś powód.
– Super, czyli nasze mamy są egoistkami.
– Możliwe… – powiedział James zadziornie się uśmiechając.
Od razu poprawił mi humor. To się staje dziwne… Jeszcze dziś rano chciałam go zabić, a teraz zaczęłam dostrzegać w nim to co przez rok próbowałam zamaskować.
Przez cały wieczór opowiadaliśmy razem kawały i śmieszne historie. Tak się rozgadaliśmy, że nie zauważyliśmy, kiedy muzyka przestała grać. Uświadomił nas jednak Taylor, któremu złośliwy uśmiech nie schodził z twarzy.
– Nie chcę wam przerywać gołąbeczki, ale musimy was zakwaterować.
W pierwszej chwili, gdy to powiedział miałam ochotę wybić mu zęby… serio. Ale powstrzymałam się.
Ciekawe jaka będzie jego mina, gdy wyleje mu kubeł wody o brzasku?
Gdy byliśmy już na miejscu Taylor zaprowadził nas do naszego „lokum”. Zwykły pokój z łóżkiem piętowym i szafką nocną. Na wierzchu leżała biała, czysta pościel i parę ciuchów na zmianę. Od razu ruszyłam do łazienki nie zważając na protesty sąsiadów. Ciepły prysznic nieco mnie orzeźwił i uświadomił parę faktów. Po pierwsze gadałam z Jamesem aż do nocy. Po drugie dziewczyny od Afrodyty zaczęły robić zakłady. I po trzecie muszę się przespać. Przebrałam się w luźne szare spodnie i niebieską bluzkę. Swoje ciuchy upchnęłam w szafce obok i od razu weszłam do łóżka zasypiając.
***
Gdy się ocknęłam było ciemno… wręcz czarno, tylko miliard gwiazd dawało nikłą poświatę na otoczenie. Wstałam z lepkiej czarnej mazi i rzuciłam w dal:
– Halo!
Niestety nikt mi nie odpowiedział.
Zaczęłam przyglądać się gwiazdą. Odległe jasne punkty błyskały do mnie złowrogo…
– Gdzie ja jestem?- zapytałam samą siebie.
Nagle dostrzegłam ruch. Była nim para oczów; mieniły się na fioletowo, czerwono, pomarańczowo i biało. Były niezwykłe, a zarazem złowrogie. W czarni nie widziałam sylwetki osoby, ale zauważyłam, że zaczęła się powili zbliżać. Instynktownie ruszyłam do tyłu, potykając się o coś w czarnej brei. Runęłam w ciemność, przeplatającą się z dziwnymi obrazami. Widziałam kamienną bramę. Następnie ranną Cass wołającą moje imię. Jamesa topiącego się w czarnej substancji. Dzień i noc. Connora otoczonego przez potwory i Maksa w ulewie strzelającego z łuku. Najdziwniejsze jednak było to, że wszędzie, na każdym obrazie widziałam te tajemnicze oczy, które przeszywały mnie aż do kości…
– Alis!
Słyszałam w oddali.
– Alis! Alis obudź się!
Usłyszałam czyiś krzyk i otworzyłam oczy…
***
W pierwszej chwili zorientowałam się, że to ja krzyczałam. Leżałam na podłodze w naszej sypialni z okropnym bólem głowy. Dookoła mnie stały różne osoby.
– Ostrzeż, kiedy się budzisz.
To był James. Trzymał się za brzuch, a z ust ciekła mu krew.
– Dziewczyna ma niezłego cela. – stwierdził Taylor.
– Co się stało? – zapytałam.
– Jak to wyjaśnić? A tak na początku był huk. Myśleliśmy, że to Zeus, więc nie interweniowaliśmy; dość często mu się zdarza pogrzmiewać. Następny był krzyk to podbiegliśmy i zastaliśmy cię leżącą na podłodze z Romeo. Później walnęłaś Romeo prosto w brzuch aż chlusnął krwią. Rozumiem, że się mu należało? – łypnął do mnie okiem.
– Co.. nie! Po prostu… zły sen. Powinieneś iść do szpitala z tym brzuchem.- zwróciłam się do Jamesa.
– Nie wszystko dobrze. Może jednak zamienimy się łóżkami? – powiedział.
Skinęłam głową na zgodę. Ani mi się śniło wracać na górę, by ponownie spaść jak worek mąki. Taylor i reszta się rozeszli. Zostaliśmy sami.
– Masz – powiedział James podając mi chusteczkę. – krwawisz.
Wzięłam ją z wdzięcznością przystawiając do rozciętego czoła. Następnie wślizgnęłam się w jeszcze ciepłą kołdrę i zasnęłam nie martwiąc się, że przed chwilą leżał w niej mój nieprzyjaciel.
[Więc, widzicie co się dzieje, gdy jestem strasznie zmęczona. Przestaje myśleć!]
[Alis! Szybko!]
[Co?] (trzaski, skrzypnięcia.)
[Zmywamy się! Znaleźli nas…]
[Co z resztą?]
[Bezpieczni, chodź!]
[Bez odbioru]
koniec przekazu.
No, no… Najbardziej podobało mi się zakończenie… i Connor 😀 Czekam na ciąg dalszy!
Powiem szczerze, pogubiłam się nieco w opisie walki niebieskiego i czerwonego pióropuszu. Zdanie z „robiąc obronę” dziwnie brzmi.
W rozdziale niewiele się dzieje, to początki Alis i Jamesa w obozie, wszystko dobrze opisujesz, przedstawiasz obóz i trochę bohaterów, jest okey. Oczywiście do perfekcji brakuje, żeby nie było że Cię tu tylko chwalę. Nuta tajemnicy jest, nie wiadomo jeszcze kto jest ich boskie rodzicem. Będę się śmiała jak będą rodzeństwem 😀 końcówka chyba najbardziej emocjonująca.
Tak, niech będą rodzeństwem, to by było piękne xD
Końcówka ciekawa i to bardzo, masz teraz duże pole do popisu ^^ Jest dobrze, bohaterka całkiem sympatyczna, akcji trochę jest, a będzie pewnie jeszcze więcej.
Super^^ Z ciekawością czekam na cd 😀